No to proszę, Drogi Forumowy Narodzie, zgłodniały uciesznych dykteryjek:
Na początek zastrzeżenie: Nie jestem pewien, czy dykteryjka dotyczy
tego samego Blue Siriusa, który wlazł na skałę koło Tallinna.
Było to w czasach tak zamierzchłych, że nawet Zbieraj wpisywał do książeczki rejsy, które odbył:
Załącznik:
Zew Morza.jpg [ 148.68 KiB | Przeglądane 7502 razy ]
Nawiasem mówiąc - wszystkie trzy rejsy miały swoją historię: Na Zawiasie - na Milenium Isle of Man (patrz port Douglas) - wyszedłem z portu w czasie huraganu, bo się bałem, że mi wichura rozpieprzy Zawiasa o nabrzeże. To był ten słynny nagły huragan, który w czasie Fastnet Race zatopił kilkanaście jachtów. Wystarczy wpisać w wujka gugla Fastnet 1979 i wszystko jasne.
Następny rejs, na Zewie Morza, Z Helu do Świnoujścia, odbyłem na żaglach, bo wysiadła pompa wtryskowa i serwis z Władziowa nie mógł tego naprawić.
No a o tym następnym zara bedzie:
Wlazłem "Zewem" do Lubeki. 200 m pustego nabrzeża, stanąłem w dogodnym miejscu.
Po kilkunastu minutach przychodzi do mnie trapowy mówiąc, że jacyś Anglicy pytają, czy mogą stanąć alongside.
Zdziwiło mnie trochę, dlaczego chcą stanąć przy mojej burcie, skoro maja kupę wolnego nabrzeża, ale co mi tam, niech stają.
Wyszedłem po paru minutach na pokład i co widzę? Przy burcie stoi szkuner wielkości "Zewu Morza", nazwa "Blue Sirius", bandera (na oko) angielska a po pokładzie łazi trzech obwiesi w podartych dżinsach i takich samych swetrach. Łachudry, szmondaki i w ogóle morskie nurki śmietnikowe.
Mówię do jednego z nich, żeby ten swój szpring przełożył nie tędy lecz tamtędy, a on na
to, że niszt fersztejen Englisz. No to ja z tym samym tekstem do drugiego obwiesia, a on też, że niszt fersztejen. No to ja do trzeciego. Trzeci był fersztejen, więc poprawił, jak chciałem.
Po paru minutach przyszedł do mesy ten trzeci obwieś i wyjaśnił, o co chodzi.
Otóż on jest właścicielem "Blue Siriusa", zarejestrował jacht na Jersey (podatki!), oni jutro przeprowadzą jacht w jakieś inne miejsce, ale na razie się spieszą, a boją się zostawić pusty jacht, bo złodzieje są nawet w kraju znanym z Ordnungu, a u mnie jest wachta trapowa, więc przypilnuje.
- OK - powiedziałem. - No problem, znaczy siem, keine Frage
- No to uprzejmość za uprzejmość - powiedział obwieś. - Zapraszam całą twoją załogę wieczorem na dyskotekę .
- A ty wiesz, co robisz? Moja załoga to nie dwóch kumpli, jak u ciebie, tylko 26 osób!
- W porządku - powiedział obwieś. Nie ma sprawy. Przyjadę po was samochodem o ósmej wieczorem.
Powiedziałem załodze, że załapaliśmy się wszyscy na krzywy ryj na dyskotekę. Entuzjazm był spory, bo było to w czasach (wyjaśnienie dla małolatów), kiedy obywatel PRL, wyjeżdżając poza granice tego radosnego kraju, mógł legalnie kupić w banku 5 dolarów. Niezależnie od czasu podróży, to znaczy - jeśli na trzy dni - 5 dolarów, jeśli na miesiąc - 5 dolarów. Nieco później miłościwie panująca socjalistyczna władza, w swej nieopisanej łaskawości, podniosła ten limit o 100 procent i można była kupić 10 dolców.
Chłopaki pozakładały jakieś lepsze (w sensie - czyściejsze) dżinsy i czekamy. Przed ósmą zza pobliskiego magazynu portowego wyjeżdża taksówka, biały mercedes, za nią druga (biały mercedes) za nią trzecia (biały mercedes) i tak kolejne. Chyba sześć albo siedem. Z pierwszej wysiada nasz obwieś: Biały smoking, mucha pod szyją, odpieprzony, jak słynny stróż w Boże Ciało.
Krzyknąłem pod pokład:
- Chłopaki, nie wiem o co chodzi, ale nie jest dobrze. Ogłaszam alarm mundurowy!
Lord, zwany dotąd niesłusznie obwiesiem, wyjaśnił, że mamy jeszcze chwilę, bo on wie, że przyjechał za wcześnie, więc zdążymy się poprzebierać.
Zawiózł nas do centrum miasta, gdzie na rzece Trave była zacumowana ogromna barka z siatkobetonu (budowana jeszcze podobno w czasie wojny, ale nie dokończona), zamieniona na "River Diskotek", będąca własnością naszego dobroczyńcy. Właściciel przedstawił nas bywalcom dyskoteki, jako świeżo poznanych przyjaciół-żeglarzy aus Polen i było bardzo miło.
Nazajutrz Helmut (bo tak miał na imię) przyszedł zabrać jacht i zaczęliśmy gadać przy butelczynie jakiegoś zacnego trunku.
Otóż był to mieszkaniec NRD, który, w wieku 17 lat nawiał z raju towarzysza Honeckera do tego wrednego, kapitalistycznego NRF. Tam mu się powiodło na tyle, że ma River Diskotek, "Blue Siriusa" i trzy duże hotele w mieście.
Ma jednak pewien istotny problem. W Enerdowie została jego matka-staruszka. O odwiedzaniu matki nie ma mowy, bo dla władz jedynie słusznej części Niemiec on jest zdrajcą i uciekinierem, a taki swołoczom wizy się nie udziela. Helmut z Mamusią Dobrodziejką wykombinowali więc taki sposób, że mamusia wykupuje raz w roku związkowe wczasy w socjalistycznej Bułgarii, a on tam jedzie jako kapitalistyczny turysta z Niemiec Zachodnich i mieszka w sąsiednim hotelu dla inostrańców już to w Warnie, już to w Słonecznym Brzegu.
W związku z tym, chciałby się mnie poradzić, czy "Blue Siriusem" dałoby się przypłynąć do Polski. To by mu w znacznej mierze uprościło problem, bo do Stettin czy innego Swinemuende jest znacznie bliżej, niż do Warny.
Powiedziałem, że to żaden problem. Rząd PRL chyba nic do niego nie ma, więc wizę dostanie. Mamusia też pojedzie ze związkami zawodowymi nach Volksrepublik Polen i powinno być dobrze.
Pokazałem mu na mapach, jak wygląda całe przejście Świnoujście-Szczecin, gdzie może się zatrzymać. Okazało się przy tym, że na "Zewie" są gdzieś na dnie szuflady stare i od dawna nieaktualizowane mapy 21, 22 i 23, czyli całe przejście, więc mu je podarowałem.
Helmut zrealizował swój plan. W następnym roku odbył rejs do Szczecina, po drodze zawinął do Trzebieży, gdzie się ostro zaprzyjaźnił z ówczesnym dyrektorem Bogdanem O. i spotykał się potem regularnie z matką w Polsce.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie przesadził. Otóż każda wizyta zaczynała się (i kończyła) odprawą graniczną i celną w Świnoujściu. Helmut urządzał z tej okazji dużą bibę, skutecznie upijając naszych funkcjonariuszy. Siebie zresztą też. Przyjaźń między Helmutem a naszymi służbami zacieśniała się coraz bardziej, zgodnie z socjalistyczną zasadą, że kwiat przyjaźni wtedy najlepiej kwitnie, kiedy się go dobrze podlewa.
Aż nagle Helmut wpadł na pomysł, żeby - korzystając z tego, że w Polsce kontrola graniczna "Blue Siriusa" polega głównie na konsumpcji gorzały - przemycić kumpla z NRD, który też nieszczególnie kochał towarzysza Honeckera.
Jak powiedział - tak zrobił. Kumpel przyjechał na wycieczkę do Polski, wsiadł na "Siriusa", przed wejściem do Świnoujścia Helmut położył go w bakiście w mesie, która była przykrywana ławą do siedzenia przy stole i zaprosił WOP-istów i celników na odprawę.
Funkcjonariusze wnosili kolejne "Prosit!" nie przypuszczając nawet, że 10 cm pod ich, pardąs, dupami, leży uciekinier z NRD.
Pijaństwo zakończyło się, jak zwykle, postemplowaniem odpowiednich kwitów granicznych i celnych.
Funkcjonariusze, odpowiednio znietrzeźwieni, wyszli z jachtu, Helmut z portu, a kumpel z bakisty.
I dalej wszystko byłoby klawo, (no może poza tym, że rząd NRD szukałby długo swojego obywatela, który przekroczył granicę w kierunku Volksrepublik Polen i ślad po nim zaginął), gdyby Helmut nie zaczął się chwalić swoim wyczynem. Lokalna gazeta w Lubece zamieściła zdjęcie (sam widziałem) na którym w mesie "Blue Siriusa" kilku polskich celników i WOP-istów wznosi kieliszki, a podpis głosił, że ci idioci nie wiedzą, że siedzą na uciekinierze z NRD.
Przez WOP i urząd celny w Świnoujściu przeszedł huragan połączony z tajfunem i cyklonem. Cała ekipa tych dwóch służb, która miała tego dnia dyżur, wylądowała w Bieszczadach, dając tym samym gwarancję, że już nigdy nie wypuści zagranicę jachtu bez dokładnej kontroli.
A Helmut dostał bana na polską wizę. I znów musiał się spotykać z mamusią w Warnie.
Wiele lat później spotkałem Helmuta, zupełnie przypadkowo, na ulicy w Lubece, do której zawinąłem - bodaj - "Rutkowskim".
- Co słychać? - zapytałem inteligentnie.
- Kiepsko. - Powiedział smutnym głosem Helmut. - Popatrz (tu pokazał na solidną szramę na szyi)- miałem dwa bajpasy, sprzedałem "Blue Siriusa", już nie pływam.