Witajcie,
I etap zakończony
Piaski k/ Rucianego - Jadwisin k/ Serocka zakończony.
Co prawda miała być WAWA, ale………, ale i tak jest sukces. Jesteśmy cali i bezpieczni.
Podziękowania kieruję do tych, którzy: zazdrościli, nie wierzyli, nadal nie wierzą i za pewnie nie będą wierzyć, tym, którzy machali chusteczką, kiedy wypływaliśmy z portu Piaski, który był moim portem przez naście lat wstecz. Jestem w błędzie pisząc i mówiąc o tym, że znam Mazury, nie znam ich, więcej - nie poznałem do końca. Pociesza mnie tylko to, że zawsze mogę tam wrócić.
Specjalne ukłony i podziękowania:
Wojtkowi (kierownikowi Portu Piaski) – mega pozytywnej jednostce, facetowi o zimnej twarzy, a jednak bardzo ciepłej,
Tomkowi Strusiowi – skrytemu, ale bardzo fajnemu człowiekowi,
Markowi, – który zawsze mówi nie, a potem przynosi,
Andrzejowi, który obiecał mi przepis na ogórki w miodzie i do dnia dzisiejszego nie dotrzymał słowa, ale zawsze z acetonem i matą był na czas – wielki szacun,
Michałowi, którego uśmiech zawsze budził we mnie uśmiech a to wiele,
Jareckiemu – inżynierowi, człowiekowi o wielkiej sile spokoju,
Ali – którą poznawałem lat kilka i wydaje mi się że się polubiliśmy,
Iwonie, Adamowi i Justynie oraz całej załodze Tawerny Kotwica.
Na sam koniec:
Jurkowi Cyklingowi – Wujkowi, który jest prawdziwym przyjacielem,
Arturowi Sekular – sekundantowi, który jest zawsze na czas,
Zbyszkowi Stosio - za chęć pożyczenia piły spalinowej.
Rejs swój odbyłem w załodze 3 osobowej, to była całkowita i zamierzona integracja, na jaką czekałem od dawna.
Renata (….lat) – opiekowała się Juką (12 lat) tzn starała się okiełznać jej głupawki oraz mną podając zimną wodę z sokiem malinowym, smarując mnie kremem z filtrem, itd.
Julka – moja córka lat 12 – totalna destrukcja na jachcie. Jeśli ktoś widział burdelum bum bum to tak właśnie wyglądała kajuta.
Ja – nic nie robie tylko staram się płynąć.
Wystartowaliśmy w środę rano ( 0645) po walce z przygotowaniem jachtu do sezonu po zimie. Nie będę zanudzał, co i jak robiłem, bo to nie o tym miałem pisać. Choć jak bym dostał w swoje ręce tego, kto mój kibel przykręcił na stalowe śruby to bym zagryzł i splunął przez lewe ramię. Dwie trzynastki odkręcałem ponad 1h i to jest nieliczna z rzeczy, które musiałem zrobić.
Wszyscy ci, którzy przestrzegali mnie mają rację, wszyscy ci, którzy mówią, że Pisa i Narew to „pikuś” niech dalej żyją w takim przeświadczeniu. Ja swoje już wiem i mam nowe doświadczenia, które mówią mi, – zrobię to raz jeszcze, bo warto i wszystkim polecam choć na pewno przygotuję się do tego lepiej.
Jacht jakim płynąłem to Janmor 28, 4,5t stacjonarny 18KM silnik ster głębinowy oraz strumieniowy (bardzo przydatny). Pełną sterowność straciłem na wysokości fabryki sklejki w Piszu, zerwałem kontrafał płetwy sterowej. Dodatkowo mój jacht posiada szturwał a nie rumpel, co jak uważam jest dość sporym utrudnieniem.
Dzień pierwszy wjechałem na Pisę ok. 1200, przez kolejne 2 h uczyłem się brać zakręty po dużych łukach z wykorzystaniem hamulca ręcznego wprowadzając jacht w coś, co można nazwać poślizgiem tylnych kół. Ha ha ha ha ha, śmieszne uczucie jak ma się koło sterowe w rekach, a rufa o centymetry mija się z brzegiem. Dołożyć, odstawić, dołożyć, odstawić, a czasami dać na wstecz by odłożyć się w lewo lub prawo. Nie sądziłem by nurt Pisy był tak wartki, a tu niespodzianka - rzeka ta zamiata w lewo i prawo naprawdę bardzo szybko ( ok. 1, 2 KNT). Widoki - niepowtarzalna chwila. Lasy, połamane drzewa, widoczne działania bobrów, Zakręt w lewo, prawa strona brzegu wysoka a lewa mielizna, która wcina się w nurt rzeki na ¾ i na odwrót lewa strona……… Na noc stajemy na całkowitym odludziu, okazuje się że brzeg bardzo podmokły i zarazem bagienny, „0” zasięgu telefonów, głusza dookoła.
Dzień drugi,
Wstajemy ok. 0630, zjadamy śniadanie szybki clar i w drogę, wcześniej wysyłamy inf. do inż. Jareckiego z Piasek że silnik pracuje ok. Dwa dni wcześniej wymieniał filtry, osadniki i doglądał silnik, wiedział że przede mną długa droga. Mój Janmar pracuje bez zarzutów cichutko terkocze i miarowo wywala wodę na prawej burcie. Jest godzina ok. 1400 na echosondzie 2,2m i nagle bum, nie wiadomo skąd. Śruba zaczyna wydawać dźwięk podobny jak na Zawiszy łikłikłikłik….., odstawiam silnik. Próba wrzucenia biegu do przodu i nadal łikłikłikłik, bieg do tyłu – pracuje normalnie. Dzwonie do Wujka Jurka po poradę, dzwonie do Artura, rozbieram się i wchodzę pod łódkę, woda ok. 8 stopni ciemno i nic nie widać. Po rozmowie z Wujkiem podejmuję decyzję spływania z nurtem, byle do jakiejś cywilizacji, mam tu na myśli Nowogród, mam nadzieję znaleźć jakiś dźwig, który podniesie mi rufę do góry, a wtedy będę mógł stwierdzić, co się stało. Miejsce, w jakim się to stało to zakręt, w którym jak później dowiedziałem się od tubylców wycięto drzewa i nie chciało się drwalom ich wyciągać, więc zatopiono je w rzece.
Zaczynamy zabawę. Jedno wiosło pychowe, ster strumieniowy i szturwał - niezłe wyzwanie dla mojej damskiej załogi no i dla mnie samego. Idzie nam to jak krew z nosa, co chwila stajemy na brzegu bo nie dajemy rady opanować łódki na wartkim nurcie rzeki.
Pozostało nam do przepłynięcia ok. 10 km. Moja córka mówi „Tato a dlaczego nie popłyniemy do tyłu?” no i olśnienie - przecież działa wsteczny bieg, zaczynamy płynąć rufą do przodu. Wzbudzamy niezłą sensację - 3 maja, opalających się na brzegach wiele, grill, piwo, i tu płynie łódka, tylko że rufą a nie dziobem do przodu. W Nowogrodzie przed mostem czeka na mnie Wujek Jurek, cyt. „nie wiem jak ci pomóc, ale chociaż zostawię ci parę groszy byś miał na wszelki wypadek”. Tuż przed mostem widzę samochód Jurka i jego samego. Nurt w tym miejscu jest bardzo szybki nie udaje mi się na czas odwrócić łódki tak by dziobem płynąć do przodu. Kolejny pech a raczej moja brawura doprowadza do tego, że opieram się płetwa sterową o brzeg. Delikatny trzask i płetwy nie widać, kilka wulgaryzmów i załamanie. Jurek czekając na mnie zrobił rozpoznanie i wiemy, że na Narwi jest slip, jedziemy tam poszukać kogoś, być może jest jakiś szkutnik. W pobliskim barze dostajemy nr telefonu do gościa, który rzekomo jest w stanie nam pomóc, dzwonię do niego w przeciągu godziny przyjeżdża do nas umawia się z nami na dzień następny. Okazuje się, że jest to producent gondol z Łomży. Jak twierdzi nie ma żadnego problemu nawet z wylaminowaniem nowej płetwy sterowej.
Dzień trzeci, gentleman jak się umówił tak też i przyjechał, z akwalungiem wszedł pod łódkę i co stwierdził: płetwa jest i to w dodatku cała –uffff, okazało się że wycięły się śruby mocujące w jarzmie, czego gołym okiem przed zdemontowaniem jarzma nie było widać. Śruba napędowa cała, wał wygląda na niepogięty, natomiast osłona śruby jest wgnieciona stąd też ten dźwięk, łikłikłik. Przy użyciu kołka, używając dźwigni, prostujemy osłonę, śruba działa poprawnie – jeden problem rozwiązany. Pan Janusz Dymkowski zabiera jarzmo do warsztatu, by wykręcić wycięte śruby, a my nastawieni, że po zamontowaniu urządzenia sterowego ruszymy dalej w drogę. Od Narwi dzieli nas niespełna kilometr. Pan Janusz wraca do nas z naprawionym jarzmem ok. godz 1630, zamontowanie a raczej wsunięcie jarzma w otwór w wodzie okazuje się dość sporym wyzwaniem. Operacja ta zakończyła się o godz 1730, w tym czasie nad nami rozszalała się burza. Decyzja o kontynuowaniu płynięcia została przełożona na dzień następny.
Dzień czwarty. Wstajemy o godz. 0600, o 0630 oddajemy cumy i zaczynamy spływ po 5 minutach jesteśmy już na Narwi o godz. 0930 mijamy Ostrołękę, wszystko idzie jak po maśle, Narew w przeciwieństwie do Pisy jest szeroka i głęboka, średnia głębokość to 2,4m. Płyniemy z prędkością 6 węzłów przy 200 obrotach silnika. Do Różana idzie gładko, za Różanem robi się płytko, a nurt rzeki zaczyna dość mocno kręcić. Kilkanaście kilometrów przed Pułtuskiem zaczynają się pojawiać tyczki wyznaczające szlak rzeki. A tuż przed Pułtuskiem stoją już boje szlakowe. Pułtusk mijamy ok. 1830. W Serocku meldujemy się o godz 2030. Z Pułtuska do Serocka Narew jest bardzo płytka, średnia głębokość 1,5m. W miedzy czasie dochodzę do wniosku, że warto by było rozebrać raz jeszcze jarzmo steru i złożyć je na sucho, ponieważ wkładane było w brudnej wodzie. Czuje na sterze, że są opory, nie chodzi on lekko. Przed Serockiem zadzwonił do mnie Zbyszek Stosio, który chciał się dowiedzieć jak mi idzie. Podzieliłem się z nim moimi wątpliwościami, podsunął pomysł by wpłynąć do YKP w Jadwisinie. Tak też uczyniłem.
Dzień Piąty. Rano udało mi się wyciągnąć łódkę. Zdemontowałem urządzenie sterowe, okazało się to co przypuszczałem, że woda była brudna i jarzmo pracowało z oporami. Po wyczyszczeniu teflonowych tulei i nasmarowaniu urządzenia zamontowałem je ponownie. Jednocześnie stwierdziłem, że śruba jest w kilku miejscach uszkodzona. Wykonałem telefon do przyjaciela tzn Wujka Jurka, który w godzinę z Białołęki był już u mnie w Jadwisinie. Doszliśmy do wniosku, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie nadlanie uszkodzeń a potem wyszlifowanie śruby. Jurek zabrał moją śrubę do warsztatu, a ja pozostawiłem łódkę w YKP.
Dziś mamy wtorek kończę pisanie relacji i czekam na Artura Sekulara, z którym dziś startujemy najpierw zainstalować śrubę, a potem dalej Narwią przez Zalew Zegrzyński, Kanał Żerański do Wisły i dalej do Gdańska.
zdjęcia z podróży znajdziecie na
https://picasaweb.google.com/lh/webUplo ... 7532274987