19 kwietnia
Pomału wchodzimy w przesmyk od północy, za lewą burtą zostawiliśmy Puffin Island. Na dwie mile przed Beaumaris lifeboat zwalnia i biorą nas longside z cumami i szpringami. Idziemy pod prąd z końcówką przypływu. Z nadbudowki jeden z ratowników szperaczem oświetla drogę, gdzieniegdzie widać spiętrzającą się wodę przepływającą nad płyciznami. Kilka ostych hamowań i nawrotów - ostatecznie doprowadzają nas bezpiecznie do kei w Beaumaris.
Zbliża się druga w nocy, czas iść spać.

Poranek obudził nas piękny, słoneczny, bezchmurny i bezwietrzny. Mechanicy poszli do silnika, a ja wziąłem się za dogłębny przegląd posiadanych żagli. Oprócz marszowej genuy i grota pod moją dziobową koją leżały jeszcze dwie genuy o różnej długości liku dolnego w trochę lepszym stanie niż ta wciągnięta na roler i jeszcze jedna z płótna pamiętającego chyba jeszcze bitwy z francuzami. Drugi grot, genaker, lekki spinaker, fok sztormowy i trajsel. Część lekko wilgotna została wysuszona, a rozcięcia i rozdarcia załatane.

Przy silniku zostały rozłączone i sprawdzone, a także wyczyszczone, wszystkie elastyczne połączenia. Część została wymieniona, wymienione też zostały wszystkie opaski zaciskowe.
Okazało się, że jedna z rurek elastycznych w zagięciu była zabita skamieniałym mułem do 50% jej prześwitu a w wolnym miejscu leżała sobie wciśnięta muszelka zmniejszająca dodatkowo ten prześwit do 25%. Woda płynęła, ale przy wyższych obrotach nie zapewniała odpowiedniego chłodzenia.
Po obsłudze serwisowej silnika pozostał tylko test na wodzie z wysokimi obrotami. Przeszedł pomyślnie. W tym momencie byliśmy dobrej mysli i tak też było - z silnikiem nie mielismy najmniejszych problemów do samego końca rejsu.
Po zakończeniu wszystkich prac byliśmy już godzinę po wysokiej wodzie. Za późno by zapuszczać się na Swellies. Kolacja, gitara, rum i odrobina snu...
20 kwietnia
...a o 5tej rano pobudka i ruszamy na południowy zachód.

Za pierwszy most pod Bangor wchodzimy przy wysokiej i pomału już cofajacej się wodzie, która bardzo szybko przybierała na sile. Pod drugim mostem mieliśmy już prąd niosący nas ze sobą około 3węzłów, a wcześniej mały slalom pomiędzy zatopionymi skałami ze znosem momentami sięgającym 30stopni.
Za mostem przesmyk rozszerza się i mamy spokojne przejście aż do południowej części Morza Irlandzkiego.

Przy wyjściu z przesmyka wiatr wiał delikatnie ok. 5-6 węzłów, na wysokosci głębokiej wody rozkręcił się już do komfortowych 15 węzłów, szkoda tylko, że z zachodu. Musielismy iść ostro na wiatr wzdłuż walijskiego wybrzeża. Mimo to było komfortowo. Fala niewielka, wiatr stabilny, słońce świeci - nie ma na co narzekać.

Do wieczora wiatr odkręca w kierunku południowym. Dobrze, że wyszliśmy już na otwarte wody i możemy spokojnie odpadać. Prognozy mówią o ponownej odkrętce w przeciwnym kierunku za kilkanaście godzin więc się tym nie martwimy. Płyniemy swoje. Wieczorem na odpoczynek - najwyższa pora.

21 kwietnia
Po północy budzą mnie na wachtę (ze mną kolega ze Szkocji widoczny na powyższej fotce). Jesteśmy w połowie drogi do wybrzeża południowej Walii. Przejmuję ster i odbieram sugestię by płynąć dalej kursem na południe. Prognoza zmieniła się i ma odkręcać jeszcze bardziej na południe. Jak odkręci, przełożymy się na drugi hals i skryci w cieniu lądu, z małą falą popłyniemy wzdłuż brzegu.
Przed nami, daleko na horyzoncie trzy światła. Jakieś jednostki na wodzie - trzeba będzie je monitorować. Kiedy już widać wszystkie światła pozycyjne okazuje się, że to trzy kutry trałujące sieci. Na prawo od dziobu trałuje na NW, dwa na lewo od dziobu trałują na NE. Najdalszy na lewo był trochę dalej na południe. Wszystkie rozciągnęły się na jakieś 4-6 mil. Dwa zachodnie płyną w prawie przeciwnych kierunkach więc decydują się płynąć między nie, gdzieś w środek odległości między nimi. Pasuje to tym bardziej, że taki jest nasz kurs ostro na wiatr. Po kilkunastu minutach zachodni kuter lekko nawraca w naszą stronę , a do tej pory daleki południowo-wschodni zmienia konfigurację świateł i zamiast czerwonego pokazuje nam zielone. A po chwili znow zielone, a po chwili oba. Wydaje się jakby rósł bardzo szybko. Wysyłam Mariusza po reflektor dużej mocy trzymany kontrolnie pod zejsciówką. Światło na nasz żagiel, na jego nadbudówkę, odpadnięcie - nie pomaga, on też odpowiednio koryguje kurs i celuje w nas czerwonym i zielonym okiem. Nie czekam, zwrot przez sztag w kierunku zachodniego kutra, odpadam, trzymam go w lewej tylnej ćwiartce, Mariusza wysyłam po UKF-kę. Tym razem rybak zostaje na swoim kursie. Zostawiamy go za rufą. Kuter zachodni skręca na wschód i w odległości 2-3 kabli przechodzi obok naszej lewej burty i też zostaje z tyłu.
Kilkanaście minut płyniemy tym samym kursem pomału ostrząc do wiatru. Gdy oddaliliśmy się od kutrów na około milę wszystkie zwinęły swoje zielone z masztów i odpłynęły na północ. W międzyczasie zwrot przez sztag i lecimy znów na południe.
Na następną wachtę wychodzę już w świetle dnia, lekko dżdżystego i mglistego. Wiatr rzeczywiście odkręcił jeszcze bardziej w kierunku południai spokojnie płyniemy sobie lewym halsem wzdłuż brzegu. Wiaterek ~20 węzłów, 2 ref na grocie, genua lekko zrolowana.

Przed wieczorem zbliżamy się do Fishguard, jednego z najdalej na zachód wysuniętych portów Walii. Wchodzimy do portu i stajemy przy nabrzeżu technicznym/rybackim. Na szczęście nie mają prądu do którego możemy się podłączyć.

Korzystając z wysokiej wody przeskakujemy na drugą stronę zatoki do małego porciku Lower Town. Jak się okazuje był to dobry wybór.

Podczas odpływu stajemy na kilu i skegu oparci o kamienne nabrzeże. Teraz mamy kilka godzin spokoju więc trafamy do pubu.
Wszystkim którzy będą w okolicy polecam The Ship - z usług tego pubu korzystała już w przeszłości ekipa kręcąca Moby Dicka i zostawili tam trochę pamiątek (między innymi Gregory Peck

). Atmosfera lokalnej knajpy, wystrój, smaczne trunki - morale +5.


Wróciliśmy do jachtu w odpowiedniej chwili by zacząć luzować "cumę masztową", którą ktoś sprytny przewiązał w międzyczasie na sztywno.

22 kwietnia
5 rano. Wypływamy wcześniej by trafić na wysoką wodę do wejścia do kolejnego przesmyku pomiędzy St. Davids, a Ramsey. Jeśli nie zdążymy, to trzeba będzie popłynąć dookoła, omijając nie tylko wysepki, ale też liczne w tych miejscach overfalls które przy silnym odpływie mogą "trochę" uprzykrzyć żeglowanie.
Trafiliśmy kilka minut później niż zaplanowalismy, ale jeszcze bezpiecznie i już z prądem przeszliśmy przez przesmyk. W południowej jego części w burzącej już się wodzie baraszkowało stado tamtejszych delfinów. Nie wiedzieć czemu nie były srebrne jak te południowe, ale jakby trochę... rude...

23 kwietnia
Wiatr cały czas dociska, cały czas płyniemy na wiatr, czasem w mżawce, czasem w słońcu. Staramy dopasowywać się do niego by maksymalnie wykorzystywać godzinne, czasem dłuższe zmiany, by na końcówkę kolejnego odpływu znaleźć się przy Land's End - zachodnim cyplu Kornwalii.

Mijamy cypel i z minuty na minutę zachodni wiatr coraz bardziej słabnie. Na silniku podciągamy się pod Lizard Point. Tutaj szczęście nas opuszcza, w kanale jeszcze trwa odpływ i musimy płynąć dalej na południe i na wschód niż byśmy tego oczekiwali. Droga do Falmouth przedłuża nam się o jakieś 4 godziny.

Do portu wchodzimy jeszcze za dnia. Chociaż na zmrok nie trzeba było długo czekać.
Tutaj do załogi dołączył jeszcze jeden kapitan - Kapitan-TrymerRegatowy.

