Forum żeglarskie
https://forum.zegluj.net/

Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczenia ;)
https://forum.zegluj.net/viewtopic.php?f=3&t=12489
Strona 1 z 1

Autor:  pakarod [ 25 lip 2012, o 00:10 ]
Tytuł:  Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczenia ;)

Zastanawiaja mnie dwie rzeczy i choc moze w tak zacnym gronie wydawac sie one moga dziwne o tyle dla mniej doswiadczonych skipperow moga byc wazne. Tworzac ten watek mam nadzieje bardziej na dyskusje niz na znalezienie zlotego "srodka" :)

Pierwsza rzecz to odwieczny "problem", zdaje sie czesto nawet starych wilkow o mlodych nie wspominajac - choroba morska. Otoz czesto jest tak ze bierzemy tygodniowy rejs (bede pisal z perspektywy sternika) zapowiada sie sloneczna pogoda z lekkim wiaterkiem. Plyniemy trzy-cztery dni bawimy sie, zwiedzamy. W trakcie drogi powrotnej pogoda zalamuje sie choc prognozy tego nie mowily, nie ma sztormu ale jest duzy rozkolys a do tego szkwali. Zaczynamy zle sie czuc i co wtedy? Zaloga jest mocno turystyczna czesc tez zaczyna sie zle czuc a na pokladzie raczej nie ma nikogo takiego kto by przy tej pogodzie poprowadzil lodke. Co w takiej sytuacji? Zdychac i plynac? Szukac szybko portu i stanac? Kiedys rozmawialem z dosc doswiadczonym kapitanem mowil, ze zyga jak dziecko i jak tylko mocniej wieje to woli siedziec w porcie, ok tylko czesto gdzies sie spieszymy. A widzialem na wlasne oczy osoby z st.j. czy j.st.m , ktore tak sie "rozkladaja" ze praktycznie nie ma z nimi kontaktu.


Drugiej rzeczy nie wiem jak nazwac. W sumie bardziej dotyczy mnie niz pierwsza. Otoz jak zaczalem plywac jako dzieciak po mazurach wydawalo mi sie wszystko takie proste i oczywiste. Rwalem sie do prowadzenia lodki. Odkad zaczalem plywac po wodach "slonych" i powiedzmy troche "doroslem" to calkowicie zmienil sie moj swiatopoglad. Czasem nawiedza mnie taki sen - ja wiem - prawie jak na terapii ;) prowadze lodke druga dobe na wodzie, do nastepnego portu kolejna doba i nagle zaczyna sie robic ciemno, ciemno i cicho. Za chwile juz tak cicho nie jest. Nigdy nie poznalem zakonczenia chociaz historie rzeszowiaka z przytroczonym kapitanem znam. Zawsze przed kazdym rejsem szalenie boje sie o zaloge. Mam swoje zelazne zasady. Zawsze prowadze ponad godzinne szkolenie z bezpieczenstwa, w nocy zawsze szelki bez wzgledu na pogode, obuwie, chodzenie po jachcie itd. Nie mniej jednak - uwaga przechodze do sedna - bardzo niechetnie godze sie na prowadzenie jachtu na nieznanych mi akwenach a nawet gdy sie zgodze to do samego konca sie tym denerwuje. Czytam locje, opowiadania, czasem pytam innych o doswiadczenia. Nie mniej jednak poprostu nie mam takiej swobody, ze,gdziekolwiek laduje i plyne. Wiem zapewne to kwestia doswiadczenia ale zeglarstwo to moja pasja, nie zarabiam na tym. W roku mam dwa, trzy rejsy. Przy niektorych tu szanownych kolegach to poprostu niedzielny kierowca. Ale wracajac do "problemu". Po pierwsze czy wy tez tak macie? Po drugie czy lepiej przelamywac swoje leki i "probowac" czy tez jest to zbyt nieodpowiedzialne i dopoki nie przejdzie to powinienem na nieznanym akwenie najpierw z kims poplywac? Gdzie konczy sie odpowiedzialnosc a zaczyna glupota i nadmierne ryzyko?

I osatnia kwestia - czesto sa ogloszenia,ze ktos organizuje rejs i zbiera zaloge a w ogloszeniu daje informacje, ze od zaloganta nie wymaga sie doswiadczenia. Pozniej okazuje sie, ze jedyny ogarniety to sternik. Czy waszym zdaniem to odpowiedzialne? Przeciez tak niewiele trzeba o wypadek nawet przy pieknej pogodzie. Co o tym zagadnieniu myslicie? Rowniez w kontekscie prywatnych rejsow ze znajomymi czy rodzina

Pawel

Autor:  JasiekN [ 25 lip 2012, o 07:58 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

pakarod napisał(a):
Po drugie czy lepiej przelamywac swoje leki i "probowac" czy tez jest to zbyt nieodpowiedzialne i dopoki nie przejdzie to powinienem na nieznanym akwenie najpierw z kims poplywac? Gdzie konczy sie odpowiedzialnosc a zaczyna glupota i nadmierne ryzyko?



Pawle, po pierwsze - to co przeczytałem, świadczy, że żeglarstwo (morskie) traktujesz bardzo poważnie, i to mi się bardzo podoba. Bo - w ogóle - żeglarstwo to zajęcie dla ludzi myślących i coś tam umiejących. Zwłaszcza liczyć. Zle policzysz - skończy się zabawa, a zaczną się schody. Dobrze policzysz - wszystko pójdzie gładko.

Tak, oczywiście. przełamywać siebie i swoje lęki. Po to właśnie na tą słoną wodę jeżdzimy. Bać się - i jednocześnie kompetentnie wykonywać swoją robotę.

Ja się morza boję. Od wielu lat się boję. W międzyczasie mój prywany licznik zaookrąglił dwa i pół obwodu równika. Ale - też, dawno już temu - oświadczyłem publicznie, że w dniu, w którym przestanę się bać morza - przestanę żeglować. Bo byłoby to zbyt niebezpieczne - dla jachtu, dla załogi i dla mnie. Nadal to podtrzymuję (i nadal żegluję).

A w sytuacji naprawdę stresowej - na lęki po prostu nie ma czasu.

Przed wielu laty zwalił mi się grotmaszt. Pięta tego ułomka podskoczyłą w górę i walnęła w najbliższą koję, tak mniej więcej w miejsce, gdzie Twój imiennik, też Paweł, miałby głowę. Na szczęście Paweł miał akurat wachtę - inaczej miałbym trupa pod pokładem. Potem były czerwone rakiety, sztormowy hol na Helgoland - ponoć przez cały czas byłem cholernie spokojny, robiłem swoje jak automat.

Ale po zacumowaniu chłopaki musieli mi zapalonego papierosa do pyska podać, bo ręce mi latały...

Autor:  Colonel [ 25 lip 2012, o 08:11 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

pakarod napisał(a):
Zastanawiaja mnie dwie rzeczy i choc moze w tak zacnym gronie wydawac sie one moga dziwne o tyle dla mniej doswiadczonych skipperow moga byc wazne. Tworzac ten watek mam nadzieje bardziej na dyskusje niz na znalezienie zlotego "srodka" :)

To rzeczywiście kwestie, które mogą okazac się ważne.
pakarod napisał(a):
Pierwsza rzecz to odwieczny "problem", zdaje sie czesto nawet starych wilkow o mlodych nie wspominajac - choroba morska. .....

Tylko kilka procent ludzi nie choruje. Poruszyłeś tu kilka spraw naraz. Oczywiście, że najlepiej jest „sztormować” w porcie. Dziś prognozy pozwalają w dużym stopniu przewidzieć co nastąpi. Po za tym warto pamiętać o zasadzie „1/3 czasu tam, 2/3 pozostawiamy na powrót”. Warto też jednak starać się dobierać sobie do załogi kogoś, na kogo można liczyć. W kocu zawsze może się zdarzyć coś nieprzewidzianego w pogodzie.
Niestety w sytuacji ograniczonych urlopów i konieczności terminowego oddania jachtu kolejnej załodze nie zawsze można sobie pozwolić na przeczekanie.
pakarod napisał(a):
Drugiej rzeczy nie wiem jak nazwac. W sumie bardziej dotyczy mnie niz pierwsza. Otoz jak zaczalem plywac jako dzieciak po mazurach wydawalo mi sie wszystko takie proste i oczywiste. Rwalem sie do prowadzenia lodki. Odkad zaczalem plywac po wodach "slonych" i powiedzmy troche "doroslem" to calkowicie zmienil sie moj swiatopoglad.

Sam napisałeś: „byłem dzieciakiem”, „dorosłem”. Refleksja i rozwaga są oznaką dojrzałości i nic w tym złego. Pewien stopień adrenaliny dowodzi, że skipper nie jest bezmyślnym kretynem. Oczywiście jej nadmiar może też stać się problemem, po za tym płacić nerwica za skipperowanie byłoby bez sensu.
Dobre przygotowanie rejsu, jachtu, załogi to rozsądne i zgodne z dobrą praktyka postępowanie. I znów: warto mieć w załodze kogoś na kim można polegać. Peerelowski obowiązek posiadania w składzie załogi odpowiedniej liczny kwalifikowanych oficerów nie wziął się tylko z fanaberii urzędników. Odrywając się od zapisów w kartach bezpieczeństwa regulaminach itp. To skipper powinien określić ile osób posiadających umiejętności żeglarskie (i jakie) potrzebuje mieć w składzi3e załogi. Trzeba pamiętać, że jeśli masz jednego, to wypada ci 12 godzin wachty na dobę plus nieuniknione interwencje „kapitańskie”. Jeśli masz dwóch kwalifikowanych, to dzielisz dobę między nich, a sam jesteś „kapitanem” albo dzielicie się dobą na trzy. Oczywiście zupełnie inaczej wygląda to jeśli pływasz od śniadania do podwieczorku.

Autor:  plitkin [ 25 lip 2012, o 08:23 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Bez zadnej podpuchy i negatywu to pisze: sprobuj zwrocic sie do fachowca od pracy nad lękami. Tutaj to sobie mozemy podoradzac, a w, morze znowu sam ze soba pojdziesz, a nie z nami.

Autor:  Cape [ 25 lip 2012, o 08:37 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Colonel napisał(a):
Oczywiście zupełnie inaczej wygląda to jeśli pływasz od śniadania do podwieczorku.

I tu jest napisane to, co jest najważniejsze. Zawsze pływanie musi być dostosowane do jachtu i załogi. A jacht i załogę w rejsach towarzyskich znamy na długo przed nim.
Potem tylko prognoza i analizując pogodę, jacht i załogę układamy passage planning dla każdego przejścia.

Autor:  pakarod [ 25 lip 2012, o 08:40 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

plitkin napisał(a):
Bez zadnej podpuchy i negatywu to pisze: sprobuj zwrocic sie do fachowca od pracy nad lękami. Tutaj to sobie mozemy podoradzac, a w, orze znowu sam ze soba pojdziesz, a nie z nami.


zabrzmialo conajmniej jakbym przyznal sie do zaburzen lekowych ;) Mysle, ze az tak zle nie jest. Bardziej interesuje mnie zdanie i luzna dyskusja niz panaceum, ktore pewnie przyjdzie samo. Nie wierze, ze Ty od poczatku swojej przygody z wiatrem mialem w/w "uprawnienia zeglarskie" a przynajmniej w nie wierzyles ;)

Ciekawym jest to, ze nikt wprost nie odniosl sie do praktyk wielu osob i firm, ktore werbuja klientow zrzucajac caly ciezar rejsu tyllko na jedna osobe ;)

Autor:  junak73 [ 25 lip 2012, o 08:52 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

pakarod napisał(a):
Ale wracajac do "problemu". Po pierwsze czy wy tez tak macie? Po drugie czy lepiej przelamywac swoje leki i "probowac" czy tez jest to zbyt nieodpowiedzialne i dopoki nie przejdzie to powinienem na nieznanym akwenie najpierw z kims poplywac?


Nie wyobrażam sobie możliwości przepływania najpierw akwenów po których chcę prowadzić rejsy z kimś bardziej doświadczonym.
Po pierwsze życia by mi zabrakło na te drugie pływania już samemu.
Po drugie to jest właśnie piękne w żeglarstwie aby zdobywać nowe akweny i poznawać nowe morza. To właśnie poznawanie samemu i i przełamywanie lęku, ta niepewność daje adrenalinę dla której żeguję.

Ale oczywiście też tak mam że się denerwuję, boję o załogę i jacht,
i po to są locje i opracowania, po to jest dobra praktyka żeglarska, i po to jest doświadczenie i zdrowy rozsądek żeby niebezpieczeństaw omijać , minimalizować czy też trzymać się od nich z daleka.

A wszystkiego i tak nie zaplanujesz i nie przewidzisz.

*~*~*~*~*~*~*~*~*~*

pakarod napisał(a):
Ciekawym jest to, ze nikt wprost nie odniosl sie do praktyk wielu osob i firm, ktore werbuja klientow zrzucajac caly ciezar rejsu tyllko na jedna osobe ;)


po to wybierasz wśród załogi osoby z największym doswiadczeniem, mianujesz ich na stanowiska oficerskie, żeby w razie koniecznosci cię zastąpiły.

Autor:  Maar [ 25 lip 2012, o 09:03 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Klucz do niebania się nie leży we wcześniejszym poznawaniu akwenów tylko w stopniowaniu trudności.
Skipper powinien oswajać się ze strachami, ucząc się jednocześnie żeglarstwa, zarządzania, jachtów, meteorologii oraz metod zwalczania własnych słabości.

pakarod napisał(a):
Ciekawym jest to, ze nikt wprost nie odniosl sie do praktyk wielu osob i firm, ktore werbuja klientow zrzucajac caly ciezar rejsu tyllko na jedna osobe
Często ogłoszenie zawierające piar'owy dopisek "doświadczenie niewymagane" jest ogłoszeniem ostatniej szansy - trzon załogi już jest i chodzi o sprzedanie ostatnich dwóch koi.

Często też, ogłoszenia takie są wysyłane przez firmy mające doświadczonych skipperów (i dodatkowo działające na akwenach odpowiednich do żeglugi jednoosobowej) i wówczas, no cóż skipper jest niczym woźnica - jeździ od portu do portu i doskonale radzi sobie sam.

*~*~*~*~*~*~*~*~*~*

Nie bardzo wiem, jaki widzisz problem w tej jednoosobowej zabawie?

Autor:  maciek.k [ 25 lip 2012, o 09:11 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

pakarod napisał(a):
Pierwsza rzecz to odwieczny "problem", zdaje sie czesto nawet starych wilkow o mlodych nie wspominajac - choroba morska.

Nigdy nie rzygałem będąc skipperem, aczkolwiek, zwykle mnie muli jak jest rozkołys, tłumaczę to sobie adrenaliną czy czymś tam co mi nie pozwala się rozłożyć... Nie raz pełniłem rolę jedynego żywego na pokładzie, docenia się wtedy autopilota i samosterowne jachty. Jest czas zejść pod pokład, podac worek, wytrzeć coś, wrócić i pewnie nawet puścić lekkiego pawia :)

pakarod napisał(a):
Nie mniej jednak poprostu nie mam takiej swobody, ze,gdziekolwiek laduje i plyne.

To naturalne, rozpoznawanie akwenu przed przybyciem na miejsce to najprzyjemniejsza część przygotowań :) Ja sobie szukam portów schronienia na różne scenariusze itp.
Korzystaj póki możesz, bo podejrzewam, że stare wilki po trzydziestu latach w większości byli juz wszędzie, więc pewnie tej frajdy z przygotowań mają mniej :)

Pozdrawiam,
Maciek

Autor:  junak73 [ 25 lip 2012, o 09:21 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

maciek.k napisał(a):
Korzystaj póki możesz, bo podejrzewam, że stare wilki po trzydziestu latach w większości byli juz wszędzie, więc pewnie tej frajdy z przygotowań mają mniej


HOWGH

Autor:  pakarod [ 25 lip 2012, o 09:24 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Maar napisał(a):
Nie bardzo wiem, jaki widzisz problem w tej jednoosobowej zabawie?


Na jednym z rejsow znajomych, lecacy bom rozlupal czaszke osobie, ktora wiele wiele lat spedzila na plywaniu. Nie widzialem tego ale z dwoch zrodel wiem, ze zupelny przypadek i splot roznych rzeczy w jednej chwili. W kazdym razie na lodce byly inne doswiadczone osoby, wezwaly pomoc i wszystko mozna powiedziec dobrze sie skonczylo. I teraz ja np. nie twierdze, ze samotne plywanie jest czyms zlym. Tylko roznica miedzy tym kiedy ktos samotnie plynie, a samotnie prowadzi lodke ze wzgledu na brak wsparcia/umiejetnosci zalogi to dwie rozne rzeczy. W pierwszym gdy stanie sie wypadek to sternik swiadom samotnosci ryzykuje tylko siebie i lodke, w drugim zas pozostalych. I nie prawda jest, ze taka sytuacja dotyczy 'desperatow' albo, ze wczesniej jest przygotowany trzon zalogi. W rejsach komercyjnych w zasadzie z uwagi na koszty i chec zysku to sternik do konca nie wie jaka dostanie zaloge. Oczywiscie sledzenie pogody, plywanie blisko brzegu to tylko zmniejszanie ryzyka ale wogole nie bierze pod uwage wypadku. To tylko takie moje przemyslenie. Absolutnie nikogo nie atakuje i nie osadzam.
Swiata ta rozmowa nie zmienie, bardziej co caly czas powtarzam interesuje mnie zdanie innych ;)

Autor:  plitkin [ 25 lip 2012, o 09:37 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

pakarod napisał(a):
Nie wierze, ze Ty od poczatku swojej przygody z wiatrem mialem w/w "uprawnienia zeglarskie" a przynajmniej w nie wierzyles


Od zawsze, od swojego pierwszego samodzielnego rejsu nigdy nie miałem żadnych lęków jeżeli chodzi o bezpieczeństwo czy odpowiedzialność. Od samego początku doswosowuję swoje rejsy do wszystkich okoliczności, w tym swoich umiejętności, stanu jachtu, pogody, akwenu, predyspozycji i preferencji załogi i td. Nigdy nie trafiłem w sytuację gdy nie wiem co robić, a skoro wiem - poprostu robię i nie ma miejsca na lęki.
Nie znalazłem się też w sytuacji, która zmusiłaby mnie do walki z morzem. Powiem więcej - robię wszystko by się w takiej sytuacji nie znaleźć.

Moim zdaniem strach w oczach skipera jest gorszym wrogiem od zewnętrznych czynników w przypadku płynięcia z niedoświadczoną załogą. Kiedy ludzie tracą wiarę w Ciebie - poza wrogimi warunkami zewnętrznymi zaczynasz mieć wrogów na pokładzie. Ludzie zaczynają podważać decyzje lub szukać swoich rozwiązań, gdyż widzą, że masz stracha.

Dlatego uważam, że należy stopniować wszystko. Ja nadal stopniuję i jestem jeszcze na dole tej drabinki.

Autor:  pough [ 25 lip 2012, o 09:39 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

A omówienie sytuacji alarmowych przed rejsem?
Przycisk "Distress" w radiu powinien być omówiony nawet z pasażerami.

Jednoosobowe skiperowanie bez oparcia w załodze realizowane jest głównie w żegludze przybrzeżnej, gdzie pomoc może dość szybko nadejść.

Autor:  Wasyl [ 25 lip 2012, o 10:08 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

pakarod napisał(a):
Pierwsza rzecz to odwieczny "problem", zdaje sie czesto nawet starych wilkow o mlodych nie wspominajac - choroba morska. Otoz czesto jest tak ze bierzemy tygodniowy rejs (bede pisal z perspektywy sternika) zapowiada sie sloneczna pogoda z lekkim wiaterkiem. Plyniemy trzy-cztery dni bawimy sie, zwiedzamy. W trakcie drogi powrotnej pogoda zalamuje sie choc prognozy tego nie mowily, nie ma sztormu ale jest duzy rozkolys a do tego szkwali. Zaczynamy zle sie czuc i co wtedy? Zaloga jest mocno turystyczna czesc tez zaczyna sie zle czuc a na pokladzie raczej nie ma nikogo takiego kto by przy tej pogodzie poprowadzil lodke. Co w takiej sytuacji? Zdychac i plynac? Szukac szybko portu i stanac? Kiedys rozmawialem z dosc doswiadczonym kapitanem mowil, ze zyga jak dziecko i jak tylko mocniej wieje to woli siedziec w porcie, ok tylko czesto gdzies sie spieszymy. A widzialem na wlasne oczy osoby z st.j. czy j.st.m , ktore tak sie "rozkladaja" ze praktycznie nie ma z nimi kontaktu.

Ja mam to szczęście albo i nie że nie choruję. Jak to się mówi mam "chory" błędnik.
Ale właśnie z perspektywy prowadzącego to niestety sprawa może być trochę skomplikowana. Rozważam wariant pływania z chorującą załogą i samotnym skipperem, który wiadomo, że oprócz dbania o jacht i siebie jeszcze musi załogę ratować i tu rzeczywiście pojawia się problem, bo jedna osoba nie jest w stanie wtedy dopilnować wszystkiego. Poza tym sama wytrzymałość ludzka ma swoje granice, kwestia tylko pozostaje do rozważenia co jest w danym momencie bezpieczniejsze... Czy uciekać do portu i przeczekać? oszczędzając ludzi i siebie ale nie zawsze jest to możliwe.... Czy uciekać jak najdalej od brzegu żeby było bezpiecznie? kosztem ludzi ale ratując się np przed rozbiciem o skały....
Jak się uda zwiać to lepiej w porcie przeczekać. Jak już wiadomo ze się nie zwieje to lepiej na wodzie powalczyć zamiast narażać się na rozbicie w główkach portu.

pakarod napisał(a):
Drugiej rzeczy nie wiem jak nazwac. W sumie bardziej dotyczy mnie niz pierwsza. Otoz jak zaczalem plywac jako dzieciak po mazurach wydawalo mi sie wszystko takie proste i oczywiste. Rwalem sie do prowadzenia lodki. Odkad zaczalem plywac po wodach "slonych" i powiedzmy troche "doroslem" to calkowicie zmienil sie moj swiatopoglad. Czasem nawiedza mnie taki sen - ja wiem - prawie jak na terapii ;) prowadze lodke druga dobe na wodzie, do nastepnego portu kolejna doba i nagle zaczyna sie robic ciemno, ciemno i cicho. Za chwile juz tak cicho nie jest. Nigdy nie poznalem zakonczenia chociaz historie rzeszowiaka z przytroczonym kapitanem znam. Zawsze przed kazdym rejsem szalenie boje sie o zaloge. Mam swoje zelazne zasady. Zawsze prowadze ponad godzinne szkolenie z bezpieczenstwa, w nocy zawsze szelki bez wzgledu na pogode, obuwie, chodzenie po jachcie itd. Nie mniej jednak - uwaga przechodze do sedna - bardzo niechetnie godze sie na prowadzenie jachtu na nieznanych mi akwenach a nawet gdy sie zgodze to do samego konca sie tym denerwuje. Czytam locje, opowiadania, czasem pytam innych o doswiadczenia. Nie mniej jednak poprostu nie mam takiej swobody, ze,gdziekolwiek laduje i plyne. Wiem zapewne to kwestia doswiadczenia ale zeglarstwo to moja pasja, nie zarabiam na tym. W roku mam dwa, trzy rejsy. Przy niektorych tu szanownych kolegach to poprostu niedzielny kierowca. Ale wracajac do "problemu". Po pierwsze czy wy tez tak macie? Po drugie czy lepiej przelamywac swoje leki i "probowac" czy tez jest to zbyt nieodpowiedzialne i dopoki nie przejdzie to powinienem na nieznanym akwenie najpierw z kims poplywac? Gdzie konczy sie odpowiedzialnosc a zaczyna glupota i nadmierne ryzyko?

To co mnie pociąga w żeglowaniu to właśnie poznawanie nowych miejsc. Strach moim zdaniem trochę paraliżuje, determinacja i zdrowy rozsądek pomaga, to oczywiście wcale nie oznacza że jestem taki debeściak że nie miewam żadnych obaw i dylematów.
Staram się je przełamać, pokonywać z zachowaniem wspomnianego zdrowego rozsądku i ogólnie pojętej dobrej praktyki morskiej. Ja przed rejsem studiuję locje, mapy, przewodniki, fora, zasięgam opinii znajomych, a na akwenach które znam przecież i tak wiadomo że zawsze wszystko może się wydarzyć jak to na morzu.... Nigdy informacji i własnego doświadczenia dosyć, nieważne czy na znanym czy nieznanym akwenie. Na pewno unikam za wszelką cenę rutyny, zbędnego ryzyka i porywania się z motyką na słońce...
pakarod napisał(a):
I osatnia kwestia - czesto sa ogloszenia,ze ktos organizuje rejs i zbiera zaloge a w ogloszeniu daje informacje, ze od zaloganta nie wymaga sie doswiadczenia. Pozniej okazuje sie, ze jedyny ogarniety to sternik. Czy waszym zdaniem to odpowiedzialne? Przeciez tak niewiele trzeba o wypadek nawet przy pieknej pogodzie. Co o tym zagadnieniu myslicie? Rowniez w kontekscie prywatnych rejsow ze znajomymi czy rodzina

Pawel

Zdarza mi się takie rejsy prowadzić, ale są to takie typowo turystyczne rejsy, na które wiem że mogę grono nawet zielonych znajomych zabrać. A o wypadek to nawet wśród samych kapitanów na łajbie czasem niewiele trzeba, jak to w życiu bywa... Patent na wodzie nie utrzymuje, ani nie chroni przed wypadkami, owszem doświadczenie pozwala przewidywać, poza tym ludzi na jachcie trzeba uczulać na niebezpieczeństwa i uświadamiać o nich...

Autor:  Colonel [ 25 lip 2012, o 10:31 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

pakarod napisał(a):
Ciekawym jest to, ze nikt wprost nie odniosl sie do praktyk wielu osob i firm, ktore werbuja klientow zrzucajac caly ciezar rejsu tyllko na jedna osobe

Wszystko jest możliwe... tylko po co?!
Mądry armator i mądry skipper zapewni dostateczną, do jachtu, spodziewanych warunków i załogi, obsadę.

Autor:  essi001 [ 25 lip 2012, o 11:34 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

pakarod napisał(a):
I osatnia kwestia - czesto sa ogloszenia,ze ktos organizuje rejs i zbiera zaloge a w ogloszeniu daje informacje, ze od zaloganta nie wymaga sie doswiadczenia.

Na to pytanie mogę odpowiedzieć, bo sama takie zdanie umieszczam w ogłoszeniach o rejsie :) Oznacza to że RÓWNIEŻ osoby bez patentu i bez doświadczenia morskiego są mile widziane na rejsie. Natomiast wg karty bezpieczeństwa na naszym klubowym jachcie musi być co najmniej sternik morski, sternik jachtowy i trzecia osoba.
A więc nie ma opcji że:
pakarod napisał(a):
Pozniej okazuje sie, ze jedyny ogarniety to sternik.

Gdyby nie było sternika w dotychczasowej załodze, a byłoby np. ostatnie miejsce albo mało czasu do rejsu, to by się zmodyfikowało ogłoszenie i szukalibyśmy sternika i wtedy osoba bez tego patentu nie mogłaby się zapisać na rejs. Podobnie gdyby były np. prawie same osoby niedoświadczone. Wtedy pewnie preferowalibyśmy te z doświadczeniem. Natomiast w momencie gdy jeszcze jest dużo czasu i/lub już jest trzon załogi z doświadczeniem, takie zdanie może zachęcić osoby, które pomyślałyby może "gdzie ja, bez doświadczenia, na morze, eee, nie nadaję się".

Autor:  waliant [ 25 lip 2012, o 21:32 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Poruszyłeś faktycznie aż kilka spraw. A odpowiedź zalezy od tego, jak się żegluje. Ja np. nigdy nie pływałem z obcą załogą, za kasę. Zawsze sam wybieram załogę, z którą płynę, niezależnie czy dalej czy do Jastarni (chyba, że płynę jako załogant u kogoś, ale to nie jest przypadek skiperowania). Dlatego większość problemów z załogami mnie nie dotyczy.
Choroba morska... Moim zdaniem wszyscy popełniają uproszczenie, kojarząc chorobę ze sztormem. Na małym jachcie, wystarczy 5-6 B by ludzie zaczęli chorować. A przecież w takiej pogodzie się jak najbardziej pływa i w taką pogodę wychodzi z portu. Sam choruję umiarkowanie, tylko pod pokładem, a po oddaniu hołdu Neptunowi dalej jestem zdolny do działania. I to jest plus. Tak samo jak jeden mój najlepszy załogant. Też czasami trochę choruje i też w niczym to nie przeszkadza. Dlatego choroba morska moja nie jest problemem. A co do załogi - jak pisałem, pływam z kim chcę i wiem z kim pływam. Im trudniejsza, dalsza wyprawa albo regaty, tym lepszej załogi chcę, bo inaczej nie ma to sensu.
Obawy. Obawy są zawsze. Najbardziej o to, że ktoś mi wypadnie za burtę, potem - ciężkie uszkodzenie jachtu, albo zatonięcie. Poważna awaria, z którą trzeba będzie sobie poradzić. To wszystko gdzieś siedzi w głowie, ale trudno, taka jest cena.
Czy się boję na wodzie. Trudno powiedzieć, na pewno bardzo często jestem spięty wewnętrznie, skoncentrowany. Załoga sobie zartuje i gada a ja nagle się wyłączam, bo coś zwraca moją uwagę. W relacjach z rejsów pisałem nie raz o sercu w gardle. Owszem, tak jest, gdy sytuacja robi się trudna i trzeba przetrwać (typu jakieś wredne wejście czy wyjście z portu, przeciążanie jachtu w regatach, jakieś ryzykowne zagrania).
Skiperowanie przestawia nas na pewien nowy, inny poziom.
Bardzo dobry przykład, sprzed dobrych kilku lat. Płyniemy sobie w 4-5 osób do Pucka, piękna pogoda, wiatr około 3, pod wiatr. Słońce świeci, super jest, steruje koleżanka. Zbliżamy się powoli do Rewy, zaczynamy szukać Głębinki, nie widać jej, ok, jest jeszcze daleko. W pewnym momencie mnie się już przestaje coś zgadzać, rozglądam się coraz pilniej, nie zwracam uwagi na rozmowę. Siadam bliżej sterniczki. W głowie dzwonek. Gdy po chwili wyczuwam lekkie, jak muśnięcie, przytarcie balastu o dno, rzucam się do rumpla i robię zwrot. Ogólne zdziwienie. Tylko ja wyczułem przytarcie, a po zwrocie od razu się okazało, że jesteśmy w złym miejscu. Oczywiście, w tych warunkach to nie było nic takiego. Ale jednak, gdy jest się skiperem, coś w tej głowie siedzi i nie pozwala się tak całkiem wyłączyć. Oczywiście, był to błąd w sztuce. I błędów takich należy się bać :)

Autor:  stoik_dn [ 24 sie 2012, o 12:36 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Strachu nie mam i nigdy nie miałem! Mam głęboką pokorę, szacunek, wiarę w wiedzę, doświadczenie, rezerwę do wytrzymałości materiału i ludzi ale nie strach. Zawsze odważnie pierwszy do przodu. Morze to nie je bajka, miewałem kapitanów spalających paczkę papierosów przed wejściem do portu i nerwowo syczących - nie mam tego. Opanowanie, stanowczość spokój, oczy dookoła głowy, mózgownica pracuje i przewiduje dwa kroki na przód jak w szachach nie pożądane ruchy, ale i możliwe. Z załogami zawsze jest różnie, pływam od lat wyłącznie dla przyjemności więc mam pewną swobodę w doborze, ale jak np w tym roku jeden OF rodzi drugi nie może to miałem dwóch których pierwszy raz na oczy widziałem i trzeci znany mi solidny żeglarz. Sen nocny mi się podwajał codziennie także od Gd do Kopenhagi spałem już 4h ostatniej nocy, ale dalej było już tylko lepiej.
Jak pływać? Zależy od upodobań, ja lubię długie przeloty, port i znowu.
Sztormy, pogoda. Wszystko zależy, jak mam rejs 9 dni i do przewalenia ok 800MM + dwa porty to nie ma co się szwendać bo trzeba płynąć. Patrzę na pogodę pod kontem żeby wyjść z portu przed silnym wiatrem bo w trakcie może być ciężko wyjść, oczywiście zależy czym pływasz, ja ostatnie lata 18m stalowym (140) krążownikiem w którym jak spada poniżej 7 to się Genuę na sztag wrzuca. Każdy normalny jacht morski jest przygotowany do żeglugi w ciężkich warunkach, oczywiście trzeba to robić z głową, nie przeciążać, ale też nie panikować w czasie sztormu czy pogody sztormowej (sztorm to się rzadko ogląda 8B min) najbezpieczniej jest daleko od lądu a nie blisko, morze Cię utuli ale jak będziesz mu miły. Dobra załoga to zgrana załoga wiedząca co robić z opanowanym kapitanem, więc jak zaczynam rejs to nacisk kładę na jak największą aktywność załogi w pierwszych dobach szczególnie w nocy. W tym roku wychodziłem w strasznej ulewie i zmiennym porywistym wiatrem - idealne warunki na początek, stawiali żagle dwie godziny, każdy osobno pod wiatr na silniku, każdy ze spokojem i tłumaczeniem do bólu pomimo wody zalewającej moją jadaczkę, bez nerwów i przekleństw. Nad ranem refowanie 1,5h przed obiadem zmiana 0,5h po 4 dniach komplet żagli jednocześnie kilka minut. Nerwy w kąt nawet jak pan porucznik świeżo mianowany, (sternik jachtowy instruktor żeglarstwa) nie może sobie z knagą poradzić. Morze wody morze spokoju i opanowania. Żaglowce lubią wiatr - tak je wymyślono! Ty się denerwujesz - załoga się denerwuje, ty szczerzysz zęby przez ścianę wody załoga się uspokaja i zaczyna działać. Choroba morska mały odsetek (podobny jak homoseksualni i leworęczni około 3-5%) do którego należę nie podlega, genetycznie błędnik adaptuje się w iście expresowym tempie, większość choruje ale się adaptuje z czasem i nie przeszkadza im to działać i znowu mniejszość (końcówka krzywej Gaussa) nigdy się nie zaadaptuje i oni raczej powinni unikać morza choć medycyna czyni postępy, w zeszłym roku chorowitki testowali jakieś plasterki ze skopolaminą (made in Danmark) i działało. Znane mi metody wspomagające to dużo pracy, dużo żarcia, oddychanie świeżym powietrzem, imbir.
Rejon pływania, w zasadzie nie ma znaczenia, znasz nawigację umiesz czytać, masz pomoce N pływaj gdzie chcesz albo gdzie możesz. Oczywiście doświadczenie na wagę złota, ale zachowując rezerwę i ostrożność dopłyniesz wszędzie.
Stopy wody

Autor:  stoik_dn [ 24 sie 2012, o 12:50 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

a i jeszcze fruwające bomu itd... to błąd Kapitana. Bomy na pełnych kursach na kontraszoty - zawsze. Po latach się dowiedziałem że to te mazurskie przyzwyczajenia są sprawcami fruwających bomów. Jacht morski to nie windsurfing, ustawić zabezpieczyć i płynąć. To samo z linami, precz z łapami od lin, od lin są kabestany korby, ewentualnie na żaglowcach przez bloki ze stoperem ale wtedy daleko od tychże. Fruwający bom przy silnym wietrze na dużym jachcie to zagadnienie z zakresu wypadku morskiego. W zeszłym roku taki jeden czarterujący wantę urwał, pękła -SAMA a na bomie wgniecenie na 2mm

Autor:  pough [ 24 sie 2012, o 13:07 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Strach? Jest pierwotną i nieodłączną cechą ludzi. Owszem boję się tego czego nie znam. Boję się czy to czego nie znam nie nadejdzie w następnej chwili, następnej godzinie, następnego dnia. Boję się czy podołam wyzwaniu, którego nie przeżyłem wcześniej.
Jednak strach nie paraliżuje moich myśli i działań, ale staram się unikać sytuacji, które mogą zmusić mnie do niepotrzebnej walki o przetrwanie.

Inną sprawą jest przyzwyczajenie do sytuacji stresujących. Coś co robisz na co dzień pozwala na przesunięcie myśli wywołujących strach gdzieś w tył głowy. Jednak to nadal jest strach.

Nigdy jednak nie powiem, że niczego się nie boję.

Autor:  Paco [ 26 sie 2012, o 08:38 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Czy sie boje....tak, czasem mam stracha. Lecz najwazniejsze jest opanowanie i zimna krew.
Plywam czesto ze znajomymi, czesto nie majacymi pojecia o zeglarstwie, wiec czesto plywam w zasadzie sam.
Wylatujemy na pelne, plywamy pomiedzy skalami fiordow.
Czesto w roznych miejscach jestem pierwszy raz.
Jednak nie szukam mocnych wrazen, nie wyplywam przy zlej pogodzie, nie szukam schronienia po nocy, gdy nie wiem gdzie jestem.
Staram sie wyprzedzac dzialaniami zdarzenia, staram sie byc zawsze krok do przodu.
Najlepszym przyjacielem jest autopilot, ktory daje mi czesto 2 wolne rece, gdy nikt z zalogi nie wie co zrobic.
Tak wiec w pierwszym przypadku, turystycznej zalogi, przewidywac, sprawdzac pogode i nie pchac sie w trudne warunki. Jesli sie wystrasza, to moga narobic tylko problemow.

Co do plywania w nieznane.....to chyba wlasnie jest najfajniejsze.
Niemniej jednak zawsze mam mapy w kabinie miejsc w ktore sie wybieram, zawsze przed wyplynieciem planuje sobie wszystko w komputerze i glowie, czytam, przegladam, szukam opinii.

Autor:  Kriss [ 29 sie 2012, o 11:46 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Paco_x napisał(a):
zawsze przed wyplynieciem planuje sobie wszystko w komputerze i glowie, czytam, przegladam, szukam


I tu chyba jest sedno jak pozbyć się źródła strachu. On jest związany z niepewnością co nas czeka, co może się zdarzyć, co nas zaskoczy. Przez dobre przygotowanie jesteśmy w stanie te niepewności rozwiać, zmniejszając tym samym nasz lęk.

Ja na początku swojego morskiego skiperowania przed rejsem w jakiś rejon zapisywałem się na rejs komercyjny po tamtych wodach i sobie wszystko oglądałem, a także podglądałem doświadczonych, często zawodowych skiperów.
Później, w miarę zdobywanego doświadczenia wystarczało już planowanie z pomocą dostępnych źródeł, dodajmy czytanych i oglądanych po kilka, kilkanaście razy na wiele miesięcy przed.
Mimo to jakaś niepewność w sercu zawsze pozostaje, zwłaszcza na początku rejsu, gdy jeszcze nie poznaliśmy się dostatecznie z załogą. I nie chodzi tylko o nie znane osoby, ale raczej o zachowanie tych znanych w warunkach morskich.
Co do choroby: nie trzeba demonizować: bardzo rzadko się spotyka jej najcięższą, zwalającą z nóg postać. Większość sobie rzygnie i dalej jest zdolna do działania. Często też sprawdza się, że ludzie lepiej się czują stojąc za sterem niż siedząc bezczynnie - można to wykorzystać.
Z biegiem trwania rejsu coraz lepiej śpię, a to znaczy, że lęki mijają. I te lęki skipera chyba są rzeczą normalną, świadczą o naszym rozsądku i odpowiedzialności.
Ktoś kiedyś powiedział, że nie boją się tylko szaleńcy.

Autor:  WhiteWhale [ 3 wrz 2012, o 06:07 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Kto się nie boi ten krótko żyje! Lęk (a nie paniczny strach) jest czynnikiem mobilizującym. Więc oczywiście, że się boję. Najwięcej o młodych i odważnych ale pozbawionych wyobraźni załogantów. A "zadanie domowe", czyli przygotowanie do rejsu trzeba na czas odrobić.

Autor:  witaminka [ 3 wrz 2012, o 09:52 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

myślę, że należy odróżnić lęk paniczy nie pozwalający logicznie myśleć i działać - wtedy na pewno nie ma mowy o prowadzeniu jachtu i należy z tym walczyć może nawet w gabinecie psychologicznym, jednak gdy towarzyszy ci lęk czy też obawa nie paraliżująca tylko tworząca lekki niepokój to wszystko jest ok. Bo tylko głupi i nierozważny się nie boi nieznanego. Dzięki takiej postawie jesteś w stanie wyłapać więcej potencjalnych zagrożeń i się w porę na nie przygotować.
Jesteś odpowiedzialny za jacht i załogę i ta odpowiedzialność ciąży, jeśli zdajesz sobie sprawę z potencjału morza. I normalna jest obawa przed potencjalnymi zagrożeniami

Autor:  Paco [ 3 wrz 2012, o 13:56 ]
Tytuł:  Re: Rozmyslania nt odpowiedzialnosci skippera i doswiadczeni

Wracajac do obaw... Najbardziej chyba boje sie tego, ze cos sie zepsuje, przestanie dzialac.
Generalnie prowadzac mojego drewniaczka zawsze jest ta nutka obawy wlasnei o to.
Mimo iz wiem ile moge wykrzesac z niego, na ile jacht pozwoli.
Niemniej jednak, no wlasnie. Wracajac czesto do domu naprawde jestem zmeczony po tym co sprawia mi taka frajde.
Zmeczony jestem tym, ze trzeba czesto dogladac wszystkiego, zwlaszcza gdy plyne z zona i corka.
Inaczej sie sprawa ma plywajac z doswiadczona zalogo oczywiscie :D
Wiele czynnikow wplywa na nasze obawy. Na szczescie wlasnie te leki powoduja, ze jestesmy bardziej uwazni i skoncentrowani na czynnosciach ktore wykonujemy, badz ktore wykonuja inni.
A odrobienie zadan domowych, oraz obeznanie z miejscowa woda skutkuje przechodzeniem pod pelnymi zaglami z predkoscia 5.5w miedzy podwodnymi skalami :D Bez strachu i siedzenia na dziobie wpatrzony w ton wody.

Strona 1 z 1 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
https://www.phpbb.com/