Jak już sobie poskiperowałem pod niepolską banderą to się dowiedziałem od Sokratesa, że nic nie wiem. Dlatego postanowiłem wziąć udział w rejsie jak najbardziej szkoleniowym. Po tym rejsie wiosną 2001 roku popełniłem taki tekst opublikowany w nr 9/2001 czasopisma Rejs
Pierwszy raz na Bałtyku, czyli czym się różni jachting od żeglarstwa
[i] Żeglarstwo uprawiam od dziecka. Będąc szuwarowo-bagiennym sternikiem pierwszy raz pływałem po morzu w 1997 roku. Zorganizowałem i prowadziłem pięć rejsów na Adriatyku i morzu Egejskim. Pływałem z rodziną i znajomymi, często z ludźmi, dla których rejsy te były pierwszym kontaktem z żeglarstwem morskim. Na morzu jestem więc samoukiem. Aby „spróbować” Bałtyku wykupiłem rejs stażowo szkoleniowy w kolebce polskiego żeglarstwa w Trzebieży. Wskazanego dnia stawiłem się w porcie uzbrojony w ciepłą odzież i zapas dobrego humoru. Czysty i w pełni wyposażony w żywność jacht Jurand, stalowa 140, bliźniak sławnego Śmiałego, czekał przy kei. Na pokładzie kręcił się Marian, brodaty człowiek w wyciągniętym swetrze, jakby żywcem przeniesiony z literatury Conrada. Szybko okazało się, że ten człowiek pełniący w rejsach funkcję zastępcy kapitana jest duszą Juranda. Przepytał mnie z moich doświadczeń morskich, po czym stwierdził, że uprawiałem jachting, a tu będzie żeglarstwo. Moje przerażenie osiągnęło szczyt, gdy w chwilę później dowiedziałem się od kapitana, że będę pierwszym oficerem. Późno w nocy, gdy część załogi już spała, kapitan zarządził zebranie. W jachtingu łódką powozi skiper, czyli taki facet, który nie tylko odpowiada za jacht, ale jak trzeba, to sprząta i gotuje. Załogę traktuje jak swoich cennych gości wdzięczny im, że chcą z nim pływać. W żeglarstwie jest inaczej. Kapitan czyli Pierwszy po Bogu, jest władzą absolutną. Sprzeciw jest niebezpieczny, można np. być powieszonym na rei. Na szczęście Jurand jest keczem. O szóstej pobudka, o dziesiątej w drogę. Na Zalewie pełnię pierwszą wachtę i mam pierwsze problemy. Świętym obowiązkiem oficera wachtowego jest wypełnianie dziennika jachtowego. Cudo to widzę po raz pierwszy wżyciu. Krótki postój w Świnoujściu, potem odprawa paszportowa w odrapanym budynku z nieczytelną tablicą Pass-Zoll Kontrole i o zachodzie słońca wychodzimy w morze. Znowu pełnię wachtę. Pytam, dlaczego radiostacja UKF jest wyłączona, próbuję coś mówić o zaleceniu nasłuchu na kanale 16, ale nie wzbudza to żadnego zainteresowania. Ranek wita nas pięknym słońcem i słabym wiatrem na dalekim podejściu do Ronne, stolicy Bornholmu. W porcie czeka na nas ciepły prysznic. Wozimy co prawda po Bałtyku na naszym jachcie z tonę słodkiej wody, ale wykonanie nawet najprostszych ablucji w ciasnym, ciemnym i źle przewietrzanym kingstonie jest niemożliwe, bo....w kranie nie ma wody. Następnego dnia odwiedzamy piękne porty Bornholmu, Alinge, i Tejn, aby o świcie wyruszyć w kierunku Kopenhagi. Prognoza przewiduje na popołudnie wiatr 7 B, tymczasem późnym popołudniem stoimy w słusznym kierunku gdzieś w okolicy Ystad obserwując polskie promy. W 400 litrowym zbiorniku paliwa mamy zapas na przejście Zalewu Szczecińskiego i na manewry portowe. Załoga robi zrzutkę na 50 l diesla i żwawo ruszamy do przodu. W nocy przechodzimy Fasterbo Kanal i w południe cumujemy w stolicy Danii, Kopenhadze. Zwiedzamy miasto, całujemy syrenkę. Wiedziałem, że z dziennikiem jachtowym będą jeszcze problemy i stało się. Coś tam źle wpisałem, coś poprawiłem i wybuchła wielka afera. Okazało się, że poprawki w dzienniku można wprowadzać wyłącznie czerwonym długopisem. Czerwonym i już, a takiego na jachcie nie było ! Można pływać pod bandera PZŻ bez porządnych żagli, można bez silnika, zapasu paliwa i wielu innych potrzebnych rzeczy, ale bez czerwonego długopisu nie można ! A spróbujcie kupić czerwony długopis w Kopenhadze w niedzielne popołudnie. Niewykonalne, a takie polecenie od kapitana otrzymałem. Na szczęście niezawodny Marian wyszperał gdzieś w zęzie czerwony wkład ratując mi życie. Kolejny dzień i Rugia przed dziobem. Blisko przylądka Arkona zbliża się do nas jednostka patrolowa niemieckiej straży granicznej. Wyraźnie próbują się z nami porozumieć, ale, że na morzu jest tak, że gdy jeden krzyczy z wiatrem, to drugi ma pod wiatr i nic z tego nie wychodzi. Proponuję włączenie UKF-ki. Niestety zapas prądu w zużytych akumulatorach uniemożliwia zawiązanie łączności. Niemcy zbliżają się maksymalnie. Skąd płyniecie ? Dokąd ? Ile osób na pokładzie ? To wszystko, dziękuję. Poczułem się jak albański uchodźca u wybrzeży Włoch. Mamy początek XXI wieku, co drugi przedszkolak bawi się w piaskownicy z telefonem komórkowym w kieszeni, a na naszym Jurandzie czas zatrzymał się w momencie, gdy słowo radiostacja brzmiało gorzej niż CIA. Cała noc stoimy w sztilu oglądając główki Sassnitz. To prezent dla godzinowców, bo przecież jestem na rejsie....stażowym. Ostatni dzień Sassnitz, Świnoujście, Trzebież. Trzy godziny wypisuję różne papiery, to obowiązek pierwszego oficera. Na druku „sprawozdanie z rejsu” odkrywam tajemniczy punkt 5 - „w przypadku rejsów zagranicznych należy podać nr i datę aprobaty GKKFiT”. Byliśmy w rejsie zagranicznym ! Bez zgody GKKFiT ! Mam cichą nadzieję, że nasze władze się o tym nie dowiedzą. Kolacja kapitańska w Trzebieży. Biały obrus i stół zastawiony jak na Batorym. Wracam do domu i zaglądam na stronę internetową COŻ PZŻ Trzebież. Do połowy czerwca rejsy z braku chętnych odwołane. Na pozostałe znacznie obniżone i tak niewysokie ceny. Czyżby Polacy wybierali jachting kosztem żeglarstwa?
Krzysztof Chałupczak maj 2001[/i]
_________________ Żeglarstwo polega na tym, że pływając całe życie i będąc starym i schorowanym człowiekiem, nigdzie nie dopłynąć.
Krzysztof Chałupczak
Ostatnio edytowano 30 mar 2014, o 08:54 przez Janna, łącznie edytowano 1 raz |
poprawiłam oblucji na ablucji i kilka literówek |
|