Od czasu do czasu (na szczęście coraz rzadziej) jestem odpytywany na okoliczność: Po cholerę ty zabrałeś niewidomych do (np.) Kopenhagi, przecież oni i tak nic nie widzieli?
Po styczniowym rejsie na "Borchardzie", na spamliście Fundacji "Keja", zachęceni przez Sylwię Skuzę, szefową fundacji uczestnicy rejsu zaczęli opisywać swoje porejsowe wrażenia.
Oto jeden z takich opisów.
Szczególnie polecam trzy ostatnie zdania tego tekstu:
Śródziemne Morze ZmysłówDożyliśmy czasów, w których gwałtownie narastają nasze możliwości podróżowania po wszystkich zakątkach świata. Czynią to już bardzo aktywnie liczne grupy społeczne.
Odrobina odwagi, determinacji, wyobraźni, marzeń oraz troszkę pieniążków i wyruszamy na kolejne wyprawy. Niezależnie od tego można bardzo wszechstronnie i intensywnie eksplorować zasoby i funkcjonalność Internetu. Interesując się dowolnym zakątkiem świata od razu możemy obejrzeć go w Google Earth i zebrać dalsze informacje z nim skojarzone w wieloraki sposób. I nadal, pomimo pokus niezmierzonych wirtualnych przestrzeni Internetu, wszechobecności wszelakich treści multimedialnych, wielu z nas ceni sobie spotkania z żywymi, z krwi i kości ludźmi, którzy chcą podzielić się z nami wrażeniami z kolejnych swoich wypraw. Żywe słowo, autorskie, zawsze nasycone emocjami fotografie oraz video ze wszystkich szlaków świata tworzą istotę takich spotkań. W Strzyżowie od lat regularnie możemy uczestniczyć w takich spotkaniach w ramach Strzyżowskiego Klubu Podróżnika.
Nawiązuję do tej inicjatywy ze wszech miar kapitalnej po to, by skonfrontować ją
z czymś, nad czym raczej nieczęsto zechcemy się zastanowić.
Obok nas żyją osoby niepełnosprawne. Z samej definicji takiego określenia wynika, że ich funkcjonowanie każdego dnia jest na różne sposoby utrudnione. Zawsze potrzebna jest jakaś forma pomocy. Najważniejsza jest obecność pomocnej, żywej dłoni, życzliwość osób w otoczeniu. Niestety, nawet najbardziej ofiarna rodzina, pojedynczy przyjaciele nie podołają ustawicznemu wysiłkowi pomagania potrzebującemu. Z drugiej strony istotą dobrego funkcjonowania w życiu jest poczucie samodzielności, potrzeba niezależności i zdolność realizacji marzeń.
W dobie burzliwego rozwoju wszelkich technologii niepełnosprawni mają szansę na przynajmniej częściowe minimalizowanie utrudnień dzięki coraz liczniejszym środkom technicznym. Oczywistym problemem stają się konieczne tutaj środki finansowe. A te zawsze są dostępne w ograniczonym zakresie. Niezbędna jest aktywność własna zainteresowanych pomocą. Dodatkowo wciąż mamy do czynienia z bardzo niską świadomością społeczną.
Motorem wszelkich zmian na lepsze może być uruchomienie wyobraźni i rzeczywistych pokładów dobrej woli w otoczeniu społecznym.
Jestem osobą pozbawioną wzroku i mam szczątkowy słuch. Swoim życiorysem zaświadczam, że pełnia życia w takich warunkach jest możliwa. Różnorodnością, zakresem moich aktywności mógłbym obdzielić kilku całkiem sprawnych osobników. Naturalnie otrzymałem wiele form pomocy od ludzi i instytucji. Zawsze konieczna była moja własna aktywność i niezależnie od tejże, mądrość i dobra wola otoczenia.
Bez użycia dwóch bardzo drogich aparatów słuchowych, udźwiękowionego komputera czy telefonu oraz szeregu innych urządzeń nie mógłbym nawet marzyć o jakiejkolwiek aktywności życiowej. Zupełną rewolucją stały się dla mnie audiobooki, książki i prasa w formie cyfrowej. W ostatnich latach przeczytałem w ten sposób kilkaset książek, a co tydzień staram się chociaż przejrzeć kilkanaście czasopism, w tym kilka z nich
od deski do deski. Czyli jest dobrze.
Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Największym ograniczeniem dla mnie jest uzależnienie od pomocy osób z otoczenia. Proszę sobie wyobrazić całkowitą niemożność odbioru treści wizualnych. Zarówno to, co chcą nam pokazać prelegenci opowiadając o podróżach w świat, jak i opisane wyżej możliwości eksploracji w Internecie. Nie mówiąc już o zwykłym wyjściu po bułki do pobliskiego sklepu, o uroku wiosennego pejzażu, czy rozkoszy obserwowania pięknej kobiety. Słowem, chodzi o to, że wciąż nie ma remedium na określone dysfunkcje.
Można z tym żyć lepiej lub gorzej. Bardzo wiele zależy od postawy otoczenia. Nawet odrobina działań stwarza cuda. A co dopiero, gdy następuje pewne skumulowanie dobrych mocy?
Trzydziestoparoletni Artur Labudda, od dwudziestu lat pozbawiony obu nóg, czyli straszliwie okaleczony fizycznie, jest fenomenem siły woli i charakteru. Ma piękny, męski głos, imponuje niezwykłą kondycją fizyczną i spokojem charakteru. W Internecie możemy poznać przynajmniej niektóre jego wyczyny. Przepłynął z towarzyszem na kajaku z Bieszczad do Świnoujścia ponad 1300 km w 32 dni, objechał na quadzie całą Polskę wzdłuż granic (6000 km), z przyjaciółmi dojechał do Irkucka i z powrotem na starym, radzieckim UAZ-ie, który osobiście wyremontował. Jest sternikiem motorowodnym, żeglarzem, nurkiem. W głowie wciąż projektuje nowe przedsięwzięcia.
W styczniu 2013 roku siedzieliśmy razem, ramię w ramię w autobusie jadąc do Monte Carlo. Oto bowiem spełniało się moje wielkie marzenie. Dzięki wizjonerskiej energii niewidomej gdańszczanki, Sylwii Magdaleny Skuza oraz grona jej przyjaciół, dzięki stworzonej przez nich Pomorskiej Fundacji Sportu i Turystyki Osób Niepełnosprawnych KEJA, ja i trzydziestka innych osób niewidomych, z dysfunkcjami narządów ruchu, po urazach neurologicznych i z ubytkami słuchu mogliśmy poznać smak morskiego żeglowania.
Przez tydzień znajdowaliśmy się w bajkowym świecie radości, przyjaźni, względnego poczucia uwolnienia od doraźnych trosk. Pod wodzą niezwykłego kapitana Janusza Zbierajewskiego, pod opieką rasowych ludzi morza (oficerowie Waldemar Mieczkowski, Piotr Wroński, Miłosz Romaniuk, Mateusz Sowiński; bosman Mateo, mechanik Brunon i kuk Iza) spędzaliśmy czas w sposób, jakiego nigdzie indziej nie moglibyśmy zaznać. Cały rytm życia uległ przestawieniu na tryb wachtowy. Przez tydzień chłonęliśmy egzotyczną atmosferę życia na szlaku.
Wachty, posiłki, szkolenia, wieczory z gitarą, wspomnieniami, anegdotami. Arcyciekawe było wzajemne poznawanie się. Każdy z nas niósł coś interesującego. Sam fakt, że był pośród nas świadczył o tej odrobinie odwagi marzeń. Na ogół mógł opowiedzieć o sobie coś co zaskakiwało, budziło podziw. Niepełnosprawność stanowiła szczególne tło tych wypowiedzi.
Po Morzu Liguryjskim żeglowaliśmy na świetnym, trzymasztowym szkunerze "Kapitan Borhardt". Jest to najstarszy (rok wodowania 1918) obecnie pływający od dwóch lat pod polską banderą żaglowiec, po kompleksowej modernizacji, bardzo komfortowy. Jako szczególny znak od losu odbieram fakt, że mój pierwszy morski rejs odbył się pod patronatem słynnego kapitana Karola Olgierda Borhardta. Czytając ponad 40 lat temu jego znakomite książki, zachwycając się ich porywającymi treściami, niesionymi wartościami, nie przeczuwałem, że będzie mi dane tak zainaugurować moje morskie żeglowanie.
Każdy wie, że Monte Carlo to miejsce magiczne. Prestiż, bogactwo, historia miejsca i rodu Grimaldich, architektura, bajeczna marina pełna jachtów są jak z legendy o pięknej księżniczce i arcydzielnych mężczyznach. Stąd wypłynęliśmy.
Spróbujmy wczuć się np. w takie klimaty gdy wśród nocy nieśmiało przecinanej oświetleniem żaglowca, w szumie wiatru i fal z białymi grzywami na grzbietach, kołysany tymiż falami żaglowiec niósł nas, zwyczajnych ludzi gdzieś w dal. Dookoła nieskończona przestrzeń morza i nieba. Czasem widoczne były światła dwustumetrowej długości wycieczkowca. Ktoś z nas sterował, jedni mu towarzyszyli, drudzy wiedli niekończące się dyskusje, inni czuwali na oku, popijali kawę lub herbatę w kubryku, a kto musiał, spał. W takiej scenerii rosła siła marzeń, pragnienie by móc żyć pełniej, by mocniej zwalczyć ograniczenia niepełnosprawności. Jakieś dobre słowo, psalm niesiony w mroczną dal nocy, wyśpiewany pięknym głosem sopranistki, męski głos nastrojowo nucący przy akompaniamencie gitary stanowiły o potężnym ładunku przeżyć.
Kolejnym portem było śliczne, maleńkie Bonifacio na południowym krańcu skalistej Korsyki. Stąd widać już było (12 km) Sardynię. Styczeń to czas poza sezonem. Cisza, spokój, spacer stromymi uliczkami, świetne, miejscowe czerwone wino i kozi ser zaserwował nam los tak jak sobie wymarzyłem. Marina ukryta była na końcu długiej, wąskiej zatoki pomiędzy stromymi zboczami. Rytuał wejścia i cumowania miał dla mnie ów magiczny klimat, jaki śnił mi się od najdawniejszych lat, od pierwszych lektur o morzu.
Brak wzroku odbierał nam lwią część wrażeń. Oficerowie i widzący spośród nas starali się opisywać pozostałym mijane widoki, sceny, sytuacje i pejzaże. Fachowo nazywa się to "audiodeskrypcja". Dzięki niej możemy odbierać niedostępne treści, informacje, uczestniczyć chociaż odrobinę bardziej w zwykłym życiu.
Dalsze żeglowanie wiodło nas wzdłuż wschodnich wybrzeży Korsyki ku włoskiej Elbie, gdzie z kotwicowiska do kei w Portoferraio przewoził nas motorówką bosman Mateo. Spacerując po historycznej miejscowości zatrzymaliśmy się na chwilę koło domu, w którym więziono Napoleona po pierwszej klęsce. Na zewnątrz wystawiono kamienną wannę, z której korzystał ów mały człowiek wielkiej historii. Potem miał jeszcze swoje sto dni, klęskę pod Waterloo i zesłanie na Świętą Helenę.
Portem docelowym była Genua, gdzie zacumowaliśmy tuż obok repliki XVIII-wiecznego żaglowca, który miał swoją rolę w filmie "Piraci" Romana Polańskiego. Wskrzesza ona piękno i romantyzm sprzed wieków. Oczywiście były spacery uliczkami wokół Porto Antico i zakupy drobnych pamiątek.
Szczupłe ramy artykułu skłaniają mnie do zasugerowania Czytelnikom, aby zechcieli samodzielnie poszerzyć wiedzę o tematyce, którą tu poruszam. To właśnie Polacy są prekursorami na skalę światową, w dziedzinie żeglarstwa osób niewidomych. Pierwsza była fundacja Gniazdo Piratów i kapitan Janusz Zbierajewski. Od 2006 roku realizują projekt Zobaczyć Morze (
http://www.zobaczycmorze.pl). Co roku, na harcerskim żaglowcu „Zawisza Czarny” pływają załogi w połowie złożone z osób niewidomych lub słabowidzących.
W 2009 roku powstała Pomorska Fundacja Sportu i Turystyki Osób Niepełnosprawnych Keja (
http://www.fundacjakeja.org.pl). Tytuł mojego tekstu jest nazwą opisanego powyżej projektu Fundacji KEJA.
Jeszcze w tym roku zamierzam brać udział w następnych rejsach morskich i na Mazurach realizowanych przez obie fundacje.
Metodą "podaj dalej" proszę o upowszechnianie idei, o których pozwoliłem sobie tu napisać.
Niniejszą wypowiedzią pragnę wywołać temat godnego życia dla każdego z nas.
Pieniądze nie są najważniejszym czynnikiem, lekarstwem na bolączki w tej dziedzinie.
Problemem bywają np. lenistwo, brak wyobraźni i dobrej woli, brak marzeń.
Jakub Leśniak