Oglądałem ostatnio film „Gniew Oceanu” (oryg. The Perfect storm) i przypomniałem sobie moją akcję ratunkową. A propos, jeśli ktoś nie oglądał tego filmu baaardzo polecam.
Jeden z moich pierwszych rejsów czarterowych, zresztą jeszcze w Chorwacji. Pamiętam, że było to w marcu, czyli chłodnawo, spędzaliśmy wtedy święta wielkanocne na łódce. Załoga to mój wujaszek z żoną i dziećmi i ja z dziećmi (bez żony, gdyby ktoś pytał – tzn. mam żonę

, ale nie była wtedy z nami na łódce). Trasa rejsu, start i meta w Primosten – pływanie typowo rodzinne, czyli 2 – 3 godzinki żeglowania, potem zwiedzanie, i tak dalej, Kąpieli ze względu na termin niestety nie było. Nie pamiętam już dokładnie gdzie to było ,ale płynęliśmy jakieś pół mili od brzegu, gdy naszą uwagę przykuła łódź rybacka. Stała, a właściwie obijała się o nabrzeżne skały. Po zlustrowaniu jej przez lornetkę dostrzegłem machającego rybaka. Okazało się, że najprawdopodobniej mają uszkodzony silnik (zresztą później się to potwierdziło) a jeden z dwu rybaków odpychał łódź od skał. Trzeba było szybko działać, ale jak? Podejście bardzo blisko nie wchodziło w rachubę, gdyż mogła być tam płytko a gdybyśmy i my wpakowali się na skały byłyby dwie jednostki do ratowania. Próbowałem wywołać ich przez radio, ale bezskutecznie. Na wołanie pomocy z zewnątrz nie było już chyba czasu, rybak nie wyglądał najlepiej. Poleciłem załodze związać wszelkie posiadane na łódce cumy, spuściliśmy ponton na wodę. Przywiązanym do jachtu połączonymi cumami pontonem podpłynął do nich mój wujaszek i po przywiązaniu ich łodzi odciągnęliśmy ich od skał. Po odciągnięciu ich od brzegu podeszliśmy do ich burty, gdzie okazało się, że faktycznie mają uszkodzony silnik. Rybak, ten odpychający łódź od brzegu wyglądał na bardzo zmęczonego, ale nie wymagał pomocy medycznej, poza tym nie chciał żeby wzywać przez radio pomocy. W takiej sytuacji nie mogliśmy ich przecież pozostawić, więc musieliśmy odholować ich do portu. Zaproponowaliśmy, żeby ten chociaż jeden z nich ( ten „ratownik” )wszedł na nasz pokład, ale wolał pozostać na swojej łodzi. Dostał więc od nas kubek „mocnej”, gorącej herbaty i w drogę. Holowanie trwało prawie 2 godziny, zresztą co chwilę pytaliśmy czy wszystko u nich OK. Po dopłynięciu do portu, zostawiliśmy ich w porcie rybackim i podeszliśmy do kei. Po paru godzinach odwiedziła nas siostra tego rybaka. Bardzo, bardzo przepraszała, że nie może nas zaprosić na kolację do domu, ale brat był jeszcze w szoku i dostała jakieś środki uspakajające. Baaaardzo, nam dziękowała – a dodatkowo przywiozła parę buteleczek wina

. Zostaliśmy tam już na noc, a rano, jak to w Chorwacji bywa przyszedł Pan i skasował nas za postój – i to kogo nas BOHATERÓW!
może byście też podzielili się swoimi historiami ratowniczymi
_________________
pozdrawiam
Piotr Kasperaszek dawniej "Grek Zorba"
http://www.kasperaszek.pl