Forum żeglarskie https://forum.zegluj.net/ |
|
Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki https://forum.zegluj.net/viewtopic.php?f=39&t=19146 |
Strona 1 z 2 |
Autor: | Bogdan Bednarz [ 3 cze 2014, o 05:24 ] | ||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||
Trasa etapu 1.
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 12 cze 2014, o 11:07 ] | |||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | |||||
Kolejny etap za nami. Więc kolejna relacja. Chciałbym, aby każda załoga zostawiła tutaj trochę wspomnień i kilka zdjęć - będę prosił o to kolejnych prowadzących. Na razie tekst Mariusza - prowadzącego Etap II Thyboron (Dania) - Trondheim (Norwegia) Dla każdego niemal z załogi ten rejs zaczynał się w innym miejscu w Polsce. Bo i Lublin, Katowice, Łódź, Piła, Toruń... Zebrani na parkingu w Pile, busem pojechaliśmy do Szczecina, gdzie dołaczyło do nas dwóch ostatnich załogantów. Dalej juz całą siódemką jechaliśmy busem do Thyboron. Podróż minęła spokojnie, a w godzinach dopołudniowych spokojnie wykonaliśmy przekazanie jachtu. Dokładnie i precyzyjnie.Wieczorem wieczorek zapoznawczy, a od rana... Popłynęliśmy...Pogoda z jednej strony łaskawa, bo wiało 4-5 ale za to dokładnie "w mordę", czyli na silniku. W sumie założenie było takie by przeskoczyć do Stavanger co pozytywnie ustawi cały dalszy ciąg wycieczki. niestety fala i pogoda miała swój plan na nasz rejs. Przez pierwsze 36 godzin pogoda oddzielała "chłopców od mężczyzn"...by podtrzymac morale i zdrowie załogi weszliśmy do Egersund. Przesympatyczne miasteczko, z ładnym porcikiem, małymi domkami. nocleg za 200 Nk. Ciąg dalszy wymyśliliśmy do Tau, maleńkiego porciku na NE brzegu fiordu , by nastepnego dnia autobusem pojechać na wycieczkę na Preikistolen. Wycieczka piękna, co potwierdzają nie tylko kozice górskie, a 2 godzinny spacer w jedną stronę obfitował w pot, "ciche mięso" pod nosem i wspaniałe widoki. Sama "półka"..... absolutnie wspaniałe przeżycie a widok z tych pozostających w głowie do końca życia. Zejście też fajne, zakończone wodą mineralną z lodówki i piwem z plecaka. Super. W godzinach popołudniowych przeskok 2 godzinny do mariny Stavanger. Tam szukaliśmy miejsca, bo w marinie miejskiej nie było sanitariatów, ani prądu, a i w nocy miało podpłynąć jakieś "miasto" 4 tysięczny cruiser. Miejsce znaleźliśmy ostatecznie w marinie gościnnej przy Oil Museum. Tradycyjne 200 Nk (co wejdzie już nam w nawyk). i sanitariaty - niestety zajęte przez lokalnych Romów. Jeszcze tak bardzo nie potrzebowaliśmy sanitariatów. Genialne muzeum Oil... tylko trzeba pilnować czasu, bo jak przesadzicie z czasem to wchodzi brutalnie Pani i gasi światło (dosłownie). W tym muzeum dotknęliśmy wiedzy o tym jakie gigantyczne pieniądze są w biznesie paliwowym. Acha. Marina ciasna, do manewrowania nowoczesnymi "ping-pongami". Długi piękny spacer do pomnika Trzech Mieczy. Fajny widok, myślę, że dla niektórych niezapomniany. Ze Stavanger poszliśmy do Bergen. Absolutnie fantastyczna żegluga fiordami, niestety pod prądy i wiatr, generalnie na silniku. Ale widoki wspaniałe. Zaczęliśmy doświadczać braku nocy. Słońce zachodziło ok 01.00 na 1-1,5 godziny, by radośnie wypłynąć na horyzoncie "ze 20 cm dalej niż zaszło". Ok 23.00 mozna było spokojnie czytać na pokładzie bez światełek. Ze światełkami jest inna historia. Wszystko widać. Oczywiście, wymaga to skuoienia, ale tory wodne oznakowane są pięknie, a statki pływają....przewidywalnie. Oczywiście, że pare razy "nabieraliśmy więcej powietrza", ale...było bezpiecznie. Po drodze mnóstwo miejsc do zatrzymania, do wędkowania, ale nas trzymał czas. Bergen....Wpłyneliśmy do zatoki miejskiej, ale miejsca nie było. Jakież zdziwienie wzbudził w nas okrzyk z brzegu...."zabierzcie mnie, a pokażę gdzie stanąć". No to zabraliśmy Gościa z brzegu. Okazało się , że to skipper z Bonawentury - przepięknego polskiego jachtu, który wyremontowany na starodawny sposób w tym sezonie wszedł do służby. Nocleg przy Bonawenturze, dziewczyny wzięły na nim prysznic, a "jednostki napełnienia" jako opłatę za kąpiel wspólnie przy gitarze wypilim. Następnego dnia zwiedzanie Bergen i wzgórza obok. Piękne. Tam poszliśmy na pierwsze norweskie piwo. 50 zł od osoby. Świetne piwo. Barddzo świetne. Wieczorem wyjście w morze, ale najpierw tankowanie. Jakież było moje zdziwienie, gdy żadna z naszych 6 kart nie zadziała w automacie na stacji. Byłoby słabo, ale nagle pojawił sie Piotrek....świetny Gość który zapłacił za nasze paliwo (oddaliśmy), a potem zaprosił nas na offshorowy statek który pracuje na platformach wiertniczych. Jest tam jedynym Polakiem, jest szefem kuchni. Co oczywiście sprawiło, że nakarmił nas pizzą. I soczkiem. Po długim bujaniu się we fiordach na noc poszliśmy do Maloy. Tradycyjne 200 Nk. W trakcie baaaardzo owocnych rozmów z Kapitanem Bonawentury podał nam miejsce gdzie na pewno będą ryby. Więc popłnynęliśmy na Runde. Bardzo znana wyspa z.... ptaków. Ponad 500 gatunków ptaków a miejscową atrakcją są Maskonury. Załoga popłynęła pontonem na ryby i....przywiozła dorsze. No może jednego, ale to przecież i tak sukces. Był pyszny. Dalsza żegluga silnikowo żaglowa do Alesundu. Sliczne miasto, obejrzeliśmy i pojechaliśmy dalej. Niestety z tych chwil korzystaliśmy w ograniczeniu, bo mieliśmy cel, i uciekaliśmy, by nie popsuła się pogoda. Po Alesundzie był Kristianssund, gdzie buduje pewien pozytywnie zwairiowany Norweg szkuner 50 metrowy z litego drzewa. Widzieliśmy się z nim. Oczywiście pomaga mu Polak. Obejrzeliśmy, podotykaliśmy- piękne. Przez drogę by uatrakcyjnić widoki zabieraliśmy załogę na wycieczkę na maszt, skąd zdjęcia niby takie same, ale nabierają innego wymiaru. I dotarliśmy do Trondheim. Marina gościnna(150Nk), wszelkie sanitariaty, pralki, suszarki.Pięknie. W marinach norweskich nie ma toalet i pryszniców. Jak są to trzeba za nie płacić 10nk. Wszystko to automaty 3 minutowe. Paliwo na automat. nie zawsze działają nasze karty. Praktycznie brak kontaktu z ludźmi. Przez całą wycieczkę nie użyliśmy dokumentów i paszportów. Nawet na lotnisku w Trondheim powiedziałem, że grupa z Polski, podałem nazwisko i....wystarczyło. Wspaniała wycieczka. Deszczu nie było, a burza nas "złapała" gdy wychylaliśmy już w Trondheim szklaneczkę za szczęśliwe ocalenie. Wietrowo niestety w dziób czas cały. Wszystkie momeny wykorzystywaliśmy by postawić żagle, ale priorytetem była prędkość 5 Nk. Ale spinaker też stał. No dobra, może z pół godziny, ale zawsze to coś. I jeszcze jedno. W Stavanger na Preikistolen wycieczka jedynie przy pewnej pogodzie. Nie wyobrazam sobie w czasie deszczu. Dziękuję Załodze, za wyrozumiałość i zaangażowanie. BYło super. Skiper Mariusz Magoń
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 12 cze 2014, o 20:54 ] | ||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||
Trasa etapu 2
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 27 cze 2014, o 22:55 ] | ||||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||||||
Etap3 Trondheim-Tromso Nasz rejs to przede wszystkim spotkanie starej, sprawdzonej, męskiej ekipy. Ostatnie pożegnania rodzinne na lotnisku Chopina, przejście kontroli bezpieczeństwa i ... 2 tygodnie wolności! Pierwsze browarki pękły oczywiście na lotnisku w Warszawie, następne na lotnisku w Oslo pod meeting point - bo najciemniej pod latarnią. W Trondheim byliśmy przed południem, zapoznaliśmy się z poprzednią załogą ![]() Dla większości z nas ( 6 osób załogi) to trzecie spotkanie z Rzeszowiakiem więc mogę stwierdzić, że szybko dogadujemy się z tą jednostką. Dzień minął nam między innymi na zwiedzaniu miasta, kupowaniu reszty prowiantu i karty prepaid do internetu. Wieczorem wdrapaliśmy się na górę, gdzie znajduje się 16-wieczny fort Kristiansten Festning. Popatrzyliśmy jak ładnie jest w dole ![]() Wypłynęliśmy nazajutrz po, jak ma się rozumieć, wnikliwym przeglądzie naszego silnika. Zmienne wiatry doprowadziły nas do archipelagu wysp Froan gdzie zakotwiczyliśmy w uroczej zatoczce Sauoya. Po kolejnej dawce "buchtowania kaszanki", poszliśmy na zasłużony odpoczynek, zostawiając oczywiście na deku czujną wachtę kotwiczną. Wydawało nam się, że czasu mamy dużo więc nazajutrz gdzie? - do Rorvik. Każdy miał swój plan na to miejsce - ja spałem, część pontonem popłynęła na ryby, jeszcze inni zwiedzali. Po ogólnej regeneracji i zjedzeniu kolacji i śniadania rybnego wyruszyliśmy w dalszą drogę - na północ, z silnym postanowieniem nakręcenia kilku mil. Po drodze RYBY. Po kilku zarzuceniach trzeba było przerwać łowienie bo nie sposób było zagospodarować takiej ilości towaru. Po około dobie "natknęliśmy" się na wyspę Lovund. Trudno jej nie zauważyć bo właściwie składa się z jednej wysokiej na 625 m góry, u podnóża której znajduje się wioska. Wyspa ma powierzchnię 4,9 km. kw. i zamieszkuję ją około 400 mieszkańców oraz niezliczona ilość maskonurów, które mają w górze swoje miejsca lęgowe. Po zacumowaniu, już wdrapywaliśmy się na górę ale na przeszkodzie stanęła nam ... restauracja, otwarta mimo północy. Jak miło posiedzieć przy piwku, z widokiem na nie zachodzące słońce i na krzątającą się szwedzką ( jak się okazało) kelnerkę. Nazajutrz kurs na lodowiec Svartisen. Po drodze przekroczyliśmy koło podbiegunowe. Wspólne zdjęcie, szampan i chwila zadumy. We fiordzie mgła, że po raz pierwszy włączamy radar. Zacumowaliśmy i od razu kierunek - lodowiec. Mieliśmy nadzieję na porządne schłodzenie naszego skarbu, który dobrze zaształowny czekał w bakiście. Do samego lodowca nie udało nam się jednak dotrzeć bo było zbyt ślisko, stromo i niebezpiecznie. Nie schłodzony też był wyborny... i gitara, i szanty, i sąsiad Szwajcar się nie wyspał. Następny przystanek - Bodo. Dla mnie to przystanek dla złapania oddechu po prawie dobie z bajdewindowym wiatrem dochodzącym do 7B i dość dużej fali. Niby miało wiać 5-6 z kierunku umożliwiającego dojście na Lofoty... ale wzięło się i nie sprawdziło. Po odpoczynku, prysznicach i chorobie lądowej wzięliśmy kurs na Lofoty. Zacumowaliśmy w Svolvaer. Samo miasteczko nijakie takie, więc wynajęliśmy samochód i zwiedziliśmy Lofoty z pokładu T4. Warte polecenia jest wioska rybacka o nazwie A ( z kółeczkiem nad "A") tym bardziej, że w restauracji pracują dwie nasze krajanki. Odwiedziliśmy również muzeum wikingów. Tu także pomoc w języku polskim, można obejrzeć replikę chaty wikingów, a na wodzie można podziwiać replikę łodzi wikingów, która została zbudowana w ...Chałupach. Przeciskamy się znów na północ, od osłoniętej strony Lofotów, żeby po kilkunastu godzinach zacumować w Harstad. W Harstad zwiedziliśmy "działa Adolfa" mieszczące się na terenie fortu Trondenes. Po zatankowaniu obraliśmy kurs na Tromso. Pożegnalne norweskie piwo na lotnisku w Tromso i witaj nocy w Polsce. Kapitan
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 29 cze 2014, o 08:20 ] | ||||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||||||
I jeszcze relacja członka załogi etapu 3. Wyprawa „Rzeszowiaka” z Gdańska na Spitsbergen została podzielona na kilka etapów. Nam przypadł w udziale etap z Trondheim do TromsØ, wzdłuż wybrzeża Norwegii. Rejs rozpoczęliśmy w porcie jachtowym w Trondheim, położonym w pobliżu zwodzonego mostu kolejowego. Przywitała nas słoneczna pogoda i specyficzny klimat miasta, którego nieśpieszne tętno pulsowało w żyłach malowniczych ulic wyznaczonych pierzejami kameralnej zabudowy. Naszym mocnym atutem była załoga – sprawdzony, sześcioosobowy skład: Kapitan, Skipi, Smok-Fisz, Katol, Belzebub i Kacer, którzy na „Rzeszowiaku” płynęli już nie pierwszy raz. Oddając cumy w porcie w Trondheim wiedzieliśmy, że przed nami odsłaniają się: żeglarska przygoda w malowniczych pejzażach fiordów norweskiego wybrzeża, obfitujące w ryby łowiska i wspólnie spędzony, dzielony wachtami czas. Ryby pojawiły się nieco wcześniej niż wachty. Już wieczorem tego samego dnia Smok-Fisz uzbrojony w wędkę z kołowrotkiem, pilkera i przywieszki, z charakterystycznym błyskiem w oku wyciągał dorsza za dorszem mamrocząc sobie tylko znane zaklęcia, które kwitował rytualnym splunięciem. Ryba brała już do samego końca rejsu – dorsze, brosmy, zębacze i kilka innych gatunków, których nie byliśmy w stanie rozpoznać. Zdrowy rozsądek i troska o „zrównoważony rozwój” nakazywały nam wprowadzić kwoty połowowe. Posuwając się sukcesywnie na północ wzdłuż norweskiego wybrzeża mieliśmy okazję odwiedzić kilka nieznanych nam portów, fiordów i zakątków. Pierwszym z nich była niewielka miejscowość RØrvik, dalej Holands Fjord z monumentalnym lodowcem Svartisen, którego południowo-zachodni jęzor schodzi niemal do szmaragdowej tafli jeziora Svartisvatnet, następnie miasto portowe BodØ, dalej zdominowana przez niezliczone stada maskonurów rajska wyspa Lovund i wreszcie malowniczy archipelag Lofoty gdzie na cumach stanęliśmy w porcie miasta Svolvær. Tutaj dane nam było zrozumieć słowa refrenu jednej z popularnych szant śpiewanych dawniej w mazurskich tawernach: „Pod Sztokfiszem parę dni, Brzuch jak beczka - w beczce gin Nim na morze wypłyniemy, znów na morze, To jeszcze mała nalej mi, Bo jutro będzie gorzej, Jeśli się do jutra będzie żyć!” W drodze z Lofotów do TromsØ odwiedziliśmy miasto Harstad i jego słynną i potężną staruszkę Barbarę o kalibrze 40,64cm i zasięgu ponad 50km. Z Harstad wyszliśmy wieczorem. W ostatniej fazie rejsu sprzyjały nam warunki pogodowe: wiatr 6-7 B, baksztag i płaska woda we fiordach. Dzielny „Rzeszowiak” rozcinał dziobem wodę z prędkością 7-8 węzłów, wszyscy na pokładzie, nikt nie chce spać, każdy chce choć chwilę za sterem poczuć radość i wiatr. Do TromsØ dotarliśmy przed czasem… i dobrze – miasto akademickie przyciąga wyjątkowym położeniem i licznymi atrakcjami jak chociażby Muzeum Polarnictwa, Katedra Arktyczna czy Polaria. Rejs dobiegł końca, pozostały niezapomniane wspomnienia i apetyt na jeszcze…
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 30 cze 2014, o 07:42 ] | ||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||
Trasa etapu 3
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 24 lip 2014, o 11:40 ] | ||||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||||||
Etap 4 Tromso - Bodo Wylot z Krakowa 18 czerwca połączony był z dość nerwowymi momentami na lotnisku Balice.Dwoje uczestników rejsu ze Ślaska telefonicznie zawiadomiło o awarii chłodzenia w samochodzie.Dojechali w ostatniej chwili dolewając wodę do chłodnicy.Udało się przejść przez odprawę ,ale na "bramkach bezpieczeństwa" już byliśmy wzywani przez obsługę linii Norwegian i jako ostatni pasażerowie wsiedliśmy na pokład samolotu. Kilka godzin przerwy w Oslo wykorzystuję na zwiedzanie centrum stolicy Norwegii.Jest upalnie ,wiele osób opala się na terenie fortów wzniesionych nad miastem. Dolatując do Tromso ,juz z samolotu widzimy ośnieżone szczyty,a informacja o pogodzie nie jest optymistyczna:+8st .C ,porywisty północny wiatr i przelotne opady. Wynajętym busem jedziemy na północ,zmieniający sie kierowcy umożliwiają płynną jazdę i pokonanie ok.650 km do Nordkappu/Przylądka Północnego/.Krajobraz w czasie jazdy zmienia się,drzewa karłowacieją,później to tylko mchy i porosty,na poboczach pojawiają się stada reniferów.Jedziemy "nocą",ale to umowny termin , bo "białe noce",a więc trwający własnie dzień polarny zapewnia, mimo zachmurzenia i okresowych opadów śniegu z deszczem,dobrą widoczność.Droga jest kręta,przekraczamy też kilka tuneli ,najdłuższy ma 7 km pod cieśniną łączącą najbardziej wysuniętą na północ wyspę z lądem stałym. Nordkapp to cypel wyspy.Na cypel dotarł z okrętu zakotwiczonego w zatoce ówczesny król Norwegii i Szwecji ,wykorzystując liny przeciągnięte przez załogę na stromym zboczu.Na pamiątkę jego wizyty stoi kamienny obelisk.Wystawa we wnętrzu kompleksu przypomina o historii odkrycia Przylądka i znanych ludziach,którzy go odwiedzili. Jeszcze zdjęcia przy obelisku i metalowej konstrukcji kuli ziemskiej,rzeźbie chyba najczęściej pokazywanej na pocztówkach z Nordkappu. Wracamy przez miasto Alta ,znane z tego,że w fiordach go otaczających stacjonowały okręty floty niemieckiej w czasie II wojny,w tym największe pancerniki Tirpitz i Scharnhorst. Ten ostatni został zatopiony przez okręty brytyjskie 100Mm od Nordkappu na głębokości 300m dnia 26grudnia 1943r. Z 1969 marynarzy uratowało się tylko 36 osób. Po powrocie do Tromso przejmujemy jacht od poprzedniej załogi.Trochę niepokoju budzi przeciek poniżej pompy wody.Udaje się go uszczelnić silikonem.Jest zimny północny wiatr,6st.C i przelotne deszczowe szkwały.Ruszamy na południe wzdłuż wąskich miejscami przejść miedzy wyspami,oglądając ośnieżone zbocza gór,górne partie zakryte są chmurami.Prąd pływowy w kilku miejscach jest silny/4-6 węzłów/,ale udaje się wybrać odpowiedni moment i płynąć z prądem. Krótki postój w środku "nocy" w rybackim porciku Engenes. Spacer uliczkami uśpionej miejscowości pozwala zobaczyć czym zajmują się mieszkańcy - rybacy i rolnicy, oraz jak może wyglądać tutaj życie w czasie nocy polarnej. Kolejny port to marina w Harstad .Zwiedzamy centrum miasta ,nastrój jest świąteczny ,bo właśnie 23.06 obchodzony jest tradycyjnie tzw.Sommerfest .Wypływamy wieczorem wzdłuż nabrzeży zapełnionych mieszkańcami reklamując naszą polską banderę.Na wybrzeżach płoną potężne stosy drewna ,tak obchodzone jest przesilenie wiosenne . Płyniemy Tjelsundem ,wybierając moment wysokiej wody na przejście najwęższego i najpłytszego miejsca ,prąd już rusza w przeciwna stronę .Na dalszym odcinku fiordu dostajemy silny korzystny wiatr i prąd.Nad ranem cumujemy do gościnnego pomostu w Loedingen ,po kilku godzinach odpływamy w kierunku Narwiku Ofotofiordem. Postój w marinie Ankenes w SW części Narwiku spędzamy na zwiedzaniu miasta ,muzeum walk o Narwik w czasie II wojny z wyeksponowanym udziałem Polaków ,a także odwiedzamy pomnik 59 marynarzy z ORP GROM ,który zatonął na północ od miasta.Wypływając wieczorem składamy kwiaty i salutujemy banderą w miejscu zatonięcia Okrętu. Płyniemy na Lofoty,których szczyty doskonale są widoczne przy słonecznej pogodzie.Korzystamy z silnego baksztagowego wiatru ,prędkość ponad 8 węzłów.Znów w "nocy"o 0145 zacumowaliśmy w Trollfiordzie. Prawie pionowe ściany skalne,spadające wodospady z topniejącego śniegu ,zieleń w dolinach i cisza ,to sa pierwsze nasze wrażenia.O 4 rano rusza w góry Maciek ,dociera aż do jeziorka z którego płynie woda zasilająca małą elektrownię wodną i pustej chatki-schroniska,ale zaopatrzonego na potrzeby zbłąkanego turysty.Załoga spaceruje wzdłuż brzegów fiordu ,co przy niskiej wodzie jest ułatwione.Po południu uczta ze złowionych wcześnie ryb ,które zostały przyrządzone na stojącym na brzegu grillu. Połowy ryb były dużą atrakcją dla załogi , wspaniale urozmaicały jadłospis.Największa złowiona ryba miała ok.15 kg. Zegnamy piękne krajobrazy fiordu i płyniemy do mariny w Svolvaer w stolicy Lofotów.Miasto jest większe ,z dość dużym portem do którego często latem zawijają statki wycieczkowe.To także duży ośrodek rybołówstwa,jak zresztą całe Lofoty są od dawna terenem intensywnych połowów dorszy/styczeń do kwietnia/ ,które po wysuszeniu /tzw.stockfish/eksportuje się do Włoch i krajów na południu Europy.Pogoda jest piękna,słońce i zadziwiająco wysoka temperatura,jednak północny wiatr nie pozwala zapominać,że jesteśmy na szerokości ok.68 N. Kolejne odwiedzane miejsca to Henningsvaer, Leknes,Reine,Sorvagen i piechotą ostatnia na W miejscowosc Lofotów o osobliwej nazwie" A".Każde z nich ma swój klimat,ze starymi rybackimi domkami i szopami na łodzie oraz suszącymi się rybami na drewnianych konstrukcjach. Ostatni porcik ,już na lądzie stałym Norwegii to Kjerringoy,z muzeum rybołówstwa i przetwórstwa ryb,które przez wieki było głównym zajęciem mieszkańców.W ostatnim dniu żeglugi jacht odwiedza Neptun ze świtą ,który przyjmuje w poczet żeglarzy morskich dwoje neofitów. Bodo jest naszym portem przekazania jachtu.Zwiedzamy miasto,klarujemy jacht stojąc w dużej marinie . Słońce i widzialność kilkadziesiąt mil morskich pozwalają chłonąć panoramę fiordów i w oddali Lofotów .Na szczęście piękne widoki uwiecznione są na kilku aparatach,będzie można więc wrócić do nich po rejsie.Z częścią załogi żegnamy się w Oslo, z pozostałymi w Krakowie,planując następne rejsy. Marian Wilusz
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 26 lip 2014, o 14:48 ] | ||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||
Trasa etapu 4
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 3 sie 2014, o 21:20 ] |
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki |
Etap 5a - Lofoty czyli Wielkie Wakacje Widok z okien samolotu niby już znajomy – pod nami przesuwają się wolno ośnieżone szczyty na przemian z błękitem wody wypełniającej fiordy. Dużo zieleni i brązu – fantastyczne pejzaże. To już widzieliśmy przed dwoma laty, kiedy w grenlandzkim rejsie lecieliśmy z Bergen po udanym rajdzie po fiordach południowej Norwegii. Ale teraz coś bardziej intrygującego – nad tym wszystkim góruje słońce rozlewając wkoło złociste promienie . Bezlitośnie okrada zbocza gór ze wszystkich tajemnic , widać najdrobniejsze szczegóły. Dopiero później wyjaśnia się niezwykłość scenerii - jest północ , druga trzecia, czwarta rano – ciągle w słońcu , które nie chce zapaść się za horyzont ani dzisiaj, ani jutro, do końca rejsu. Nie można się do tego przyzwyczaić, podświadomie czujesz, że czegoś brakuje – może intymności jaką daje zwyczajna noc? Rzeszowiak po raz trzeci w tej wyprawie zaczyna wędrówkę po Lofotach – znowu do góry , na północ. Wieje słabo, za lekko na nasze siedemnaście ton. Na żaglach trzy węzły, tego nikt nie wytrzyma , przy naszych apetytach musimy przynajmniej cztery i pół. Więc dokładamy trochę silnika - wiem, że prawdziwi żeglarze tego nie znoszą, ale jaki ja tam żeglarz… Rech, rech, rech – kochany Leyland równo odkłada takty w jednostajnym rytmie – jakaż Bawaria potrafi wydusić z siebie taką melodię , który Odyssey tak tuli do snu ? Zwolnienie obrotów wyrzuca mnie z koi jakbyśmy wchodzili na skały – Darek nie zdążył przesunąć manetki do poprzedniego położenia, kiedy wystawiam głowę z zejściówki – niechcący trącnąłem , a ty co taki wyczulony jesteś ? No jestem , od czasu jak przy wejściu do Svaneke przy sztormowej fali słuchałem z narastającym niedowierzaniem jak spadały obroty , aż do bolesnej ciszy. Niech ktoś jeszcze raz odważy się wlać do zbiornika jakiejś melasy , to osobiście będzie to lizał do czysta. Jaki piękny kolor ma ropa w odstojniku wody – klarowna jak najszlachetniejsze wino. Sorki Darek , mnie tu nie było. Teraz czas na postawienie wszystkich żagli – oczywiście wystarcza spinaker, bo reszta tylko przeszkadza. No ale zdjęcia , zdjęcia muszą być – więc najpierw wszystko w dół , potem spinaker na top, dalej grot i bezan , teraz na stalowym stropiku fok , a na dobicie kawałek genui robiącej za kliwer, jak cudnie . Bączek za burtę , fotoreporter i woźnica do środka , załoga w galowe mundurki – w takim garniturze jeszcze Rzeszowiaka nie było. Trochę chłopaków pobujało na fali, ale dzielnie krążyli dookoła pstrykając ile wlezie. Najwięcej obciętych masztów, kawałków burt i fragmentów żagli, ale kilka zdjęć galantnych też wyszło – pięknie. Idziemy do góry mapy, jak przystało na te wysokości trochę deszczu i chmur. Chłodno – no przecież to północ. Przydadzą się cieplejsze szmatki. Los jednak postanowił być łaskawszy – po pierwszej nocy ( czy dniu ) wszystko się przeinacza. Temperatura idzie grubo ponad dwadzieścia stopni , słońce nie chowa się za chmury , wiaterek łagodny i cieplutki , zdzieramy sztormiaki, potem koszule i spodnie. Dla przyzwoitości przy wejściu do portów odziewamy się elegancko. Nikt nie drze mordy przy podawaniu cumy – cisza jak makiem zasiał. Trochę szpanu nie zawadzi – jednakowe koszulki, profesjonalne manewry – który skiper nie lubi podbudować swoje ego? Wchodzimy do pocztówkowego Reine , kółeczko przed pontonem , mało miejsca w środku , spróbujemy na zewnątrz. Idzie ładnie , jeszcze pięć metrów , nagle spod szarych chmur oplatających szczyty gór zamykających mieścinę pizgnęło ze czterdzieści węzłów prosto w burtę . Norwegowie zaczepieni poprzecznie do końca kei rzucają się jak wyżły z odbijaczami do swojej rufy. Mijamy ich o dwadzieścia centymetrów. Nasi nie gorzej przeskakują na ląd i pchają odbijacze w zamykającą się przestrzeń. Stoimy bez strat, ale szpan ulatuje jak dziecięcy balonik. Topię wściekłość w butelce piwa – nigdy nie nauczysz się Morza , skończony durniu , nigdy… Odwiedzane miejsca jak z bajki. Szczęście nie opuszcza nas ani na chwilę. W książkach piszą, że sztokfisze suszą do połowy czerwca, a tu już dawno lipiec. Idziemy przez rybackie wioski , wszędzie tylko gołe rusztowania. Ostatnia miejscowość - nie do wiary – są – jedne, jedyne , jeszcze nie ogołocone drągi . We want make photo , only one , please - a róbcie ile chcecie , to na pewno ostatnie, wiemy bo wszystkie my już pościągali – kurcze blade, gdzie nas nie ma ? Więc kupujemy na próbę kilka sztuk , po powrocie walę w nie młotkiem jak rodacy radzili, ale nie da się tego naruszyć , trzeba albo odkrawać brzytwą małe kawałki do piwa , albo moczyć tydzień pod bieżącą wodą. Na razie powieszone zostały na bramie na rufie . Capiły przez cały rejs straszliwie , wzbudzając niezasadne podejrzenia u wszystkich męskich członków załogi regularnie odwiedzających te rejony jachtu w celach fizjologicznych. Skutek pozytywny – wszyscy wykorzystywali każdą okazję do kąpieli , co wbrew pozorom wcale nie było takie proste – na Lofotach nie ma w portach pryszniców, a toalety tylko z rzadka. W jednym z portów przybiliśmy do odeskowanych pali ( miejsc dla jachtów również brakuje ). Norweskie małżeństwo odebrało cumy i po krótkiej wymianie grzecznościowych frazesów zapraszają nas do skorzystania z łazienki w ich domu podczas ich nieobecności - właśnie wychodzą do restauracji. Dziwny naród , Norwegowie. Może przewraca im się w głowach z nadmiaru ryb? Ale kto przewraca w głowach rybom, które biorą w każdych okolicznościach i w każdej ilości . Nigdy nie złowiłem żadnej ryby, a tu w ciągu piętnastu minut wyciągnąłem pięć dorszy prawie metrowej długości. Czyste szaleństwo! Lofoty oczarowały nas swoim pięknem, bajkowym budownictwem, serdecznością mieszkańców. Pogoda sprzyjała nam niebywale, szczególnie panie były zachwycone . Opalały się całymi dniami, a słońce nie chowało się ani na minutę. Kręcąc się po Andenes o drugiej w nocy spotkaliśmy przyjaznego tubylca, którego pytaliśmy o miejsce gdzie można spotkać wieloryby. Wyjaśnił nam wszystko dokładnie , na koniec dodając, że jesteśmy wielkimi szczęściarzami. Normalnie pogoda na Lofotach to szesnaście stopni, zimny wiatr, często mgła i deszcz. A wieloryby najlepiej oglądać w styczniu, kiedy przybywają tutaj zapełniając całą przestrzeń pomiędzy wyspami. Lofoty – bajeczna kraina, dołączyła do grona miejsc, gdzie chętnie powróciłbym jeszcze nie raz. Ale co zrobić z miejscami , gdzie jeszcze nie byłeś , a gdzie ciekawość ciągnie cię jeszcze mocniej ? Wszystko zaczyna się , kiedy o załodze zaczyna marzyć samotny łeb. I o rejsie w nieznane strony , o tęsknocie za portami schowanymi w zakątkach świata, o przygodzie i ludziach, których los stawia na drodze. I o tym całym poświrowanym świecie, w którym żagle są pasją, przygodą, drogą w nieznane, a jednocześnie kluczem do jego poznania. Ta podróż nie ma końca… |
Autor: | Bogdan Bednarz [ 5 sie 2014, o 20:44 ] | ||||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||||||
Jeszcze kilka zdjęć
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 6 sie 2014, o 06:14 ] | ||||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||||||
S/Y RZESZOWIAK
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 6 sie 2014, o 20:37 ] | ||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||
Trasa etapu 5A
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 12 sie 2014, o 15:07 ] | ||||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||||||
ETAP 5B - zapach Północy Tromso żegna nas promieniami nocnego słońca. Wychodzimy natychmiast po zaokrętowaniu trzech zmienników – teraz czas goni nas jeszcze bardziej. Po krótkiej dyskusji zostawiamy mrzonki o przylądku Nordkapp – na to trzeba wygospodarować przynajmniej dobę. Więc tylko wizyta w marinie Skattora, gdzie ropą tankujemy zbiorniki i wszystkie zapasowe pojemniki. Prognozy niezbyt korzystne – wiatr kręci i kaprysi , nadmiar paliwa na pewno uzasadniony. Następne tankowanie nie wcześniej jak pięćset mil w linii prostej… Próbujemy jeszcze odnowić rybne zapasy, ale ryby już mają nas w nosie , nawet one czują, że powiedzonko „kruca banda mało casu” znowu nabiera znaczenia. Najkrótszą drogą wychodzimy w pełne morze, za rufą zostają coraz bardziej smętne i szare wyspy. Żywimy się jeszcze wspomnieniami ostro spadających do wody skalnych grani pokrytych kolorową roślinnością, iskrzącymi się w słońcu pionowymi strugami wodospadów. Przed oczami przesuwają się nieodległe jeszcze obrazy cichych , sennych wiosek rybackich schowanych w zakolach fiordów, bajkowych domków i chatek wkomponowanych w wyniosłe skały i szkiery. Jeszcze raz dajemy wyobraźni powrócić do chwil, kiedy w ostrym bejdewindzie halsowaliśmy pomiędzy ścianami skalistych wysp , albo też pozwalaliśmy Rzeszowiakowi swobodnie baraszkować na krawędzi przypływu , aby obserwować ścierające się masy wody , które kręciły jachtem jak struganą w korze łódeczką. Słońce świeci nieustannie, ale teraz widzimy je wyraźnie, bo już żaden szczyt nie zasłania go przed naszymi oczami nawet na sekundę. Zawisło nad horyzontem grzejąc nam grzbiety, już jakby niechętnie i słabo. Temperatura spada powoli, ale systematycznie. Daje się odczuć mroźne powiewy od czasu do czasu wrzynające się we wschodni wiaterek leniwie popychający nas do przodu. Wszyscy czujemy, że tamto już się skończyło, zostało z tyłu i oddala się coraz bardziej wraz ze znikającym zarysem lądu. Otacza nas bezmiar wody , niby takiej samej jak wszędzie, ale jednak innej, tajemniczej , polarnej… Idziemy na spotkanie nieznanego, ale jakże absorbującego nasze zmysły świata, chcemy dotknąć go i przekonać się znowu jak smakuje Północ, porównać z tym co widzieliśmy na Grenlandii, podświadomie oczekujemy więcej … co będzie nam dane? Wiatr tężeje, słońce chowa się za chmury, teraz na wachty wychodzić trzeba w pełnym sztormiaku. Koniec wakacji! Mgła spada nagle, widoczność maleje do 100, potem 50 metrów. Robi się wilgotno i zimno. Wpadamy w rytm wacht – trzy osoby po cztery godziny , czasem refujemy żagle, to znowu pomagamy silnikiem. Mijamy pas rozgraniczenia ruchu – na szczęście pusto. Mile odkładają się miarowo, przybywa zapisanych stron w dzienniku. Mgła czasem się podnosi, odkrywając jaskrawe słońce oświetlające rozległy horyzont. Woda szumi wokół burt, bełkoce i gada, tuląc do snu kolejne wachty. Cichy alarm, kiedy odwiedza nas stado delfinów – dużo większych niż te spotykane w Grecji czy Chorwacji. Przemykają jak cienie wokół jachtu, przepływają przed dziobem , lub jak torpedy ślizgają się wzdłuż burt. Witajcie bracia delfiny, nie jesteśmy sami w tym zimnym bezmiarze, kogóż jeszcze tu spotkamy? Wiatr skręca na północ, musimy odgiąć kurs , dołożyć drogi. Jedni czuwają, inni śpią, ktoś próbuje czytać, kambuz bez szemrania wykonuje swoja robotę spełniając zachcianki załogi – kawa z mlekiem, herbata z malin, ale bez cukru, kisiel wiśniowy w szklance z uchem, gorący kubek ale koniecznie serowy… jak dobrze, że wszyscy do siebie pasują, nikt nie stroi fochów, śmiejemy się z siebie , gadamy mądrze i głupio – ot takie zwyczajne jachtowe bytowanie. Cudowne morskie klimaty! Sternik pierwszy dostrzega ląd, po dwóch dobach żeglugi czuje się jak Kolumb dopływający do Ameryki – Wyspa Niedźwiedzia przed dziobem! Wiatr zdechł, odpalamy silnik i wolno zbliżamy się do skał południowych rubieży wyspy. Puste szczyty z rzadka oblepione śniegiem , nagie skały opadające w dół , kilka sterczących z wody samotników – płyniemy wzdłuż wschodniego brzegu. Towarzyszą nam roje ptaków zupełnie nie czujących strachu, przelatują tuż przy bomie, ciekawie się nam przyglądając. Jeden usadowił się na pokładzie , czyści piórka, pozuje do zdjęcia. Wolne, swobodne ptaki nie znające zasadzek cywilizacji , witają nas zwyczajnie, jak starych, dobrych znajomych. Wchodzimy do zatoki , tu można kotwiczyć. Ale nie zatrzymujemy się, aby przed „nocą” dojść do północnego brzegu, gdzie znajduje się stacja, a w niej ludzie. Zrywa się nagły, mocny wiatr tworzący ostrą, wypiętrzoną falę na granicy odpływu. Uciekamy wraz z nim przeganiając tą wrzącą strefę. Później znowu wiatr wraca na północ, idziemy pod niego wspomagając się silnikiem. Nawiązuję łączność ze stacją – chętnie nas przyjmą, ustalamy miejsce lądowania. Jednak słabo wcięta granica lądu nie daje osłony przed silnymi podmuchami wiatru, nie chroni przed mocnym północnym rozkołysem. To tutaj , może w podobnych warunkach ,wpadł na skały Otago i został na zawsze w tej zimnej, nieprzyjaznej wodzie. Nie widzę możliwości lądowania małym bączkiem na tym przyboju, nie ma ani kawałka pomostu, fala trzepie jachtem, co zrobi z gumową łódeczką? Znajduję zrozumienie decyzji w załodze, choć szkoda - być tak blisko i zrezygnować, trochę boli. Ale takie właśnie jest morze – uczy pokory, każe podejmować trudne decyzje. Za wszystkie miłe rady dziękuję Tobie, morze … Dziękujemy i my załodze stacji za życzliwość, umawiamy się na przyszły raz i – dalej na północ , a jakże - pod wiatr i falę , jak zwykle , za to na żaglach ! Słuszność decyzji potwierdził deszcz , który nagle uderzył z góry i wraz z ciemnymi chmurami przydusił horyzont do powierzchni morza. Szybko też weszliśmy w pas mgły towarzyszącej nam kilka godzin. Na krótką chwilę powstaje dziura w białym tumanie , szczęśliwym trafem odkrywając duży , piękny statek rybacki .Wyszedł z oparów jak duch, ciągnie za sobą sieci w dole i chmarę rozkrzyczanych ptaków w powietrzu . Od razu poszliśmy za jego rufę , rozpłynął się tak szybko jak się pojawił. Taki bezmiar pustkowia, a nasze pozycje prawie się pokryły ! Północny wiatr odrzucał nas konsekwentnie od Spitsbergenu , zatoczyliśmy szeroki łuk pod jego podstawą, z pięćdziesiąt mil dołożone. Los wie co robi , tutaj większa głębia , może specjalnie nas tu skierował ? W oddali widać fontannę wytryskującą z wody w niebo – wieloryb! Po półgodzinnym dochodzeniu mamy go 30 metrów od burty – wielki jak statek , od czasu do czasu przewala czarne cielsko, czasem pomacha nam ogonem i znika w głębinach. Głośne sapnięcie wydobyte jakby z potężnych kowalskich miechów jeszcze bardziej uświadamia ogrom tego zwierzaka. Gdyby zechciał, przewróciłby nasz stateczek jednym machnięciem. Najwidoczniej nie chce, ignoruje nas zupełnie, a my przezornie nie wchodzimy mu w drogę. Ostatnie zdjęcie, kurs prosto na kraniec błyszczących szczytów – teraz przed dziobem naprawdę SPITSBERGEN. Powiększa się stopniowo, przybliża , odkrywa się przed nami. Tak powoli spełnia się kolejne marzenie , potwierdzając, że warto marzyć i zrobić coś, by te marzenia się spełniły. Dla ilu z nas ta wyprawa będzie rejsem życia ?
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 27 sie 2014, o 23:50 ] | |||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | |||||
Ośnieżone szczyty iskrzą się w słońcu, wyraźnie rysują się ich ostre kontury teraz bliskie już na wyciągnięcie ręki. Chcę jak najszybciej dotrzeć do wejścia do Hornsundu – pierwszego z dużych szpicbergeńskich fiordów. Ostrym kursem podchodzimy bliziutko brzegu pierwszej z kilku małych wysepek stanowiących południową forpocztę Svalbardu. To Soerkappoeya, z rozległymi łachami i płyciznami – głębokość maleje gwałtownie, trzeba robić zwrot odchodząc w morze. Na krańcu wyspy widoczna latarnia, teraz wyłączona i bezrobotna, podobnie jak wszystkie latarnie na Svalbardzie. Jest malutka, ale w czasie polarnych ciemności zapewne robi wielką robotę. Szybko skryła się za wysokim brzegiem Spitsbergenu wzdłuż którego teraz płynął Rzeszowiak. W krajobrazie dominuje biel okraszona ciemnymi plamami nagich zboczy. Musimy halsować pod silny, północny wiatr , który opóźnia skutecznie nasz podbój Arktyki. Nie zdążymy wejść do fiordu przed północą – wobec wszechobecnego słońca nie ma to co prawda znaczenia, ale chcemy odwiedzić polską stację polarną , a tam ludzie kiedyś spać muszą. Wywołuję więc ich przez radio , umawiamy się na wizytę jutro. Oni poszli spać, a my cierpliwie halsując osiągnęliśmy wreszcie fiord. Otworzył się przed dziobem jasny i rozległy, widać budynki stacji, płytką , osłoniętą zatokę przed nimi, w której kotwiczy kilkunastometrowy jacht. Z boku czoło lodowca, pływają niewielkie kawały lodu i kry. Bez namysłu kieruję Rzeszowiaka w tamtą stronę, to pierwsza atrakcja jaką oferuje nam Spitsbergen. Dla większości załogi to pierwsze spotkanie z arktycznym lodem, cieszą się nim jak dzieci. Wreszcie wracamy pod stację , na pięciu metrach rzucamy kotwicę obok holenderskiego jachtu i próbujemy zasnąć. Mnie nie idzie to zupełnie, wyłażę ciągle na pokład sprawdzając czy trzyma, pomimo że wachta kotwiczna czuwa. Taka kapitańska przypadłość. Od czasu do czasu atakuje nas kra kilkumetrowej średnicy, trzeba ją odepchnąć, aby nie ściągnęła jachtu na mieliznę i nie pogięła burt. Promienie słońca całą noc odbijają się w wodzie, śniegu i lodzie , jacht łagodnie kołysze się na fali wolno zataczając łuki wokół kotwicznego łańcucha, ciszę przerywają tylko ciche gwizdy wiatru – najwyraźniej Arktyka zaakceptowała jeszcze jednego intruza chcącego dobrać się do jej tajemnic. Tak w spokoju i symbiozie z majestatyczną naturą dotrwaliśmy do rana, które niczym się nie różniło od wieczora i nocy. Ubrawszy się zatem w jednakowe rejsowe koszulki popłynęliśmy pontonem w stronę lądu. Niesieni falą omijaliśmy okruchy lodu, aż dziób zarył się w gruby piach brzegu. A gdy stanąłem na twardym lądzie poczułem, że znowu spełnia się coś niezwykłego – oto kolejny próg przekroczony, bezpiecznie doprowadziłem jacht i ludzi którzy mi zaufali do wrót Arktyki, a przygoda, której początek dały marzenia, teraz właśnie się realizuje. Śmiało więc ruszyliśmy w stronę nieodległych budynków stacji polarnej, popatrując wokół , czy aby jakiś biały miś nie wyłazi z dziury. Chłodny metal hukowego pistoletu spoczywającego w kieszeni sztormiaka studził rozgrzaną wyobraźnię. Witaj Spitsbergenie!
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 28 sie 2014, o 08:54 ] | ||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||
Fragment etapu 5B - na granicy mórz : Grenlandzkiego i Barentsa
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 31 sie 2014, o 21:32 ] | ||||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||||||
Z plaży do budynku stacji wiedzie udeptany pas ziemi. Z boku stoją dwie duże amfibie na gąsienicach, przechodzimy pod wysokim masztem anteny radiowej. Przed budynkiem stos białych kości wieloryba , na masztach łopocą flagi . Przejrzystość powietrza idealna, w promieniach szybko podnoszącego się słońca widać szczegóły fiordu – błękitną wodę z wtrąceniami białego lodu, każde załamanie szczytów otaczających stację, traperską budę zbudowaną z bali. Pod nogami tundra – kilkumilimetrowe roślinki , mchy, porosty, kolorowe kwiatuszki tworzą wspaniały barwny kobierzec. Nic tu więcej nie urośnie, każdy budulec od zawsze musiał być dostarczony statkiem, albo przygnany wiatrem i falami. Załoga stacji to kilkanaście osób, głównie naukowcy z różnych dziedzin, ale też pracownicy techniczni. Większość pozostanie tu przez pół roku, kilka osób do przyszłego lata. Poopowiadaliśmy trochę o sobie nawzajem, poznaliśmy zakamarki stacji. Po okolicy oprowadziły nas sympatyczne dziewczyny, na ramieniu jednej z nich sztucer – nieodzowny atrybut podczas pieszych wędrówek po Svalbardzie. Nasz odbiorę w Longyearbyen , konieczne zezwolenie zostało wydane przez gubernatora na podstawie… mojego zaświadczenia o niekaralności. Pytam o radę – gdzie warto popłynąć , co zobaczyć. Macie cholerne szczęście, pogoda jeszcze do jutra jak kryształ mówi Adam, który na stacji jest już kolejny raz i zna kaprysy tutejszej przyrody. Zwykle nic nie widać , wszystko przykryte mgłą. Wejdźcie w głąb Hornsundu – piękny fiord, ładne górki, lodowiec , po co szukać daleko? Fiord rzeczywiście piękny – zbocza wysokich gór opadają prostopadle do tafli wody, na tle kilkusetmetrowych skał widać roje ptaków krążących z wiatrem. Pojawiają się pojedyncze kawały lodu , trochę drobnicy. We fiordzie pływa kilka wycieczkowych statków – obwożą turystów korzystając z promieni słońca, które świeci mocno odsłaniając wszystkie jego zakamarki. W oddali widać czoło lodowca, z lewej strony majestatyczny szczyt pochylony nad taflą wody. Za nim węższa odnoga skręcająca na północ. Widzę sporo growlerów i kilka niewielkich górek lodowych . Jedna jakby zapraszała do przybicia – ma ze trzydzieści metrów długości, sześciometrowa ściana pionowo opada do wody, przeciwległa jest jak keja – płaska i niska, nic nie wystaje spod wody. Dochodzimy ostrożnie wyrzuciwszy odbijacze. Na kraju lód jest wystarczająco gruby , można na nim stanąć. Sesja zdjęciowa , oczywiście z polską banderą nad lodowym lądem. Nie wyłazić za wysoko, coś się może urwać… zbieram załogę na pokład , wiem że to przeginanie pały może się skończyć nieciekawie, trochę zdjęć i odjazd. Płyniemy w stronę czoła lodowca omijając coraz gęściej usiane kilkumetrowe odłamy zanurzone w coraz ciaśniejszym paku. Wiatr zatrzymał całe to towarzystwo przed lodowcem, ubił w wąskim worku zamykając jedyną drogę wyjścia. Stoimy w środku pola lodowego, wszędzie biało, lód syczy i trzaska, odbijając promienie słońca. W odległości 300-400m niebieskie czoło lodowca, oddzielone od nas zwartą, białą powierzchnią Dla tego widoku warto było tutaj przypłynąć , choćby już nic więcej nie miało nas spotkać. Po godzinie z żalem odwracamy jacht i wolno torujemy drogę wśród lodowego złomu odpychając bambusowymi tyczkami co większe kawały. Teraz dużo trudniej, bo lekki wiaterek cały czas konsekwentnie zbijał lód i to co jeszcze godzinę temu było luźne, teraz stało się dość zwartym pakiem. Wychodzimy w końcu i już bez przeszkód opuszczamy Hornsund kierując się na północ . Jeszcze raz wywołuję stację dziękując za gościnę, stawiamy spinakera który wypełnia się tężejącym południowozachodnim wiatrem. Nad ranem Rzeszowiak gna 8-9 węzłów, to szalona jazda, porywy wiatru do 30 węzłów. Dłużej już na pewno nie można czekać, stumetrowy spinaker to poważne wyzwanie. Pierwsza próba zrzucenia go nieudana – wyostrzyć da się tylko do półwiatru, dalej ster nie da rady zrównoważyć ogromnej siły z jaką żagiel odrzuca dziób. Więc trzeba zrobić jak na regatach- wypiąć szot z rogu żagla i szybko ściągnąć w dół przyduszając szamocące się płótno. To na pewno ostatni moment – gdy jacht zwolnił, widać jak duża jest fala z którą pędziliśmy do przodu. Arktyczny wiatr mięczaków widać nie lubi, bo wkrótce po tym manewrze zelżał, a gdy odkręciliśmy do Isfjordu zdechł niemal zupełnie. Do Barentsburga wchodzić trzeba było już na silniku. Barentsburg to górnicza osada rosyjska – do dzisiaj wydobywa się tu węgiel. Czas zatrzymał się w poprzedniej dobie – przed blokami z wielkim napisem „budujemy komunizm” popiersie Lenina, obok cerkiewka z ikonami i palącymi się świeczkami. Jest też knajpa prowadzona przez ukraińskie małżeństwo, mama spacerująca z synkiem po betonowej drodze czeka na męża, który wraz z innymi pojechał do pracy w nieodległej kopalni. Normalne życie w nie całkiem normalnej scenerii. Przycumowaliśmy do chropowatego pirsu, obok niemiecki jacht z dwuosobową załogą, oraz Holendrzy poznani w Hornsundzie. Całą noc pracowała pogłębiarka – koparka z łyżką na łańcuchach – operator przychodził co dwie godziny, wyciągnął kilka łyżek żwiru i szedł do domu. Rano na nabrzeżu widniała kupka dająca się załadować na dwa gruzawiki … ech gdzie te stare dobre czasy? Pogoda zgodnie z prognozą zmieniła się – grube chmury zakryły słońce, temperatura spadła do kilku stopni, mgła ograniczyła widoczność. Urok też uleciał – szare brzegi w szarym tumanie,góry niższe i bez śniegu, daleko pozostał słoneczny Hornsund .Do Longyearbyen wchodziliśmy rano , prawdziwa keja , toalety i prysznic – od tego już odwykliśmy. W marinie , a jakżeby inaczej ,Polak organizujący wyprawy po Spitsbergenie. Od niego pożyczam broń niezbędną na piesze wędrówki, dopytuję o kolejne ciekawe miejsca. Łazimy po osadzie, zwiedzamy muzeum, ktoś wypatrzył na zboczu renifery. Dają się podejść na kilka metrów, potem leniwie odchodzą. Teraz płyniemy do Piramiden – opuszczonego rosyjskiego górniczego miasta. Dziwny widok – bloki , biura i hale opuszczone jakby wczoraj, żywego ducha wokół. Otwieramy drzwi domu kultury – w środku pianino, stroje teatralne, otwarta księga z pochwałami dla przodowników pracy, na ścianach zdjęcia i plakaty. Roje ptaków gnieżdżących się na gzymsach opuszczonych budynków dopełniają niezwykłości tego miejsca. Miasto umarłych. Przed jednym z bloków niespodzianka – czarna toyota, w oknie mieszkania świeci się światło. Jest szósta rano , ktoś zaczyna swoje zajęcia. Zagadka szybko się wyjaśnia – w drodze powrotnej mija nas samochód z którego wysypuje się kilka postaci. To złomiarze z Turkmenii wynajęci przez właściciela Toyoty- rozpoczęli systematyczny demontaż osiedla, na razie wyciągają miedź i aluminium, ale tną też stalowe rury i kratownice. Nawet na tym pustkowiu życie nie znosi bezruchu. Piramiden leży na wschodnim końcu Isfjordu, na północnym brzegu. Po przeciwnej stronie piękny, rozległy lodowiec, przed nim czysto- wiatr nie zatrzymuje tu niczego wypychając lód w stronę otwartego morza. Podchodzimy więc blisko z zamiarem przepłynięcia wzdłuż jego czoła, mgła akurat opadła, może pod wpływem chłodu bijącego od lodu. Z tej odległości doskonale widać rzeźbę lodu, jego warstwy i strukturę. Nagle w ciszę otaczającą tą dzika scenerię wdziera się dźwięk nadlatującego helikoptera. Odpływamy szybko spod ściany lodu, ale już jest nad nami, a w radiu słyszę „Zresowiak, Zresowiak” . Cholera, skąd wiedzieli że jesteśmy tutaj, zapewne w porcie przysolą mi jakąś horrendalną karę za naruszenie przepisów bezpieczeństwa. Odpowiadam, ale reszta jest po norwesku ,nic nie rozumiem. Pewnie tylko ostrzeżenie, ale ochota na wycieczkę lądową przeszła. Zresztą i tak nie ma na nią szans, bo mgła spada znowu, widoczność bardzo słaba. Kotwiczymy więc w sąsiedniej zatoce, u ujścia górskiego strumienia. Na jachcie zostaje kilka osób, reszta bączkiem wybiera się na ląd. Czujnie rozglądamy się wokół wypatrując niedźwiedzi , strzelba gotowa jest do użycia. Oby nie musiało to nastąpić, wolimy misie pooglądać w muzeum, Idziemy tundrą, rozległe łachy piachu poprzecinane korytem rzeki. Niesie sporo wody, widać że w czasie roztopów musi tu być bardzo szeroko i wartko. Teraz kluczymy pośród błotnistych zakoli rzeki. Fascynujący krajobraz, szkoda że nie ma słońca. Na koniec rozpadał się deszcz mocząc wszystkich do suchej nitki. Wracamy na pokład – powrót do Longyearbyen pod silny zachodni wiatr . Halsujemy długie godziny, a czas znów zaczyna nas gonić nieubłaganie. Z wielu rzeczy trzeba zrezygnować – nawet do Ny Alesund już nie dojdziemy, marzenia niektórych o osiemdziesiątym stopniu już dawno stały się nierealne. Ale jednego zabraknąć nie może – morsów nie odpuszczę ! Wiemy gdzie je spotkać – Poolepynten, tam maja być na 100%. Wreszcie docieramy na miejsce, ale z jachtu nic nie widać. Leżą jakieś głazy, jedne przy drugich, wokół mnóstwo drewnianych belek wyrzuconych przez fale. Gdzie morsy? Nagle głazy poruszyły się, widać białe kły – to one! Leniuchy, leżą bez ruchu grzejąc się nawzajem, aby nie tracić cennej energii. Dopływamy pontonem, wychodzimy na brzeg, powoli zbliżamy się do stada. Już mamy je przed sobą – trzydzieści, dwadzieścia, piętnaście metrów. Nie boją się i obserwują nas jedynie od czasu do czasu. Wspaniałe , trzęsące się grubasy. Kilka baraszkuje w wodzie, fascynujący widok. Teraz to już naprawdę koniec. Płyniemy do portu w Longyearbyen , jutro samolotem wracamy do rzeczywistości. Na koniec jeszcze jeden rarytas – stado bieług wpłynęło do zatoki, pływają w pobliżu jachtu . Ich śnieżnobiałe grzbiety prześlizgują się ponad lustrem wody. Są duże , mają po kilka metrów długości. Czy już wszystko nam pokazałeś , Spitsbergenie? Jeśli nie, to i tak nie żałuję niczego, czego nie udało się osiągnąć – zobaczyliśmy i tak wiele, a los był szczególnie łaskawy . Znowu dał dotknąć nieznanego świata, uchylił rąbka jego tajemnic. Majestatyczna , fascynująca, przyciągająca jak magnes północ wciąż będzie wracać we wspomnieniach, budząc na nowo tęsknotę za wspaniałym światem Arktyki. Budząc nowe marzenia. Kiedyś znów wypłynę na spotkanie ich spełnień. Koniec
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 6 wrz 2014, o 06:30 ] | |||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | |||||
Załącznik: Morsy
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 8 wrz 2014, o 05:38 ] | ||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||
Etap 5B - Spitsbergen Mało czasu
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 14 lis 2014, o 18:10 ] | ||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||||
Tradycyjnie, jak co roku, po zakończeniu sezonu, popływaliśmy trochę po Bałtyku. Załoga składała się z ludzi, którzy pracowali przy Rzeszowiaku. Przy pięknej słonecznej pogodzie zawinęliśmy do Jastarni, Władysławowa, Ustki, Łeby,Helu i Gdańska. Taka sentymentalna podróż. Na uwagę zasługuje fakt, że średnia wieku wynosiła 62 lata , a ja jako (prawie) najmłodszy ![]() Rzeszowiak został wyciągnięty z wody - odpoczywa wspominając zapewne przebyte w tym roku 7 tysięcy mil i prawie setkę ludzi których bujał na falach przez pół roku. Fajnie było...
|
Autor: | Bogdan Bednarz [ 24 lis 2014, o 14:34 ] | ||||
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki | ||||
W ubiegłym tygodniu odbyły się w Rzeszowie, organizowane już siedemnasty raz, Dni Kultury Marynistycznej. Podczas koncertu finałowego, Kapituła konkursu Podkarpacki Rejsu Roku, której w tym roku przewodził kpt. Waldemar Mieczkowski, ogłosiła swój werdykt i wręczyła nagrody - tradycyjnie w postaci dyplomów ![]() ![]() PS Koszulka nie jest trofeum, tylko wydatkiem przedrejsowym,służącym do jakotakiego wyglądania podczas postojów. ![]()
|
Autor: | mdados [ 24 lis 2014, o 14:38 ] |
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki |
Duża konkurencja była?? |
Autor: | Bogdan Bednarz [ 24 lis 2014, o 14:52 ] |
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki |
No i przy tej okazji dowiedziałem się jaki ze mnie burak. Do tej pory myślałem, że organizowałem i odbyłem w y p r a w ę, a to ci projekt był .Uczcie się , uczcie. ![]() |
Autor: | Zbieraj [ 25 lis 2014, o 16:42 ] |
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki |
Bogdan Bednarz napisał(a): Na koniec jeszcze jeden rarytas – stado bieług wpłynęło do zatoki, Bogdan, niemożliwe! Bieługa to ryba podobna do jesiotra, dostawca czarnego kawioru. Żyje w ciepłych wodach: Czarne, Kaspijskie, Azowskie i przyległych rzekach. Czasem pojawia się we wschodniej części Śródziemnego.Może to były białuchy? Ssaki (walenie) z rodziny narwalowatych. Całe białe, z czymś w rodzaju narośli na czole. To białuchy ubóstwiają zimne wody. Bieługa jest ciepłolubna. Podejrzewam, że zaczerpnąłeś wiedzę od angololubnych. Dla nich i to beluga, i tamto beluga. Znaczy - jeden... belug. ![]() * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * Bogdan Bednarz napisał(a): dowiedziałem się jaki ze mnie burak. Do tej pory myślałem, że organizowałem i odbyłem w y p r a w ę, a to ci projekt był No pewnie żeś burak! Teraz już nie ma wypraw, akcji, imprez, planów etc. Są wyłącznie projekty. I tylko tym się różnimy od Kononowicza, bo u niego nie miało być niczego. Ale nie martw się. Ja też jestem przygłup, który do niedawna nie wiedział, że od 10 lat macza brudne paluchy w projekcie Zobaczyć Morze. ![]() |
Autor: | sailhorse [ 26 lis 2014, o 17:45 ] |
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki |
Taka piękna relacja, a na koniec przyjdzie taki Zbieraj i wszystko popsuje z powodu bieługi. A może one, te bieługi naprawdę popłynie z tego Astrachania na ten Szpicbergen turystycznie? W ramach projektu "Bieługi na biegun"? Teraz są już tylko projekty, bo każdy projekt musi mieć swego kierownika. A słyszał ktoś o managerze wydarzenia, albo czy ktoś jeszcze chciałby zostać kierownikiem wycieczki? A project manager, to projekt manager. Nie jakieś to tamto. |
Autor: | Margrabi [ 26 lis 2014, o 19:48 ] |
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki |
Bogdan Bednarz napisał(a): zatrzymany czas.JPG [ 410.33 KiB | Ocieplili! Po czterdziestu latach! ![]() Znaczy Ruskie w globcio raczej nie wierzą. ![]() sailhorse napisał(a): Taka piękna relacja, a na koniec przyjdzie taki Zbieraj i wszystko popsuje Zbieraj - pierwsza i najstraszliwsza plaga Śródzieeee... znaczy foruma. Kuracent wie coś o tym. ![]() sailhorse napisał(a): każdy projekt musi mieć swego kierownika. A słyszał ktoś o managerze wydarzenia, albo czy ktoś jeszcze chciałby zostać kierownikiem wycieczki? W Uzdrowisku Ciechocinek istniało kiedyś stanowisko (uwaga!): "Kierownik Źródła"!
|
Autor: | Zielony Tygrys [ 26 lis 2014, o 20:05 ] |
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki |
Mogiem być Panią Kierowniczką. |
Autor: | Margrabi [ 26 lis 2014, o 20:41 ] |
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki |
Albo Kierowniczka - albo Biustonosz. Na dwa etaty nie wyrobisz! ![]() |
Autor: | Zielony Tygrys [ 26 lis 2014, o 21:29 ] |
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki |
Bogdan Bednarz napisał(a): Śpiewamy do zdarcia gardeł – pięknie i radośnie jak się nam wydaje. Przypadkowe nagranie oglądane po powrocie obnaża prozaiczną rzeczywistość – toż to zwykłe darcie mordy , gdyby nie to, że do jednej flaszki było kilkanaście gęb można byłoby powiedzieć – pijackie. Ech żeglarska euforio , więcej pokory, więcej… Zupełnie jakbym tam była... Super się czyta. Margrabi napisał(a): Albo Kierowniczka - albo Biustonosz. Na dwa etaty nie wyrobisz! ![]() Nie takie rzeczy ze śwagrem w przedszkolu podczas leżakowania. |
Autor: | Bogdan Bednarz [ 2 gru 2014, o 21:46 ] |
Tytuł: | Re: Spitsbergen 2014.Rzeszowiakiem do Arktyki |
Zbieraj napisał(a): ... i to beluga, i tamto beluga. Znaczy - jeden... belug. ![]() Przecież napisałem żem burak. P r o j e k t nie zakładał spotkania z ani z bieługami, ani z białuchami , a co najwyżej z białymi niedźwiedziami. Ale te skubane zwiedziały się o tym i pochowały się po norach ze strachu przed flintą com ją na ramieniu nosił. I dobrze wyszło, bo nie wiem, czy w całym naszym towarzystwie znalazłoby się choć z pół chłopa, co na chłodno mógłby takiemu stworu z trzydziestu metrów do paszczy wypalić obojętnym belugiem ![]() Z dalsza przepisy nie pozwalają... |
Strona 1 z 2 | Strefa czasowa: UTC + 1 |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group https://www.phpbb.com/ |