W zeszłym roku zostałem hm......armatorem jachtu, który to po różnych perypetiach znalazł się u mnie na podwórku. Na jesień go rozebrałem i zająłem się remoncikiem.
Prace musiałem przerwać na wiosnę, bo morduje mnie alergia na pyłki drzew i ten okres lepiej przesiedzieć w domu.
W połowie maja stężenie pyłków zmalało i mogłem zacząć składać wszystko do kupy. Czasu było niewiele, bo rejs zaplanowany był na 14 tego lipca. Czyli zostało mi dwa miesiące na wszystko, od włożenia silnika,zmontowania przekładni, zdarcia starego anty-porostu i położenia nowego. Do tego trzeba było zrobić jeszcze nową instalację elektryczną i wykończyć wnętrze tak, aby nie słuchać przez cały rejs (od mojej kobiety) ile to jeszcze trzeba jeszcze popoprawiać.

Wszystko się można powiedzieć udało nawet logistycznie umawiając dźwig i transport na jedną godzinę.
Łódek pojechał w czwartek wieczorem do Szczecina, a ja za nim w piątek po południu.
Droga była dość długa, bo jechałem do Szczecina przez ............Gdańsk, aby po drodze odebrać sztormowego foka, który to nasza poczta zwróciła nadawcy z powodu braku adresu na przesyłce.
Foka odebrałem, do Szczecina dojechałem w sobotę nad ranem. Albinek czekał cierpliwie na przyczepie. Wodowanie było umówione na dziewiątą rano. Przebiegło pomyślnie mimo lejącego deszczu, który zawzięcie padał próbując zniechęcić mnie do pracy.
Udało mi się nawet z masztem, który pierwszy raz w życiu stawiałem!!! Zawsze jest ten pierwszy raz.
Po wszystkim trzeba było odpłynąć, w kolejce stał już następny jacht do wodowania.
Pierwsze płyniecie na silniku po rozbiórce. Z duszą na ramieniu patrzyłem na rurę wydechową wyczekując wylewającej się wody z układu chłodzenia......ufff odetchnąłem z ulgą widząc i słysząc jak spaliny z wodą z układu bulgocą za rufą. Teraz sprawdzimy czy przekładnia COMBI sprzężona z nastawną śrubą i dodawaniem gazu działa poprawnie.
Dźwignia w tył i........Patrzcie wszyscy działa!!!!! Do przodu ....działa!!!! HURRA!!!!!
Odpływamy na keję. Trzeba się zasztauować, założyć szpryc budę,bom,sztorm relingi,zamontować panel słoneczny. Zeszło nam cały dzień,a na sobotę zostało pozakładać żagle.

W między czasie zjawił się forumiany Kurczak ze swoją Pumą. Przecumowaliśmy się na sąsiednią keję, aby stać razem.

Tam też poznałem osobiście Inkę!!!!!!!!! Kobietę o niespożytej energii, która obdarowała nas różnymi podarkami Mmmmmmmmmmmmm !!!!!!!!! do zjedzenia. Palce lizać!!!!!
Przetwory, o jakich nigdy nie słyszałem. Jarzębina do mięsa, syrop z mlecza, przeciery pomidorowe, jabłka przesmażone, patissony w occie. Niektóre z tych rzeczy mam jeszcze w domu stojące w piwnicy i czekające na jakąś super okazję. Przyjechał Bastard.
Ogólnie to załogi wyglądały skromnie. Na jednej inżyniery Kurczak z Bastardem, a na drugiej my ja Micubiszi i Stasiu (moja pani)
Cała niedziela minęła na dalszych przygotowaniach. Przeszkadzały nam jak mogły komary w ogromnych ilościach, pająki krzyżaki, które potrafiły zrobić pajęczynę w zejściówce w mgnieniu oka, mewy i kaczki, które za punkt honoru miały zasrać całą keję i bezdomne ślimaki wyłażące skąd się da fujjjjjjjjjjj!!!!!!!! Znalazł się nawet jeden wąż zaskrońcowaty
Ten jeden, chociaż był miły, więc wyniesiony został na suchy ląd.

Późnym wieczorem nastąpił atak komaropodobnych owadów obsiadających wszystko, co jaśniejsze i chrupiących pod nogami. Wracając z łazienki należało machać ręcznikiem wokół głowy inaczej owady owe wlatywały do nosa uszu ust oczu.
Wieczorne piwne rozmowy przy prognozach pogody. Spać jutro przez dwa Dąbia i Zalew do Nowego Warpna.
Poniedziałek 14.07.2014. 08.00 014. 08.00 Wychodzimy z Centrum Żeglarstwa we trzy łódki. Płynie Inka z Andrzejem i koleżankami (niezły babiniec hi hi hi ) Kurczak z Bastardem i my oczywiście na końcu. Początkowo silnik. Po kilku milach stawiamy foczka, silnik na wolne obroty a na logu 3kn, no to do tego jeszcze grocika i już jest ponad cztery węzełki. Silnik stop. Żeglujemy przez całe Dąbie Wielkie potem kanałem na Roztokę Odrzańską, na której już pojawiło się trochę fali. Wchodzimy do Trzebieży i jemy sobie obiad.
W Trzebieży spotykam trzy identyczne łódki jak moja. Mam bardzo popularną łódkę. Oczywiście zdjęcia i podpatrywanko, co jak ktoś sobie wyfasił.
Po godzince wychodzimy na Zalew i kierujemy się jak tylko wiatr pozwala, czyli w główki Kanału Piastowskiego. Była szansa, aby się odłożyć na drugi hals i popłynąć do Nowego Warpna niestety po kilku zwrotach przy już sporej fali wybieramy silniczek i płyniemy po jak to mówią nie zaoranym. Fale mają ponad pół meterka i są bardzo krótkie jak to na zalewie.
Kierujemy się na bojki i staramy się omijać wszechobecne sieci. Po ponad godzince zbliżamy się do Antwarp. Pogoda się poprawiła jest słoneczko jest cieplutko miło.


Niestety miło się skończyło wraz z mocnym szarpnięciem,wyhamowaniem łódki........Wjechałem na mieliznę!!!!!! Pierwsza myśl. Druga myśl: Cofamy! Silnik do tyłu. Gazu!!! Nie cofamy się nic. Silnik luz. Pomału nas odkręca,wygląda jakbyśmy schodzili z miela. Myślę pomożemy sobie silnikiem. Pół wstecz. DUPA !!!!!! Coś jest nie tak.
Dzwonimy do Kurczaka. Kurczak mówi zobacz czy nie ciągniesz sieci. A niby skąd jak szedłem torem. No może metr, obok ale przecież sieć nie może stać tak blisko toru.
Łódkę znów zaczyna delikatnie kręcić tym razem w drugą stronę. Może tym razem się uda.
Silnik wstecz.....Nic. Chmura czarnych spalin z diesla silnik w przód i gazu.........a tu chrobot coś pod spodem za chwilę znów. SIEĆ NA ŚRUBIE!!!!!!!!!! Ja pier..............!!!!!!!!!!!!!!!!!
Bosak i grzebiemy. Wyciągam sieć skręconą w jednolitą linę. Podpływa Andrzej biorą mnie na hol. Sieć odcinam. Czarne myśli, co ze śrubą. Śruba ma dwa płaty nastawne bardzo delikatne. Zdarzało się, że uderzając w jakąś przeszkodę potrafi się taki płat złamać. No to po pływaniu. Nie ma płatów nie ma pływania taki czarny scenariusz mam w głowie.
Dopływamy do Nowego Warpna,Kurczak wspaniały ma na łódce piankę.......Pożycza mi, bo woda zimna i..............Zielona. Szkoda, że nie mam maski. Schodzę do wody. Pomału pianka nasiąka wodą brrrrrrrrr zimne to to zielone i czymś cuchnie. Będąc zanurzony próbuję namacalnie nogami sprawdzić śrubę.

Jeden płat.......JEST!!!!! Drugiego szukam po przeciwnej stronie.......Uwierzcie spociłem się będąc w wodzie..............JEST!!!!!
Nurkuję pod łódkę. Woda jest całkowicie nieprzejrzysta, a w ogóle to już robi się pomału wieczór i ciemno. Rękami sprawdzam czy płaty są nie powyginane. Wygląda, że nie. Kamień z serca spada,zostaje tylko uwolnić śrubę z nakręconej liny. Nie jest to proste, bo powietrza starcza na kilkanaście sekund....A cięcie nożem po ciemku też nie przyspiesza pracy.
Nie uda mi się tego zrobić nurkując,sieć jest mocno zaciśnięta między śrubą a kadłubem.
Przeciągamy łódkę w stronę slipu tam jest płytko może stojąc na dnie będzie mi łatwiej.
W sumie jest trochę lepiej tylko stanąć na dnie bardzo nie można ot warstwa ślimaków ma kilkanaście centymetrów.
Chłopcy przechylają łódkę za maszt,..Prawie dotykam śruby. Teraz już dobrze,przecinam kolejne nawoje na wale jeszcze jeden i jeszcze jeden i......Wreszcie, śruba wolna.
Trzymam za łopatki a Andrzej dźwignią przesuwa je do pracy raz w przód raz w tył....Jest OK.!!!.Odpalam volviaka i robimy kontrolne koło przy porcie,wszystko gra. Idę pod prysznic muszę zmyć z siebie warstwę sinic BŁEEEEEEEEE........Dzień pierwszy przygodowy zakończony wyśmienitą dwu-daniową...........obiadokolacją u Inki na jachcie.
Na drugi dzień rano przyszedł pan rybak z roszczeniami za zniszczoną sieć. Andrzej mając doświadczenie w takich sprawach załatwia temat w ten sposób, że pan po drodze zmienia zdanie i nie ma żadnych do nas pretensji.
Wygląda to tak, że jest w tym sporo ich winy używają, bowiem zamiast pomarańczowych boi białe pojemniki 5l, które to przy dużym rozfalowaniu i złej widoczności są praktycznie nie do zobaczenia. Przepraszając się nawzajem rozchodzimy się mądrzejsi o kolejne doświadczenie.
Dzien. 2. 15.07.2014 wtorek.
Wypływamy skoro świt......o 10.00. Kierunek zachód do Wolgastu. Miał być ostry bajdewind był pełny disel do samego Karnin.

W Karnin zostajemy na noc.
W samym Karnin nie ma nic ciekawego oprócz pozostałości mostu kolejowego zwodzonego, którego to ruscy wyzwoliciele nie wywieźli w głąb Rosji.

Wieczorem żegnamy się z załogą Meltemi , która to wraca do Świnoujścia a my dalej na mosty niemieckie i do Peenemunde.
Dzień 3 16.07.2014 środa
Mąż Inki to skarbnica wiedzy żeglarskiej.Przez te kilka dni dowiedziałem się o żeglarstwie więcej niż na dwóch odbytych kursach. Od sposobu pływania po płytkich wodach zalewu do wykresów prędkości kadłubowych itp. Dzięki Andrzeju jesteś wielki!!!!!!!!!! Mam nadzieję jeszcze nie raz się przy Tobie podszkolić.
Wychodzimy już we dwie łódki, o 09,00 bo do pierwszego mostu jest 30 minut drogi a chcemy być przy nim pierwsi w związku z drugim mostem, który otwierają 12.45
Po wieczornych wyliczeniach wyszło nam,że płynąc stałą prędkością 5kn powinniśmy dotrzeć o czasie.Jednak obliczenia swoje a czas swoje, dlatego w połowie drogi zasuwamy już 6 kn a 3 mile od mostu w Wolgaście 7 !!!!
Mój volvo penta MD6a 10KM rozpędzając łódkę do takiej prędkości włącza opcję czarnej zasłony dymnej od rufy...........Wreszcie zdążamy, drugi most zaliczony.

Stajemy za mostem przy pierwszym pomoście i idziemy szukać paliwa.
Niemcy informują, że stacja paliw jest 3 kilometry na hinten stad, aby za trzy kilometry powiedzieć, że stacja jest dalej 3 kilometry hinten stad.Wyprawa po paliwo trwa całe dwie godziny.
Po powrocie i zatankowaniu pyrkotamy jeszcze dwie godzinki do Peenemunde, w którym cumujemy w najdalej oddalonej marince na północ.
Oglądamy ruskiego uboota jak obłazi z farby. Podglądamy przez płot fabrykę, w której działał kapt. Kloss.

Dla żeglarzy te muzeumy powinni otwierać dopiero wieczorem, bo jak to wszystko zobaczyć w jeden dzień???
Dzień 4 17.07.2014 czwartek
Rano wyjście na morze do Sasnitz. Piękny żeglarski dzień. Lepszego sobie wymarzyć chyba nie można. Ciepełko, słoneczko, wiaterek akurat, nic dodać nic ująć. Etap mija bez żadnych komplikacji. Wieczorkiem po zacumowaniu przez dziwną estakadę udajemy się oglądać klify na Rugii

.....CUDNE!!!!!!!!

Niemcy ogólnie czysty naród. Zdyscyplinowany.
Idzie przed nami dwóch Niemców w garniturach z pieskami. Jeden piesek jak to piesek wali kupsko na środku żwirowego chodnika. Niemiec wyciąga z kieszeni woreczek foliowy i tak jak pani w cukierni podaje pączka bierze to kupsko. Nie było by może w tym nic dziwnego, może tylko to, że kupa była rzadka jak budyń. Ja w takiej sytuacji wolałbym to zakopać tym bardziej, że dróżka była z drobnego żwirku. Niemiec nie dał za wygraną i zebrał to to razem ze żwirem . Nawet nie zniechęcił go pęknięty woreczek foliowy. Nie wspomnę już o zapachu. Wsadził worek z psią kupą do kosza a rękę do kieszeni.
Ciężkie to żeglarstwo chyba zacznę liczyć kilometry na nogach.
Wypijamy nalewkę Inkową i idziemy spać jutro najdłuższy etap.......Sasnitz –Świnoujście
Dzień 5. 18.07.2014 piątek
Wychodzimy rano, bo i do pokonania jak na nas dużo.......45 mil
Wiatr wschodni trochę brakuje, aby postawić żagle. Odchodzimy na silniku około 10 mil, aby się potem odłożyć i już na żaglach do Świnkowa dotrzeć.
Drugi piękny żeglarski dzień.

Całe dziesięć i pół godziny żeglugi. Trochę przy Świnoujściu się rozwiało, więc założyłem na grocie pierwszego refa, aby nie walczyć ze sterem.

Kurczaki docierają kilka minut wcześniej my zaraz za nimi.
Port Północny Świnoujście idziemy wypić za cudowne ocalenie hi hi hi.
Wieczorem postanawiam, że jutro nigdzie nie płynę tylko leże na plaży.
Kurczaki jutro płyną do Kamienia Pomorskiego przez Wolin.
Dzień 6. 19.07.2014 sobota
Poznałem Zbigniewa Andru!!!! Przemiły człowiek. To między innymi dzięki niemu stoimy teraz w prawdziwej jachtowej marinie!!!
Pamiętam jak mi Zbig w zeszłym roku zrobił fotkę łódki bezpiecznie stojącej przy kei, a tym samym zdjął kamień z serca.
Kurczaki odpływają my zostajemy i plażujemy.

Wieczorem mam poparzenia słoneczne pleców i brzucha. Muszę stać na wietrze, bo inaczej wszystko piecze. Szukam apteki. Wypsikuję się cały phentanolem smaruje balsamami. Mało to pomaga. Jak tu cholera usnąć jak nie ma żadnej nie piekącej strony?.
Dwie polopiryny trochę pomagają.
Stanisław nie szczędzi mi słów otuchy typu: Ty baranie! Jak mogłeś taki biały się nie posmarować? Kto Ci kazał gupku spać na plaży itp. Od razu mi lepiej?.
Dzień 7. 20.07.2014 niedziela
Bastard dobrze mówił,że sobota będzie ostatnim dnie do żeglowania.
Niż nad Czechami na przyniósł niezły wschodni wiatr. Fala wchodziła nawet to portu.
Przycumowani byliśmy na przed ostatniej kei od strony wschodniej. Do tego od północnej stronie. Musiałem wieczorem zdublować cumy rufowe i dołożyć jednego szpringa na dziobie.
Nawet się nie ma jak przecumować bo marina cała zawalona regatowcami. Do kibla daleko.....Około 500m (biegiem 250m)
Zwiedzamy Świnoujście. Fort Zachodni. Zachód słońca koło wiatraka.
Dzień 8. 21.07.2014 poniedziałek
Regatowcy mają dzisiaj etap trzy razy dokoła bojek na zatoce. Wieje ładnie, że niektórzy wracają nie osiągając nawet morza. Reszta jakoś tam dzielnie orze Bałtyk.
My plażujemy. Piwko. Rybka. Fryteczki.
Dzień 9.22.07.2014 wtorek
Odwołali etap regat Świnoujście – Dziwnów. Wieje jak głupie.
Sprawdzamy prognozy chyba już się dalej nie wypuścimy czas wracać do Szczecina.
W Szczecinie jeszcze muszę gdzieś zostawić łódkę. Jutro rano wypływamy.
Dzień 10.23.07.2014 środa
Wstajemy 08.00 Szybkie śniadanko. Idziemy do kibelka (500m). Na kei spotykamy Jacha z forum.
W sumie poznaliśmy się już w Szczecinie, ale tylko tak na biegu.
Co tam słychać i w ogóle?....No szkoda,że nie wcześniej.......My zaraz na Szczecin..........
- Gdzie? Pyta Przemek.
- Na Szczecin....Odpowiadam
- No, co Wy? Dzisiaj na Zalewie wieje lepiej niż wczoraj. A wczoraj było już nieźle.
Jachty w przechyle, że kil widać a każda fala na pokładzie ląduje
- Poważnie? Pytam, a cały żeglarski animusz ulatuje ze mnie z każdym kolejnym słowem
Długo mnie nie namawiał. Powrót przesuwamy o jeden dzień.
Jedziemy zwiedzić najwyższą latarnię na Bałtyku 300 stopni.
Na latarni robimy zdjęcia, bo ładna panorama. Na morzu widać jacht. Sztormuje na samym foku.

Dobrze, że siedzimy w marinie.
Wieczór spędzamy na Jachowym „Atlantyku”
Miło mieć coraz więcej przyjaciół.
Dzięki Przemku za wybicie z głowy wypłynięcia! he he he.
Dzień 11. 24.07.2014 czwartek
Wychodzimy rano na Szczecin. Jachu płynie na Greifswaldenzatoken. Stopy wody!!!
Diesel grocik i na Zalew.
Po kanale Piastowskim sielankowe płyniecie. Jachcików kilka na przedzie. Z przeciwka kilka też idzie na Świnoujście, tylko.............Jakby to powiedzieć......Te na Zalewie mają maszty pod kątem 45st nad wodą a te na kanale 90st.
Chyba coś jest na rzeczy.
Oczywiście, że jest. Na zalewie wieje pełna piąte czka z porywami do 14m/s
Jak jest i wiatr to jest i fala tym bardziej, że dmucha już kilka dni.
Zakładamy pasy, refujemy grota i wypływamy na otwarte wody Zalewu Szczecińskiego.
Powiem wam,że do niego mam ogromny szacunek, jakby nie patrzeć uczy żeglarstwa i to takiego przez duże „Ż” Nie dajemy się mu przestraszyć i bierzemy kurs na Trzebież.
Tak szybko to ja zalewu jeszcze w życiu nie przepłynąłem. W Trzebieży byłem po niecałych dwóch godzinach.

Przy zjazdach z fal log pokazywał ponad 7 kn.
Przed samą Trzebieżą fala miała około metra i potrafiła nieźle wywieść. Jednak po minięciu czerwonej boi ktoś wyłączył fale i wiatr i to dosłownie tak jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki. Pyk płasko i żagle wiszą.
Musiałem włączyć silnik, bo byśmy tam stali i stali. Podpłynąłem na prawą stronę i tam trochę wiaterku złapałem. Dalej do Dąbia już na żaglach.
Na Roztoce jeszcze dowiedziałem się, co się powinno zrobić jak widać ciemne chmurska.
Jedna taka chmura przeszła sobie za rufą w bezpiecznej odległości.

Druga niestety szła sobie tak z lewej strony na prawą........I już wyglądało na to, że sobie pójdzie swoją drogą.....Gdy nagle żagle wypełnione fordewindem oklapły. I to był znak!!!!!
Jak nie przysra od dziobu wiatrem i deszczem !!!! No co ja bym dał żeby nie mieć żagli!!!
No co ja bym dał za włączony silnik!!! ( paski się poluzowały i trzeba było dodatkowo podnosić odprężnik żeby zapalić , a dało się to zrobić tylko ze środka .)
Zrobiliśmy chyba więcej zwrotów przez sztag niż na kursie żeglarskim, bo było minuta w prawo zwrot minuta w lewo zwrot itd. Itd. Po 15 minutach trochę siadło, więc dałem Stasiowi rumpel a sam odpaliłem silnik i zrzuciłem żagle.
Najlepiej się uczyć na błędach.
Do Szczecina już tylko było pod wiatr na silniku.
Dzień 12. 25.07.2014.piątek
Załatwiliśmy sobie miejsce w Marinie Pogoń. Cicha osłonięta marina,być może tam będziemy również zimować.
Spakowaliśmy się. Odwiedzili jeszcze Inkę i do domciu ...........604km
I to by było na tyle. Jeszcze tylko lineczek
https://plus.google.com/photos/11123941 ... banner=pwai filmik
https://www.youtube.com/watch?v=D0WClHV5vAc