Może jeszcze trochę o tym jak nasza turystyczna przejażdżka jachtem zmieniła się w Żeglarską Przygodę.
Z Rodos wypłynęliśmy do Symi gdzie dotarliśmy już po zmroku. To jest wielka atrakcja na Śródziemnym, kiedy wpływa się po zmroku ot tak po prostu do miasta, wśród knajpek czy sklepów i cumuje przy świetle ulicznych latarni. Przy podejściu do kei od stolika przy uliczce oderwały się dwie postacie i pojawiły na przeciwko nas aby pomóc zacumować. Okazało się, że to Rosjanie. Energicznie okręcili cumy na polerze i zniesmaczeni naszymi spokojnymi ruchami wskoczyli na rufę pomóc wybrać liny i w sumie sami je zaknagowali. Przy okazji zauważyłem, że nie bawią się tak jak my z węzłem knagowym tylko owijają kilka razy cumę z każdej strony knagi (tak jakby takie nieco niechlujne OXO). Na nic to się nie zdało bo za chwilę stało się jasne, że kotwica nie trzyma. Przy następnym podejściu wszystko się powtórzyło włącznie z pomocą ze strony biesiadników i zluzowaniem łańcucha więc ostatecznie stanęliśmy longside.
Potem było Nisyros ze zwiedzaniem wulkanu i Astypalaia. Mieliśmy zostać tam przez dzień i wieczorem wypłynąć. Byliśmy jedynym jachtem w porciku więc udało się stanąć longside w załamaniu na końcu kei. Jednak sielanka została niedługo zaburzona bo w porcie zaczęły się pojawiać jeden po drugim wypasione jachty z Rosjanami na pokładzie którzy przekazali wiadomość, że prognoza jest kiepska, ma zacząć mocno wiać i w związku z tym zamierzają się schronić w porcie aby przeczekać pogorszenie pogody. Wyglądało to tak, że w porcie pojawiła się duża i nowiutka Bawaria z rosyjską banderą pod salingiem i zaczęła się przymierzać aby stanąć koło nas. Zorba wyszedł naprzeciw aby odebrać cumy ale obok jak spod ziemi wyrósł kolega cumujących i stwierdził, że sobie poradzi. Okazało się, że ich flotylla zaczynała się już gromadzić przy kei po zewnętrznej stronie falochronu. Trochę śmiechu było gdy Zorba powitał następny jacht gromkim ‘do swidanija’ ale Rosjanie chyba nie zwrócili na to uwagi a sam zainteresowany poszedł zaraz z przeprosinami w celu załagodzenia ewentualnego międzynarodowego konfliktu. Co i raz wpływały kolejne jachty aż naliczyliśmy 16 sztuk. Kilka nie zmieściło się w porcie i zostały na zewnątrz. Okazało się, że było to dla załóg nieco stresujące więc kręcili się po mieście rozpytując o hotel ale wszystko było już zamknięte po sezonie. Zaraz za nimi, też na zewnątrz dyskretnie zacumował grecki okręt patrolowy. Wszędzie dalej gdzie spotykaliśmy rosyjskich żeglarzy widzieliśmy też krążące niedaleko takie okręty.
Niestety prognoza się sprawdziła więc zostaliśmy na Astypalai kolejny dzień. Następnego dnia prognoza ponoć zapowiadała cichnięcie wiatru więc zaplanowaliśmy wyjście w kierunku Santorini następnego poranka. Sąsiedzi zagrodzili nam drogę wyjścia swoimi długimi cumami więc umowę z nimi mieliśmy taką, że o dowolnej porze zapukamy a oni nas uwolnią. Tymczasem pogodzeni z losem oddali się imprezowaniu, tzn. ci którzy zmieścili się w porcie bo ci co cumowali na zewnątrz raczej cierpieli i pilnowali jachtów. Z tego co zauważyłem, młodsze załogi poszły w miasto a te w których dominowało starsze pokolenie pozostało na jachtach gdzie bawili się po swojemu czyli jedli, pili i śpiewali. Na mnie to zrobiło sympatyczne wrażenie bo nie słyszałem jakiegoś zawodzenia, a z zaśnięciem w nocy też nie miałem problemów.
Rano jednak jednej załogi nie udało sie dobudzić więc ich sąsiedzi zajęli się uwalnianiem nas z dodatkowych dziobowych cum które przywiązali do skał na końcu falochronu.
Spodziewaliśmy się wiatru ok. 25 węzłów który miał po południu słabnąć. Ale kiedy wypłynęliśmy z cienia wyspy wskazanie wiatromierza rosło. Wraz z nim rosły fale, choć na szczęście nie wyrosły nadmiernie

Mieliśmy zaplanowany lunch na Anafi a gdzieś w połowie drogi wiatromierz zaczął wskazywać 45 węzłów. Im bliżej Anafi tym więcej, nawet zaczął przeskakiwać 50-kę. Zmienialiśmy się przy sterze co pół godziny i podczas zmiany kolegi Remika innemu załogantowi udało się nagrać na telefonie rekordowe 57 węzłów. A wszystko to w letniej pogodzie z październikowym mocnym słońcem. Siedziałem przy sterze w czapce, okularach przeciwsłonecznych, w krótkich spodenkach i szczelnie zapiętej kurtce od sztormiaka z kapturem który mnie chronił przed zmoczeniem morską wodą. Tak właśnie zawarłem znajomość z słynnym meltemi (podobno właściwa nazwa to etesios).
Na Anafi nie dało się zacumować ale dzięki pomysłowi skippera Tadeusza (Zorba czuwał doradzł i miał oko na wszystko ale sam zdecydował się zostać w tym rejsie kimś w rodzaju kaowca) połączyliśmy dwie kotwice w tandem i stojąc na kotwicy wciągnęliśmy lunch. Obok stanął inny jacht ale im kotwica szybko puściła mimo osłonięcia zatoki przed największym wiatrem. Po lunchu popłynęliśmy w kierunku Santorini gdzie w kalderze wiatr nie dawał się we znaki i spokojnie stanęliśmy na bojce koło Oi.