Pewnie wszyscy znacie bajkę „Kot w butach”, ale bajki o kotach, ręcznikach i butach pewnie nie znacie? No to posłuchajcie
Dawno, dawno temu…. Zaraz, zaraz, przecież nie opowiadam wnuczce bajki o kocie w butach, tylko opisuję przygodę.
Uważam, że Grecja jest jednym z najbezpieczniejszych krajów na świecie. Wszystkie podróże i rejsy przez cały czas mnie w tym utwierdzają. Najnormalniejsza rzeczą, jest pozostawienie tam otwartego jachtu przy kei, czy na kotwicy. Jedynym wyjątkiem od tej reguły są większe miasta, np. Korynt, Patra itp. W porcie, na małej wysepce zamknięcie jachtu jest dla mnie nawet nietaktem. No bo jak tu zamknąć jacht, widząc stojący obok otwarty samochód, z kluczykami w stacyjce? Jak zamknąć jacht, gdy sklep vis a vis jachtu jest otwarty, i nie ma w nim żywego ducha, nawet obsługi? Jednak może się zdarzyć, że nawet w małym porciku nieraz trzeba będzie jacht zamknąć – dlaczego? Już piszę. W roku 2013 płynęliśmy z Andros na Tinos. Bywałem tam kilkakrotnie i zawsze chciałem zajrzeć do mało popularnego i rzadko odwiedzanego portu – Panormos. Niestety zawsze coś stawało mi na przeszkodzie i dopiero tym razem wreszcie się udało. Do portu dotarliśmy dość późno, ale nie za późno, żeby zdążyć zjeść kolację. Przy kei powitało nas stadko kotów – ot normalna rzecz w Grecji, więc nie przejęliśmy się tym zbytnio. Było już grubo po 22:00, właściwie prawie 24:00, więc po zacumowaniu, szybko wyruszyliśmy na poszukiwanie tawerny. Łódkę jak zawsze zostawiliśmy otwartą, no bo przecież w Grecji łódki się nie zamyka. Czynną tawernę znaleźliśmy w samym porcie niecałe 100 metrów od jachtu,. Zgodnie z wielowiekową tradycją, właściciel tawerny zaprosił nas do kuchni i pokazał co akurat gotuje. Zaproponował miedzy innymi świeże rybki. - macie ochotę na ryby? – spytałem załogi – to może zupę rybną – usłyszałem w odpowiedzi Właściciel tawerny odrzekł, że nie ma problemu, ale musimy poczekać 40 minut. Odpowiedziałem, że zamierzamy spędzić w tawernie nawet trochę więcej czasu, więc czekanie 40 minut na zupę nie stanowi dla nas problemu Dostaliśmy winko, mezedesy itp. a po chwili i zupę rybną (kakavia). Biesiadowaliśmy jakieś 2 godziny i najedzeni, napici, szczęśliwi wróciliśmy na jacht. Po wejściu na jacht usłyszeliśmy głośny miaukot, a z wnętrza wyskoczyło spore stadko kotów. Nieproszeni goście uciekli, ale po wejściu do środka poczuliśmy, hm, jakby tu powiedzieć, nieciekawy smrodek. Załoga spała w kabinach, które były zamknięte, więc u nich można było spać, ale ja, bidulek spałem w messie, a to w niej właśnie tak pięknie pachniało. Na szczęście dość szybko udało się nam zlokalizować źródło owego „niebiańskiego” zapachu, to pozostawione na kanapce ręczniki i leżące obok stolika nawigacyjnego buty. Powiesiliśmy śmierdzące ręczniki na relingu i wyrzuciliśmy buty na pokład i wreszcie mogłem spokojnie zasnąć. Na wszelki wypadek zamknąłem jednak zejściówkę. Nie muszę oczywiście wspominać, że od tego czasu nie darzę kotów sympatią,. Ale łódki nadal nie zamykam.
_________________ pozdrawiam Piotr Kasperaszek dawniej "Grek Zorba" http://www.kasperaszek.pl
|