"Schabowy a’la Spiros"
Po bardzo, bardzo ciężkiej nocy – gościliśmy męską część załogi sąsiedniego jachtu, wyruszyliśmy w kierunku Hydry. Przepraszam, muszę jednak wrócić do poprzedniej nocy, bo oprócz tego, że była ciążka, była też ciekawa. W marinie Alimos odwiedziło nas kilkanaście osób, ja jako „dumny autor” (nie mylić z „durny”) podpisywałem im swój przewodnik i doradzałem jaką trasą popłynąć (hm, jakbym sam wiedział). Załoga, którą gościliśmy poprzedniej nocy też była u nas w Alimos. Pamiętam ich ambitne plany: pierwsza noc- resj bezpośrednio na Hydrę, potem jakieś Cyklady itd. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, kiedy drugiego dnia rejsu spotkaliśmy ich na Aeginie, a jeszcze następnego w Methanie i na Poros. Ponieważ na Poros staliśmy obok siebie, zaprosiliśmy ich na winko. Okazało się, że odwiedzą nas sami panowie, gdyż ich partnerki poszły na wieczór panieński. Wino, gitara, śpiew i morskie opowieści ciągnęły się do późnych godzin nocnych, może to już nawet było rano. Moja załoga po kolei znikała w kabinach, by po paru godzinach wrócić będąc wyspanymi, a myśmy śpiewali, śpiewali i śpiewali. Co chwilę ktoś przynosił wino z lodówki a myśmy snuli wspomnienia, ot zwykła noc na jachcie w porcie. Pobliskie tawerny i kluby zamykały swoje podwoje a myśmy trwali na posterunku do czasu, gdy wróciły partnerki naszych gości. W pewnym momencie padła głośna komenda: - na łódkę, i to już – Chłopaki bez szemrania, (no prawie bez), zaczęli się zbierać. Jako gospodarz wypadało mi ich odprowadzić do drzwi, ale że na jachcie nie ma drzwi, odprowadziłem ich do ich jachtu. Jak to często w takiej sytuacji, wdaliśmy się w jakąś bezsensowną dyskusję, tym razem o filmach, konkretnie o „Gwiezdnych wojnach”. Wiem, że brzmi to trochę absurdalnie: Grecja, jacht, morze i …? Ale to chyba bezchmurne niebo i miliony gwiazd naprowadziły nas na ten temat. W każdym razie, w pewnym momencie nasza dyskusja przerodziła się kłótnię, poszło o to, która część gwiezdnych wojen jest pierwsza. Wyobraźcie sobie, że od jednej z dziewczyn, dostałem taką wiąchę, z użyciem takiego słownictwa, którego ja (pomimo, że żyję już trochę na tym świecie) nigdy nie słyszałem. Zaniemówiłem i po prostu wróciłem jak zbity pies na naszą łódkę. Po prostu poszło mi w pięty, więc z łzami w oczach położyłem się spać. Rano, po otarciu łez, po zjedzeniu śniadania i zrobieniu zakupów wyruszyliśmy na Hydrę. Po minięciu cypla Skillaion i przepłynięciu wąskim kanałem pomiędzy wysepkami Spathi a Skillini naszym oczom ukazuje się majestatyczna Hydra. Półtorej godzinki i byliśmy w porcie. Cumowanie w porcie Hydra, to przygoda jedyna w swoim rodzaju. Przypływając późnym popołudniem, trudno liczyć na miejsce w porcie. Przypływające jachty, stają najczęściej rufą do kei, rzucając oczywiście wcześniej kotwice z dziobu. Następne jachty, dla których brakuje już miejsca przy kei, stają rufą pomiędzy dziobami stojących już wcześniej jachtów i tak dalej. Bywa, że jachty stoją w czterech rzędach i dodatkowo jeszcze, następne cztery rzędy stoją, przy kei naprzeciwko. Rano, gdy jachty odpływają robi się niesamowite zamieszanie. Bywa że jachty wyciągając swoje kotwice, wyciągają też kotwice innych jachtów. Wszystko to tworzy lokalny koloryt, tzw. „hydryjski klimat”. Ponieważ byliśmy w porcie około południa, bez problemu stanęliśmy przy kei. Po zacumowaniu załoga ruszyła na zwiedzanie, a ja musiałem trochę odpocząć (wczorajsza impreza). Umówiliśmy się, że wieczorem idziemy na kolację do Agnieszki i Spirosa. Spacerując po uliczkach zajrzeliśmy na chwilkę do Zefirosa (tawerna Agnieszki i Spirosa) i umówiliśmy się na kolację. Ponieważ do portu wpływało coraz więcej jachtów, musiałem posiedzieć trochę na jachcie, żeby pomóc innym w manewrach cumowania. Jest taki niepisany zwyczaj, że wypada pomóc innym przy cumowaniu. Nie oznacza to oczywiście, że trzeba warować na łódce i czekać, czy ktoś może będzie cumował, ale przy „hydryjskim” sposobie cumowania wypada zapytać, czy można zacumować do łódki stojącej w pierwszym rzędzie. Poza tym, wypada też spytać czy można przejść na ląd po innym jachcie. Nie spotkałem się nigdy z odmową i nigdy też nikomu nie odmówiłem, ale „kultura” obowiązuje. Jachtów przybywało i przybywało, wina ubywało i ubywało, i zbliżała się pora kolacji. Ostatni spacer po mieście i poszliśmy do tawerny Zefiros. Okazało się, że o 23.00 tawerna była już pusta, tzn. nie było już gości, na szczęście Agnieszka i Spiros jeszcze byli. Przynajmniej mogliśmy spokojnie pogadać. Jedzenie, jak zawsze u nich było super, dostaliśmy też kilka nieznanych mi dotychczas specjałów. Przy miłej rozmowie i dobrym jedzeniu czas szybko mijał, a my jako rozsądni ludzie, wiedzieliśmy że gospodarze muszą jutro normalnie pójść do pracy, więc grzecznie, (pomimo ich protestów) upuściliśmy przytulny lokal i wróciliśmy na jacht. Zaraz, zaraz, miało być o schabowym a’la Spiros, a ja piszę i piszę, a o schabowym ani słowa. Otóż, w czasie rozmowy, Spiros wspominał jak to będąc w Polsce zajadał się schabowym i zupą pomidorową, i jak mu to smakowało. Postanowiliśmy (pomysł był chyba Tomka), że następnego dnia zrobimy schabowego z ziemniakami i z surówką, zupę pomidorową i zaniesiemy Spirosowi. Ale to już będzie następna opowieść, bo bolą mnie paluchy od klikania.
_________________ pozdrawiam Piotr Kasperaszek dawniej "Grek Zorba" http://www.kasperaszek.pl
|