Dołączył(a): 5 paź 2011, o 08:20 Posty: 4768 Lokalizacja: Miasto Cudów nad Kamienną Podziękował : 1364 Otrzymał podziękowań: 1257
Uprawnienia żeglarskie: sternik mieliźniany
Jak spędzić przymusowy urlop mając swój własny jacht? Chyba decyzja nie pozostawia złudzeń. Jedynym problemem jest to, że będę na tym jachcie sam – prawie sam. Zaczęło się jak zwykle długą drogą ze Starachowic do Szczecina. Wyjechałem jak zwykle popołudniu w niedzielę, aby do na miejsce dotrzeć rano następnego dnia. Ktoś się może zdziwić, że jadę do Szczecina 14 godzin, a to tylko 670 km i do tego większość trasy to autostrada. Ja preferuję inny rodzaj podróży, a wygląda to tak, że jadę od popołudnia ile mogę, czyli tak do północy, potem kładę się spać ( w samochodzie mam lepiej niż w domu) wstaję rano i jestem na miejscu około ósmej- dziewiątej. Najważniejsze, że w ten sposób nie jestem zmęczony drogą i mogę od razu zabrać się za robotę. Tak było i tym razem. Czasu na przygotowanie miałem nie za dużo, bo około 14-tej miałem odebrać osobistą córkę z dworca Szczecin- Dąbie. Wyrobiłem się w czasie znakomicie i o wspomnianej godzinie czekałem na peronie. Pociąg przyjechał o czasie. Udaliśmy się wiec szybko do mariny. Po zaokrętowaniu odwiedziliśmy jeszcze najważniejszą osobę w Szczecinie Hanię . Hania od razu poznała, że to moja córcia, choć w planie było, aby ją przedstawić, jako moja nową narzeczoną hi hi hi. Lolek, bo tak mówię na moje dziecko miał odbyć swój pierwszy rejs tatusiowym jachtem. Wcześniej nie było jakoś czasu, a to egzaminy, a to obozy, a to coś tam jak to u ludzi w tym wieku (22 lata). Następnego dnia od rana było szkolenie nic niewiedzącego osobnika, który miał pełnić jakby nie było funkcję pierwszego oficera . W międzyczasie udałem się do żeglarskiego sklepu i zakupiłem dodatkowego załoganta…………..Autopilota rumplowego SIMRAD Tp 10. Co prawda nie było czasu, aby go od razu zamontować i wypróbować, bo jacht nie posiadał kilku potrzebnych ustrojstw. Wieczorem do Szczecina zawitał Sebastian od Polonusa wiec wieczór spędziliśmy na żeglarskich opowieściach. Opowieści były umiarkowane, bo Seba rano miał trochę jeżdżenia, a my mieliśmy przed sobą cały dzień płynięcia. Rano. Pobudka. Kąpiel, bo prysznice się zacięły i można było się za darmochę wykąpać. Ktoś wybił cztery szklanki na marinie. Śniadanko i oddajemy cumy. Przed nami prawie 40 mil do Świnoujścia. Wiatr współpracował przez całe jeziora Dąbia do tego stopnia, że musiałem się trochę zrefować, aby nie straszyć świeżego żeglarza. Jak tak dalej pójdzie to za osiem godzin będziemy na miejscu myślałem. Pływając tą drogą już chyba z dziesiąty raz czułem się nad wyraz pewnie. Co niestety musiało się zemścić i po wyjściu z jeziora w Iński nurt przy pierwszej napotkanej boi torowej zaryłem kilem w piaszczysty nanos wpływającej tam rzeki Iny. Pewny byłem, że kiedyś przepływałem po zewnętrznej stronie tej boi. Nawet na ostrzeżenia pływającego tam wędkarza odpowiedziałem, że wiem, co robię. Udało mi się za pomocą silnika i przechylającego jacht wiatru z tej mielizny zejść. Doświadczenie bezcenne, bo od tej pory wszędzie widziałem mielizny i wy płycenia. Do Trzebieży na motorku. Jak wypłyniemy na Zalew Szczeciński postawimy żagle od nowa. Na zalewie wiało około 5B i w dobrą stronę. Zdecydowałem się tylko na samego foka marszowego, który rozpędzał nas do 4,5 węzła. Ze dwie mile od główek Kanału Piastowskiego fala była już upierdliwa i trochę nas wykiwała. Świeży marynarz trzymał się dzielnie siedząc i sterując. Świnoujście przywitało nas pięknym popołudniowym słoneczkiem. W porcie północnym pustki. Zatrzymałem się chwilowo przy pierwszym pomoście i udałem się szukać wolnego miejsca z niewykorzystanym prądem. Sporo było takich elektrycznych słupków gdzie we wszystkich gniazdach był prąd zostawiony przez poprzednie jachty. Lolek jak to na kobietę przystało zaplanował następny dzień na plażing, promenadning, szoping i smażalning. Od razu wiadomo gdzie u kobiet znajduje się punkt G. Tatusiowanie przez jeden dzień jest do zaakceptowania tym bardziej, że moje małe córeczki następnego dnia musiały uciekać szukać mieszkania w stolicy na nowy semestr. Następnego dnia odprowadziłem Lolka promem Orlik III na dworzec kolejowy. Godzina była już południowa i na pływanie trochę za późnawo. Było za to klarowanie jachtu. Przede wszystkim było zmywanie mewiego guana. Łódka po miesiącu była równo poznaczona. Brak deszczu ma swoje złe strony i w tej materii. Wszystko było tak pozasychane, że nie brała tego nawet szczotka i płyn do naczyń. Następny dzień zaczął się bardzo pracowicie. Należało uruchomić nowego załoganta Jana Simrada. Wiertarka, szlifierka kątowa, piłka do metalu, wyrzynarka przez cały dzień umilały wypoczynek dwóm niemieckim parom do późnych godzin wieczornych. No cóż Niemiec na urlopie wypoczywa Polak za……znaczy pracuje. Oprócz samego umocowania autopilota należało doprowadzić do niego jeszcze zasilanie. Trzeba było dodatkowo wykonać takiego pina (bolec z kulką na końcu), co by się ten autopilot zapiął na rumplu. Co prawda był taki w zestawie montażowym niestety w ferworze pracy zginął. Przy braku tokarki pozostało wykorzystać wiertarkę, pilnik płaski, papier ścierny. Wykonałem pięknego autopilotowego bolca do rumpla i ….........Pod materacem znalazłem oryginalnego . Wieczorem były próby na sucho i rozkminanie przyciskologii owego urządzenia. Rano płyniemy w pierwszy samodzielny rejs he he. Pogoda idealna. Wiatr 4-5B z NE. Czy gdzieś płyniemy konkretnie? Nie. Płyniemy półwiatrem na NW by za jakiś czas tą samą drogą wrócić. Chodzi nam przede wszystkim o teścik pilota. Płyniemy przed siebie w stronę Ruden około trzech godzin. GPS pokazał dystans od Świnkowa 17 MN. Warunki wymarzone fala nieduża wiaterek akuracik. Autopilot działa bez zastrzeżeń. Wystarczy go wysunąć do połowy ustawić kurs zapiąć do rumpla i nacisnąć przycisk AUTO. Cała filozofia. Silnik na pół gwizdka, łódka płynie na wiatr a ja przy maszcie stawiam żagle. Żagle postawione silnik silent – płyniemy. Uczymy się żeglarstwa. Próbujemy w pełnym bajdewindzie ustawić żagle tak, aby nie dotykać unieruchomionego steru. Wiecie co UDAŁO SIĘ. Po którymś tam podbieraniu foka i luzowaniu grota Albin zaczął płynąc prosto jak po sznurku. Ludzie przez prawie godzinę nie dotykałem rumpla!!!!! Czy to było zrównoważenie żaglowe jachtu? Czy środek ożaglowania wypadł w odpowiednim miejscu? Jak zwał tak zwał udało się, a właściwie najważniejsze, że wiadomo, o co biega Skorośmy się nauczyli jednego może czas na inne? Czyli czegośmy to do tej pory nie robili? Nie rzucaliśmy kotwicy. No nie rzucaliśmy, ale jakoś nie chcemy teraz rzucać. Jesteśmy sami i jak nie wyciągniemy to, co? To coś innego. Tylko, co? DRYFOWANIE!!!!! O właśnie nigdy nie stawaliśmy w dryf na żaglach. W ogóle nigdy nie stawaliśmy w dryf. W książkach pisało na kursach tłumaczyli niby proste no to do dzieła. Fok musi na wsteczu grot wybrany chyba ster na burtę ….Tylko, na którą? No dobra nic się nie stanie jak nie wyjdzie. Co najpierw? Chyba trzeba trochę zwolnić. Zwalniamy stając pod wiatr. Foka przerzuciło ok grot wybrany no to sterem w……….Prawo……………………………Po wykręceniu chyba z ośmiu kółek tak, że forumowa banderka wyglądała jakby była na rolerze przekładamy rumpla na lewo. Decyzja słuszna i od tej pory stoję pierwszy raz w życiu w dryfie!!!! Możecie się śmiać . Co robi żeglarz jak stoi w dryfie? Dowiedziałem się później pijąc piwko ze Starą Zientarą. Niestety byłem sam na jachcie, więc zrobiłem sobie po prostu herbatę. Wyobrażacie sobie to? Sam na jachcie, na morzu i robię sobie bez żadnej napinki herbatę!!! Duma rozpierała mnie do pierwszego wlania się fali do kokpitu. Ot zaczynało się rozwiewać. Piątka wiała już regularna i fala zaczęła się powiększać. Wiatr zmienił się trochę na bardziej wschodni. Należało wracać, bo jak tak dalej pójdzie i odkręci na ES to ja się halsować nie mam zamiaru. Dzięki autopilotowi założyłem pierwszy ref i pełnym bajdewindem pognałem do Świnoujścia.
Wieczorem przypłynęła Stara Zientara i znowu były żeglarskie opowieści do późna .Następnego dnia był lekki ból głowy od nawału informacji a w związku z tym całkowity bezplan. Co prawda Kurczak z dwuosobową załogą wypłynął z Darłowa o 0400 na ranem, a ja miałem wypłynąć im na spotkanie. Niestety, ale mi nie chciało tym bardziej, że planowo mieli być w Świnoujściu po 2200. Poczekałem zacumowali przy mojej burcie a potem były znowu morskie opowieści itp. Następnego dnia nie będę opisywał, bo i nie ma, co chyba, że interesuje kogoś numer 521A bo to był najczęściej wykorzystywany przeze mnie numer, ·Kto był w Świnkowie to wie. Pozostało powrócić do Szczecina przez nasz ukochany Zalew, który to jeszcze nigdy nas „żeglarsko” nie zawiódł. Tak było i tym razem. Po wyjściu z Kanału Piastowskiego wiało równe 5 do 6B i była wredna fala. By trafić w Trzebież należało płynąc jak najostrzej. Miałem postawione pełne żagle i zasuwałem sobie prawie 6 kn na wiatr. Wyglądało, że wyda zmieścimy się nie zmieniając halsu. Po wschodniej części zaczęły się tworzyć cumulusy. Było ciepło. Żeby się nie rozbudował jakiś cumulonimbus sobie myślałem. Coraz bardziej sine niebo na wschodzie zwracało na siebie uwagę. Było daleko i zdawać się mogło, że idzie w stronę Wolina. W sumie ta obserwowana burza szła na Wolin. Poczułem ulgę mając ją za rufą. Zostało może ze 3 mile do Trzebieży. Przede mną płynący jacht zaczął zrzucać żagle. Po co on zrzuca żagle jak burza poszła na Wolin? Widocznie to był lepszy żeglarz, albo widział więcej będąc dalej na wschód. Stało się za chwile tak, że dmuchnęło i przechyliło łódkę. Wyluzowałem grota foka niestety nie zdążyłem i mnie odkręciło z wiatrem. Skąd taki dmuch? Żadnej podejrzanej chmury nie widać. Mało istotne trzeba coś zrobić, bo zaraz mnie w sieci zepchnie. Odpaliłem silnik, wyluzowałem żagle, odkręciłem pod wiatr, zapiąłem autopilota i polazłem do masztu zrzucić żagle. GROT sprowadzony do kokpitu i fok na rolerze jest tym, co teraz potrzebuje moja łódka pomyślałem. Udało mi się sklarować, jako tako żagle. Brakło czasu i ochoty na przymocowanie fału foka do kosza dziobowego. A niech se ta lata są ważniejsze sprawy. Wróciłem do kokpitu i dopiero wtedy zobaczyłem, co jest przed dziobem mojej łodzi!!!! Siny wielki cumulonimbus ze smugami widocznego padającego deszczu przesłonił cały wschodni brzeg zalewu. Zaczęło wiać ze siedem i zaczęła się rozbudowywać fala. W ciągu dziesięciu minut zaczął padać deszcz w poprzek, co któraś fala przelewała się ponad szpryc budą a jacht na silniku pod falę płynął niespełna 2kn. Świst na wantach i szum fal zagłuszył nawet mojego głośnego diesla. Bałem się, że jak wiatr jeszcze wzrośnie to przestanę płynąć do przodu a co za tym idzie nie będę mógł utrzymać kursu i przekręci mnie burtą do fali i …………….Zapiąłem drugi koniec szelek do przeciwległego ucha. Włożyłem nóż w kieszeń i sprawdziłem czy nic nie przeszkodzi w wyjęciu tratwy z bakisty. Wiatr się nie wzmógł i po około 20 minutach wszystko znikło tak szybko jak się pojawiło. Mieliśmy nie wpływać do Trzebieży, ale teraz plan się zmienił i popłynęliśmy, aby zmienić spodnie przed dalszą drogą. Nie dlatego że były brązowe . Po sutym dwudaniowym obiedzie za całe 15 złotych o 1800 polecieliśmy już na samych silnikach do Szczecina aby zdażyć przed nastaniem nocy. Wybraliśmy drogę głównym torem omijając obydwa Dąbskie jeziora. Był to dobry pomysł bo będąc osłoniętym drzewami nie odczuliśmy silnych porywów kolejnej burzy przechodzącej nad jeziorami. Około 2130 zacumowaliśmy w Centrum Żeglarstwa. I to by było na tyle. Dodam tylko że w najgorszym momencie myślałem nad zmianą hobby z żeglarstwa na pieczenie ciast ot martwiłbym się tylko tym że może mi suflet opaść co najwyżej
I to by było chyba na tyle. Popełniłem wiele błędów przyznaje się bez bicia i nie strugam chojraka. Pozdrawiam Wszystkich!!!!!
Dla tych co to fejsbuka nie majom :
_________________ "Bałtyk nocą skłania do przemyśleń.Ciemno i tylko woda dookoła.Czasem jakieś światełko w oddali, które szybko znika.Szum wiatru w olinowaniu i bulgot wody od dzioba jachtu." cytat z drugiego tomu " Przygód na Morzu"
Ostatnio edytowano 9 wrz 2015, o 13:05 przez Micubiszi, łącznie edytowano 1 raz
Dołączył(a): 1 sie 2010, o 11:32 Posty: 14371 Lokalizacja: Miasto 178 Mm na południe od Bornholmu Podziękował : 1959 Otrzymał podziękowań: 2054
Uprawnienia żeglarskie: Kurde, no, brzydzę się sobą ale mam.
Dobre
Ty miałeś myśli krążące wokół tratwy ratunkowej. Ja nie mam tego problemu - bo nie mam tratwy
Ja za to zaatakowany w lipcu między Dziwnowem a Kołobrzegiem i sponiewierany nieco w pewnym momencie też miałem myśli uparcie krążące. Ale dotyczyły tego czy zanim mnie wiatr i fala skotłuje zdążę odsunąć suwklapę i czy dam radę nie wyjmujac sztorcklapy sięgnąć do czerwonego guziczka o wiadomej treści na radiostacji...
Dołączył(a): 13 lut 2009, o 08:43 Posty: 9782 Lokalizacja: ....zewsząd Podziękował : 5574 Otrzymał podziękowań: 2184
Uprawnienia żeglarskie: prawo człowieka wolnego
Fajna relacja. Ważnym pożytkiem z prób samotniczych jest odkrycie, jak często jacht może iść samosterownie. (a wtedy autopilot - u mnie "Szwagier", bo to mąż mojej kochanki - może pracować w standbyau i nie pobiera prądu)
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 11 gości
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników