Kod:
Disclaimer: Żeby nikogo nie zwieść, ani nie urazić – o wyrafinowanej infrastrukturze mariny w Mohammedii pisałem z sarkazmem, ale nie bardzo wiem – jak taki sarkazm właściwą emotiką oznaczać.
Ale, idźmy dalej:
60 NM dalej, płynąc na południe od Mohamedii wzdłuż wybrzeża natkniecie się na miasto
Al Jadida. Łatwo się na nie natknąć, bo wystaje w ocean na cyplu. Miasto jest bardzo malownicze i bardzo, hmmmy… marokańskie.
Port od północy osłania wysoki falochron od zachodu zaś wysokie mury portugalskiej twierdzy z XVI wieku. Atrakcją miasta jest stara medyna, wspominana twierdza i zbudowana przez Portugalczyków podziemna cysterna na słodką wodę. Poza tym to miasto nadal słabo skalane turyzmem , więc klimaty i nastroje panują tu rzeczywiście marokańskie.
Wejście do portu dość proste – zalecany kurs 274. Niestety port jest bardzo płytki. Przy zanurzeniu 2m nie ma szans na stanie przy nabrzeżu. Oczywiście można stać na środku basenu na kotwicy – co zalecane jest przez obsługę portu i… w cenie każdej innej mariny.
Podczas przypływu można podejść do kei po prawej stronie i zatankować wodę z kranu na wysokości restauracji (jest jedna, wiec nie sposób się pomylić). Za wodę rezydenci tej części portu spróbują Was skasować potwornie, więc radzę się targować ostro. Woda podlega negocjacjom cenowym.
Po wodę najlepiej stanąć longside do czerwonego statku, który chyba nigdy nie wypływa z tego portu, bo stoi w tym samym miejscu na wszystkich znanym mi zdjęciach (w tym satelitarnych).
Port jest w rozbudowie. Powstała jakaś nowoczesna i rozległa infrastruktura, która dopiero jest zasiedlana. Toalety i prysznice są, ale nie korzystaliśmy, korzystając z naszego prawa do wyboru. Pomimo obiektywnych trudności z tankowaniem wody jednogłośnie postanowiliśmy korzystać z łazienek na jachcie.
Znajomość angielskiego wśród pracowników portu – 3 do 3+. Warto znać francuski. Znajomość angielskiego w mieście – 1 do 2+. Francuski obowiązkowy, albo na migi.
Miasto jest absolutnie warte odwiedzin i zwiedzenia. Tak się składa, ze kiedyś sporo podróżowałem po Maroku (głownie jego lądowej części), znam dość dobrze Atlas i bywałem w części saharyjskiej i zapuszczałem się tak daleko jak to było możliwe w kierunku Mauretanii. Wydaje mi się, ze potrafię odróżnić wersję Maroka pro turystyczną od wersji pro.
El Jadida jest autentyczna. Nie została zabetonowana hotelami dla Neckermanna, jak Agadir, ani zdemoralizowana przez rozrzutnych Europejczyków, jak Essauira. W medinie można nadal zjeść smacznie i za grosze razem z tubylcami, w portowych knajpach ryby są świeże, bo skąd by się miały uchować nieświeże, a w wielu miejscach – jeśli zapytacie o nóż i widelec – wprawicie właściciela w zakłopotanie. Berberowie nie używają sztućców – jedzą palcami.
Jeśli chcecie kupować pamiątki z Maroka – to, to jest dobre miejsce.
Ale targujcie się bezlitośnie. Dalej na południe znajdziecie port w
Safi (70NM od El Jadidy) wspominam o tym z kronikarskiego obowiązku, bo warto o Safi pamiętać. W porcie również znajdziecie starą portugalską twierdzę i poportugalski zamek na wzgórzu. Jeśli wielbicie ceramikę, to Safi będzie waszą Mekką, bo miasto słynie z garncarstwa. My jednak nie stawaliśmy w tym porcie, tylko od razu pomknęliśmy do Essauiry. Ja zaś, kilka lat temu odwiedziłem Safi od strony lądu, i w towarzystwie niezwykle pięknej wielbicielki ceramiki. Safi omal nie zrujnowało naszych, harmonijnych wcześniej relacji.
Essauira (Magador) – kolejnych 60NM dalej na południe. Jedno z kilku miejsc „must to see” w Maroku i w odróżnieniu od Casablanki – naprawdę warte odwiedzenia.
Portugalczycy zbudowali tu twierdzę i port z początkiem XVI wieku. Wykorzystali naturalne właściwości obronne zatoki, która z jednej strony osłonięta jest potężnymi skałami, które podczas przypływów chowają się pod powierzchnią, a z drugiej kilkoma skalistymi wysepkami.
Warto, więc bardzo uważnie przyjrzeć się mapom przed wchodzeniem do Essauiry.
Port jest mały i zatłoczony. Ku naszej radości, w głębi po prawej stronie znajdziemy jednak kawałek pływającego pomostu.
Woda jest na kei i prąd również (dostępne po załatwieniu wszystkich formalności).
Korzystanie z łazienek i sanitariatów portowych zdecydowanie odradzam. Miejsca przy pomoście wystarcza na … jeden jacht, wiec staliśmy burtą do jakiegoś mocno zaniedbanego beneteau, który moim zdaniem – pamiętał czasy Dyrektoriatu. Rezydował na nim drobny, rzutki i niezwykle uczynny Marokańczyk mówiący bardzo poprawnie po francusku. Poza oczywistymi korzyściami finansowymi, jakie uzyskał pomagając nam w przeróżnych drobiazgach załapał się na tankowanie wody, więc natychmiast się wykąpał – za co pozostaję mu wdzięcznym, dozgonnie tym więcej, że jeździłem z nim po paliwo.
W Essauirze zobaczycie wprawdzie na nabrzeżu sporą stację z paliwem koncernu Esso, ale nie liczcie na tankowanie. Stacja wydaje paliwo wyłącznie rybakom z powodu jakiś tajemniczych dofinansowań… Niechcący zadałem pytanie „dlaczego nie możemy tu zatankować” w biurze portu, ale pomimo, ze zrozumiałem słowa – nie zrozumiałem sensu. Gdyby nie kawa, którą mnie poczęstowano – zasnąłbym niechybnie podczas wywodu.
Po paliwo trzeba jechać taksówką. Cena za kurs – 23-25 dricham. I ani centa więcej. Bądźcie bezlitośni.
Policjant na bramce przy wjeździe do portu nie będzie chciał wpuścić taksówki i tu macie dwa wyjścia:
1.Jeśli znacie francuski – z kolonialną wyższością i literacką francuszczyzną wyjaśniacie poczciwcowi, że jego zapał do wykonywania obowiązków jest dalece bezpodstawny, a gorliwość nieuzasadniona. Fraza: „zatem, dobry człowieku uchylcie, no tego szlabanu” kończy sprawę.
2. Jeśli nie znacie francuskiego - z polskim entuzjazmem i radością głupka wioskowego zaczynacie dużo krzyczeć, biegać i za pomocą pantomimy wyjaśniać, że jeśli przyjdzie wam dźwigać kanistry taki kawał, to niewątpliwie żyłka Wam w dupie pęknie i to będzie jego wina.
Oba sposoby działają - zostały przetestowane na tym samym policjancie, bo raz rozmawiałem ja, a raz kolega.
Essauira przeżywała kilka okresów świetności i każdy z nich pozostawił swoje piętno. Po Portugalczykach została twierdza do dzisiaj praktycznie bez uszczerbku. Warto wspiąć się na mury miejskie, bo we wszystkich merlonach krenelażu po dziś dzień stoją – zaśniedziałe już mocno armaty. Nie jedna i nie pięć, ale dziesiątki, być może setki. Żadnemu marokańskiemu złomiarzowi nie przyszło do łba, żeby je ukraść i sprzedać na wódkę, co może być argumentem dla piewców wyższości islamu nad chrześcijaństwem.
W XVIII i XIX wieku miasto przezywało okres prosperity – długo było jedynym marokańskim portem do którego mogły zawijać europejskie statki. Stało się wielokulturowe, co widać w architekturze i różnorodności stylu wąskich uliczek i rozległych, symetrycznie położonych targowisk.
Kolejny okres prosperity przypadł na lata 70te XX wieku, kiedy Essauirę odkryli hipisi z Europy i USA. Do dzisiaj pozostała po nich specyficzna artystowska atmosfera tego miasta.
Po Essauirze trzeba dużo pochodzić. Bo klimatów i oblicz to miasto ma co najmniej kilkanaście.
Dalej na południe (ca 75NM) znajdziecie
Agadir. Marina jest podobno przyzwoita, a obsługa podobno nawet miła, ale ja cierpię na silną Agadirofobię. Jeśli chcesz lecieć na wakacje do Maroka – zapewne wylądujesz a Agadirze. Klimatyzowany autokar zawiezie Cię do klimatyzowanego hotelu, kiedy zjesz już klimatyzowany posiłek w klimatyzowanej restauracji twój animator rozrywki zaprowadzi Cię do Twojego leżaka nad basenem, który niestety, chwilowo nie jest klimatyzowany.
Ja, zwykle uciekałem z Agadriru najpóźniej 15 minut po otwarciu pierwszych wypożyczalni samochodów, więc nie bardzo znajduję motywację, by odwiedzać Agadir od strony wody, ale Seba – jak mówi - sprawdzał marinę w Agadirze, więc może – niech Seba opowie.