Ciarki na dupie czułem już od początku grudnia. Najpierw szły w poprzek, potem wzdłuż, aż wreszcie owinęły się wokół i trzymały tak, że usiąść było nie sposób. Najgorzej na kiblu, bo każde napięcie mięśni brzucha przechodziło w dół i potęgowało mrowienie. Ale to co działo się w głowie było już nie do wytrzymania. Biskaje, Biskaje – ta jedna myśl nie dawała mi spokoju od czasu jak Wojtek zadzwonił z wiadomością – „trza jacht do Gibraltaru przeprowadzić , z Bretanii, teraz, zaraz, już. Powiedziałem im, że mam jedynego człowieka, który da radę to zrobić”. Wtedy właśnie poczułem pierwszy dreszcz, przechodził przez prawy, albo raczej lewy pośladek. Dokładnie nie pamiętam.
Trzymając fason pytam rzeczowo: jaki jacht , kto w załodze, ile bulą ? I konkretna odpowiedź : nie wiem, nie wiem, nie wiem. To tak jak lubię, odpowiadam, szykuj się, płyniemy we dwóch! Wojtek chrząknął do słuchawki , a ja poczułem, że drga mu prawy pośladek. Wydawało mi się, że w poprzek, ale pewności nie miałem. Ważne, że też mu się dupa trzęsła, bo teraz baliśmy się już we dwóch. Ale on nie wiedział, że ja wiem. I dobrze!
Podział zadań przyniósł spodziewany efekt – Wojtek znalazł jeszcze dwie osoby do załogi, a ja zacząłem przygotowywać rejs organizacyjnie – z Gdańska z Rzeszowiaka ściągnąłem Almanac Reedsa ( nie przypuszczałem, że będzie potrzebny w zimie ), z mechanikiem w Roscoff uzgodniłem zakres koniecznej naprawy silnika i codziennie analizowałem prognozy pogody. Skąd u mnie taki profesjonalizm kurna jest – zastanawiałem się dyskretnie drapiąc się po dupie, bo ciarki nasilały się coraz bardziej. Myślę, że za sprawą tych prognoz, bo wynikało z nich tłuczenie pod wiatr, na co za Chiny nie chciałem się zgodzić.
Ale wreszcie wypatrzyłem dziurę, lub raczej zmianę kierunku na korzystny dla nas NW. Po dwóch dniach meldowaliśmy się w Roscoff i witaliśmy się z jachtem. Patrzyłem na niego, a on na mnie. Jeden drugiego pytał : no chyba mnie nie utopisz, do jasnej cholery? Nie wiem jak on, ale moje ciarki osiągnęły apogeum, drżały mi już nie tylko pośladki, ale i całe nogi. W marinie ostatni raz wziąłem prognozę. Dokąd idziecie ? – do Gibraltaru !!! Nie wiem kto się bardziej przestraszył, ja, czy marinero, ale nagle poczułem, że muszę coś zrobić. Ścisnąłem mocniej pośladki i tak na sztywnych nogach wyszedłem na zewnątrz. W takim też stanie objąłem dowództwo nad jedynym jachtem wychodzącym w morze z portu w Roscoff w Bretanii, Francja.
Potem poszło już samo. Czas przygotowań nie poszedł na marne. Wiatr wypełniał żagle, wachty zmieniały się w harmonijnym rytmie. Wszyscy wiedzieli co mają robić, a jacht sam korygował nieliczne błędy załogi. W przyrodzie nic się nie działo, bo niby co? Wokół woda i woda. Baksztagowy wiatr przepchał nas przez Zatokę Biskajską jak po sznurku , schody zaczęły się już po drugiej stronie, kiedy zgodnie z prognozą wiatr przeszedł na południowy, wiejąc prosto w dziób. Tylko siła się nie sprawdzała, bo w zapowiedziach było tak jak na zdjęciu nr 1, a w rzeczywistości jak na nr 2. Ciarki, chwilowo uśpione, znów zaczęły wędrować wzdłuż i w poprzek pośladków. Nie chcąc tłuc się długo pod fale, postanowiłem wejść do pierwszego dużego portu. I to właśnie wtedy, gdzieś w okolicach the Day of Polonus rescue ( w skrócie d.P.r.) odbyła się zimowa lekcja. A zaczęła się tak :
Wojtek , żyjesz !!!!????
Żyje, k…a, żyje , a ty do steru, ryknął jakiś głos z zewnątrz. Wypadłem do kokpitu i jednym susem złapałem koło wyprowadzając jacht prostopadle do nadbiegającej fali. A czego dupą trzęsiesz ???!!! zaryczał głos To ciarki, same tam chodzą, mówię mu zgodnie z prawdą. Same, same … przedrzeźnia mnie głos. Ostre kły Biskajów dupę ci pogryzły , cha. Ale podobasz mi się , bo się przyznać nie chcesz, ot co!!! Nadstaw dupę! Nadstawiaj!!!
Chcąc, nie chcąc wypinam tyłek do wiatru , a tu łup – potężna fala wali mnie bezlitośnie i jeszcze raz i jeszcze. Woda spływa ze mnie strumieniami, ale ciarki uleciały, jak ręką odjął.
No i co, przeszło ? Już się nie trzęsie, cha, cha, cha zaryczało z ciemności. A następnym razem jak pójdziesz przez Biskaje, to się przypomnij. Bo czasem mogę przysnąć, a te hultaje znów się z tobą zabawią.
I nie bój się Oceanu, tylko się Go ucz, ucz mówię gamoniu, ucz !
I tyle. Wiatr jak wiał tak wieje, fala jak szła, tak idzie, tylko głosu już nie słychać. Lekcja skończona. Postawiłem autopilota, patrzę w dół, do mesy. Wojtek ogląda stłuczone ramię. Na bicepsie bordowo czarna opaska, jak u kapitana narodowej drużyny Angoli.
- Walnąłem się niby w ramię, a to dupa mnie boli, jakby mi kto łopatą po niej przejechał.
Uśmiecham się pod nosem , a głośno mówię : Ostre kły Biskajów, Wojtek, ostre kły. Stawaj do steru, idziemy na Vigo…
Koniec ( definitywny )
