Aby tradycji stało się zadość, przed wypłynięciem na rejs trzeba opisać poprzedni. Cofamy się więc do Tradycyjnego Majowego sailforumowego rejsu. Dla tych, co nie czytali na sąsiednim forum.

Tym razem padło na Bornholm. Zadanie dla nas – zaanektować wyspę dla Sailforum, łupiąc przynajmniej 6 portów. Potem zabrać się za Christiansø.
Już od piątkowego przedpołudnia siedziałam na tobołkach zwarta i gotowa, ale chłopcom się nie spieszyło. Najpierw opóźniał Jejek, potem Leszko postanowił słuchać niewłaściwej kobiety... W efekcie zwiedziliśmy dokładnie przedmieścia Łodzi prawie pod Brzeziny, a na jacht dotarliśmy chyba po 21-ej. Impreza trwała w najlepsze, wątróbka się kończyła i musieliśmy szybko wyrównać poziom. O tym, że był to Wieczór Kapitański (Mariusz został patentowanym kapitanem

) dowiedzieliśmy się dopiero później.

Zabawa się rozkręcała - skończyło się na tańcach, które z racji nikłych rozmiarów parkietu przeniosły się na stół. Wcześniejsze plany wypłynięcia tuż po północy przesunięte zostały na rano.
Nie napiszę publicznie, obok kogo się obudziłam...

Szósta to godzina kompletnie bez sensu, za późno na udój krów a za wcześnie na cokolwiek innego - ale była akurat nasza wachta, więc chcąc nie chcąc wypadało wstać. Sennie przepłynęliśmy przez Zatokę, a później...
Podczas imprezy nie zapomnieliśmy o Neptunie. Został hojnie napojony – niestety, nie rumem, a czystą wódką. Trunkiem nie pogardził, ale od wszystkich zażądał... zakąski – w wyniku czego tuż za Helem łódkę opanowało stado ptactwa ozdobnego, lokując się głównie na rufie, w toalecie i na aktualnie zawietrznej burcie.
Ze względu na stan zdrowia postanowił opuścić nas Whorton. Weszliśmy więc na krótko do Władysławowa. Chwila ulgi i znów z drogę.
Jak to napisał Mariusz „szóstka chorowała dalej”. Tu muszę zdementować powszechny pogląd, jakoby kisiel smakował identycznie w obie strony – aromat, owszem, pozostaje, ale w drodze powrotnej jest znacznie bardziej kwaśny...

Z dalszej drogi niewiele pamiętam. W kokpicie było zimno, w kabinie chwilami też – jak się później okazało w zależności od tego, czy miotające się po podłodze kalosze zamykały czy otwierały wlot webasto

Kambuz zawiesił działalność, a wszędzie poniewierały się bagaże i rozmaite zwłoki.
.jpg)
.jpg)
Psia wachta, na której byłam w stanie tylko zająć strategiczną pozycję na zawietrznej i co kilkanaście minut omieść wzrokiem horyzont (Jejek był dzielniejszy, od czasu do czasu wykonywał skok na rufę – bynajmniej nie w celach nawigacyjnych

). Na szczęście Heniek-autopilot był w dobrej formie.
W niedzielę niektórzy zaczęli wracać do życia – najwięksi śmiałkowie nawet dobrali się do zapasów. Kambuz zaserwował pierwszą herbatę...

W nocy, po prawie dwudniowej halsówce, znaleźliśmy się u brzegów Bornholmu. Na wejście do Svaneke poczekaliśmy jednak do świtu.
.jpg)
.jpg)
Śniadanie, prysznic i ruszamy na podbój wyspy. „Słoneczne Miasto” powitało nas zimną i pochmurną pogodą. Spacer po mieście, wiatrak, latarnia morska...
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Chłopcom najbardziej spodobał się dorodny okaz tutejszej fauny,
.jpg)
mnie zachwyciła raczej bujna flora.
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Gonieni pierwszymi kroplami deszczu
.jpg)
schroniliśmy się w wędzarni,
.jpg)
gdzie skusiliśmy się na degustację świeżo wędzonych rybek, ze sławnym śledziem włącznie. Posiłek poprawiliśmy jeszcze jachtowym obiadkiem. Znów się rozpadało i wszystkich wzięła ochota na krótką drzemkę. Obudziliśmy się... rano

Jedynie Jejek wyprowadził wieczorem psa, nie zważając na fakt, że czworonoga zostawił w domu.
Wyspani opuściliśmy port i przelecieliśmy szybko do Nexø.
.jpg)
Umiejętność wiązania butów okazała się niewystarczająca... niektórzy musieli szybko nadrobić zaległości

.jpg)
Na miejscu spotkaliśmy załogę Krzycha – druga sailforumową. Udało się zrobić wspólne foto.
.jpg)
Ponieważ dalej było zimno i pochmurno, poszliśmy zwiedzać Bornholms Sommerfuglepark (Bornholmski Park Motyli Tropikalnych).
.jpg)
.jpg)
Jedwabniki
.jpg)
Rozgrzani wróciliśmy do portu okrężną drogą, zaliczając jeszcze uliczkę ze „szwedzkimi domkami”.
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Jachtowy obiadek
.jpg)
Pogoda znów nie zachęcała do rowerów, postanowiliśmy więc przepłynąć jeszcze tego samego dnia do Rønne.
Gdy tylko opuściliśmy port, wyszło słońce. Chociaż przez większą część drogi mieliśmy dokładnie pod wiatr i płynęliśmy na silniku, to „surfowanie” w promieniach słońca po całkiem sporych falach dawało dobrą zabawę.
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Późnym popołudniem wpłynęliśmy do portu.
.jpg)
.jpg)
Wieczorem część załogi wybrała się na spacer po mieście. Dzięki magii tego spaceru po wąskich, zabytkowych, klimatycznych uliczkach wynieśliśmy z Rønne bardzo pozytywne wrażenia.