W czerwcu wybrałam się z Fundacją 4 Kontynenty na podbój północnej Norwegii.
Chociaż kusiło stare dobre „Sifu of Avon”, wolałam jednak wybrać znanego mi chociaż trochę kapitana – padło więc na prowadzony przez Szamana3 jacht „Bystrze” i trasa B4 z Trondheim do Bodo. W planach były też Lofoty, ale w chwili układania grafiku urlopów na etap B5 zabrakło już miejsc.
***
Norweska przygoda zaczęła się dla większości załogi rankiem 6-go czerwca na warszawskim Dworcu Wschodnim. Nieco zaspani zapakowaliśmy się do pendolino. Krótka pogawędka, nieśpieszne śniadanie w wagonie restauracyjnym i znaleźliśmy się na krakowskim dworcu, skąd bezproblemowo, również koleją, dostaliśmy się na lotnisko. Tu już odnalazła się niemal cała ekipa.
Integracja zaczęła się na dobre w strefie wolnocłowej – informacja o restrykcyjnym ograniczeniu wwozu do Norwegii pewnych niezbędnych dla szanującego się żeglarza produktów wymogła na nas szybkie spożycie świeżo nabytych w tamtejszym sklepie nadwyżek. Mimo usilnych starań, do samolotu weszliśmy również zaopatrzeni w butelki z colą (rozcieńczoną, aby zmniejszyć toksyczność tej odrdzewiającej substancji). W utylizacji tejże pomagali nam ochoczo siedzący nieopodal załoganci „Sifu”. W ten sposób lot minął szybko i bezproblemowo – mieliśmy mało czasu na spoglądanie w okna, skąd widać było Hel, statki i jachty na Bałtyku, Szwecję z dziesiątkami jezior i na koniec ośnieżone szczyty norweskich gór, co pozwoliło nam przyzwyczajać się do wszechobecnych pięknych widoków stopniowo i łagodnie.
Nadbrzeżnym pociągiem dojechaliśmy z lotniska do stacji Skansen w Trondheim, skąd już piechotką dotarliśmy do mariny o tej samej nazwie.
Stacja Skansen
Zwodzony most kolejowy
Obydwa jachty już na nas czekały. Wybór koi, szybkie rozpakowanie rzeczy i zapasów, zapoznanie z jachtem. Nie omieszkałam także odwiedzić Sifu, do którego mam ogromny sentyment.
Dotarła ostatnia załogantka, mieliśmy więc kolejny powód do integracji.
Chyba zmęczenie spowodowało, że położyliśmy się spać tuż po zachodzie słońca, nie czekając na zupełne ciemności.
Północ w Trondheim
Sifu o północy
Ignorując wściekle świecące przez większość nocy słońce, pospaliśmy do zupełnie przyzwoitej godziny. Zaplanowane przeze mnie szybkie zwiedzanie miasta kolidowało niestety z koniecznością zrobienia zakupów. Na szczęście przynajmniej Katedra Nidaros była blisko tutejszej Biedronki (Rema 1000), co pozwoliło zerknąć na nią choć parę minut.
Katedra Nidaros nie mieściła się na żadnym zdjęciu
To, że naród obeznany z morzem, widać po tutejszych gargulcach.
W sklepie wywołaliśmy ogromne rozbawienie kasjera i wszystkich stojących w kolejce, wyciągając kasę jachtową w oryginalnym opakowaniu Maćkowej skarpetki.
Czyżby tam nie trzymano oszczędności w skarpecie?
Tuż po południu nieśpiesznie opuściliśmy port. Słońce, ciepło, przyzwoity wiatr i piękne widoki czyniły żeglugę więcej niż przyjemną i już o 19 -tej przybiliśmy do kei w Uthaug - niewielkiej, ale bardzo przyjemnej mieściny z barwnymi domkami.
Manewr wykonany przy dość silnym, dopychającym wietrze wymagał sporej ilości dziękczynnych toastów, dlatego po krótkim zwiedzaniu okolicy zasiedliśmy do kolacji.