Dzień 8 – piątek
Piątek jest teoretycznie ostatnim dniem rejsu dla załogi pierwszego etapu. Jest też pierwszym dniem rejsu dla załogi drugiego etapu. Jednak życie jest bardziej skomplikowane i okazuje się, że piątek jest też przedostatnim dniem rejsu. Dla kogo ? dla części załogi pierwszego etapu, która zostaje na Krecie do soboty.
Żeby skomplikować wszystko jeszcze bardziej, dodam że część pozostaje tu do poniedziałku.
Na koniec muszę dodać jeszcze, że dla mnie to połowa rejsu.
W takim razie, czy ktoś mi powie, którym dniem rejsu jest piątek????
Ale zostawmy te rozważania i przejdźmy do relacji z rejsu.
Jak co dzień rano, wstałem o 7.00 i po porannej toalecie postanowiłem kupić świeże ciastka do porannej kawy. Pomyślałem, że załodze będzie miło, gdy choć raz, na zakończenie rejsu okażę się miłym kapitanem. Ale niestety w Kolimbari nigdzie nie znalazłem piekarni, a w jedynym czynnym sklepie spożywczym były tylko suche herbatniki, a takowe mieliśmy już na łódce
No cóż, wg. mnie najważniejsze są chęci, chociaż ponoć całe piekło jest nimi wybrukowane.
Żeby poprawić sobie nastrój wstąpiłem na frappe do kafejonu. Nie ma chyba lepszej rzeczy niż zimna, mocna kawa. Gdy będziecie ją zamawiać, pamiętajcie że podawana jest na kilka sposobów: z mlekiem, z mlekiem i cukrem, bez mleka ale z cukrem, bez mleka i cukru – chyba wszystkie wymieniłem – no to może jeszcze bez kawy

?
Gdy wróciłem na łódkę, załoga już nie spała. Oczywiście nikt nie uwierzył w to, że specjalnie dla nich poszedłem po ciasteczka, więc to po cholerę wstawałem tak wcześnie i łaziłem pól godziny po mieście?
No chyba tylko po to, by napić się kawy. Z Kolimbari do Chania mieliśmy jakieś 3 godzinki płynięcia a część załogi odlatywała dziś do domu, więc śniadanie postanowiliśmy zjeść na wodzie.
Po wietrze, który tak utrudnił nam wieczorne wejście do portu, nie było już śladu, więc spokojnie na silniku wyszliśmy z portu. Jeśli myślicie, że zrobiłem na śniadanie jajecznicę, to się nie mylicie. Ten błagalny wzrok i ton głosu:
- Piotrek zrób nam ostatnią w tym rejsie jajecznicę –
sprawił, że zakasałem rękawy i z zapałem zabrałem się do przyrządzania śniadania. Otworzyłem lodówkę i zamarłem
- nie ma jajek, co ja teraz zrobię – pomyślałem – jak im powiedzieć, że nie będzie jajecznicy? -
- zawiodę moją wierną załogę, najpierw te cholerne ciastka, teraz jajka, jak tu żyć? –
Ponieważ był to ostatni ( przedostatni, pierwszy…… no dobra, nieważne jaki) dzień rejsu, a od Kapsali na Kithirze nie robiliśmy zakupów, lodówka świeciła pustkami.
- jak zrobić śniadanie z niczego? – pomyślałem
Przeszukałem wszystkie szafki i przeżyłem następny szok, nie było też pieczywa.
Dokładna kontrola (inwentaryzacja) żywności wykazała, że mamy: cebula szt. 2, czosnek szt. 1, herbatniki suche 200g, kawałek sera graviera, hermetycznie pakowany boczek 200g, 2 pomarańcze, melon 1 szt., wino, wino, wino, kawa, 6 butelek wody, herbata, miód i przyprawy.
Ogłaszam konkurs na najlepsze danie sporządzone z tych składników.
Ja, idąc na łatwiznę, podałem kawę z herbatnikami i do tego pokrojonego melona. Oczywiście mogłem poszaleć i podać np. melona zawiniętego razem z serem graviera w plastry boczku, ale mi się nie chciało.
Tymczasem zbliżaliśmy się do Chania. Wejście do portu jest proste, ale trzeba uważać na rafy leżące po prawej stronie (patrząc z perspektywy wpływającego). Pamiętajcie też, że port jachtowy leży w lewej części portu, czyli po minięciu główek, trzeba kierować się w lewo. Uwaga, w głębi portu, tak gdzie stają statki wycieczkowe - jest płytko.
Gdy minęliśmy główki portu jachtowego zobaczyliśmy pracownika obsługi portu, wskazującego nam miejsce postoju, vis a vis Policji portowej. Po zacumowaniu i szybkim sklarowaniu łódki, załoga rozpierzchła się po porcie. Dla mnie rozpoczynał się najgorszy dzień całego rejsu (jeszcze wtedy o tym nie wiedziałem). Musiałem szybko pokazać załodze gdzie jest dworzec autobusowy KTEL, najatrakcyjniejsze rzeczy do zobaczenia, posprzątać łódkę na przyjecie nowej załogi, zanieść pościel i ręczniki do pralni itd.
Nowa załoga miała się pojawić ok. 16-17.00, więc miałem ok. 4 godzin czasu. Poprosiłem poprzednią załogę, by zabrali swoje rzeczy z kabin i zabrałem się za porządki. Pralnia samoobsługowa znajduje się ok. 800 m od portu, więc nie było sensu brać taksówki. Zapakowałem wór prania, wrzuciłem tobół na plecy i jak bezdomny kloszard ruszyłem do pralni. Przyznam się szczerze, nigdy nie korzystałem z pralni samoobsługowej, więc na miejscu trochę się pogubiłem.
- ile to kurna może ważyć? – pomyślałem – jak ustawić tą cholerną pralkę, skąd wziąć proszek?
Na moje szczęście, na miejscu był ktoś z obsługi i pomógł mi. Miałem godzinę czasu (tyle trwało pranie) – potem musiałem przerzucić pranie z pralki do suszarki.
- przecież nie będę czekał godziny w pralni – pomyślałem i poszedłem na łódkę.
Na jachcie czekała już na mnie stara załoga, obiecałem że pokażę im skąd odjeżdżają autobusy na lotnisko i do Iraklio.
Po zaserwowanym przez mnie śniadaniu wszyscy byliśmy głodni, więc idąc na dworzec KTEL zjedliśmy gyros pitę.
Musiałem też po drodze zahaczyć o pralnie i przełożyć pranie z pralki do suszarki. Potem szybko na dworzec i do Hali Targowej, gdzie obiecałem pokazać wszystkim co z lokalnych specjałów warto kupić. Zostawiłem ich na zakupach i biegiem do pralni. Z pralni biegiem na łódkę, bo przecież muszę ją jeszcze sprzątnąć.
- ku..a mać, przecież prosiłem żeby zabrać wszystkie swoje rzeczy z kabin – zakląłem szpetnie i zacząłem wyrzucać ubrania z kabiny.
- orzesz Ty, przecież to moje koszulki – okazało się, że to jestem bałaganiarz.
Musiałem zwolnić kabinę i przenieść swoje rzeczy do messy.
Wierzcie mi, że sprzątanie jachtu wewnątrz, przy temperaturze na zewnątrz dochodzącej do 40 C nie jest przyjemne. Pot zalewał mi oczy, uszy i co tam jeszcze miałem przy sobie. Masakra.
Teraz wiecie już dlaczego był to mój najgorszy dzień w całym rejsie.
Na szczęście uporałem się ze sprzątaniem dość szybko, wziąłem prysznic (w końcu zaraz przybędzie nowa załoga a ja musze jakoś przyzwoicie wyglądać) i zasiadłem w kokpicie. Do tego szklaneczka zimnego krasi aspro i zacząłem inaczej patrzeć na świat.
- przecież to Kreta, mój raj na ziemi – pomyślałem – kto by się denerwował jakimś praniem, sprzątaniem itp. pierdołami –
Po drugiej szklaneczce zimnego krasi aspro zapomniałem już nawet, że przed chwilą zapiep..łem jak wół.
- hola kapitanie, zaraz pojawi się nowa załoga, a Ty co? – pomyślałem i zdałem sobie sprawę z tego, że oprócz kawy, herbatnika i gyros nie miałem dzisiaj nic w ustach.
W międzyczasie wróciła „stara” załoga. Część z nich pędziła na dworzec, za 3 godziny mieli samolot. Samolot, którym przylatywała też część „nowej” załogi.
Szybkie pożegnanie, cholera przywiązałem się do nich, żal się rozstawać, smutno, czyżby to łza zakręciła się w oku?
Mialiśmy jeszcze trochę czasu do przybycia następnej załogi, więc postanowiliśmy pójść coś zjeść. Poza tym zgodnie z umową, łódka była otwarta i gdyby nikogo nie było na pokładzie, mieli oni spokojnie się na nim rozgościć.
Mam taką zasadę, że w Grecji nigdy nie zamykam jachtu. W mojej kilkudziesięcioletniej historii żeglowania w tym kraju, w kilkudziesięciu rejsach, tylko parę razy zamykałem jacht. Robię to zawsze w dużych miastach, np. porcie Korynt, zawsze w marinie Alimos w Atenach i zrobiłem raz w Pigadii na Karpathos. Wiem, że znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że jestem lekkomyślny. Ale powiedzcie sami, jak można zamykać jacht, widząc że na kei naprzeciwko jest otwarty sklep, w którym nie ma nikogo z obsługi. Lub w sytuacji, gdy właściciel tawerny pozostawia was samych w tawernie a sam jedzie do domu po baklavę dla was? Dla mnie zamykanie jachtu w takiej sytuacji jest jak ….., nie wiem, nieważne – ja jachtu nie zamykam i nie będę zamykał. Nigdy nic mi w Grecji nie zginęło.
Ale wracając do relacji - stało się, wracamy na łódkę a tam już siedzą „nowi”.
Przyznam się Wam, że był to mój pierwszy rejs, w którym wymieniałem załogę. Dotychczas zawsze rozpoczynałem i kończyłem rejs razem załogą. Bywało, że zostawałem sam na dzień po rejsie, ale nigdy w czasie jednego rejsu nie miałem dwu załóg.
Trochę się tego obawiałem i teraz patrząc na „nowych” i „starych” poczułem się niepewnie. Stara załoga to po rejsie tak jak rodzina, znasz ich i lubisz, a nowa załoga?
Czego mogę się po nich spodziewać?, czy będą fajni?, czy może będą marudzić? czy polubię ich tak samo?
- może powiedzieć im, że to pomyłka, że to nie ten jacht, zabrać starą załogę i płynąc z nimi dalej –
- bądź dzielny – pomyślałem – jakoś to będzie – i ruszyłem na spotkanie z przeznaczeniem.
- ale zaraz, zaraz, jeszcze telefon do domu – odwlekałem maksymalnie moment spotkania z nową załogą
- cześć kochanie, gdyby coś mi się stało – zacząłem…
- a co się dzieje, jakiś straszny sztorm? – usłyszałem w odpowiedzi
- nie, jesteśmy w porcie, ale idę na spotkanie z nową załogą –
- głupek – żona krótko skwitowała moje obawy
- słuchaj, daj mi dokończyć – mówię – gdyby coś mi się stało, to w szufladzie ze skarpetkami jest trochę kasy –
- wiem – słyszę w odpowiedzi
- co mówisz?, acha że było, i że już nie ma, acha byłaś wczoraj na zakupach – no ładnie myślę
- a kto pomógł Ci pchać 4 wózki? – pytam
- wariacie, przecież nie byłam w markecie, odwiedziłam tylko perfumerię – słyszę w odpowiedzi
- mówić, czy nie mówić o drugim miejscu, gdzie jest kasa? – zastanawiam się mocno
- acha, a ta kasa co leżała w tym pudełku, no wiesz…. to wiesz….. mało tam było, ledwo starczyło na te ładne kolczyki, no wiesz…… te o których Ci mówiłam w zeszłym tygodniu, przecież pamiętasz? –
no to już nie mam się co zastanawiać czy mówić o tej kasie w pudełku.
No dobra, nie ma się co zastanawiać, raz kozie śmierć. Rejs musi być perfekcyjny, załoga musi być zadowolona, bo trzeba organizować nowe rejsy i zarabiać kasę na nowe kolczyki…
- cześć, jestem Piotr, wasz skiper, opiekun, kapitan, kucharz, pomocnik kucharza, przewodnik, sprzątacz kibli, opiekunka do dzieci, hostessa, pokojówka, pokojówek, załoga i co tam jeszcze chcecie – myślę, a głośno mówię.
- mam nadzieję, że będziecie zadowoleni z rejsu i że łódka Wam się podoba? , jeśli macie lub będziecie mieli pytania chętnie na nie odpowiem –
- nie, nie mamy stałego dostępu do Internetu – szybko odpowiadam na pierwsze pytanie – no wiem, że to w obecnych czasach nie problem, wystarczy karta, modem i router…… tylko po co?
- my mamy żeglować, a nie czatować na forum, czy chwalić się znajomym na facebook’u gdzie akurat jesteśmy – grzecznie strofuję załogantów.
- tak, z prądem nie ma kłopotu, w porcie mamy 220V, na wodzie mamy inwerter, więc też możecie ładować swoje telefony, smartfony, tablety i inne – odpowiadam na następne pytanie
- lokówki i suszarki inwerter nie uciągnie – dodaję od siebie
- OK., to teraz rozlokujcie się w kajutach a później przekażę Wam podstawowe informacje –
- i jeszcze jedna sprawa – dodaję – mam nadzieję, że nie będzie Wam przeszkadzało, że trzy osoby z poprzedniej załogi zostaną na łódce jeszcze jedną noc? – pytam – będą spać na pokładzie
-poza tym i tak czekamy do północy, na ostatnie dwie osoby, poza tym pogoda i tak uniemożliwia wyjście w nocy – dodaję.
Po rozlokowaniu i pokazaniu załodze, co, gdzie i jak, proponuję załodze czas wolny a ja mogę wreszcie pójść do Port Police, zgłosić łódkę. Wypełniam listę załogi i na tym na dziś koniec, mam zgłosić się jutro przed wypłynięciem – dokumenty zostają u nich.
Wracam na łódkę i widzę, że załogi już się w miarę dogadały, więc wymykam się chyłkiem na kawę do kafejonu. Naprawdę potrzebuję chwili wytchnienia, w samotności, w ciszy. Godzinka spędzona w kawiarni, w spokoju, bez pytań:
- Piotr, a co to jest?, do czego to jest?, mogę tu podłączyć telefon? –
pozwoliła mi ukoić skołatane nerwy i z uśmiechem na ustach wróciłem na jacht. Tymczasem zrobiło się już ok. 19.00 i widzę, że załoga jest głodna. Proponuję kolację integracyjną.
Kierując się moją dewizą, że jemy tam gdzie jedzą miejscowi idziemy dalej od portu, wgłęb miasta, w stronę pralni. Widziałem tam w porze lunchu kilka fajnych tawern.
11 osób to spora gratka dla właściciela tawerny, więc wita nas z otwartymi ramionami. Obsługa szybko zestawia razem kilka stolików i zajmujemy miejsca.
Kolacja w Grecji to rodzaj przedstawienia, w którym powinno się uczestniczyć z namaszczeniem. Jest to pewnego rodzaju mistyczne przeżycie, doznanie najwyższych lotów. Oczywiście można po prostu zjeść kolację, ale po co?
Nie lepiej dostosować się do tego ceremoniału, uczestniczyć w nim, potraktować jako element kolorytu Grecji.
Kelner w pierwszej kolejności rozkłada papierowe obrusy, zapinając je specjalnymi klamerkami lub po prostu ściskając gumką. Następnie przynosi menu i pyta czy podać coś do picia. Oczywiście zamawiamy wino:
- dio kilo krasi aspro parakalo, dio nero - zamawiam, chwaląc się swoją znajomością? (hahaha) greckiego
W tym czasie przeglądamy menu. Przedstawiciele starej części załogi zerkają tylko do menu i odkładają je na bok. - cwaniaczki – przywykli, że to ja zawsze zamawiam – myślę – i dobrze
Nowa załoga z zainteresowaniem przegląda menu.
- Piotr, a co to jest stifado? – słyszę pierwsze pytanie
- to takie pieczone w pergaminie mięso, doskonałe – odpowiadam
- a co to jest: to, to, to, to ………………..
Cierpliwie odpowiadam na serię pytań, a w tym czasie kelner przynosi wino.
- jamas ( na zdrowie) – pierwszy toast
- ale dobre to wino – słyszę – w Polsce nie piję wina, bo jakieś takie kwaśne, ale to tutaj jest dobre.
- przecież w Grecji wszystko jest dobre – odpowiadam
- wybraliście już co chcecie zjeść – pytam – bo wybieramy już ponad pół godziny, nie żebym się spieszył, ale jestem głodny, podejrzewam, że Wy też?
- to może Ty wybierz, co? – słyszę stały tekst w tawernie.
Kelner, widząc że odłożyliśmy wreszcie menu podchodzi do nas.
- dio horiatiki, tria tzatziki, dio melitzanosalata, ena taramosalata, dio kefalotiri saganaki – mezedesów wystarczy myślę i przechodzę do dań głównych
- dio kalamari saganaki, dio chtopodi skaras, dio garides skaras, ena chtapodi salate, ena gopes, ena sardela skaras – no chyba dość, najwyżej jeszcze coś domówimy, myślę.
- eponemas dio krasi apro para kalo – dodaję
- ale ty dobrze mówisz po Grecku – słyszę od załogi
Gdyby oni wiedzieli, że ja potrafię tylko zamawiać w tawernie, zmienili by zdanie, ale na razie jestem dumny.
Zgodnie z odwiecznym rytuałem kelner w pierwszej kolejności przynosi przekąski (mezedes) i pieczywo. Niewtajemniczeni w greckiej kuchni, często najadają się do syta mezedesami i potem nie mają już sił na dania główne. Dlatego zamówiłem trochę mniej przekąsek, w sam raz tyle żeby zaostrzyć apetyty.
- ale to dobre, a to jeszcze lepsze, jak to się nazywało? – słyszę cały czas
Już to kiedyś pisałem, ale zazdroszczę tym, którzy są pierwszy raz w Grecji. Naprawdę, zazdroszczę im odkrywania smaków, tej radości odkrywcy. Mnie już bardzo rzadko udaje się odkryć coś nowego, co nie znaczy, że nie cieszę się Grecją. Każdy pobyt w tym kraju jest dla mnie swego rodzaju przeżyciem.
Tymczasem:
- eponemas kilo krasi parakalo – zamawiam, a towarzystwo bawi się w najlepsze.
- Piotr, nigdy nie jadłam/jadłem nic lepszego, kocham Grecję – słyszę coraz częściej
W końcu proszę o rachunek: - logariasmos parakalo –
Kelnerzy zabierają resztki ze stołów i przynoszą małe buteleczki z raki, kieliszki, kosze owoców i jakieś ciasto.
- Piotr, zamawiałeś to? – słyszę zdziwione głosy
- nie, to jest gratis od tawerny – odpowiadam
- jak to gratis, za darmo, dlaczego? –
- bo to jest Grecja – odpowiadam i nalewam każdemu kieliszeczek raki – tylko uważajcie, bo to mocny bimber –
Po zjedzeniu i wypiciu kelner przynosi rachunek. Moje standardowe pytanie w takiej sytuacji:
- zgadnijcie ile? – pytam i sam zerkam do rachunku
- 200 euro, 220, 250, 180 – słyszę od załogi
- nikt nie zgadł: 120 euro – obwieszczam
Nikt, naprawdę nikt nie chce w to uwierzyć. Wszyscy twierdzą, że to niemożliwe. Wychodzi niecałe 11 euro na osobę, za taką ucztę. Oczywiście płacimy 135, przecież napiwek za tak wyśmienite jedzenie to obowiązek.
Tymczasem zrobiło się ok. północy, więc wróciliśmy na łódkę. Nie wiem czy powinienem się przyznać, ale najedzony, zrelaksowany, wypoczęty zapomniałem, że czekamy na jeszcze dwie osoby – Adam, Krysia wybaczcie mi !
Dochodzimy do łódki, która notabene była otwarta i widzimy na niej jakieś torby. Schodzimy po trapiku a ze stolika na kei odzywa się głos:
- no nareszcie jesteście –
- ale przecież jacht jest otwarty, i z godnie z tym co mówiłem mieliście się rozgościć – odpowiadam i zerkam ukradkiem na nich
Na szczęście w Grecji nikt nie może się gniewać, pełen relaks, więc widzę że i oni są zrelaksowani.
Uścisk dłoni
– Piotr jestem, zapraszam –
Cdn.