A teraz moja relacja z innej imprezy

W dniach 08.09-14.09.2013 miałem przyjemność wzięcia udziału w imprezie „
VI Mistrzostwa Polski Branży Budowlanej w Żeglarstwie Morskim – Chorwacja 2013”. Jak się domyślacie – w Chorwacji. Na jachtach Salona. Ja byłem na Salonie 38 – najliczniej reprezentowanym modelu o wdzięcznej nazwie Red Wine. Do tego było kilka Salon 37, jedna 41ka i kilka 44ek. Wszystko wg przelicznika ORC Club (niestety, nie international).
Pojechałem na zaproszenie organizatora – Zdzisława Gajosa – do Jego załogi. Jachty były losowane i wszystkie nosiły nazwy alkoholi lub drinków (np. Tequila, Champagne i td). Jako osoba o nie określonych preferencjach alkoholowych uznałem, że nie ma dla mnie znaczenia czy płynę na Red Wine czy może na innym Martini. Nastawiałem się na dobrą przygodę turystyczną. Na miejscu okazało się, że poziom sportowy był również bardzo wysoki. Na pierwszy rzut oka spotkałem kolegę Tomka – żeglarza dzielnie ścigającego się na Fujimo i nie tylko. Im dłużej byłem, tym coraz to nowe nazwiska/twarze rozpoznawałem. Roman Rutkowski – olimpijczyk i trener żeglarstwa regatowego w Niemczech na bardzo wysokim poziomie – to tylko jeden z rywali. (
http://pl.wikipedia.org/wiki/Roman_Rutk ... 5%BCeglarz) ). Dobrych żeglarzy regatowych było więcej.
Pierwszego dnia po zapoznaniu się z załogą spytałem jaka jest właściwie moja funkcja w tym zespole i czego oczekują, jak się nastawiają na pływanie. Odpowiedź była satysfakcjonująca: pełen tryb sportowy, możliwie najlepsza jazda i na wodzie uczciwa praca żeglarska całej załogi. Jak to teraz „trendy” mówić: „lubię to”.
Salona 38 Red Wine. 
Łódka jak łódka. 2 koła sterowe, wózek szotów grota, brak cunninghamu (choć żagiel przygotowany, ale brak wolnego bloczka przy pięcie (można zdjąć ref i wykorzystać bloczek), lazy-jack i pełne listwy na grocie, roler genui, cieknące wszystkie luki, słabe jakościowo wykonanie zarówno laminatów jak i wnętrza oraz dość przyzwoity stan utrzymania jachtu. Trochę porośniętą glonami płetwę wyczyściłem podczas porannej kąpieli w porcie, dno było dość gładkie (pokryte delikatnie chropowatym antyfoulingiem). W jednej z dwóch lodówek nie działa wiatraczek, dzięki czemu słabo chłodzi, a część załogi przyjechała ze Szwajcarii z „poczęstunkiem” w postaci serów-śmierdziuchów. Lodówkę względnie naprawiliśmy, sery niestety zostały tylko częściowo skonsumowane i towarzyszyły nam do końca :unsure: Kil długi z bulbem (podobno zanurzenie ok. 2.40m). Takielunek ułamkowy, maszt taperowany, wanty prętowe, 3 pary salingów. Wstępne napięcie sztagu dość słabe. Żagle w stanie przyzwoitym, choć w grocie musiałem dorobić icek oraz dokręcić 2 listwy, gdyż był zbyt płaski w górnej części. Wózki szotów genui regulowane z kokpitu, zbyt długie jak na ten żagiel (to jakiś dziwny zwyczaj na wielu łódkach morskich dawać zbyt długie wózki – tak jakby konstruktor nie obliczał tego i dawał na siłę ile się da). Nie wyobrażam sobie ustawienia tych konkretnych żagli w pozycji wózka maks do tyłu. Dłuższa po liku dolnym Genia też raczej byłaby problemem i haczyła o salingi. Z racji zakazu używania wytyku i spinakerów zrobiłem sobie parę zewnętrznych szotów, a Zdzisława poprosiłem by wziął spinaker by popływać treningowo/turystycznie po wyścigach na tym pięknym żaglu. Przydał się niestety tylko raz.
Plan regat: 07.09.2013 – sobota - odbiór jachtów z mariny Kremik
08.09.2013 – niedziela - poznanie jachtu, trening: marina Kremik - Murter (marina Hramina) – otwarcie regat.
09.09.2013 – poniedziałek - I etap regat: Murter (marina Hramina) – Uglian (marina Sutomiscica).
10.09.2013 – wtorek - II etap regat: Uglian (marina Sutomiscica) - Biograd na Moru.
11.09.2013 – środa - III etap regat: Biograd na Moru – Vodice.
12.09.2013 – czwartek - IV etap regat: Vodice - marina Mandalina ogłoszenie wyników Regat.
13.09.2013 – piątek- powrót jachtów dowolną trasą do mariny Kremik (Primosten).
14.09.2013 – sobota - przekazywanie jachtów, zakończenie Regat.
Pierwszy dzień – przyjazd, odbiór łódek. Razem na liście chyba 23 załogi. Zmęczeni po podróży, ale nastroje super. Poznaję dzielną załogę. Razem jest nas 6 osób: Zdzisław (Kapitan) z małżonką Anią, Klaudiusz z małżonką Jolą, Mariusz i ja. W załodze jestem najmłodszy biologicznie, ale chyba najbardziej „miękki” fizycznie: Klaudiusz mimo najliczniejszych wiosen za karkiem był duszą towarzystwa i wyłączał światło po każdej imprezie. Właściwie nic się nie dzieje: uczę się jachtu w porcie, linek, regulacji, sprawdzam co mam, przygotowuję zabrane ze sobą sprzęty/gadżety. Odpoczywamy po podróży.
Drugi dzień – niedziela. Rano odprawa skipperów i informacja, o której wszyscy wiedzą wcześniej: regaty są organizowane na poważnie, codziennie rano każdy skipper jest sprawdzany alkomatem. Czerwone światełko = zakaz udziału w wyścigach danego dnia. Szacun dla organizatorów! To działało i dyscyplinowało.
Wychodzimy z portu w szyku torowym, na czele komandor Andrzej z zespołem szantowym i przedstawicielami Muratora na jachcie Spirit (Sun Odyssey 52.2). Piękny widok: jachty idące w jednej linii, z banerami, oklejone naklejkami sponsorów. W którymś momencie wszyscy jednocześnie zrobili zwrot o 90 stopni. Musiało to pięknie wyglądać – taki półmilowy wąż jachtów jednocześnie idealnie skręca w prawo.


Dalej już droga do mariny Hramina (Murter), gdzie wieczorem czeka na nas impreza. Pływamy oczywiście na żaglach ile się da, dzielimy się funkcjami, ustawiam żagle. Później wiatr siada, droga daleka, więc silnik i jazda do portu. Wieczorkiem impreza. Tutaj miła niespodzianka: Komandor regat Andrzej jest liderem zespołu szantowego „Klejnoty Kapitana”. Do Niego dołączyli specjalnie zaproszeni członkowie zespołu: Ania (Skrzypce), Renata („anielski głos” – cytat zasłyszany na sali i w pełni podzielam to zdanie), Wacław (akordeon) i (wstyd mi, imienia zapomniałem) (gitara, wokal). Było po prostu uroczo – charyzma całego zespołu rozkłada na łopatki. Dość powiedzieć, że wieczór skończyliśmy skupieni wokół zespołu, śpiewając i klaszcząc. Zabawa ludzi na poziomie: nikt się nie upił, każdy umiał słuchać i się rewelacyjnie bawił! Całość zapowiadała się na super wyjazd, a jeszcze przecież miały być regaty!



Dzień trzeci: regaty. Pierwsze wyścigi, pierwsze przymiarki. Klaudiusz zostaje wyznaczony przez Kapitana na rolę oficera politycznego: ma przemawiać do Neptuna, wznosząc stosowne toasty. Włączamy marsz. Który codziennie nastawiał nas do boju, Ania nanosi nam barwy wojenne. Nie ma miękko!


Dwa długie wyścigi nawigacyjne (po ok. 11-15 mil), niestety jako że trzeba dotrzeć do następnego celu, to wiatr „jak wyda”. Wydało na kurs bliski fordziela i baksztagi w pierwszym wyścigu i baksztagowo/połówkowy w drugim. W obu wyścigach ustawiono górną bojkę rozprowadzającą. W obu na nią wchodzimy jako drugi bezwzględnie jacht, co cieszy. Dalej na żużlu już nie ma łatwo. Mam wrażenie, że śruba nam się nie składa (wyczuwalne wibracje niezależnie od pozycji manetki). Długie i szybsze jachty nadrabiają, zaczynam ostro walczyć taktycznie. Odpieramy kilka ataków, nie wpuszczamy długie jachty nad siebie. W obu wyścigach wchodzimy na metę w czołówce, przy czym w drugim – jako drudzy bezwzględnie (po jednej 41ce), a w pierwszym chyba jako czwarci, sami przeliczając większe jachty, ustępując jednocześnie dwóm mniejszym, które popłynęły rewelacyjnie. Niemniej, jesteśmy „w kontakcie” i stanowimy ścisłą czołówkę na mecie. Jak to często bywa: czołówka się urywała pozostałym jachtom i flota się dzieliła na 3 części. Po pierwszym dniu wyścigów i po przeliczeniach zaliczamy 2 razy 3 miejsce na pudle, co daje nam trójeczkę w generalce z 6cioma punktami. Drugie też ma 6 pkt, pierwsze tylko 3. Trzeba gonić.
Pierwsza łódka – to też Salona 38, tylko że turystyczna wersja, z krótszym kilem i wyraźnie lepszym przelicznikiem. Dopiero później się dowiedziałem o tym kilu, co mnie nieco uspokoiło: nie widziałem większych błędów w ustawieniu naszych żagli, a oni jechali po nas na połówkach jak chcieli, nadrabiając stratę z górnej boi. Na szczęście nasze dość proste zagrywki taktyczne nie pozwoliły się temu jachtowi urwać i przejść cień naszych żagli. Tak więc na mecie jedynie nas przeliczyli wchodząc bezwzględnie za nami.
Dzień czwarty: drugi dzień regat. Zgodnie z życzeniem organizatora plan taki: długi wyścig w stronę portu docelowego i krótki na miejscu. Plan weryfikuje pogoda: brak wiatru, więc płyniemy go szukać. Czekamy, szukamy, przemieszczamy się w kierunku Biogradu na Moru. Nasza załoga w pełnych barwach bojowych czasu nie traci i robimy szkolenie teoretyczne.

Wiatru na longa nie ma, sędziowie ustawiają 2 wyścigi po podwójnym śledziu. Pierwszy start chrzanimy równo, ale się wygrzebujemy, zdobywając dwójeczkę. Na szczęście kręci i wieje słabo, jest wyczuwalny prąd: moje śródlądowe nawyki pomagają znaleźć najlepszą drogę na wiatr. Na górnym znaku jesteśmy chyba 2gim czy 3cim jachtem bezwzględnie. Na mecie chyba jeszcze jeden czy 2 długie jachty wyprzedziły nas o „włos”, ale skutecznie je przeliczamy. Łapiemy dwókę, co po słabym starcie jest dobrym wynikiem. Zasłużonym, gdyż załoga się starała. Drugi wyścig – wszystko ok., mamy jedynkę.
Po tym dniu wchodzimy na drugie miejsce w generalce. Uśmiechy w porcie, gratulacje za rywalizację ze strony pierwszego. Jest dobrze, miło, sympatycznie. Poznaję coraz to nowe twarze. Do dnia dzisiejszego nie mamy „wpadek”, odrzucamy 3kę. Jacht Champagne wynajął nurka – szorują dno. Ponoć mają skorupiaki. Wierzę, bo przy mnie nurek prosił o podanie szpachelki oddając szczotkę. Wierzę, bo widzę jak Roman pływał w poprzednich dniach: zawsze tam gdzie był wiatr, żagle też pracowały.
Dzień piąty: trzeci dzień regat. Dwa podwójne śledzie bez większej filozofii. Oba pojechaliśmy bardzo dobrze: dobre starty z dobrej pozycji i na dobrej prędkości. Wiatr dość słaby. Mam wrażenie, że niektóre jachty pływają zbyt ostro do wiatru. Piękny dzień taktyczno/techniczny, wspaniała praca załogi. Udaje się nam podejmować bardzo dobre decyzje taktyczne i raczej nie popełniamy błędów niż konkurenci. W pierwszym wyścigu nasze rewelacyjne zagranie taktyczno/techniczne przed górnym znakiem (wchodzimy pierwsi na znak, ale sekundy wcześniej w strefę wchodzimy jako zewnętrzni w kryciu z liderem generalki; jednak łapiemy rywala w stożek, on spada pod layline, nie wchodzi na znak, robi sztag pod jadący „pociąg” z innych jachtów na prawym i generalnie duże zamieszanie, gdy my już jesteśmy w połowie drogi na dół) daje nam dwójeczkę w wynikach, gdyż Champagne z R. Rutkowskim za sterem jeździ po prostu bajecznie i wyprzedza mnie na pełnych, na których orłem nigdy nie byłem. Na drugim kółku na halsówce Go znowu łykam, na pełnych znowu odpuszczam pilnując tej samej strony gdzie płynie pierwszy z generalki. Wjeżdżamy na metę bardzo blisko siebie obserwując szampańską rufę.
Drugi wyścig – znowu dobry start, znowu jedynie Champagne tuż przed nami na mecie. Chyba jeszcze Teknos (Salona 44 z Tomkiem z Fujimo za sterem) wchodzi przed nami, ale przeliczniki mają tragiczne. Znowu dwójeczka, co daje po 6ciu wyścigach i odrzutce trójki pozycję lidera w generalce.
Tego wieczoru już tak miło nie było. Padało, a ja przez 2 godziny czekałem na kei (na własne życzenie) przed statkiem komisji, gdzie był rozpatrywany protest na dotychczasowego lidera generalki, który narobił bałaganu na górnym znaku. Skipper na emocjach uznał z jakiegoś powodu, że bałagan był z mojego powodu, bo „zabrałeś mi wiatr”, więc grzecznie czekałem na swoją kolej na rozpatrywaniu. Właściwie jedynie po to, jak sądzę, by powiedzieć, że z racji braku czerwonej flagi i informacji w chwili incydentu o proteście nie czuję się protestowany w ogóle oraz by powiedzieć, że ideą taktyki regatowej jest właśnie zabieranie wiatru oraz by wytłumaczyć, że miejsce przy górnym znaku dawałem zostawiając ok. 7 metrów dystansu między nami, a o dawanie miejsca do zwrotu żadne przepisy mnie nie zmuszają (zresztą nie było nawet mowy o jakimkolwiek łamaniu przepisów przez nas). Po dwóch godzinach czekania w deszczu kolega zrezygnował jednak z protestu, gdyż omal nie złapał dyskwy na pierwszym. Zmokłem, rozkleił mi się przemoknięty but, na szybko zjadłem coś na sucho na łódce i poszedłem spać. Tego dnia już nie było tak sympatycznie – miejsca na podium się przestawiły.
Na szczęście rano na odprawie sterników Jacek wykazał się dżentelmeńskim i sportowym zachowaniem: przeprosił rywali za swój błąd i przyznał, że po prostu nie miał planu B i się pogubił. Dostał oklaski, było ok.
Ostatni dzień wyścigów przed nami. Plan: jeden nawigacyjny, drugi up/down. Przy dwóch wyścigach nie możemy sobie pozwolić na wpadki, gdyż mamy „w zapasie” tylko jedną odrzutkę i matematycznie z łatwością możemy spaść na drugie, a nawet na trzecie miejsce. Tak więc barwy bojowe wyszły na twarzy, przemówienie oficera politycznego do Neptuna zadziałało: wiatru brak = kąpiel w zatoce. Pod wieczór się rozwiało, co umożliwiło puszczenie tylko jednego krótkiego wyścigu wg klasycznego już w tych regatach układu: 2 śledzie z metą na pełnym. Bardzo dobry start spod wydającego pinu – jedynie bezpośredni rywal Jacek trochę bliżej pinu, ale po chwili dzięki dobrej technice jazdy łapiemy go w beznadziejną zawietrzną. Reszta wybrała gorszą prawą stronę. W amoku walki taktycznej trochę przeciągamy pierwszego lay-a, dzięki czemu jedna 37ka wchodzi na górny znak przed nami, my tuż za nią. Na pełnym wyprzedzamy ją, ale pilnując Jacka wpuszczamy 37kę na znak w kryciu po wewnętrznej. Na halsówce jednak rozstawiamy status quo i nie oddajemy przewagi aż do końca, wchodząc na metę tuż za Tomkiem na Salonie 44, którego skutecznie przeliczamy. Mamy kolejną jedyneczkę i pozamiatane w regatach.
Wieczorem rewelacyjna impreza, ale ja doczekałem się jedynie jedzenia. Potem puściła adrenalina z całego tygodnia. Wyszło zmęczenie. Poszedłem zanieść część nagród na łódkę i planowałem poleżeć z 10 minut i zaraz wracać, gdyż zespół „Klejnoty Kapitana” zaczynał swój występ. Ci co mnie trochę znają wiedzą, że nie potrafię pływać w regatach na luzie, więc zrozumieją, że dopiero tego wieczoru emocje mnie opuściły i po prostu czułem się jak wyciśnięta cytryna. Do tego stopnia rozłączyłem się ze światem, że wniosłem zdobyte nagrody do kokpitu, postawiłem na siedziskach i zszedłem na dół by odłożyć sztorc klapy i włączyć światło. Obudziłem się w mesie słysząc jak załoga wnosi pozostawione przeze mnie w kokpicie nagrody

.Klaudiusz podobno wyłączył światło na imprezie kiedy już świeciło słońce.
Ludzie bawili się do rana, załogi wyglądały rewelacyjnie: byli i Kowboje z Mrągowa i ekipa zagubionych partyzantów, i nasza ekipa w barwach bojowych :rolleyes:


Jak wszyscy wiedzą jestem prawdziwym łowcą nagród I mam parcie na szkło. Cztery pierwsze wyścigi były sponsorowane: każdy załogant jachtu zajmującego miejsce na pudle dostał upominki od sponsorów. Jako że nie spadliśmy z pudła w żadnym wyścigu (nawet odrzucanym), to nagród trochę było:

Powrót do portu przy uczciwej szóstce. Jechaliśmy na luzie na samej gieni patrząc na to jak niektóre jachty (spoza regat) tuż przy nawietrznym brzegu płyną na pełnych żaglach i ciągle zaliczają wywózki albo niekontrolowane zwroty przez sztag i później rufy, coraz bliżej spadając na ląd. My płyniemy w lekkim bezpiecznym przechyle z pełną kontrolą łódki, wyprzedzając walczące dzielnie z przeciwnościami losu załogi.
Nie wyspałem się.
Podziękowania dla Zdzisława Gajosa za zaproszenie oraz całej naszej załogi za tolerowanie mojej osoby na pokładzie!
Podziękowania dla Klejnotów Kapitana za niesamowitą atmosferę.
Podziękowania dla sponsorów tej imprezy.
Było fajnie!
Załoga zwycięzców – Mistrzów Polski w Branży Budowlanej

(osoby z poczuciem humoru zrozumieją)
