Zgodnie z obietnicą złożoną w powitalni postaram się przybliżyć moją historię z Petrelem. Łódka, o której piszę i którą widać na zdjęciach była dla mnie tą pierwszą i przez długi czas jedyną
Ten stojący przy sterze szczyl w czapce z daszkiem to mła w okolicach roku 85-go
Wszelkie informacje podane niżej dotyczące budowy i konstrukcji łódki opisuję „z głowy” na podstawie swoich rozmów z głównym budowniczym/współwłaścicielem/Kapitanem tej jednostki Panem Wiktorem. Rozmowy te miały miejsce w pierwszej połowie lat 90-tych podczas rejsów na Petrelu a także w warsztacie podczas szlifowania, malowania, naprawiania łódek różnych, odlewania dzwonów z aluminium a także renowacji mojej pierwszej gitary 
Stąd proszę o wyrozumiałość, jeżeli wkradną się w moją wypowiedź jakieś nieścisłości. Tym bardziej że będzie mowa o teorii konstruowania jachtów (a nie znam się na tym wcale).
BudowaW drugiej połowie lat siedemdziesiątych zostały zakupione plany Petrela/Petreli i rozpoczęto budowę dwóch jednostek dla dwóch różnych armatorów. Jedna był budowana przez szkutnika „na zlecenie” armatora natomiast druga powstawała „systemem garażowym”, czyli była budowana przez właścicieli – p. Wiktora i jego dwóch synów.
Jednostka budowana przez szkutnika był gotowa po około dwóch latach. Jednak po jej zwodowaniu pojawił się duży problem. Otóż podczas pływania okazało się, że łódka strasznie mocno ostrzy, siły na sterze są bardzo duże. Było to coś bardzo dziwnego i nienaturalnego. Na tyle dziwnego, że Pan Wiktor wraz ze swoim starszym synem (obydwaj znakomicie inżynierowie) postanowili dokładnie przyjrzeć się planom i policzyć pewne rzeczy. I z tego przyglądania się/liczenia wyszła im ciekawa historia. Otóż okazało się, że łódka wg oryginalnych planów ma źle wyznaczony środek bocznego oporu. Co skutkowało złym dobraniem środka ożaglowania. Błąd polegał na tym, że przy wyznaczaniu środka bocznego oporu w obliczeniach została uwzględniona powierzchnia płetwy sterowej, która do małych nie należała.
Z tego co mi wiadomo temat był jakoś wyjaśniany / omawiany z konstruktorem.
Z pierwszym Petrelem nie za bardzo było już co zrobić – z tego co wiem, próbowano „przedłużyć” kil jakimiś blachami, ale średnio to działało.
„Nasz” Petrel był cały czas na etapie budowy, ale niestety nie nie za bardzo można było ingerować w konstrukcję. Przesunięcie masztu (najlepsze rozwiązanie) nie wchodziło w rachubę, bo wręgi były już zamocowane (w tym ta, na której opierał się maszt), burty położone. Co zdecydowano zrobić to:
- lekko przesunąć kil do tyłu
- w kilu zamocować wysuwany miecz w kształcie trójkąta, który był jednym wierzchołkiem zamocowany na tulei w przedniej części kila i wysuwał się z jego tylnej części (albo i nie wysuwał – zazwyczaj klinował się on w szczelinie i jednym z elementów dbania o łódkę było nurkowanie z młotkiem i wybijanie miecza ze szpary

) Na czarno-białym zdjęciu widać fał od tego miecza między pantografem a jarzmem steru
- dołożono bukszpryt

- fok/genua miał być stawiany na forsztagu
Te zmiany pomogły na tyle, że można było żeglować na „normalnym” sztagu bez potrzeby używania bukszprytu, łódka miała co prawda tendencje do ostrzenia, ale zdecydowanie mniejszą niż pierwszy egzemplarz.
Dzięki temu była bardzo bezpieczna – puszczając ster i wszystkie sznurki łódka przy każdym wietrze zawsze ustawiała się dziobem do wiatru
Moje pływanieNa łódce pierwszy raz pojawiłem się w 84-tym roku mając niecałe 8 lat. Mój tato bardzo dobrze znał (i zna się nadal) ze starszym synem p. Wiktora. Stąd pierwsze kilka lat pływania z rodzicami. Później pod koniec podstawówki i w liceum pływaliśmy (ja i inni zapaleńcy) razem z p. Wiktorem, który nie dość, że przyczynił się do żeglarskiego wyszkolenia niemałej ilości ostrowskiej młodzieży (w tym mnie) to jeszcze zabierał zgraje smarkaczy na rejsy swoim Petrelem. Większość poniższych zdjęć pochodzi ze wspominkowego rejsu z 1997-go lub 98-go roku. Dla mnie to były niesamowite czasy i przygody.
Petrel od początku stoi na jeziorze Mikorzyńskim. Wykonany PERFEKCYJNIE z niesamowitą dbałością o szczegóły. Niemalże wszystko było robione ręcznie. Od plecionych odbijaczy (patrz na handreling na czarno-białym zdjęciu) po kabestany. Nadbudówka i wykończenie wnętrza w mahoniu, gretingi mahoniowo-dębowe. Na drzwiczkach szafki pod kuchenką ręcznie rzeźbione petrele.
Pan Wiktor był (niestety zmarł w 2010 roku w wieku ponad 80-ciu lat) osobą niezwykle utalentowaną. Inżynier o solidnych podstawach teoretycznych i naprawdę złotych rękach. Był w stanie zbudować/odtworzyć/naprawić wszystko - jacht, skrzypce, gitarę, samochód, meble... Wspaniały człowiek o wielkim sercu i niezliczonych talentach…
Pamiętam, jak podczas którejś wizyty w Kruszwicy odwiedził nas bosman tamtejszego portu i nie mógł uwierzyć, że łódka, na której siedzi ma kilkanaście lat a nie 2-3 jak pierwotnie sądził.
Nikomu nic nie ujmując, ale wielu forumowiczów doskonale pamięta lata 80-te

Petrel na tle innych łódek jawił się wtedy ma śródlądziu jako naprawdę świetna jednostka. Kiler o stosunkowo niewielkim zanurzeniu, w kabinie niemalże wysokość stania. Duży, wygodny, bezpieczny. Pływaliśmy na nim w 6 osób i było całkiem wygodnie – kapitańska, przedłużona hundkoja, druga (krótsza o kambuz) dla jakiegoś załoganta i olbrzymia „burdel koja” powstała po wykręceniu stolika i wstawieniu w jego miejsce łącznika pomiędzy bocznymi kojami.
Jak się tym pływało? Cóż moja ocena będzie mocno subiektywna, ale moim zdaniem WSPANIALE! Subiektywizm polega na tym, że wtedy pływalibyśmy na czymkolwiek co miałoby żagiel i ster. Najważniejszym przyrządem na łódce był zegarek ze stoperem, który odmierzał 10-minutowe „wachty” przy sterze. Nie daj Boże przedłużyć sobie sterowanie o 15 sekund – byliśmy w stanie takiego delikwenta utopić

Oczywiście im mocniej wiało tym lepiej. Foka sztormowego na forsztagu zakładaliśmy tylko dla zabawy – normalnie pływaliśmy na „zwykłym” sztagu, zwykłym foku albo geni. Czasem bawiliśmy się spinakerem od Omegi. Mały, bo mały, ale dało się nim operować bez spinakerbomu – tylko dwaj szotowi na nadbudówce i jazda!

Niby ciężka balastówka, ale raz na trasie Kruszwica - kanał regaciliśmy się pod wiatr z Omegą. I wygraliśmy

Bukszpryt sprawdzał się znakomicie jako miejsce do wypoczynku leżąco-siedzącego podczas pływania. Szczególnie pod wiatr

To tyle wspomnień, od których jakoś tak ciepło mi się na sercu zrobiło…
* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *