W Niderlandach (dawniej Holandia) zbankrutował jeden facet. Majątek trafił do firmy windykacyjnej. Takiej, która zajmuje się licytowaniem różnych rzeczy: działek, domów, maszyn, samochodów itd.
W skład majątku wchodziła też łódź motorowa i - oczywiście - została wystawiona na licytację. Ale w firmie nie było chyba żadnego fachowca, który znałby się na takich obiektach. W każdym razie opis łodzi był wybitnie nieprofesjonalny, np. silnik sztuk 1 (bez typu, mocy itd), ale za to prysznic też 1 (ale nie podane, że na rufie). Cena wywoławcza też jakaś z sufitu.
W zaprzyjaźnionej firmie pracownik, który śledzi różne aukcje w Europie w poszukiwaniu różnych pożytecznych rzeczy, trafił na ten obiekt. Najpierw się trochę pośmiał z „fachowości” firmy, a potem link do aukcji wysłał do mnie.
Uznałem, że cena jest na tyle atrakcyjna, że mogę zaryzykować i włączyłem się do licytacji. Ktoś mnie przelicytował (następnego dnia), potem jeszcze ktoś zalicytował i nic się dalej nie działo...
Dwie godziny przed końcem aukcji, po przeliczeniu zasobów, zalicytowałem jeszcze raz...
To było tydzień temu...
Dziś dostałem maila z fakturą i uwagą „Paid”
Znaczy, jak wszyscy, to wszyscy i babcia też...
I tak - trochę w ciemno - zostałem armatorem.
Załącznik:
DP_01.jpg [ 65.81 KiB | Przeglądane 11957 razy ]
