Forum żeglarskie
https://forum.zegluj.net/

Sailing Pete
https://forum.zegluj.net/viewtopic.php?f=5&t=34630
Strona 1 z 2

Autor:  Młody Zbieraj [ 28 sie 2024, o 10:44 ]
Tytuł:  Sailing Pete

TLDR: Co ja sobie zrobiłem? Ano kupiłem sobie jacht.

To tyle, cześć!

Obrazek


Dłuższa wersja dla cierpliwych

Ci, co mnie znają, wiedzą, że jak tylko przekroczyłem magiczną dziesiątkę, papcio postanowił, że trzeba by mnie nauczyć żeglarstwa przez duże Że. I tak zaczęła się moja przygoda - nie powiem, mil morskich nazbierało się, że ho, ho. Ledwo lat 16, a już 20 tysięcy mil w kapciach. Chwila później - sternik jachtowy wszedł mi do CV. Franek Haber wtedy spojrzał na mnie i mówi: “Młody, czas, żebyś teraz ty nauczył innych, jak się nie utopić na jachcie.”

No to trzy lata z Almaturem w Giżycku minęły mi szybko niczym moje zainteresowanie zbieraniem znaczków, a po drodze coś tam do głowy powsadzałem całemu tuzinowi nowych żeglarzy jachtowych. Potem były moje pierwsze rejsy kapitańskie na Morzu Śródziemnym, na takich mniejszych wannach, coś koło 35 stóp. A potem… bum! Studia, robotę złapałem, a z rzeczywistością dorosłego życia zderzyłem się czołowo. Przynajmniej sternik morski mi wtedy jeszcze wszedł do paszportu. Studia się rozciągały jak guma w gaciach, głównie dlatego, że zająłem się fachem wcześniej niż by wypadało. Po inżynierze dostałem się na magisterkę do Danii. Tę jednak ukończyłem na czas. I bach, nagle praca i dalsze wyzwania asymilacji w Danii. I najgorsze - lukrecja.

A w tym czasie coraz więcej pytań: “Młody, co z tobą? Zrezygnowałeś z pływania?” A ja po prostu nie miałem jak. Życie mnie trochę przygniotło. I tak, chodzę od lat i roznoszę mieszkanie, bo człowiek bez regularnego pływania rozdrażniony jak świnia na diecie. I jakby nie mogło być gorzej, lokalni Aborygeni, tu, w LEGOlandiii, nie czarterują jachtów! Miliard jachtów dookoła, a wszystkie prywatne. No i dupa blada.

Od 2018 roku tak sobie dumam, że może kiedyś kupię jacht. Papcio w ostatnich latach oczywiście powtarzał swoje, jak słyszał co nowe pomysły na ten temat: “Młody, po co ci to, jacht to czarna dziura bez dna!”. Więc ja bujam się z tą myślą, próbuję siebie przekonać, że może coś małego wystarczy – sunfish może, albo jaki laser. Ale potem dochodzę do wniosku, że brakuje mi tej przestrzeni, tego uczucia wolności, żeby popłynąć gdzieś dalej, zanocować na jachcie. A do tego ostatnio to już zacząłem często myśleć, że potrzebne mi takie miejsce ucieczki, taki ogródek działkowy, dodatkowe metry kwadratowe, aby i z mieszkania uciec raz na jakiś czas. A co, gdyby ten ogródek działkowy był na wodzie…?

Po śmierci ojca zacząłem o tym myśleć jeszcze więcej, a rozmowy z Andrzejem Minkiewiczem, oraz konsultacje z Zientarą i Piortkiem Kulczyckim tylko mnie utwierdziły, że potrzebuję coś małego do pływania pod ręką, ale w granicach rozsądku, aby w razie czego sprzedać to coś w cholerę, bez większych strat.

No i tak sobie ustawiłem kryteria: kabina, kibel z drzwiczkami, zbiornik gówna (ma się tę kindersztubę) - takie tam podstawy. No i stan techniczny - ma być w porządku, żebym nie musiał od razu łatać dziur w portfelu (i jachcie).

Ostatecznie padło na Trio 80 z 1981-go roku. Lokalny Aborygen z Aalborga oddał mi ją za grosze, a ja uznałem, że to była cena, której nawet nie warto było negocjować (no dobra, może odrobinkę zbiłem cenę…), zważywszy na to, co jacht oferował już na starcie, i na jego stan techniczny. Zostało tylko przeprowadzenie jachtu do Aarhus.

Ale o historii przeprowadzki jachtu z Aalborga do Aarhus to już może opowiem przy innej okazji. I tak po tym tekście macie pewnie już dość czytania tego wątku po pierwszym poście… :D.

PS. Dane techniczne:

Firma: Trio Boats (SWE)
Model: Trio 80
Rok: 1981
LOA: 26.41 ft / 8.05 m
LWL: 22.15 ft / 6.75 m
Szerokość: 9.19 ft / 2.80 m
Tonaż: 6,834.33 lb / 3,100 kg
Balast: 3,086.47 lb / 1,400 kg
Maksymalne zanurzenie: 4.92 ft / 1.50 m
Gł. materiał balastu: Ołów
Projektant: Hans Blomstergren

Media do śledzenia:
Instagram
Strona/blog

Autor:  Stara Zientara [ 28 sie 2024, o 12:57 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Duńską banderę zostawiasz?

Autor:  Netart [ 28 sie 2024, o 13:42 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Napiszę tylko że fajna, zgrabna, nieduża łódeczka ;)
A.

Autor:  waliant [ 28 sie 2024, o 14:02 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Młody Zbieraj napisał(a):
I tak po tym tekście macie pewnie już dość czytania tego wątku po pierwszym poście…

A skąd! Poza tym, zawsze się interesuję, jak ktoś kupuje jacht mniejszy od mojego. ;)

Autor:  Młody Zbieraj [ 28 sie 2024, o 15:23 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Stara Zientara napisał(a):
Duńską banderę zostawiasz?


No ba! :)

Netart napisał(a):
Napiszę tylko że fajna, zgrabna, nieduża łódeczka ;)
A.


Andrzej testował jacht organoleptycznie przez ostatnie kilka dni, w tym zaliczył szalenie ambitny rejs ze mną, z jednego miejsca w porcie macierzystym, gdzie stałem gościnnie, do nowego, docelowego, które teraz dzierżawię :). Dzięki za pomoc :).

waliant napisał(a):
A skąd! Poza tym, zawsze się interesuję, jak ktoś kupuje jacht mniejszy od mojego. ;)


Nie ukrywam, zaglądam regularnie na stronę Czarodziejki :).

Autor:  waliant [ 28 sie 2024, o 16:00 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Młody Zbieraj napisał(a):
Nie ukrywam, zaglądam regularnie na stronę Czarodziejki

Nie ma w tym przecież nic złego... ;)

Autor:  Młody Zbieraj [ 28 lis 2024, o 13:55 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Tak więc miałem wrzucić historię przeprowadzania tego Trio kilka miesięcy temu, ale wyszło, jak wyszło ;).

Aalborg - Kaløvig Bådelaug,
czyli nowego armatora rejs pierwszy


Jak już Wam wspomniałem ostatnio, kupiłem sobie Trio 80. Pięknie, cudnie, ale jest mały problem - jacht stacjonuje w Aalborgu, a ja mieszkam w Aarhus. Więc co? Trzeba go przetransportować nieco bliżej do domu. Zrodził się więc pomysł pierwszego, dziewiczego rejsu jachtu, pod moim panowaniem, na tej trasie.

Miałem już okazję troszkę na tym Trio popływać podczas testowego rejsu. Towarzyszył mi w tym sąsiad, Łukasz Markowski. Tak się przypadkiem złożyło, że rok temu wprowadził się piętro niżej ze swoją wówczas za-trzy-tygodnie-od-tego-tekstu żoną. Szybko się okazało, że Łukasz też ma coś wspólnego z żeglarstwem i również w przeszłości pływał głównie na żaglowcach. A swoją drugą połówkę poznał na Bonawenturze (z którą tam też wziął ślub dwa miesiące temu :)). No dobra, koniec dygresji.

W każdym razie, zapytałem Łukasza, czy nie chciałby mi towarzyszyć przy przeprowadzce jachtu do Aarhus. Uznałem, że o ile nie będzie katastrofalnej pogody, wystarczy nam weekend, a nocą pływać nie będziemy (bo po co się męczyć?). Łukasz rzucił z uśmiechem „W sumie, czemu nie?”, co oczywiście wziąłem za „O, tak, jasne! Zawsze marzyłem o takim rejsie w jedyne dwa wolne dni, padając na ryj po tygodniu roboty!”.

Jak więc podzielić tę około 100-milową trasę na raty, aby spokojnie przepłynąć ją w weekend? Plan był prosty:

02.08.2024 - Piątek: Aalborg - Hals
03.08.2024 - Sobota: Hals - Grenå
04.08.2024 - Niedziela: Grenå - Aarhus (Kaløvig Bådelaug)

Oczywiście, w mojej naiwności nie przewidziałem, że ten plan może być zbyt ambitny na zwykły weekend. Łukasz miał być w poniedziałek z powrotem w pracy, więc czas gonił…

Jak miało być:
Obrazek

Autor:  Młody Zbieraj [ 28 lis 2024, o 14:09 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

02.08.2024 - Piątek

Wyruszyliśmy z Aarhus do Aalborga około 14:00. Plan był prosty - jacht czekał na nas w marinie Vestre Bådelaug, jednej z trzech miejskich marin w Aalborgu, wszystkie na zachód od mostów: kolejowego i miejskiego. Wiedziałem, że most miejski otwiera się co pełną godzinę, a kolejowy (pierwszy, którym musimy pokonać) co pół godziny - przynajmniej tak mnie poinformowali lokalni Aborygeni w marinie (i taka informacja została potwierdzona online). No to mamy wszystko, co trzeba wiedzieć. W drogę!

Dojeżdżamy do mariny około 15:00, szybkie zaokrętowanie, dokupienie środków pirotechnicznych (promocja w lokalnym sklepie żeglarskim, więc co się będę…) i jesteśmy gotowi do drogi. Plan jest taki, żeby wypłynąć o 16:15 i zdążyć na otwarcie mostu kolejowego o 16:30. O 16:00 idę odpalić silnik, aby się grzał, a Duńczycy, jakby nigdy nic, informują mnie, że mogę spokojnie zdążyć na otwarcie o 17:00, bo da się przepłynąć oba mosty na raz. Uwierzyłem im na słowo. Jak się potem okazało, duży błąd.

16:45 - cumy oddane, kierunek Hals. Mała naprzód. O 16:55 jesteśmy przy moście kolejowym… i nic. Most zamknięty, a w tle most miejski, Limfjordsbroen, już się otwiera. 17:00, widzę jakichś lokalsów, którzy prują jachtem, z naszej strony, całą naprzód, jak na zderzenie z mostem kolejowym. Ten dalej się nie otwiera, a daleko w tle widać, jak most miejski się właśnie otworzył. „Co do cholery?” - pytam siebie cicho. Kilka minut później, most kolejowy się otwiera, dokładnie w momencie gdy ten inny jacht na pełnej parze w niego prawie wpływa. Wariat, czy co… 17:05 sami przepływamy most. Mija 5 minut, jesteśmy w połowie drogi do Limfjordsbroen, mostu miejskiego w Aalborgu, a ten zaczyna się zamykać, dokładnie po tym jak ten wcześniejszy jacht na pełnej naprzód na styk go przepłynął. „Co do cholery, vol. 2”?

Dzwonię do operatora mostu. „Tak, to normalne. Kolejowy otwiera się kilka minut przed wpół do, albo kilka minut przed pełną godziną, a most miejski zaraz po nim”. No to super. No to teraz musimy poczekać godzinę między mostami. Aczkolwiek, dowiaduję się, że Limfjordsbroen otworzy się najprawdopodobniej wcześniej niż o 18:00, może koło 17:40, bowiem płynie Limfrjodem jakiś duży statek handlowy. No dobra…

Z uwagi na pewne wątpliwości co do cumowania naszym małym jachtem przy miejskiej kei, a także niewiedzę, kiedy dokładnie ten duży statek się pojawi (bo z tego miejsca nie widać zbyt wiele wód fiordu), postanowiliśmy poćwiczyć pracę na silniku i zaczęliśmy kręcić kółka na wolnym biegu. Mija pół godziny i nic. No dobra, kontynuujemy robienie tych bączków, dzielnie nabijając minuty stażu na silniku. I wtedy go zobaczyliśmy. Duży statek, jakieś 80 metrów długości, przewożący bliżej nieokreślone płynne dobra. Pierwsza lekcja na dziś: naprawdę trudno oszacować odległość zbliżającego się kolosa tej wielkości, szczególnie gdy patrzy się na niego pod ostrym kątem do dziobu.

Most miejski zaczyna się otwierać. No to gaz do dechy! Płyniemy gdzieś w połowie drogi między mostami. Most kolejowy też się otwiera i zaczyna przepuszczać wspomniany statek handlowy. Most miejski już otwarty. My jesteśmy gdzieś już w 3/4 drogi do Limfjordsbroen. Nagle Łukasz przytomnie rzuca, że ten statek pędzi znacznie szybciej, niż nam się wydawało. Patrzę za rufę, potem na otwarty most jakieś 100 metrów przed nami, i jak to powiedział kiedyś klasyk polskiej literatury, stwierdzam: „No kurwa, rzeczywiście!”. W prawo na burt i pokazuję wyraźnie temu dużemu, że ustępuję mu miejsca. Szybko opracowuję plan: po zrobieniu kółka ustawiamy się blisko statku, żeby zdążyć przepłynąć przez otwarty most, zanim znowu go zamkną. Plan w ruch! Jak się okazało, było to strzałem w dziesiątkę, bo tuż za nami most zaczął się zamykać. 17:56 przepływamy przez Limfjordsbroen. Wreszcie możemy opuścić Aalborg!

Jak tylko minęliśmy Aalborg Portland, nadszedł czas na postawienie genuy, a zaraz potem grota. Limfjord kręci od rufy jak szalony, więc zrobiliśmy dwie zwrotki przez rufę, ale przez większość czasu płynęliśmy motylem, osiągając średnią prędkość 3,5 węzła.

Niestety, przez tę godzinę straconą na czekanie na otwarcie mostu, nasza ETA nieco się wydłużyło. Miałem ambitny plan, żeby uniknąć pływania po ciemku, ale cóż, życie ma swoje sposoby na korektę planów. O 21:29 włączamy światła nawigacyjne i płyniemy dalej.

Przynajmniej trasa była malownicza i spokojna, a koło 22:00 zaczynamy dostrzegać światła Hals oraz pierwsze latarnie, które pozwalają nam na wzrokowe namierzenie wejścia do portu. O 22:36 następuje moment, który nas obu nieco zaskoczył. Kolejna lekcja z tego dnia. Mimo że cały czas bacznie rozglądaliśmy się wokół, w ciemnościach i morzu pojedynczych świateł umknął nam kontenerowiec, który nagle pojawił się jakieś 0,5 mili morskiej za rufą. Nasza prędkość wynosiła wtedy około 2 węzły, a jego - dwucyfrowa. Na szczęście dystans był jeszcze bezpieczny, więc szybko zdecydowałem się odpalić silnik, żeby uniknąć konieczności awaryjnego manewrowania na zimno.

Równocześnie zrobiłem szybki zwrot przez rufę i wszedłem na kurs półwiatru, wyraźnie pokazując kolejnemu dużemu, że, mówiąc kulturalnie, zmykam mu z drogi. Co było trochę bardziej przerażające, to fakt, że poza światłami nawigacyjnymi, które trochę się zlewały z tłem, statek był praktycznie niewidoczny. Na dodatek, latarnie na lądzie ustawiły się akurat tak, że wyglądało, jakby za tym kontenerowcem płynęły jeszcze dwa piloty… To naprawdę nie pomogło w oszacowaniu sytuacji!

Gdy statek w końcu nas minął, będąc już blisko mariny, szybko zwinęliśmy żagle. Chwilę później wchodzimy do mariny, która była oświetlona fatalnie – przestrzegają tam tak rygorystycznie zasad ograniczania zanieczyszczenia światłem, że miałem wrażenie, iż chodzi o to, żeby przypadkiem nikt na jachcie nie obudził się od światła wpadającego przez forluk czy bulaj. Czytaj: ciemno jak w d… . Gdyby nie Łukasz, który przy stensztagu wypatrywał miejsca dla nas między jachtami, pewnie stanąłbym burtą przy kei kutrowej, bo tam przynajmniej dało się cokolwiek zobaczyć dzięki latarniom. Jest to o tyle dziwne, że ta marina w Hals jest dosyć istotna w tej okolicy - robi za punkt cumowania przy ujściu wschodnim Limfjordu - w obie strony - oraz za dobry przystanek na trasie północ-południe na Kattegacie. Więc jachty wchodzące po ciemku nie powinny być aż taką rzadkością. Po 20 minutach szukania miejsca Łukasz znalazł czarną dziurę między innymi czarnymi dziurami, która zdawała się być niezajęta. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i udało nam się zacumować około 23:15.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Autor:  waliant [ 28 lis 2024, o 14:24 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

I co dalej, i co? :)

Autor:  Młody Zbieraj [ 28 lis 2024, o 14:25 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

03.08.2024 - Sobota

Mieliśmy ambitny plan wypłynięcia o świcie, co oczywiście skończyło się wyjściem z kei dopiero o wpół do dziesiątej. Ot, realia żeglarskiego życia. Prognoza pogody teoretycznie dawała nadzieję na trochę wiatru, choć miało dmuchać ostro ze wschodu, ledwo na styk, żeby może udało się dotrzeć do Grenå. O ja naiwny…

Na początku wszystko zapowiadało się nieźle. Pogoda była ładna, ale wiatr bez większych ambicji - wschodnie 8 węzłów. No cóż, lepszy rydz niż nic. Okazało się jednak, że ledwo wyciągamy jeden węzeł w bajdewindzie. Ale co zrobić? W końcu w żeglarstwie nie zawsze jest lekko, czasem trzeba pomęczyć się z żywiołem. Przynajmniej trasa była bardzo malownicza, z mnóstwem różnorodnych pław na wejściu do Limfjordu. Ale mija kolejna godzina, a my ambitnie ciągniemy zaledwie 2,5 węzła. Co gorsza, wiatr zaczyna zmieniać kierunek ze wschodniego na południowy (czytaj: w ryj). No i mamy problem, ale ciągniemy ile się da.

Około 11:00 zauważamy, że ten niby południowy wiatr zaczyna znowu skręcać na południowo-wschodni i wschodni. Skończyło się na tym, że zamiast płynąć na południowy wschód, zaczynamy dryfować na wschód, a czasem nawet lekko na północny wschód. No dobra, zrobimy zwrot przez sztag i spróbujemy pójść na południowy zachód - ważne, żeby chociaż tendencja kierunku była na południe, prawda? Prawda? No więc... gówno prawda, bo po zwrocie przez sztag okazało się, że w tych warunkach mamy kąt martwy na poziomie prawie 150 stopni. Płynęliśmy tak przez jakieś 15 minut, aż stwierdziliśmy, że dobrze by było wpisać „zbieraj” na logu, więc zrobiliśmy kolejny sztag. A prawdę mówiąc, uznaliśmy, że poprzedni kurs był lepszy, więc lepiej będzie się go trzymać. Sukcesem było to, że udało się utrzymać kurs około 120 stopni. Ale zaraz wiatr znowu zaczął skręcać na południowy wschód. W pewnym momencie płynęliśmy już stabilnie kursem 85 stopni. A że nie mieliśmy w planach płynąć ani do Læsø, ani do Szwedów, zacząłem rozważać plan B, który miałem od samego początku – w najgorszym razie dotrzemy do Bønnerup, kilkanaście mil przed Grenå. Tyle że po 30 minutach stwierdziłem, że przy tym wietrze i plan B nie miał najmniejszych szans powodzenia. Wtedy wpadłem na plan C.

Odpaliłem Skippo i zacząłem sprawdzać linię brzegową. Mimo że to mogłoby pokrzyżować nasze plany dotarcia do Kaløvig w niedzielę, chciałem mieć pewność, że jacht przynajmniej dotrze do Grenå na koniec tygodnia. Więc skręciliśmy na Øster Hurup. Tam, jak prognoza zapowiadała, w końcu się rozwiało i mogliśmy spokojnie płynąć resztę drogi z prędkością niecałych 5 węzłów aż do celu.

I teraz przyszedł czas na szczęście głupiego - na miejscu okazało się, że marina jest dosłownie pełna. Mieliśmy jednak farta i ostatecznie stanęliśmy na jedynym wolnym miejscu, które było oznaczone na czerwono, a którego właściciel miał wrócić dopiero następnego dnia po 10:00 rano - czyli po naszym wyjściu. Przynajmniej dopłynęliśmy o rozsądnej porze (18:45). Nawet zaliczyliśmy pizzę w lokalnej pizzerii oraz spacer po nowym zielonym szlaku, który tam niedawno zrobili.

Udało się nawet wyspać! Nie było jednak czasu na leniwe poranki, bo prognoza na pierwszą połowę dnia była obiecująca: wiatr z zachodu, idealny do pełnego kursu przez pół dnia, zanim zacznie skręcać przy brzegu Grenå na północno-zachodni. Co więcej, od około 17:00 spodziewaliśmy się 5°B przechodzącego w solidne 6°B w szkwale. Im dalej dopłyniemy przed tym czasem, tym lepiej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Autor:  Młody Zbieraj [ 28 lis 2024, o 14:36 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

03.08.2024 - Niedziela

Poranek przywitał nas pięknym, choć pochmurnym niebem. Na szczęście bez deszczu. W "marinie" (to może trochę za duże słowo...) czuć było lekki powiew wiatru od lądu, ale siła raczej symboliczna (w granicach 0°B...). Spoglądam z portu na morze i widzę, że dopiero gdzieś na wschodnim horyzoncie wiatr zaczyna się bawić falami. Decyduję, że tym razem nie będziemy marnować czasu na czekanie, tylko od razu ruszymy z portu na silniku, żeby jak najszybciej dotrzeć do miejsca, gdzie wiatr już rządzi. Przy okazji precyzyjnie przejedziemy przez pierwsze waypointy, maksymalnie wykorzystując ten czas. No to ruszamy.

09:10 – opuszczamy Øster Hurup na dieselgrocie i suniemy na wschód, widząc, jak ląd blokuje wiatr i nie pozwala mu dotrzeć do nas w pełnej sile. Ale już koło 09:30 warunki wietrzne zaczynają być wystarczająco dobre, więc stawiamy grota i genuę. Kurs ustawiony, płyniemy 3,5 węzła. Nieźle. Godzinę później prędkość rośnie do 5 węzłów. O to chodziło! Jeszcze kilka godzin jedziemy na wschód, aż w końcu zmieniamy kurs na południe, celując w maszty platformy morskiej w Grenå, które widać z daleka. Trzymamy się prędkości 4 węzłów – naprawdę w porządku! W tym tempie spokojnie dotrzemy do Grenå, zanim szkwał rozkręci się do 6°B! Na razie morze też współpracuje, stan wody z trójki zmierza do czwórki.

Nagle, koło 16:00, wiatr całkowicie siada. Zdarza się. Mamy czasem jedną kreskę zasięgu, czasem nawet pojawia się 4G, więc sprawdzam prognozę, bo coś tu nie gra. Windy i Skippo zgodnie pokazują, że teoretycznie powinniśmy już (!) płynąć w 5°B, a w szkwale 6°B. No jak? Patrzę na wiatromierz, a tam... zero. Zanotowaliśmy, że o 16:20 wiatr zdechł do może 2 węzłów. O 17:00 ledwo co idziemy 1,1 węzła. Nawet morze się uspokoiło, stan wody spadł do dwójki...

Tutaj mała anegdota - zakupione Trio miało ze sobą dodatkowe żagle, w tym spinakera (z leżącym na pokładzie spinakerbomem). Łukasz dosyć przytomnie rzucił, że skoro i tak wieje z dupy (dosłownie i w przenośni), to można by postawić balona. Tu muszę zaznaczyć, że nie byłem fanem tego pomysłu, bowiem o ile lubię patrzeć, jak inni sobie pływają na spinakerze, tak sam nie przepadam za ilością roboty wokół niego. W sensie, jak dla mnie, jacht mógłby nie mieć spinakera wcale i byłbym bardziej niż szczęśliwy. Do tego ostatni raz używałem spinakera... 15-20 lat temu. Teorię wciąż pamiętam, ale po tylu latach sam nie do końca wiedziałem, co gdzie idzie. Łukasz stwierdził, że lepsze to niż nic, i zszedł pod pokład, aby wyjąć "balona" z worka. Jako że mieliśmy cały jeden pasek zasięgu, Łukasz odpalił YouTube'a z prędkością EDGE, aby zauważyć, że spinakera to sobie możemy co najwyżej rozłożyć na pokładzie, bowiem brakuje nam części takielunku do niego, a nie mamy nic dodatkowego, by zrobić małą (wielką) improwizację.

Dość tego. 17:20 - żagle w dół, odpalamy dieselgrota. Do Grenå dotrę, choćby miało mnie to kosztować całe paliwo w naszym (mikroskopijnym) zbiorniku.

17:35 - ruszamy, a wiatromierz zaczyna pokazywać, że mimo prędkości 3,5 węzła na silniku, mamy za rufą jakiś wiatr (2-3 węzły od rufy). Czyżby wiatromierz się psuł? 17:37 - urządzenie już pokazuje 8 węzłów z baksztagu, a czujemy na własnej skórze, że coś faktycznie zaczyna zawiewać od rufy. No dobra, robi się ciekawie, może warto będzie pomyśleć o ponownym postawieniu żagli? 17:40 – wiatromierz pokazuje już 18 węzłów z północnego zachodu, z baksztagu. A my na silniku już 4,5 węzła, razem z wiatrem.

17:45 - wrzucam luz, bo mamy już 20-24 węzły z NW. Stawiamy żagle! Silnik stop!

18:00 - płyniemy z prędkością średnią 6,5 węzła.

18:20 - nasza prędkość na żaglach oscyluje między 6,8 a 7 węzłów. Warunki są idealne, morze uspokojone po wcześniejszej ciszy wiatrowej, więc nawet w baksztagu nie rzuca nami zbyt mocno. 20 minut później osiągamy maksymalną prędkość 7,2 węzła - najlepszy wynik, jaki zanotowaliśmy tego dnia.

Wygląda na to, że jakiś lokalny układ ciśnień zrobił nam psikusa: najpierw wyciszył wiatr, by potem nagle uderzyć z pełną siłą. Około 20:00 docieramy do Grenå. Wiatr, który przeszedł ze szkwału w stały, szóstkowy, sprawił, że wszyscy pędzą do mariny, aż za nimi woda kipi. Niektórzy mają problemy z podejściem na silniku na wprost, ledwo się przedzierając przez cofający wiatr. Ja jednak miałem lepszy plan - podszedłem na grocie, wspierając się silnikiem, pod kątem niemal 90 stopni do wejścia do portu. Uwzględniłem głębokość z tej strony i dzięki temu podpłynąłem wystarczająco blisko wejścia, żeby wiatr już nie sprawiał mi problemów.

Dopływamy, tak stoimy. Jacht zaliczy w poniedziałek przerwę, a we wtorek nastąpi kontynuacja rejsu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Autor:  Młody Zbieraj [ 28 lis 2024, o 14:47 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

04.08.2024 - Poniedziałek - postój techniczny w Grenå.

05.08.2024 - Wtorek

Był to - abstrakcyjnie rzecz biorąc - najbardziej normalny dzień z całego rejsu, w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Około 07:45 wypływamy z Grenå. O ile wcześniej tu i ówdzie przygody czyhały na nas za każdym rogiem (czy raczej falą), o tyle tego dnia trasa przebiegła wyjątkowo spokojnie. Wschodni wiatr o sile 8-12 węzłów przez cały dzień pozwalał nam płynąć od waypointu do waypointu, utrzymując średnią prędkość około 3,1 węzła, godzina za godziną. Czyste niebo, słońce nad głową - tak intensywne, że nie spaliłem się tak od ośmiu lat. Potwornie duży ruch jachtów (marynarki handlowej też, ale nie ma się co dziwić, skoro Aarhus jest największym duńskim portem handlowym...) Mógłbym napisać coś więcej, ale to był naprawdę prosty, aczkolwiek przepiękny dzień. Spokojnie, na luzie, bez przygód. O 21:15 dopływamy do mariny w Kaløvig.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wyspa Hjelm (po polsku Chełm ;)), a cieśnina między tą wyspą a lądem stałym nazywa się Hjelm Dyb i była inspiracją dla Tolkiena. To od niej wzięła się nazwa Helms Deep w jego trylogii.

Obrazek

351m długości Antonia Maersku...
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I na koniec małe porównanie planów z rzeczywistością ;).

Obrazek

Autor:  waliant [ 28 lis 2024, o 14:54 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Czyli plan zrealizowany, z drobną obsuwą czasową, ale to nic. ;)
Czemu jacht tak słabo halsował i w sumie płynął dość wolno? Brudne dno?
W Grenaa byliśmy w zeszłym roku i podobało nam się.
Ładne zdjęcia, a niby Dania mało ciekawa krajobrazowo (z czym się nie zgadzam).

Autor:  Młody Zbieraj [ 28 lis 2024, o 14:55 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

To tyle z tej przydługiej opowieści na temat pierwszego rejsu pod nowym zarządem :D

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

waliant napisał(a):
(...)
Czemu jacht tak słabo halsował i w sumie płynął dość wolno? Brudne dno?


To był jedyny raz/dzień, kiedy miałe, tak duży kąt martwy. Wydaje mi się, że wynikało to ze specyfiki wiatru – był słaby i dodatkowo kręcił...

waliant napisał(a):
W Grenaa byliśmy w zeszłym roku i podobało nam się.
Ładne zdjęcia, a niby Dania mało ciekawa krajobrazowo (z czym się nie zgadzam).


No cóż, gór u nas nie znajdziesz... :D Ale Dania ma swój urokliwy krajobraz. Natomiast plaże zachodniego wybrzeża są u nas legendarne na całe Morze Północne :)

Autor:  Młody Zbieraj [ 12 gru 2024, o 22:23 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Wcześniej linki do zdjęć nie działały, więc niektórzy mogli ich nie zobaczyć – już to poprawiłem! :) Wielkie dzięki @Maar za pomoc!

PS. Załączam zdjęcie jednej ze stron ze wspomnianego rejsu. Kto zgadnie, który to był dzień? :)

Obrazek

Autor:  Mir [ 13 gru 2024, o 00:28 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Młody Zbieraj napisał(a):
Załączam zdjęcie jednej ze stron ze wspomnianego rejsu.

Mnie się wydaje, że to nie jest strona rejsu, a raczej strona "Dziennika pokładowego jachtu".
A strony rejsu mogą być różne: jasne, ciemne, złe, dobre, smutne, wesołe, aktywne, pasywne, techniczne, nawigacyjne, bosmańskie, kulinarne i inne.

Czyli po starozbierajowemu - Pac. ;)

Autor:  Młody Zbieraj [ 14 gru 2024, o 11:56 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Polska jazyk, trudna jazyk. Skrót myślowy mi się nasunął ;). Pacnięcie zasłużone.

Autor:  Młody Zbieraj [ 16 mar 2025, o 11:08 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Prace jesienne na jachcie

Dawno nie było żadnej aktualizacji. Dziwne, bo jesienią działo się sporo - choć było to raczej mniej pływania, a więcej roboty na jachcie. I tak się akurat składa, że w pierwszym roku armatorowania i tak miałem zamiar zająć się kilkoma sprawami. Idąc więc tropem pewnego pomarańczowego człowieka, postanowiłem wdrożyć program Make Trio 80 Great Again! Oczywiście, inspiracja kończy się na haśle ;).

Obrazek

Stare materace

Zaczęło się od wypier…lenia (ma się tę kindersztubę) starych materacy. Co z nimi było nie tak?

Obrazek

Obrazek

Z daleka wyglądały w porządku. Problem zaczynał się z bliska.

Prawdopodobnie miały na karku 10+ lat. W ich dolnej części (jakieś ⅕ od spodu) zalegała stała wilgoć. Tam też zamieszkał grzyb. Próbowałem zdjąć pokrowce i wyprać je, kombinowałem z czyszczeniem materacy chemicznie, ale… nic z tego. Materace były wizualnie zjechane, a smród pokrowców uparcie trzymał się na pozycji, niezależnie od zastosowanych środków.

Obrazek

W skrócie: Paszła won, kupię se nowe, o! Żeby jednak nie było, że podszedłem do tematu bez szacunku dla historii, przed wywaleniem zrobiłem im inwentaryzację w postaci modeli 3D. Nota bene, w ten weekend, gdy piszę ten tekst, będę zamawiać nowe.

Stęchlizna

Przy kupnie jachtu nie zauważyłem, żeby jakoś szczególnie śmierdział. Ot, klasyczna woń jednostki pływającej mającej prawie 45 lat. Natomiast po miesiącu zaczęły do mnie docierać sugestie, że może by jednak coś z tym zrobić.

Skonsultowałem się z wujkiem Google’em. Ozonowanie powinno załatwić sprawę. Znalazłem firmę w Danii, która się tym zajmuje. Spojrzałem na cennik. Mowy nie ma! I w tym momencie w głowie pojawiła mi się fraszka:

“Jeśli nie chcesz jachtu zguby,
Ozonator kup se, luby.”


To se kupiłem. I se puściłem. I se zlikwidowałem stęchliznę.

(Młody) Zbieraj - Trio: 1:0.

Obrazek

Wnętrze - no mogłoby być jaśniej

Wnętrze jachtu ma mnóstwo drewna w świetnym stanie - co sobie bardzo chwalę. Problem w tym, że tam, gdzie drewna nie było, było włókno szklane. A dokładniej włókno szklane pomalowane na kolor drewna.

Niby dobrze, niby spójnie, ale wnętrze sprawiało przez to wrażenie dużo ciemniejszego, niż było w rzeczywistości. A że moją duszę architekta coś takiego drapie po rogówce, wymyśliłem sobie, że pomaluję to na biało.

Ponieważ to wnętrze, a moje przywiązanie do klasycznej szkoły malowania (czytaj: szlifowanie, gruntowanie, malowanie) było w tym przypadku średnie, od razu położyłem trzy warstwy białej farby na starej brązowej.

Obrazek

Efekt? Na plus. Jest od razu dużo jaśniej! A do tego ładne drewniane listwy, czy inne drewniane elementy są teraz podkreślone dzięki kontrastowi.

Co dalej?

Na ten moment szykuję jacht do kolejnego sezonu, ale o tym w następnych postach! :)

Autor:  Michal [ 16 mar 2025, o 14:01 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Ze starymi materacami jest nieraz kłopot bo ludzie wymieniają obszycie a w środku zostawiają zagrzybioną gąbkę. Wygląda dobrze a coś pachnie... W Polsce największa firma od materacy jachtowych to Pacyfic z Ostródy. Jeździli często do Skandynawi z materacami.

Autor:  Młody Zbieraj [ 16 mar 2025, o 15:47 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

I trafiłeś dobrze, ponieważ właśnie wybrałem Pacyfic do wykonania nowych materacy :).

Autor:  waliant [ 16 mar 2025, o 20:44 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Młody Zbieraj napisał(a):
Jest od razu dużo jaśniej!

O tak, zrobiliśmy w kabinie ten sam manewr, do tego podłoga z jasnej sklejki i zupełnie inaczej środek wygląda.

Autor:  Kris3k [ 18 mar 2025, o 17:54 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Fajnie, że odświeżyłeś wątek, dzięki temu mogłem go znaleźć :) Czy mógłbyś napisać w skrócie jak wygląda sytuacja z miejscami rezydenckimi w Danii w okolicach gdzie cumujesz? czy trudno znaleźć postój, jak wyglądają obecnie koszty rocznego postoju woda / ląd? Dopiero co byliśmy 2 tygodnie temu w Aalborg i Aarhus zrobić jakiś wstępny rekonesans i generalnie celujemy właśnie w tą część Danii lub jeszcze bardziej na południe - Fredericia?
Kwestia bandery - pozostawienie duńskiej - jakie są wymagania, restrykcje dla osób mieszkających na stałe w Polsce? Szkoda, że blog nie działa, albo nie uruchomiłeś, bo czyta się lekki i przyjemnie!
Oczywiście gratulacje jachtu - podoba się :D

Autor:  Młody Zbieraj [ 20 mar 2025, o 09:56 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Cześć, Krzysiek!

Po pierwsze, przepraszam za obsuwę z odpisaniem - cały swój wolny czas przeznaczam teraz na skrobanie przy jachcie - napiszę z resztą o tym niedługo w osobnym poście. Równocześnie chciałem poświęcić czas by możliwie jak najwięcej przekazać jedną odpowiedzią :).

Po drugie, szkoda, że nie dałeś znać wcześniej - obie miejscowości to „moje rewiry” ;). Napisz następną razą na priv.

Postój stały w duńskiej marinie

W Danii postój stały dzieli się na dwie główne opcje:

1. Wynajem (przyjmijmy na potrzeby tego postu, że całoroczny)
2. Dzierżawa (tzw. własnościowe miejsce)

AD1. Wynajem

Generalna zasada w kraju LEGO jest taka, że każdy, niezależnie od miejsca zamieszkania (czyli także z Polski), może wynająć miejsce postojowe w dowolnej marinie, o ile są jeszcze dostępne miejsca.

W mojej okolicy raczej nie ma problemu ze znalezieniem miejsca na dłuższy postój - o ile chcesz wynająć całorocznie i zabierzesz się za to na początku roku, a nie w środku sezonu. Ceny potrafią się różnić między marinami, ale dopóki nie zbliżasz się do Kopenhagi/Zelandii, to te różnice nie są aż tak duże.

W większych miastach, takich jak Aarhus czy Aalborg, faktycznie bywa ciaśniej, ale wciąż da się coś znaleźć, zwłaszcza jeśli jesteś elastyczny co do konkretnej mariny.

Koszt rocznego postoju zależy od długości jachtu i samej mariny. Dla jachtu ok. 8m długości i mniej niż 3m szerokości to mniej więcej:
- 6000 DKK (Knebel, okolice Aarhus)
- 16 000 DKK (Marselisborg, Aarhus)

To są widełki orientacyjne - w dużych marinach/miejscowościach drożej, w mniejszych taniej. Woda zwykle wliczona, prąd rozliczany osobno. Postój zimowy na lądzie to dodatkowe 3000-5000 DKK.

AD2. Dzierżawa (czyli “własność”)

Jeśli planujesz trzymać jacht w jednym miejscu 7-8 lat lub dłużej, bardziej opłaca się wykupienie miejsca. To de facto dzierżawa, ale Duńczycy zwykle mówią o tym jak o „własnym” miejscu - choć w razie reorganizacji mariny możesz zostać przesunięty (czy chcesz, czy nie ;) ).

Zaletą jest to, że roczne opłaty są o połowę niższe niż przy wynajmie. Ja np. za miejsce 10x3m dla mojego 8-metrowego Trio zapłaciłem tydzień temu, za kolejny rok do lutego 2026, 5624,30 DKK. W ramach posiadania własnego miejsca w jednej największych marin na Zatoce Aarhus, czyli w marinie Kaløvig (Kaløvig Bådelaug - lekko ponad pół tysiąca jachtów), północne przedmieścia Aarhus. Kontekst - na zatoce Aarhus jest 7 marin.

Dodatkowe plusy posiadania własnego miejsca:
- Brak opłat za wynajem (płacisz tylko koszty wspólne mariny - śmieci, wodę itp., to jest to co jest zawarte w kwocie którą podałem wyżej)
- Postój na slipie oraz dwukrotne użycie dźwigu w roku za darmo
- Możliwość wynajęcia miejsca na czas swojej nieobecności - jeśli wyciągniesz jacht na ląd lub wyruszysz na dłuższy rejs, marina może wynająć Twoje miejsce komuś innemu (głównie chodzi o jachty - gości przypływających do mariny), a Ty dostaniesz zwrot części kosztów! W skrajnym przypadku (jacht na lądzie cały rok) możesz zejść z rocznymi opłatami do zera.

Bandera

Jeśli chcesz zostawić duńską banderę, nie ma wymogu posiadania adresu w Danii - więc osoby mieszkające w Polsce mogą zarejestrować jacht pod duńską banderą bez problemu.

ALE - jeśli chcesz kupić miejsce, to marina może mieć własne zasady co do tego, czy pozwala na „obcy” adres. Warto to sprawdzić w konkretnej marinie.

Druga ważna rzecz - ubezpieczenie OC. Każda marina w Danii wymaga, aby jacht miał duńskie OC od pierwszego dnia postoju w nowym porcie macierzystym. Niektóre ubezpieczalnie mogą mieć problem z zagranicznym adresem, choć np. moja (Tryg) chyba nie robi z tego problemu.

Wybór mariny

No i tu oczywiście moja opinia będzie stronnicza ;), ale uważam, że okolice Aarhus to lepsza opcja. Masz wszędzie blisko:
- Zelandia;
- Północna Jutlandia;
- Wyspy Samsø, Tunø i wiele innych;
- Łatwe wyjście na Kattegat (Grenaa, wyspa Anholt - świetny przystanek do Szwecji bez konieczności nocnego pływania);
- Do tego zatoka Aarhus jest bardzo bezpieczna do żeglowania.

Dodatkowo Aarhus to drugie największe miasto w Danii i de facto stolica Danii kontynentalnej. Znajdziesz tu wiele warsztatów szkutniczych, żaglownie, wiele sklepów żeglarskich (i nowe sią wciąż otwierają), pełną infrastrukturę do serwisowania jachtu.

Fredericia to też dobry wybór, zwłaszcza jeśli chcesz mieć dostęp do Małego Bełtu i zależy Ci na lepszej komunikacji - bo faktycznie jest godzinę bliżej z Polski niż Aarhus.

Tyle!

Jeśli będziesz miał jakiekolwiek pytania, daj znać! :)

PS. Strona niby jest gotowa, ale jeszcze jej nie podłączyłem :D.

Autor:  waliant [ 20 mar 2025, o 10:02 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Młody Zbieraj napisał(a):
Każda marina w Danii wymaga, aby jacht miał duńskie OC od pierwszego dnia postoju w nowym porcie macierzystym.

Tu się zaciekawiłem. W jakim sensie ubezpieczenie musi być duńskie? Jeżeli mam ubezpieczenie w Pantaeniusie to się łapię czy jednak nie?

Autor:  Młody Zbieraj [ 20 mar 2025, o 10:21 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Akurat siedzę w marinie i dorwałem kapitana tego infrastrukturalnego przybytku - uwaga, poprawka do mojego ostatniego tekstu!

Ubezpieczenie duńskiego jachtu nie musi pochodzić z Danii - tak długo, jak jest to jacht do użytku prywatnego (czyli nie do czarteru i zarabiania pieniędzy).

ALE - warto zgłosić w marinie, że ubezpieczenie jest „udlandowskie” (czyli zagraniczne), żeby uniknąć nieporozumień. Niektóre mariny mogą mieć swoje procedury w tym zakresie, ale generalnie nie jest to problemem (a na pewno nie jest to problem w Kaløvig).

Autor:  Kris3k [ 20 mar 2025, o 10:55 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Piotr, bardzo Ci dziękuję za tak szczegółową i przejrzystą odpowiedź. Sporo mi rozjaśniłeś, ale już wiem, że na pewno będą kolejne pytania :)
Póki co zbieramy informację i "rozglądamy się" za odpowiednim jachtem. Od września do końca roku chcemy mieć na tyle przeglądnięte oferty z rynku, by móc wybrać się na kilka dni i pooglądać już na miejscu. Jacht w zakresie 28-32 stopy, chętnie motorsailer, ale nie musi być na 100% Trochę łagodzimy stanowisko w tym zakresie ;) Rocznikowo pomiędzy 80-95 Taki rozstrzał :cool:

Autor:  Młody Zbieraj [ 20 mar 2025, o 11:43 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Najtaniej wyjdą jachty z pierwszej ręki sprzedawane prywatnie na dba.dk - odpowiednik polskiego Allegro.

Autor:  Młody Zbieraj [ 28 mar 2025, o 21:37 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Bezpiecznik, durniu!
Czyli zimowanie jachtu na koniec 2024


Moje Trio 80 udało się wyciągnąć z wody dopiero pod koniec listopada. Powody? Życie. Sprawy. Połowa z nich nie do końca zależna ode mnie, druga połowa… też nie bardzo.

W każdym razie - mamy czwartek, 21 listopada 2024 roku. Imieniny papcia (gdyby jeszcze był z nami, co zapewne skwitowałby komentarzem, że lepiej późno niż wcale, ale głupio to tak późno). Tego dnia, wbrew duńskiej rutynie klimatycznej, pada śnieg. Aarhus wygląda jakby ktoś pomylił mapy pogodowe - niby zima, ale przecież tu +5 stopni to styczeń pełną gębą.

Wpadam więc na zaśnieżony jacht. Trzeba zebrać rzeczy na zimę: lodówka, zapasowe żagle, grzejnik (ten sam, którym malowałem wnętrze jesienią na biało). Przy okazji stwierdzam, że skoro nie było mnie na jachcie miesiąc, to warto zerknąć co z akumulatorami. Ładowanie szło cały czas z panelu słonecznego - ale tylko do baterii użytkowych. A silnikowy? No właśnie. Przestawiam więc przełącznik, niech i ten bidok coś z życia ma.

I wtedy mnie tknęło - skoro już tu jestem, zobaczmy, czy silnik w ogóle ruszy.

Zawór wlotu wody morskiej: otwarty.
Prąd na panelu: włączony.
Kluczyk do startera: przekręcam… i cisza.

Jeszcze raz. Nadal cisza. Nikt nie gra, nikt nie śpiewa. Silnik milczy jak ksiądz na spowiedzi z przewodnikiem milczenia.

Ech. Wiadomo. Akumulator się rozładował. Mógłbym teraz uderzyć się w pierś, ale szkoda czasu - po prostu trzeba było zostawić ładowanie na silnik. A ja, mądry inaczej, zapomniałem, że przez ostatnie tygodnie żyłem w błogim poczuciu, że cztery baterie użytkowe wystarczą, by świat się kręcił.

Przestawiłem więc z powrotem ładowanie na baterię silnika. Panel słoneczny ledwo zipie spod półcentymetrowego szronu, którego nie da się zeskrobać bez ryzyka naruszenia świętości instalacji fotowoltaicznej. No to trudno - jutro spróbuję raz jeszcze. Wracam do domu.

Sobota, 23 listopada

Plan prosty: ze znanym już z wcześniejszej historii Łukaszem przestawiamy jacht pod stację wypompowywania fekaliów, a potem pod keję techniczną. W poniedziałek dźwig. 07:30 rano. A więc trzeba działać sprawnie. Ostrzegłem przy okazji Łukasza, że może się okazać, że będziemy musieli wyjąć akumulator i zabrać go na ładowanie, jeśli znowu nie ruszy.

Wpadam znów na jacht. Zawór wody: otwieram. Kluczyk do startera: przekręcam. Cisza. I wtedy - BĘC! Olśnienie. Ja pier… przecież nie włożyłem kluczyka bezpiecznika! Bezpiecznik silnika, ty geniuszu!

Ten przeklęty plastikowy kluczyk, co to go trzeba włożyć w zejściówce pod nogami - bez tego możesz sobie odpalać silnik, do którego prąd nie dociera, aż padniesz. Lecę więc do nawigacyjnej, chwytam „kluczyk do szczęścia”, wkładam, przekręcam, start… i silnik, jakby z wyrzutem, ale też z ulgą, zaczyna warczeć. Dum-dum-dum-dum. Ożył. Nie wiem, czy bardziej ucieszyłem się ja, czy on. Obstawiam remis.

W nagrodę silnik sobie pochodzi, a ja w tym czasie szczotą usuwam śnieg z pokładu i tłukę lód gdzie się da - byle nie na panelu. Następnie najkrótszy rejs roku: 500 metrów dookoła mariny, do stacji gówna. Po tej przygodzie już tylko pod kejkę techniczną. Zostawiłem ładowanie na silnik, bo i tak już nic do stracenia nie mam.

Poniedziałek, 25 listopada

06:50. Kompletna noc o tej porze roku w Danii. Na jachcie melduję się tak wcześnie, bo przecież wiadomo, że dobrze by było rozgrzać silnik. Szczególnie po miesięcznej ciszy. Zawór: otwieram. Bezpiecznik silnika: włożony (ha, nie dam się drugi raz!). Starter: przekręcam.

Silnik kręci, kręci, kręci… i nic.

Jeszcze raz. Znów. Kręci, ale nie odpala.

Sprawdzam duszenie - nie włączone. Kombinuję. Modlę się (o dziwo nic to nie daje). Nic. Im dalej w las, tym mniej życia w tym kręceniu. Aż w końcu - cisza totalna. Umarł w butach.

Lokalny aborygen z warsztatu, który tego dnia wcześnie przyszedł nad czymś tam pracować, rzekł, że to… akumulator się po prostu wyłożył. Nie z nudów, tylko z wyczerpania. Kiedy wcześniej myślałem, że ta cholera się rozładowała, nie wiedziałem, że byłem blisko - miała tylko tyle energii by ten raz, dwa dni wcześniej, odpalić!

Na szczęście do dźwigu było już blisko. Cumy, ręce, trochę siły i udało się przeciągnąć jacht na miejsce. Samo wyciąganie - klasyka. Trochę małż na burtach, ale tak to zero dramatu.

Morały z tego powstały takie:
1. Jeśli silnik nie odpala, zanim zaczniesz grzebać w duszeniu, paliwie i karmie dla gremlinów - sprawdź bezpiecznik. Czasem to nie awaria, bateria czy inni bogowie, tylko człowiek.

2. Akumulator to mistrz pozorów - udaje, że działa, aż przyjdzie ten jeden dzień, kiedy naprawdę go potrzebujesz. I wtedy robi z ciebie idiotę. Miernik baterii trza będzie kupić i zamontować…

PS. Zdjęcia zrobiłem już po usunięciu żyjątek i innych z burt (stąd ślady wapienne po nich).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Autor:  waliant [ 28 mar 2025, o 21:54 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

Młody Zbieraj napisał(a):
Miernik baterii trza będzie kupić i zamontować…

Daje spokój ducha a strasznie drogi nie jest. ;)
Ale ja bym także wymienił śrubę na składaną. Taka duża śruba jaka jest to jednak ogromny hamulec.

Autor:  Młody Zbieraj [ 28 mar 2025, o 22:13 ]
Tytuł:  Re: Sailing Pete

W skali jachtu ta śruba nie jest wcale taka duża - powiedziałbym wręcz, że całkiem normalna. Problem ze składanymi śrubami polega głównie na ich efektywności podczas manewrowania w marinie - są pod tym względem mniej niezawodne. Warto też dwa razy w sezonie sprawdzić stan części ruchomych i ich mocowań. Na zwykłej śrubie może i stracę pół węzła przy 5 węzłach prędkości, ale przynajmniej mam spokój przy cumowaniu i wiem, że jak wrzucę wsteczny, to się nie zastanawiam, czy śruba na pewno zaskoczy, zwłaszcza na krótkich, acz intensywnych manewrach w ciasnej marinie ;).

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

Co do akumulatora silnika - potrzebuję chyba kupić jakiś monitor do niego, ale muszę znaleźć jakieś idioto odporne rozwiązanie, bowiem elektryk ze mnie żaden. Teoretycznie to samo powinienem zrobić z bateriami użytkowymi...

Strona 1 z 2 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
https://www.phpbb.com/