Niestety albo na szczęście, to już ostatnia opowieść.
Wyjeżdżam do San Atorium. Jak znowu przyszambimy z koleżankami jak dwa lata temu (co jest więcej niż pewne i na 150 %) to kierowniczka nam odetnie internet

.
Żałuję bardzo bo nie doczekam finału samotnej wyprawy Gosi. Jeśli ktoś mógłby wrzucić tu jakieś informacje będę niezmiernie zobowiązany.
Przepraszam za kilka błędów które jednak się wkradły i dziękuję piszącym i czytającym.
Życzę wszystkim spełniania marzeń

.
Juziu
Przyszło mi teraz trochę przynudzić (z tym „teraz” to sobie schlebię) i wymienić jedynie z imienia i nazwiska kilkunastu pierwszych naukowców polarników (ponoć tytuł polarnika przysługuje jedynie tym, którzy zimowali) na Antarktydzie, lub w Arktyce chociaż każdy z nich zasługuje na osobną opowieść, bo byli to nietuzinkowi ludzie i byłoby o czym pisać. Niestety tutaj mogę jedynie podać suche daty i nazwiska.
Po kilku latach przerwy, jako pierwszy pozytywnie na propozycję pracy naukowej na radzieckich stacjach odpowiedział meteorolog Włodzimierz Chełchowski - zimował (1964/1965 r. Na stacji Mirnyj.
Następnie (grudzień 1965 r.) dołączyli, choć bardziej minęli się) geofizycy:
Maciej Zalewski, Adam Kuchcicki, Janusz Molski i Ryszard Czajkowski.
Molski wrócił na zimę do kraju, a pozostała trójka zimowała w stacji Mołodiożnaja.
Wiosną 1968 r. Stanisław Rakusa-Suszczewski i Krzysztof Opaliński – biolodzy wyjechali wraz z 14 Radziecką Wyprawą Antarktyczną, a powrócili do kraju w lutym 1970 r.
Następnie pod koniec 1971 r.: Stanisław Rakusa-Suszczewski, Maciej Rembiszewski, Andrzej Piasek oraz Andrzej Berbecki i Zbigniew Pietrzkiewicz. Trzech pierwszych to biolodzy, a pozostała dwójka filmowcy (tylko gdzie są kurde te filmy ) spędzili sezon letni na Mołodiożnajej.
Na Antarktydę w 1973/1974 roku wyjechała 4-osobowa grupa biologów: Stanisław Rakusa-Suszczewski, Krzysztof Jażdżewski, Hubert Szaniawski i Andrzej Lipkowski.
Już widać sądzę, że jedno nazwisko się mocno powtarza. Wtedy docent, obecnie profesor Rakusa–Suszczewski da jeszcze czadu. Kieruje trzema ostatnimi wyprawami, a po ostatnio wspomnianej udaje się na zimowanie na amerykańską stację McMurdo gdzie nawiązuje znajomości, powiedzmy z trochę innego ustroju. Te znajomości się nam bardzo przydadzą.
Wszystkie te polarne osobistości po powrocie do kraju publikują prace naukowe dobrze przyjęte w kręgach naukowych. Temat okołoantarktyczny wzbudza coraz więcej zainteresowań włącznie z kręgami decydenckimi, co jak wiemy jest niezbędne dla dalszych działań. Faktycznie, są efekty i to jakie.
Wtedy to właśnie Rakusa–Suszczewski pisze poniższe słowa:
„...widziałem w szerszej perspektywie cały kompleks spraw związanych z Antarktydą. Nabrałem przekonania, że w niedługim czasie szereg państw zechce zakładać tam swoje stacje badawcze. Moją wizją była polska stacja w Antarktyce, która służyć miała badaniom naukowym i naszej flocie rybackiej. Wyobrażałem sobie, że taką stacją zainteresują się również inne kraje RWPG, a zatem koszty pokryją zainteresowani wspólnie...”.
Niezbędny jednak jest rekonesans, który potwierdzi jego słowa, a przede wszystkim sens ekonomiczny, bo że jest naukowy mało kto wątpi. W tym czasie argument nowych łowisk jest bardzo istotny. W 1971/1972 r nowooddany, zdaje się, że pierwszy polski statek badawczy „Profesor Siedlecki” przeprowadził bardzo dobrze rokujące testowe połowy na szelfie argentyńskim.
Załącznik:
Profesor Siedlecki.JPG [ 94.9 KiB | Przeglądane 2294 razy ]
Klamka zapada i zorganizowana przez Instytut Ekologii PAN i MIR (Morski Instytut Rybacki) wyprawa wyrusza w grudniu 1975 r. Wypłynęły dwa statki: „Profesor Siedlecki” i „Tazar”. Mają zbadać czy możliwe jest przemysłowe odławianie kryla, czyli małego raczka, którym żywi się większość stworzeń w Oceanie Południowym, oraz przeprowadzić próbne połowy ryb. Wszystko świetnie się udaje. Zaciągi kryla rekordowe, opracowanie technologii przeróbki raczka ładnie zwanego Eufasia Superba udają się wyśmienicie. Chodziło o pozyskanie białka spożywczego i paszowego. Te technologie i możliwości nie zostają jednak wykorzystane i nawet nie wiem czemu. Z tego co się orientuję, to dziś niektóre kraje wykorzystują kryla do celów spożywczych. Wyprawa jednak jest bardzo udana. Udowadnia, że połowy ryb mają sens. Ja to pamiętam jak przez mgłę, ale to chyba m. in. dzięki tej wyprawie w sklepach w Polsce pojawiły się egzotyczne ryby, tu nie chcę strzelić jakiego babola, ale np. kerguleny. Wyprawa, zorganizowana „na bogato”, pokazuje braci antarktycznej, że jesteśmy poważnie zainteresowani wstąpieniem w ich szeregi. Są i inne profity. Powstają kultowe, i tu nie boję się tego słowa, choć często jest obecnie nadużywane, „hiciory” takie jak „Stary Larsen”, „Sztorm przy Georgii”, a kto wie czy nie „Noce na oceanie”, czy „Mgła” bo rejs był długi. Wszystko to za sprawą młodego ichtiologa, pewnie znanego wszystkim - Jerzego Porębskiego.
14 lutego, gdy obydwa statki opuszczają Antarktykę po prawie 2 miesiącach eksploracji i badań, przez radiostację załogi dowiadują się, że z Chile wypłynął polski jacht „Gedania” i kieruje się w stronę Antarktydy. Szkoda, że nie wcześniej, myślą sobie załogi, spotkalibyśmy wtedy Dariusza Boguckiego, współkonstruktora „Profesora Siedleckiego” to by dopiero było. Czy kapitan „Gedanii” również tak bardzo by się ucieszył, to nie jest wydaje mi się takie pewne, bo w swojej autobiografii, o ile dobrze pamiętam, pisze o „Profesorze Siedleckim” mocno rozgoryczony i chyba został w niezbyt ładny sposób odsunięty od tego projektu, a że nie jestem pewien szczegółów, może lepiej będzie jeśli zostawię ten temat w spokoju.
Ach co to był za rejs!
Szaleńczy, (w pozytywnym znaczeniu tego słowa, bo przecież jest i takie), jak przystało na marzycieli, ubogi. Pionierski bez dwóch zdań.
Sadzę, że akurat w takim miejscu, czyli na forum, nie trzeba przedstawiać ni wyprawy ni załogi, więc w dużym skrócie pozwolę sobie opisać o co chodziło.
Założenia niezwykle ambitne. Zdobyć Przejście Północno–Zachodnie, a następnie popłynąć do Antarktyki. Brzmi wystarczająco szaleńczo? Brzmi!
Jak się jednak przyjrzeć bliżej to się okazuje, że nie tak bardzo. Kapitan Bogucki bardzo doświadczony: Szpicbergeny, Jany Mayeny, Grenlandie itd. Załoga podobnie, praktycznie każdy z jej członków to kawał historii polskiego żeglarstwa. Jacht specjalnie zbudowany pod kątem takich wypraw. Niestety dwa tygodnie przed wypłynięciem Kanadyjczycy przysłali negatywną odpowiedź na prośbę o pozwolenie na wpłynięcie na kanadyjskie wody. „Gedania” jednak płynie w tamtym kierunku i cofnięta zostaje dopiero w Rezolution Bay. Kto wie, może jakby nie to, wyprzedziliby „Gedańczycy” naszych Panów Kurbiela, Mączkę, Jacobsona, no i oczywiście Panią – Joelle Kurbiel oraz jachty „Starego” i „Nektona”. To jednak inne historie, więc wracam do „Gedanii”.
Pamiętam, że w Arktyce zdarzyła się (dużo się zdarzyło, ale ta historia jest „zabawna”) sytuacja, podczas której kuter, do którego burty zacumowana była „Gedania” zapomniał o tym fakcie ewidentnie z powodu, jak mawiali klasycy, pomroczności jasnej i zygzakując wypłynął załatwiać, jak można sądzić, pilne sprawy. Cumy udało się zrzucić, ale trzeba było gonić kuter, żeby odbić swojego załoganta, który wspiął się na pokład kutra usiłując obudzić mózgi rybaków. Wszystko skończyło się dobrze, choć nie było to jak myślę takie śmieszne.
W każdym razie nasz jacht udał się na dalekie południe, gdzie bez niezwykłych okoliczności eksplorował Antarktykę odwiedzając angielską, radziecką i amerykańską stacje polarną. Niezwykły rejs, załoga, kapitan i mógłbym o tym długo... , ale to może jakoś kiedyś przy okazji.
Przy okazji, mam nadzieję, że Panowie „Magnus Zaremba” i Eugeniusz Moczydłowski (chyba najmłodszy uczestnik wyprawy) są w świetnej formie, bo cos nie mogę znaleźć informacji na ten temat.
Załącznik:
www.gedanopedia.pl_„Gedania”.JPG [ 308.07 KiB | Przeglądane 2294 razy ]
Zmierzałem już od pewnego czasu do finału mojej pisaniny, czyli do powstanie Polskiej Stacji Polarnej im. Henryka Arctowskiego. Nakreślę, niestety pokrótce (znowu dużo tego) okoliczności powstania Stacji.
Dużo by pisać o przygotowywaniach, bieganiach, przekonywaniach, nie będę też nudził biurokratycznymi formalnościami, negocjacjami itp.
Bardzo mi się podoba cytat z Rakusy–Suszczewskiego, kierownika naukowego wyprawy, który mocno już zdenerwowany próbami podbicia w ostatniej chwili stawki za pracę z powodu ryzyka, hamując ostry język i atak furii powiedział: „Ja tam byłem, wiem i dowodzę. Robimy dla kraju, dla sprawy i nie wszystko musi być przeliczane na pieniądze”.
Poskutkowało. Pod koniec grudnia 1976 r. wyczarterowane statki „Dalmor” pod kpt. Zenonem Krzemińskim i „Zabrze” gdzie dowodzi kpt. Marian Lis zostają załadowane blisko 500 tonami ładunku, po czym ruszają w drogę.
Wytypowano kilka lokalizacji m. in. Wyspy King George, Half Moon, czy Livingston, ale Rakusa –Suszczewski już podjął wewnętrzną decyzję bazując na mapach i prywatnych informacjach. Dla porządku właściwie i w celu upewnienia się co do słuszności decyzji po rekonesansie na Thomas Point (King George), odwiedzone zostają pozostałe wyspy. Jednak Thomas Point.
Następuje powrót na King George i rozpoczyna się ciężka praca. Trwała 57 dni. Uczestniczyły w niej 73 osoby, nie licząc załóg statków. Trudno wymienić wszystkich. Tak jak i tych, którzy uczestniczyli w przygotowaniach i wspierali ideę powstania „Arctowskiego”. Z tego, co wiem budowniczowie Stacji do dziś corocznie spotykają się by powspominać to niezwykłe wydarzenie.
26 lutego 1977 r. w świat poszła informacja: ,,Tu stacja antarktyczna im. Henryka Arctowskiego Polskiej Akademii Nauk na Wyspie Króla Jerzego w archipelagu Szetlandów Południowych, położona na 62°10'S i 58°28'W.
Stacja im. Henryka Arctowskiego rozpoczęła działalność dziś o godz. 3.25 GMT.”
Koniec.
J