Forum Żeglarskie

Zarejestruj | Zaloguj

Teraz jest 20 lip 2025, o 21:16




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 5 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: 14 paź 2015, o 21:14 

Dołączył(a): 2 lis 2011, o 10:26
Posty: 155
Podziękował : 25
Otrzymał podziękowań: 34
Uprawnienia żeglarskie: w szufladzie
Wreszcie zamrugały światła latarni S. Elia. Po ostatnim nocnym przelocie, myślami jestem już przy cieplutkiej kawie w przyportowym barze. Tym razem morze obeszło się z nami łaskawie i wiatr zafundował nam spokojną żeglugę wzdłuż południowego wybrzeża Sardynii. Po obraniu kursu na Cagliari zrzuciliśmy żagle i płyniemy prosto pod wiatr. Teraz, gdy wszyscy śpią, silnik miarowo pracuje dotrzymując mi towarzystwa na samotnej nocnej wachcie. W oddali świecą się światełka statków zmierzających do portu. Musze być czujny gdyż będę przecinać kilka torów podejściowych .
Nastaje brzask. Niebo wydaje się być ze stali. Morze ma tę samą barwę. Wreszcie pojawiają się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Powiało przez chwilę optymizmem, ale ta atmosfera szczęśliwości szybko znikła po tym jak w zejściówce pojawiła się przerażona głowa Pawła.
-Śniło mi się, że wpłynęliśmy w dom.


-Chcesz prowadzić?-spytał z nadzieją w głosie Florio. Na jego twarzy pojawiły się pierwsze oznaki znużenia. Jak na 74- latka i tak jest zadziwiająco aktywny. Jego życiorys to niekończąca się opowieść. Brakuje mu tylko jednego: nigdy w życiu nie żeglował.
Zatrzymaliśmy się na Autogrillu za Mediolanem. Po kawie i siku Florio sadowi się na miejscu pasażera, a jego brat siada za stołem w kuchni-salonie. Pozostaje mi albo usadowić się kolo Maurizia, albo za kierownicą. Nie potrafię sobie odmówić takiej przyjemności - campera jeszcze nie prowadziłem. Do Genui autostrada nie zachwyca, ale wykorzystuję ten czas na wyczucie pojazdu. Potem zaczyna się najbardziej emocjonujący odcinek wzdłuż wybrzeża, pełen zakrętów, wzniesień, tuneli i zapierających dech w piersiach widoków. Florio – miłośnik campingu – o niemal każdej mijanej miejscowości ma do opowiedzenia jakąś historię. A że ceni dobrą kuchnię, opowiada też o lokalnych przysmakach i gdzie warto udać się na degustację.
Coraz śmielej sobie poczynam w zakrętach. Ducato wydaje się pokonywać je na granicy przyczepności. W pewnej chwili dobiega mnie głos właściciela:
-Jak mi rozwalisz samochód, to ja rozwalę Ci łódkę.
Znaczy, należy zwolnić.
W promieniach zachodzącego słońca wybieram zjazd do Pizy. Mamy jeszcze trochę czasu, a żołądki grają nam marsza. Zatrzymujemy się więc na parkingu przed jednym z gmachów użyteczności publicznej i...Florio przygotowuje dla nas spaghetti: aglio, olio, peperoncino.
Mamma mia...musicie kiedyś spróbować.
Moi włoscy przyjaciele byli przekonani, że udajemy się bezpośrednio do mariny. Nie wiedzą, że dziś wieczorem w Pizie ląduje Przemek.
Jest on bez wątpienia najbardziej opływanym uczestnikiem tego rejsu. Ma za sobą kilka rejsów oceanicznych, w tym przelot Atlantyku, oraz kilka historii do opowiedzenia.
Na widok campera, na jego twarzy gości delikatny uśmiech, ale ochoczo pakuje się do środka, i już po chwili mkniemy w kierunku morza.
Jutro rano dojadą Karolina, Sylwester i Marcin. Będą odsypiać dość długo dobową podróż autobusem. My w międzyczasie odbierzemy jacht. Następnie, już wszyscy razem, poszukamy darmowego parkingu dla Ducato, zrobimy zakupy rejsowe, a wieczorem przywitamy ostatniego uczestnika naszej wyprawy – Pawła.
c.d.n.



Za ten post autor Blueboy otrzymał podziękowania - 4: mdados, Micubiszi, Milena, Seba
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 15 paź 2015, o 23:09 

Dołączył(a): 2 lis 2011, o 10:26
Posty: 155
Podziękował : 25
Otrzymał podziękowań: 34
Uprawnienia żeglarskie: w szufladzie
Dziś mija szósty dzień rejsu.. Obok naszej lewej burty na kilka sekund pojawiło się stado delfinów, zajętych polowaniem. Nie było szansy, aby uwiecznić to spotkanie. Szkoda, bo jak potem usłyszymy, w tym rejonie zamieszkuje tylko ok. dwudziestu takich sympatycznych osobników.
Płyniemy prosto na południe w kierunku Bonifacio. Musimy wykonać ponad dziewięćdziesięciomilowy skok, aby na czas zdążyć do Cagliari. Przy wietrze 2/3 B z południa pokonanie tego odcinka na żaglach zajęłoby wieczność. A tak śmigamy prawie 7 węzłów i po piętnastogodzinnej żegludze wejdziemy do portu. . Wachtę ma autopilot, którego zawsze wykorzystuję gdy używam silnika. Doskonale sobie radzi z trzymaniem kursu a do tego jest małomówny, co pozwala zebrać myśli. A mam nad czym myśleć. Czeka nas pokonanie okrytych złą sławą Paszczy Bonifacio (Bocche di Bonifacio). To tak wredne miejsce, że zdrowi na umyśle ludzie starają się je omijać szerokim łukiem. Przy silnym wietrze powstaje tam krótka i stroma fala potrafiąca znacząco uprzykrzyć życie. Na szczęście ostatnie prognozy wiatrowe są korzystne. To co mnie niepokoi, to skrót PASSAGE DE LA PIANTARELLA, który pozwoli zaoszczędzić nam kilkanaście mil, ale prowadzi przy samym brzegu Korsyki wśród mielizn i podwodnych skał. W dobie gps`a nie powinno to nastręczać problemów, ale nigdy nic nie wiadomo. W dodatku niedługo zajdzie słońce, i wspomniane przejście przyjdzie nam pokonywać wśród przysłowiowych egipskich ciemności. Żeby podnieść nieco poziom trudności, coś zeżre północna kardynałkę w tym przejściu– bardzo istotny dla nas punkt orientacyjny. Na szczęście wszystko pójdzie jak po maśle, i po północy będziemy wznosić okrzyki na widok latarni morskiej Punta de Sperono. Stąd do Bonifacio jest już żabi skok.
Tego wejścia do Bonifacio nie zapomnę do końca życia, (chyba, że ten stary złośliwy Niemiec - Alzheimer zdecyduje inaczej). Port znajduje się w naturalnej zatoce wyrzeźbionej w stromym klifie.. Ani jednego podmuchu wiatru. Żadnej zmarszczki na lustrzanej tafli zatoki. Subtelna gra portowych świateł odbijających się w lustrze wody tworzyła niepowtarzalny show. I jeszcze ta cisza. Słychać było tylko plusk wody rozcinanej kadłubem Oceanixa. Rozdzielanie zadań załodze w takiej ciszy sprawiało mi ból. Każde szeptem wypowiedziane słowo wydawało się być świętokradztwem. Najciszej jak się dało zacumowaliśmy, i dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że w porcie toczy się życie. Tak więc i na naszym pokładzie „się zakotłowało”.
Poranek przywitał nas piękną słoneczną pogodą. Pionowe klify szczerzyły lśniące bielą zęby, zaś górująca nad portem twierdza spoglądała na nas posępnie. Ale nie daliśmy się przestraszyć - skorzystaliśmy z pralni i prysznicy. Następnie załoga rozpełzła się po miasteczku w poszukiwaniu wartych zapamiętania przeżyć. W międzyczasie wiatr wykręcił się na północno-zachodni i coraz częściej i silniej dawał o sobie znać również w porcie. Kiedy po południu oddawaliśmy cumy wiatromierz pokazywał 21 węzłów. Po wyjściu za główki Bonifacio zamykało szóstkę. Zapowiadała się halsówka w mało ciekawym nautycznie miejscu. I znów zapadał wieczór. Zarefowani i zaszelkowani wślizgnęliśmy się w ciemność.
c.d.n.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 21 paź 2015, o 20:43 

Dołączył(a): 2 lis 2011, o 10:26
Posty: 155
Podziękował : 25
Otrzymał podziękowań: 34
Uprawnienia żeglarskie: w szufladzie
Marina di Capraia to bez wątpienia tegoroczny faworyt w plebiscycie na najdroższy włoski port. Ale może zacznę od początku.
Opuściliśmy Rosignano przed południem obierając kurs na Bastię. Zaraz za główkami postawiliśmy grota, a po chwili z nie lada gracją rozwinęła się genua. Jacht sunął majestatycznie prześlizgując się niemal bezszelestnie po falach. Cała załoga zgromadziła się na pokładzie, by podziwiać okoliczności przyrody. Kiedy znienacka na wiatromierzu pojawiło się 20 węzłów jacht pochylił się na burtę i przyspieszył. Kątem oka na logu zauważyłem 9,8 węzła. Z bólem serca refowaliśmy genue, ale mus to mus. Wraz z wiatrem pojawiła się wyższa fala, która bardzo szybko spolaryzowała załogę na tych, którym się bardzo podobało, oraz takich, którym nie podobało się wcale. Kolejne godziny mijały, pokonaliśmy już połowę dystansu dzielącego nas od Korsyki. Nawiązaliśmy bliższe stosunki z pewnym cumulonimbusem, który próbował nas zaskoczyć, odkręcając wiatr o 180 stopni
I wtedy pojawiła się ona – Capraia. Wyłoniła się bezwstydnie z wody, mamiąc zapachami śródziemnomorskiej kuchni, gwarnymi restauracyjkami, bezpiecznym portem, a co za tym idzie, spokojnym snem. Popatrzyłem na cierpiącą część załogi, która co jakiś czas splatała się w braterskim uścisku z relingiem. To ich pierwszy raz, co nie znaczy, że musi być ostatnim. Bastia nie zając... skierowałem więc dziób w kierunku górującej nad wyspą twierdzy. Następnie zszedłem do nawigacyjnej i zadzwoniłem do mariny, aby poinformować o naszych zamiarach i dowiedzieć się , czy są wolne miejsca. Po sezonie zazwyczaj mariny nie są przepełnione, ale utarł się taki zwyczaj, więc dzwonię. Miły, kobiecy głos poinformował mnie, by w główkach portu zgłosić się na 74 kanale vhf.
Gdyby nie zmienny wiatr, tej nocy stanęlibyśmy na kotwicowisku Cala del Moreto (43*00,43 N; 009*48,46 E) . To bardzo malownicza zatoka w południowej części wyspy, otoczona klifem z czerwonych skał. Jest ulubionym miejscem niemieckich nurków.
To co zachwyca mnie nieustannie, to błyskawiczne ozdrowienie zaraz po rzuceniu cum. Mógłby to być temat na pracę magisterską. Jeszcze przed chwilą wszyscy ci, którzy próbowali wyzionąć ducha, w mgnieniu oka stają się pełni wigoru, przebierają się, i nawołują, żeby udać się na podbój nieskalanego jeszcze ich obecnością portu. I tak już po chwili Karolina i Sylwester byli gotowi do drogi, podczas gdy Paweł wzrokiem wytrawnego myśliwego wypatrywał baru w którym podają piwo. Jak szybko pokład się zapełnił, tak samo szybko opustoszał. Marcin zdecydował się podążyć za rodzeństwem, Włosi natomiast za Pawłem. Nie pamiętam dokładnie, gdzie się podział Przemek, w każdym razie ja postanowiłem dopełnić portowych formalności... i zaraz tego pożałowałem, tzw. wysoki sezon na Capraii trwa do końca września.
c.d.n.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 27 paź 2015, o 23:48 

Dołączył(a): 2 lis 2011, o 10:26
Posty: 155
Podziękował : 25
Otrzymał podziękowań: 34
Uprawnienia żeglarskie: w szufladzie
Wschód słońca nad Asinarą. Ciemność umyka na widok pierwszych promieni słońca tak samo jak fałsz blednie w zetknięciu z prawdą. Wyspa, kiedyś więzienie o zaostrzonym rygorze, a dziś ścisły rezerwat przyrody, swoją nazwę zawdzięcza dzikim osiołkom albinosom, które tam żyją i skubią smagane wiatrem źdźbła trawy.
Powoli pojawiają się w zejściówce zaspane twarze, zaczyna się zapełniać pokład. Kiedy mijamy Capo Caccia jesteśmy już w komplecie. Narasta podniecenie. Przed nami Alghero.
Dzisiejszy wygląd miasta zawdzięczamy pochodzącej z Genui, szlacheckiej rodzinie Doria. Oni to w latach 1102-1112 ufortyfikowali Alghero. A zrobili to tak dobrze, że nabrało ono niemal natychmiast strategicznego znaczenia. Przez dwa stulecia miasto było obiektem pożądania zarówno Genui jak i Pizy. A gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
. Kulisy wydarzenia, o którym teraz napiszę, są o tyle ciekawe, że stał pośrednio za nimi papież Bonifacy VIII. W myśl zasady "dziel i rządź" obiecał Hrabstwu Barcelony, iż pewnego dnia Królestwa Korsyki i Sardynii znajdą się pod panowaniem Hiszpanów. Mijały lata, zanosiło się, że obietnica to słowa rzucone na wiatr. Katalończycy stracili cierpliwość. I tak 15 czerwca 1354 roku na redzie portu Alghero pojawił się król Piotr IV Aragoński w towarzystwie...ponad 90-ciu okrętów wojennych. Rozpoczęto oblężenie miasta, które trwało aż do 16 listopada. Tego dnia dzięki zabiegom dyplomatycznym Piotra IV-tego miasto podpisało akt kapitulacji. Rdzenni mieszkańcy zostali wysiedleni. Do miasta sprowadzono osadników z Półwyspu Iberyjskiego. Do dnia dzisiejszego starsi mieszkańcy komunikują się w czternastowiecznym dialekcie katalońskim.
Ten, kto połączył zabytkową architekturę ze współczesną, zasługuje na to, aby mu wystawić pomnik. Pomiędzy stare budynki w harmonijny sposób wkomponowano nowe. Obronne mury ozdobiono średniowiecznymi armatami oraz machinami oblężniczymi. Ta harmonia udziela się również mieszkańcom, od których promieniuje serdeczność i uprzejmość. Wieczorem nadmorskie deptaki zapełniają się ludźmi, ale nie ma agresji, pijaństwa i chamstwa.. Króluje przyjazna atmosfera i dobra zabawa.
Zaraz po zacumowaniu udajemy się na lody, do najlepszej lodziarni we Włoszech, laureatki wielu rankingów. Mniam, mniam. Będziemy tu stać do jutra, a wyjście z portu zbiegnie się z zachodem słońca. Fajne jest Alghero i zawsze chętnie tu wrócę.



Za ten post autor Blueboy otrzymał podziękowanie od: Milena
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 31 paź 2015, o 21:35 

Dołączył(a): 2 lis 2011, o 10:26
Posty: 155
Podziękował : 25
Otrzymał podziękowań: 34
Uprawnienia żeglarskie: w szufladzie
„Ja, Chiara Vigo przyszłam na świat wieczorem 1-szego lutego roku pańskiego 1955, w niewielkiej miejscowości Calasetta niedaleko miasteczka Sant`Antioco. Nikt na mnie nie czekał, nawet moja matka spodziewała się mnie 3 miesiące później.
Mój ojciec zmarł 26 lutego 1963 roku. Mam niewiele wspomnień związanych z moim tatą. Pamiętam jego wysoką sylwetkę, gdy wieczorami wracał po pracy, i gdy po odprowadzeniu do stajni konia wchodził do domu, witał się z mamą, a następnie siadał biorąc nas na ręce i opowiadał historię magicznego drzewa w Sisineddu, na którym rosną cukierki. Następnie częstował nas tymi cukierkami z magicznego drzewa, dziwnym zrządzeniem losu mając zawsze 2, jeden dla mnie a drugi dla mojego brata Savia.
Moja mama wiodła życie w trudzie i znoju. Być może jej charakter był trochę oschły, ale spowodowane to było wysiłkami, aby utrzymać sześcioro dzieci. Wykonywała jednocześnie pracę położnej, aby zapewnić nam to, czego potrzebowaliśmy. Z tego też powodu coraz częściej ostoją dla mojej ogromnej potrzeby serdeczności i pieszczot była moja babcia.
Moja babcia Maria Maddalena Rosina Mereu była Mistrzem tkanin antycznych (należy zdawać sobie sprawę z tego, że w rodzinie Mereu od zawsze szyło się garnitury, kostiumy i wyprawki), W jej pracowni przewijało się wiele młodych kobiet, które rozmawiając o sztuce, polityce i ludziach, spotykały się i wymieniały doświadczeniami. Uwielbiałam przebywać tam przez większość czasu. Moja babcia zaszczepiła we mnie miłość do tkactwa. Kochała mnie ogromnie i zawsze znajdywała dla mnie czas poświęcając mi mnóstwo uwagi. Między nami istniała niespotykana więź, rozumiałyśmy się bez potrzeby mówienia czegokolwiek.
Babcia Leonide _tak ją wszyscy nazywali- była kobietą wyjątkowych zalet oraz szczególnych zdolności charyzmatycznych, nauczyła mnie wszystkiego, abym stała się Mistrzem Bisioru i Tkactwa. Jej brat Mons. Teofilo Dario Mereu mieszkał razem z nami. Bardzo lubiłam przebywać w jego gabinecie, pełnym antycznych ksiąg i tekstów biblijnych, gdzie kochałam czytać i pisać razem z dziadkiem, który siedział w swoim wielkim fotelu, obitym czerwonym aksamitem. Wujek Dario zastępował mi ojca i stał się moim duchowym i finansowym oparciem. Doskonale się rozumieliśmy. Pomagał mi w najmroczniejszych momentach mojego życia i w najcięższych próbach.
Mama z powodu wykonywanej pracy została wysłana do Ortaceus koło Cagliari. Zabrała ze sobą Józefa, najmłodszego z rodzeństwa. Reszta nas została w Sant`Antioco z babcią Leonide i dziadkiem Luigim.
Lata płynęły szczęśliwie, spędzałam czas podążając tropem artystycznym mojej babci. W jej pokoju – warsztacie czasu nigdy za wiele. Każda z osób, które ją odwiedzały miała jakąś historię do opowiedzenia. Uczyłam się reguł tkactwa, jego formuł, sekretów, historii antycznej, które często prowadziły mnie do wujka, prosząc go, aby móc przebywać z nim i poznawać starożytne języki. Moje życie płynęło szczęśliwie, mijały lata i z czasem zaczęłam uczyć Tkactwa. Podobał mi się jego świat i zrozumiałam, że tę wiedzę należy przechowywać i chronić , dlatego postanowiłam doskonalić moją wiedzę o Biologii morskiej. Dlatego też podjęłam pracę na farmie morskiej gdzie hodowano Pszyszynki szlachetne (Pinna nobilis setacea)...”
Tyle o sobie Chiara. Ta niemłoda już, bo sześćdziesięcioletnia kobieta jest wulkanem energii. Pracuje, przyjmuje gości w swojej pracowni – muzeum, organizuje wystawy, bierze udział w spotkaniach w różnych miejscach świata, śpi po dwie godziny na dobę i nurkuje na piętnaście metrów bez aparatu tlenowego. Przyznaje skromnie, że to ostatnie zajęcie sprawia jej największą przyjemność i bardzo ją odpręża. Jest bardzo komunikatywna i tworzy wokół siebie przyjazną atmosferę. Przyjęła nas w swojej pracowni mimo, iż pojawiliśmy się niezapowiedzeni. Mimo kilku prób kontaktu z naszej strony, jej telefon milczał jak zaklęty. Niemniej ryzyko odwiedzenia jej bez pewności zastania w domu nikogo opłaciło się. I tak poznaliśmy jedynego na Świecie Mistrza Bisioru, starożytnej i bezcennej tkaniny. wspominanej już w antycznych księgach. Nić bisioru to proteina produkowana przez wspomnianego małża Pinna nobilis setacea. Zwany również jedwabiem morskim, bisior jest materiałem ultralekkim, odpornym na ogień, nie utrzymującym na swojej powierzchni farby, ale dający się barwić. Jego naturalny kolor to ciemny brąz, lecz wystawiony na światło słoneczne lśni jak szczere złoto.
To królewska tkanina.
Chiara wprowadziła nas w podwodny świat Przyszynki szlachetnej, pokazała nam wszystkie etapy produkcji nici bisioru, by na koniec zaprezentować kilka swoich prac. Wyprodukowana w trakcie prezentacji złocista nić spoczęła na nadgarstku Karoliny - jedynej kobiety w naszym gronie. Jedno z praw kodeksu mistrza bisioru mówi, że jeżeli wśród gości jest osoba, która spodziewa się dziecka, taka osoba ma prawo wysłać mistrzowi lniane płótno, a ten uszyje z niego ubranie dla oczekiwanego dziecka. Tym razem Chiarze się upiekło, jako że ostatnia zima nie była wystarczająco ostra.
Wracaliśmy do portu w Calasetta zadowoleni z tego spotkania. Dopisała również pogoda. Dzień wcześniej wchodziliśmy do mariny przy 33-ech węzłach wiatru. Na szczęście przez noc się uspokoiło i rano powitało nas słoneczko. Marina w Calasetta choć niewielka, moim skromnym zdaniem jest godna polecenia. Ma cywilizowany węzeł sanitarny z prysznicem gratis (żetony pobiera się w biurze mariny), na kei prąd i wodę płatne ekstra, ale postój jest o połowę tańszy niż w pozostałych napotkanych portach. No i blisko stąd do muzeum bisioru, które znajduje się w Sant`Antioco przy Viale Regina Margherita 3. Warto odwiedzić to miejsce.
Po południu znów wyjdziemy w morze, do Cagliari. Po dopłynięciu pozwolimy rozkoszować się naszym włoskim przyjaciołom polskimi wysokoprocentowymi wyrobami spirytusowymi, które nie ukrywam, przypadną im do gustu. Natępnie Paweł zapoluje z harpunem na rekina, co zaowocuje nieoczekiwanym zejściem Przemka na 9 metrów, czyli dno mariny po bosak. Potem już tylko pożegnania i snucie planów na rok następny. Jeszcze tylko kawa na lotnisku i...koniec.



Kilka statystyk:
ilość godzin:90.55`
w tym
na żaglach: 55,25`
na silniku: 35,30`
ilość przebytych mil: 523
prędkość średnia: 5,5 węzła
max. siła wiatru: 38 węzłów



Za ten post autor Blueboy otrzymał podziękowania - 2: Janna, Margrabi
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 5 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 13 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
[ Index Sitemap ]
Łódź motorowa | Frezowanie modeli 3D | Stocznia jachtowa | Nexo yachts | Łodzie wędkarskie Barti | Szkolenia żeglarskie i rejsy NATANGO
Olej do drewna | SAJ | Wypadki jachtów | Marek Tereszewski dookoła świata | Projektowanie graficzne


Wszystkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment serwisu "forum.zegluj.net" ani jego archiwum
nie może być wykorzystany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody właściciela forum.żegluj.net
Copyright © by forum.żegluj.net


Nasze forum wykorzystuje ciasteczka do przechowywania informacji o logowaniu. Ciasteczka umożliwiają automatyczne zalogowanie.
Jeżeli nie chcesz korzystać z cookies, wyłącz je w swojej przeglądarce.



POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL