Kurczak wreszcie kupił nową łódkę przez internet i miał ja otrzymać w Marinie Pogoń w sobotę do południa. Ja zaczynałem urlop i w sobotę miałem być również w Szczecinie.
Piątek 3 lipca
Wyjechałem ze Starachowic około 2200 bo Kościelny miał drugą zmianę i kończył o 2000. Z całym majdanem (nie Radosławem) pędziłem nowo otwartym odcinkiem autostrady A1 omijającym Łódź. Jednak chyba wole starą trasę przez Grójec. Droga strasznie mi się dłużyła zmęczenie po całym dniu dawało o sobie znać. O godzinie drugiej w nocy około 50km za Poznaniem przyszedł czas na sen. Od trzech lat mam zamiar zmienić samochód na nowszy, ale zawsze jak jadę w dłuższą trasę i przychodzi czas na spanie cieszę się że go jeszcze nie zmieniłem. Chrysler Voyager bo o nim mowa jest wprost stworzony do takich podróży. Podróż minęła bez żadnych komplikacji. Zeszłym razem w maju nie miałem tyle szczęścia i ¾ trasy przyszło mi przejechać na czterech cylindrach z sześciu. Przyczyną okazało się pogryzienie przewodów wysokiego napięcia przez bliżej niezidentyfikowanego osobnika.
Sobota 4 lipca
Dulcynea!!!!!!!!!!!!( tak nazywa się łódka). Wszyscy oglądają Kurczakową Dulcię.

Okazało się że w szkole Kurczak wcielił się w rolę Don Kichota. Po wielu latach wreszcie odnalazł swoją miłość. Fellowship 28 jest większy od Albina Vegi o całe 40cm do tego jest szerszy o 20cm i cięższy o całą tonę! Ma długi integralny kil 1,10 zanurzenia i silnik Micubiszi !!!! Chyba muszę zmienić łódkę !
Kurczak zajął się swym statkiem ja zająłem się swym. Kurczak miał do pomocy Bastarda, który to specjalnie przybył z Kielc żeby go pilnować i zabierać mu wiertarkę. Ja miałem do pomocy Stasia. Roboty było w bród. Dokończyć mocowanie rolera, zmienić fał foka, zamontować akumulatory, podłączyć panel słoneczny, wymienić olej w silniku, nasmarować dławicę wału, podłączyć butlę gazową, zamontować sztorm relingi, założyć żagle, podłączyć UKF-kę. Do tego jeszcze należało założyć topenantę, ale żeby to zrobić ktoś musiał zostać wciągnięty na maszt. Nie mam ławeczki bosmańskiej …….Hm co tu wymyśleć można w sobotę po południu? Okazuje się że można ! Hania od Oceana-A powiedziała żeby kupić huśtawkę dla dzieci w Selgrosie i wciągnąć tam Koscielnego, który waży tylko 55 kg. Tak tez uczyniono. Kościelny wjechał na maszt w huśtawce. Założył topenantę i linki podsalingowe. Zostało jeszcze poprawić wimpelka ale niestety cierpliwość mu się skończyła i powiedział proszę bez dyskusji mnie opuścić. Kolacja. Spać.

Niedziela 5 lipca
Kolejny dzień zmagań łódkowych. W poniedziałek chcemy wypłynąć we dwie łódki. Kurczak w dziewiczy rejs Dulcią, ja w próbny pozimowy rejs Villemo.
Poniedziałek 6 lipca
Około południa w Marinie Pogoń oddaly cumy dwie łodki i wyszły na jeziora Dąbskie w pierwszy rejs tego roku. Kierunek Stepnica. Próby rolfokowo-żaglowo-motorowe wyszły dobrze i popołudniu zacumowaliśmy w kanale młyńskim w Stepnicy. Wybudowali tam nową bosmanówke z kiblami i prysznicami. Standard europejski powiem wysoki, a ceny przystępne. Trzy dychy za łódkę, pięć złotych za prysznic. Papier toaletowy biały.
https://lh3.googleusercontent.com/-r1UJ ... age010.jpgWtorek 7 lipca
Villemo płynie do Świnoujścia, Dulcynea wraca do Szczecina bo Kurczak musi wracać by walczyć o ład i porządek w Swarzędzu. My na północ bagsztagiem na samym foczku, a oni na południe pod wiatr pewnie na motorku.

Zalew nie sprawiał kłopotów i w Świnoujściu byliśmy przed wieczorem. Zdążyliśmy jeszcze zrobić zakupy i posprzątać jacht po wszystkich ostatnich pracach. W środę rano ma przyjechać forumowy Yigael i wspomóc załogę w morskich przygodach.
Środa 8 lipca
Przybył Marcin Yigael biedny obolały bo go złapało libido znaczy lumbago albo placebo. Mówi że się nażarł naproksenu bo na rezygnację z rejsu nie mógł sobie pozwolić. Gdzie chcemy płynąć? Oczywiście na Bornholm, który to już kilka razy obronił się przed naszą wizytą. Raz całkowitą flautą, raz wiatrem w inna stronę a raz brakiem czasu urlopowego. Wieczorem przyjechał Zbig i mieliśmy na Villemo prywatną slajdorelację arktyczno-pingwino-uchatko-polonusową
Niestety musieliśmy czekać bo Bałtyk się delikatnie rozdmuchał i zesztormował . Zostało nam podziwianie pięknego zachodu słońca i sztormowej fali. Było co oglądać powiadam wam!
Czwartek 9 lipca
Prognoza pogody, griby, zakupy, decyzja ……..Płyniemy! Oddajemy cumy około 1800 i wychodzimy na noc w morze. Kierunek Bornholm. Fala w główkach wysoka, posztormowa wchodzi kilka razy przez dziób do kokpitu. Ja oczywiście pod szprycbudą, a oni mają lany czwartek. Stasiu (Kościelny) delikatnie pobladł, a myśl że może być tak przez następne 18 godzin zaczęła wywoływać u niej chorobę zwana „morską”
- Stasiu wracamy? Wiesz przecież, że trzymamy się regulaminu Zbieraja więc jak nie jest miło też należy wracać.
- Odpłyńmy trochę dalej w morze może te fale będą mniej strome. Odpowiedział Staś. Decyzji o powrocie nie podjął jednak nie dając warunkom za wygraną. Po kilku godzinach rejsu i za gorącymi moimi namowami udało się przekonać załogantkę żeby spróbowała się przespać . Sen przynosi ulgę i mijają wszystkie dolegliwości. Starałem się płynąć jak najbardziej spokojnie i nie dawać uderzać dziobowi po przejściu fali. Cała sztuka polegała na tym by odpadać tuz przed samym wierzchołkiem fali i zjeżdżać spokojnie w jej dolinę bez brania wody na dziób w jej najniższym miejscu. Trochę już pływam tą łódką i potrafię ją przewidzieć. Nie powiem, ale udawało mi się dokonywać tego nawet w najciemniejszym momencie nocy.

Piątek 10 lipca
Przyszedł świt, słońce zaczęło świecić, a w oddali zarysowały się kontury duńskiej wyspy.

Wiatrowo wypadło na Ronne, więc nie kopiąc się z koniem około godziny 1300 zacumowaliśmy w Bornholmskiej marinie. W tej na zachód od głównego portu.
180 koron za dobę za łodkę w przedziale od 8-10 m bez limitu osób. Prysznic w cenie. W życiu się tyle razy nie wykapałem! W ciągu trzech dni było to 3 razy.
Łażenie po miasteczku. Oglądanie społeczeństwa multikulti, które wygląda tak: Cześć czarna, część w chustkach żeby włosów nie było widać, cześć nic nie robi, część zbiera puszki i butelki . Rodowitych Duńczyków mało. Większość w wieku emerytalnym.

Festiwal regionalnego jadła odbywał się na całego w centrum Ronne . Pojedlimy popilimy i poszlimy spać.
Sobota 11 lipca
Duje aż fale przez falochron przeskakują. Mamy pomysła! Rowerki po 75 koron za dobę pozwoliły nam udać się zachodnią częścią wyspy aż do miasteczka Hasle na wybornego śledzia. Następnie popedałowaliśmy dalej brzegiem na Jons Kapel czyli najwyższy klif wyspy.[imghttps://lh3.googleusercontent.com/-2Uzob6BB1Pk/V4qgCFviT8I/AAAAAAAAIK4/-mNXGEV0bYskeAX1RjEA_GLbLH_FNEAewCCo/s800/image018.jpg][/img]

Ogółem przejechaliśmy świetnie oznaczonymi trasami rowerowymi 40 km. Dzień zaliczony bogato.

Szykujemy się do powrotu. Jedni mówia że najlepiej teraz, inni że w niedzielę, jeszcze inni że w poniedziałek. Zobaczymy jutro.

Niedziela 12 lipca
Fala jeszcze spora, ale ma się poprawiać. Wspólną jednomyślną decyzją postanawiamy wypłynąć dzisiaj wieczorem i udać się do Sasnitz. Oddajemy rowerki robimy zakupy. Obiad na mieście. Oddajemy cumki około 1800 . Żegnaj duńska wysepko.

Do północy na motorku. Nic się nie dzieje. Mijamy statek „ niewiadomoco” bo do końca nie wiemy co robił, bo ani nie stał na kotwicy, ani nie płynął. Świeciły mu się tylko jakieś lampki na pokładach.

Poniedziałek 13 lipca
Minęła północ. Połowa drogi do Sasnitz. W oddali widać światła wiatraków albo platform. Biorę je prawą burtą, przepuszczam jakiś statek który nas gonił . Wszystko w najlepszym porządku. Kątem oka na godzinie 17-tej coś błysnęło. Pojedynczy błysk na nocnym niebie. Patrzę dalej w tamtą stronę. Nic. Mineło kilka minut. Zdążyłem już zapomnieć o błysku gdy niebo rozświetlił kolejny błysk. Myślę może to z tych platform coś tak błyska. Niestety kolejne rozbłyski z bagsztagu prawego halsu nie dają się inaczej wytłumaczyć jak…….. Idzie burza!!! Wszyscy śpią burza jest daleko może przejdzie za naszą rufą myślę sobie. Nie ma tak dobrze, zaczęło się błyskać już z półwiatru by za jakąś godzinę rozbłysnąć na bajdewindzie. Wstawać załoga mamy zonka !!!!
Sztormiaki, pasy, kamizelki. Zamykamy wywietrzniki, bakisty i zawory denne. Idziemy na wiatr. Refujemy grota na bomie do wielkości prawie traisla. Odpalamy silnik . Słyszymy pierwszy grzmot. Gruby niski pomruk dało się słyszeć po kilku sekundach od błysku. Pół knota do burzy. Kolejne błyski rozświetlają niebo ukazując wielki wał burzowy rozciagajacy się od północnego wschodu aż po południowy zachód. Brzegi ma białe i zawinięte pod siebie, w środku jest szary, a przed nim dookoła jeszcze widać gwiazdy. Czas sztormować. Od tej pory już nie patrzę do góry – za duży stres. Ja za sterem, Yigael kontroluje talie grota, Staś siedzi w zejściówce i coś tam cicho mówi…….Odmawia różaniec. Ktoś kiedyś powiedział :” Chcesz się wyspać idź do kościoła, chcesz się pomodlić wypłyń na morze”. Widać sprawdza się przysłowie. Nie było wielkiego szkwału, albo tak byłem zaaferowany sytuacją, że go nie zauważyłem, jednak za chwilę dotarło do mnie, że wieje już bogato bo jak to powiedział potem Yigael zrywało pianę z fal. Deszcz za to uderzył mocno i nagle. Szczęściem gradu nie było. Usłyszałem jakiś głos w głowie i nie był to głos żadnego z załogantów.
- Pływałeś już w sztormie? Nie. Nie bój się będzie dobrze. Rozmawiam z łódką czy to normalne?- pomyślałem. Villemo szła dzielnie mając w wielkim poważaniu coraz to większe i dziksze porywy wiatru. . Wygladało to tak jakby chciała powiedzieć, że nie takie sztormy i nie takie fale ma za sobą w swej 42 letniej karierze. Dostojnie wjeżdżała na kolejne fale rocinajac je i odkładając na burty. Trzymajac ster miałem wrażenie że to nie ja steruje tylko ona prowadzi moja rękę i mówi mi „ Nie przeszkadzaj mi wiem co mam robić. Fale wybudowały się prawie równocześnie ze wzrostem siły wiatru. Z coraz większą zajadłością i szumem przewalały się pod łodzią. Żadna jednak nie zdołała wejść do kokpitu. Żadna nie zdołała przkrecić nas bokiem do siebie. Mineło trochę czasu, Yigael pokazał uniesiony kciuk. Ciśnienie ruszyło szybko w górę najgorsze minęło. Kocham Cię Villemo!!!
Wiatr odkręcił i zaczał wiać z NW i do Sasnitz się już nie dało. Odłożyliśmy się z wiatrem i popłynęli w stronę Świnoujścia. Troszkę na silniku, troszkę na żaglach potem znów na silniku. Dwadziescia mil przed Świnoujściem morze wygładziło się zupełnie i wyglądało jak kisiel. Trwało to około godziny gdy w pewnym momencie delikatnie powiało. Kiślowa delikatnie falujaca tafla pokryła się jakby drobnym zamszem. Po kilku minutach delikatne zmarszczki zaczęły łączyć się ze sobą. Wiatr zaczynał powolutku nabierać prędkości. Dawało się już czuć regularne male fale uderzające o burtę . W ciągu godziny z całkowitej flauty rozwiało się do 6B z porywami do 7B. Fala w godzinę osiągnęła około metra i ostatnie mile płynęliśmy na silniku ryjąc dziobem w falach. Żeby nie było wam za łatwo pomyślało morze bujając nas do samych główek.
Po 23 godzinach rejsu, po 96 milach drogi nad dnem dopłynęliśmy z Ronne do Świnoujścia. W marinie za cudowne ocalenie wypiliśmy po pół szklanki Żubrówki Białej. Yigael miał pociąg do stolicy o 2010. Odprowadziliśmy naszego mentora na pociąg po czym wróciliśmy na Villemo by odespać w sumie nieprzespana noc.

Wtorek 14 lipca
Plażing i spacery po promenadzie . Należało się nam odreagowanie . Smażona rybka piwko i leżaczek. Wieczorem sprawdziłem prognozy i środę sobie chyba odpuścimy.
Środa 15 lipca
To samo co we wtorek tylko bardziej
Czwartek 16 lipca
Co prawda wstaliśmy rano by dojść do wniosku że dzisiaj też nie płyniemy
Wieczorem żadna prognoza mi się nie podobała jednak czas gonił już i chciał nie chciał trzeba jutro wypłynąć. Przeczytałem w końcu gdzieś że ma wiać NW 12kts z porywami do 17kts . Może być pomyślałem.
Piątek 17 lipca
Rano lało jak głupie. Z mieszanymi uczuciami około 1100 wypłyneliśmy w stronę Szczecina. Kanał Piastowski zajał nam dwie godzinki. Wyszło słońce. Zrobiło się ciepło i miło. Miłe skończyło się po wejściu na zalew. Prognoza mówiła 12m/s z porywami do 17m/s . Pomyliłem jednostki!!!! Fala ponad metr, a świst na wantach towarzyszył nam jeszcze kilka mil za Trzebieżą . Cóż może jednak teraz przestraszyć tak doświadczonych żeglarzy !

Co to jest 6B z porywami do 8B. Przelecieliśmy zalew na ¼ foka w zaledwie dwie godzinki a całą trasę w 7 godzin 40 minut.
Chciałoby się cytując wieszcza powiedzieć :
„Dalej już przygód nie było wiele.
Gdy do Świnkowa wpływali,
To biły dzwony w każdym kościele,
Jak oni żagle zwijali.
Tylko zamienić trzeba by Świnkowo na Szczecin
Podsumowując przeszliśmy wszystko czego można było oczekiwać i mimo że w trakcie ciężkich warunków myśleliśmy „ Nigdy więcej” tak teraz czujemy że chcemy więcej choć może nie aż tak hardcorowo
Micubiszi
https://picasaweb.google.com/1112394124 ... 446152257#