W czasach słusznie minionych w naszym klubie nad ZZ była taka książeczka i podobno wpisy były obowiązkowe, ale wszyscy koncertowo je olewali. Wtedy można było przypuszczać, że ubecja je wykorzystywać może wbrew przeznaczeniu. Zdaje się, że nie wykorzystywała, bo i wiarygodność tych danych była, lekko mówiąc, taka sobie: nr rejestracyjny plus nazwa łódki, imię i nazwisko skippera (mówiło się sternika) liczba osób załogi i dokąd płyną oraz godziny wyjścia i spodziewanego powrotu oraz godzina powrotu rzeczywistego. Wpisywano różnie np. VD82; godz 1100; Hoffman + 1; Zalew; i ... nic więcej...
Podstawowe założenia, że wpisywanie miało podnosić bezpieczeństwo członków klubu, nijak nie miało się do praktyki. Bo co niby miałem napisać, skoro nie miałem planu, że płynę tam, czy ówdzie? Czy że wrócę na obiad, a może na kolację? A może jutro... Bo wolnym człowiekiem będąc plany mogę kształtować i zmienić na bieżąco. Ja byłem legalistą, bo inni nie wpisywali się wcale. Jakoś, dziwnym trafem
nikt z tego powodu nie zginął.Wiele lat później, już w nowej rzeczywistości, kolega wypływając z puckiego HOM, samotnie, małym katamaranem, wpisał się do takiej książki. Ba, na "mostku" cały czas przebywał dyżurny z lornetką. Kuło wtedy trochę i kolega walnął grzyba gdzieś na wysokości Swarzewa. Był silny i sprawny, więc po pewnych zmaganiach postawił katamaran na równą stępkę i wrócił samodzielnie do przystani. Żadna księga z wpisem, ani nawet dyżurny z lornetką nie zanotowali wypadku. A gdyby się był wtedy utopił??? Czy ktoś ponosiłby konsekwencje?
