Radi napisał(a):
Wiem, że już kilkakrotnie na forum był poruszany temat liberalizacji żeglarstwa w Polsce. Jednak chciałbym podsumować przełomowe nowelizacje z roku 2007 oraz zainicjować dyskusję na ten gorący i ważny temat.
Miły Kolego!
Zapewne się zdziwisz ale dyskusja rozpoczęła się w roku 1995 od wypowiedzi kpt.Webera ( wg dzisiejszej nomenklatury) - betonu. Po kilku miesiącach ukazał się artykuł, (znowu wg dzisiejszej nomenklatury)- liberatora. I tak to nam życie upływa. Poczytaj ten długi tekst z Żagli z 1996 r i sam zobacz jak daleko się posunęliśmy w tej dyskusji.
miłej lektury
pozdrawiam
Zbigniew Klimczak
LIBERALIZOWAĆ CZY NIE?
Jest to odpowiedź na publikację, która ukazała się w „Żaglach” ponad rok temu. Celowo opóźniłem polemikę, gdyż nie było sensu zabierania głosu w czasie, w którym PZŻ wykonywał ruchy pozorowane i wcale się do zmian w regulaminie stopni żeglarskich nie palił.
„Znam wielu żeglarzy, których wiedza przekracza uprawnienia formalne. Znamienne jest, że ani jeden z nich nie optuje za zniesieniem czy liberalizacją wymagań”. To fragment artykułu Andrzeja Webera („Żagle” nr 2/95).
Chciałbym oświadczyć, że choć z Weberem znamy się osobiście a moja wiedza przekracza (jak mi się zdaje) moje uprawnienia formalne, optuję za skrajną liberalizacją i uproszczeniem wymagań stawianych żeglarzom i ich jachtom. Gdyby to było możliwe (czemu nie jest, o tym za chwilę)- głosowałbym za zniesieniem stopni żeglarskich w ogóle.
Andrzej Weber, którego cenię i szanuję, i jako człowieka i za jego działalność, od wielu lat kapitanuje na takich jednostkach, jak GENERAŁ ZARUSKI, HENRYK RUTKOWSKI.
Na tych sporych jachtach a raczej żaglowcach, wozi młodzież, narkomanów, i niepełnosprawnych. W rezultacie A.W. patrzy na jachting okiem profesjonalisty, a przecież to co robi, jest tego jachtingu marginesem.
Tego rodzaju działalność jest nazywana w państwach o rozwiniętym żeglarstwie jachtingiem zarobkowym, a używane w niej jednostki jachtami zarobkującymi lub – coraz częściej – Sail Training Ships (STS). W stosunku do STS-ów obowiązują państwowe przepisy budowy, nadzoru i inspekcji oraz zasady obsadzania minimalną załogą kwalifikowaną. Owe przepisy i zasady zbliżone są do przepisów obowiązujących w Polsce wszystkie jachty pływające po morzu. Natomiast powyżej pewnej wielkości (np. w Wielkiej Brytanii dla STS jest to długość 24 m) takie żaglowce traktowane są przez prawo jako statki szkolne.
Zupełnie inaczej sprawa przedstawia się w przypadku „jachtów przyjemnościowych” (pleasure yachts); tu w większości państw o rozwiniętym jachtingu nie żąda się nic lub bardzo niewiele. Jachty takie są zazwyczaj całkowicie lub częściowo wyłączone z ustaw w rodzaju naszego Kodeksu Morskiego. I tak np. w Szwecji nie istnieje rejestracja jachtów przyjemnościowych, w Danii do pojemności 20 BRT (ok. 90- 110 m2 żagla) rejestracja jest nieobowiązkowa, a posiadanie jakichkolwiek uprawnień żeglarskich przez kapitana i załogę nie jest wymagane. W Wielkiej Brytanii granicą do której „nic nie trzeba” jest 80 BRT (350-400 m2 żagla)- tylko ubezpieczyciele zazwyczaj żądają środków ratunkowych i radiotelefonu. Cała drabinka pięciu morskich stopni żeglarskich RYA, jest nieobowiązkowa, choć jednocześnie jest uznawana przez władze przy obsadzaniu kwalifikowaną załogą jachtu zarobkującego.
W Stanach Zjednoczonych i we Francji stopni żeglarskich dla amatorów w ogóle nie ma (!), za to w USA istnieje rygorystyczna rejestracja łodzi i jachtów. We Francji zaś stawiane są dość duże wymagania co do posiadanego wyposażenia i rejestracji (ta ostatnia powyżej 2 BRT, tj. około 6,5 – 7 m długości), ale do inspekcji jacht staje tylko raz, bezpośrednio po wybudowaniu. W większości państw nie ma sztucznego podziału na jachty morskie i śródlądowe. Przypomnijmy, co w krajach cywilizowanych nazywane jest jachtem przyjemnościowym. Cytuję z przepisów brytyjskich: „ Jacht przyjemnościowy jest to statek, który jest używany wyłącznie do sportu i przyjemności i który NIE używany dla wynagrodzenia ( i nie jest) zaangażowany do handlu lub czynności handlowych (zarobkowych)”.
Warto zwrócić uwagę na fakt, iż w państwach, w których nie ma obowiązkowych stopni żeglarskich (lub nie ma ich w ogóle) żeglarstwo ma się znakomicie i nic strasznego się tam nie dzieje. I drugie spostrzeżenie: obowiązkowe uprawnienia żeglarskie- niekiedy bardzo rygorystyczne- istnieją do dziś w krajach, które w XX wieku przeszły epokę totalitaryzmu. To między innymi Hiszpania, Austria, częściowo Niemcy, Rosja, Czechy i Polska. W naszym przypadku żeglarzom dodatkowo przysłużył się fakt, że przy narodzinach żeglarstwa polskiego ogromną rolę odegrali oficerowie i harcerze- dwie kasty uwielbiające hierarchię, uniformizm i narzucany ludziom porządek.
Z uroczej zabawy urlopowej zrobiono z miejsca przedszkolne Służby dla Polski Morskiej. Do dziś spotykam żeglarzy, którzy prężą się, gdy usłyszą słowa o honorze bandery jachtowej- czymś niepojętym dla jachtsmenów z Zachodu. Warto zapytać: a co o uprawnieniach dla żeglarzy-amatorów myśli i zamierza Unia Europejska? Otóż w oparciu o uchwały własne oraz postanowienia Europejskiej Komisji Gospodarczej ONZ, powierzono prace nad „patentem europejskim” organizacji o nazwie „European Boating Associacion”. Prace nad tym patentem są już zaawansowane i przewidują 3 rodzaje uprawnień: śródlądowe, morskie ograniczone i morskie nieograniczone. Z naszego punktu widzenia, założenia do europatentu zawierają 3 istotne zasady:
- stwierdzenie, że patent będzie obowiązywał wyłącznie prowadzącego jacht i nikogo więcej na pokładzie
- stwierdzenie, że w krajach, w których nie ma obowiązku posiadania stopni, patent nie będzie obowiązywał własnych obywateli. Inaczej mówiąc Anglik pływający po wodach brytyjskich lub żeglujący do Australii nadal nie będzie musiał mieć europatentu. Dopiero, gdy popłynie do Niemiec lub Hiszpanii.....
- zasadę, że do uzyskania patentu niezbędne jest zupełne minimum wiedzy. Żadnego robienia z amatorów zawodowców lub pół zawodowców, jak to z lubością robimy w Polsce i to własnymi rękoma.
Tylko ze względu na to, że za kilka lat patent europejski będziemy musieli wprowadzić u siebie , czy nam się będzie podobało czy nie, uważam, że stopni żeglarskich w Polsce uniknąć się nie da.
Wróćmy teraz do cytowanej na wstępie wypowiedzi Andrzeja Webera. Żegluję od 35 lat i zbierałem przez ten czas nieco doświadczeń i obserwacji na temat wymagań stawianych żeglarzom. Na pierwszym w życiu kursie żeglarskim, prowadzonym przez renomowany klub warszawski, uczono mnie m.in. tak niezbędnych umiejętności, jak określanie wyporności kadłuba metodą całkowania graficznego oraz sygnalizacji semafora. Gdy zdawałem stopień sternika jachtowego, obowiązywała niezła znajomość modnej wtedy „Teorii żeglowania” Marchaja, pytano mnie także o jaksztagi, gordingi i gejtawy ( liny ożaglowania rejowego) W czasie egzaminu na sternika morskiego usłyszałem pytanie o tonaż Tamizy ( formuła pomiarowa sprzed niemal 100lat) i o tonaż waszyngtoński ( maksymalna wyporność pancernika, ustalona przed wojną traktatem zawartym w Waszyngtonie) Musiałem także rozszyfrować depeszę napisaną alfabetem Morse’a i znaleźć zawarty w niej błąd ortograficzny. Wreszcie, gdym zdawał „wielkiego” obniżono mi stopień z meteorologii za odmowę odpowiedzi na temat typów pionowej równowagi atmosfery.
Sądziłem, że okres zadawania pytań o nieważne sprawy mamy za sobą. Niezbyt dawno jednak syna moich znajomych omal nie oblano na egzaminie, gdyż nie umiał powiedzieć o paliwach zimowych do silników wysokoprężnych.
Wszystkie te przykłady pozwalają na przypuszczenie, że w dalszym ciągu w programie szkolenia PZŻ znajduje się wiele wiadomości zbędnych, które skojarzone ze złośliwością niektórych egzaminatorów wytwarzają mieszankę piorunującą. Sam zresztą w czasie egzaminów w sezonie 1995 napotkałem egzaminatora, który z „wiadomości o jachtach żaglowych” urządził rzeź wśród 12-16 letnich dzieci. Unikanie nauczania i egzekwowania wiadomości zbędnych to pierwszy powód, dla którego optuję za liberalizacją wymagań. Powód drugi, to naruszająca swobody obywatelskie, nadmierna ingerencja państwa (administracji żeglugowej) i PZŻ, w nasze prywatne życie. Skończyły się czasy pływania za pół darmo, czyli na koszt społeczeństwa. Niewątpliwie w poprzedniej epoce państwo dając pieniądze na żeglarstwo, miało jakiś tytuł moralny i prawny do wsadzania nosa w nasze patenty i książeczki żeglarskie (PZZ z zapałem pomagał w tym administracji).
Dziś pływamy za nasze pieniądze i na jachtach własnych lub wyczarterowanych, zaś państwo zaczyna na żeglarzach zarabiać ( akcyza i podatek od jachtów, rejestracje, opłaty portowe). Państwo już za nas nie płaci, straciło więc moralny tytuł do ingerencji w nasze sprawy. Tymczasem administracja morska zachowuje się tak, jakbyśmy nadal żyli w państwie totalitarnym. Tyle, że ludzie już nie są zastraszeni i bezradni. Powszechne stało się wywożenie jachtów zagranicę i żeglowanie tam bez przejmowanie się brakiem właściwego patentu. A bezpieczeństwo?- zapyta ktoś. Proszę pytającego, jachting to nie ruch drogowy, w którym kierowca bez prawa jazdy może narobić niezłych jatek (ci z prawem jazdy też je robią). Popełniający błędy w sztuce, prowadzący jacht, jest zagrożeniem przede wszystkim dla siebie a nie dla innych jednostek
A jeśli ktoś chce się topić we własnym jachcie i za własne pieniądze, to jest to naprawdę jego własną sprawą. To przecież ABC demokracji. Praktyka ostatnich lat wykazała zresztą, że owi sternicy jachtowi, żeglujący po morzu na własnych jachtach, praktycznie nie powodują wypadków. Za bardzo dbają o będącą dorobkiem życia łódkę i o swoich bliskich, którzy z nimi żeglują.
Powód trzeci koniecznej liberalizacji: ludzie nie mają dziś czasu, by uczyć się rzeczy nieważnych i zbędnych. W swoim czasie egzamin na stopień sternika morskiego wyjął mi prawie 3 miesiące z życiorysu. Kto ma dziś czas na taką zabawę? Dziś w ogóle nie poszedłbym na egzamin, tylko żeglował za granicą. Proponuję zresztą, by protestujący przeciw zmianom przejrzeli oficjale podręczniki RYA na stopnie morskie (64 strony na stopień) i zobaczyli, ilu rzeczy wymaganych w Polsce, tam nie ma.
Myślę, że poważna liberalizacja wymagań w polskim żeglarstwie jest koniecznością. A dla zawodowców warto oczywiście utrzymać lub zaostrzyć wymagania. Ostatecznie wiozą pasażerów, którzy najczęściej słono zapłacili.
Jerzy J. Sydow
ps: odszedł na Wieczną Wachtę, Jego prochy spoczywają w wodach Atlantyku.