Ostatnie informacje w telewizji o uratowaniu w Ustce 4 dzieci po wywrotce na morzu, okraszone jak zwykle u dziennikarzy dużą dozą dezinformacji( np. mówią o optymistach, pokazują 420-tkę) natchnęły mnie aby napisać o tej, nieco podobnej sprawie. Mam nadziej, że po takim czasie osoby bezpośrednio zaangażowane w wydarzenia nie będą miały do mnie żalu o rozpisywanie się na forum publicznym.
Całe wydarzenie dotyczyło grupy regatowej przygotowującej się do startu w mistrzostwach europy w Hiszpanii. Grupa trenowała już razem ze sobą, mniej więcej w tym samym skaldzie, od 3 lat. Był to pierwszy dzień ostatniego zgrupowania przed wyjazdem, przy czym grupa już od miesiąca miała swoje łodzie w Pucku i prowadziła treningi cyklicznie. Zgrupowanie, tydzień przerwy, zgrupowanie etc. Podczas ostatniej przerwy w treningach łodzie przeszły drobny przegląd u producenta (zaprawki, polerowanie, wymiana taśm uszczelniających miecze).
Trening trwał około 2h w trudnych warunkach, przy czym należy zaznaczyć, że w podobnych lub trudniejszych warunkach te załogi startowały w regatach np. Jeśli dobrze pamiętam wiosną tego samego roku puchar PZŻ na zatoce Puckiej był wyjątkowo wietrzny.
Po dwóch godzinach treningu z powodu zmęczenia i pogarszającej się pogody trener zakończył trening. Pierwszą załogę która dopłynęła do końca trasy treningowej ( tę która miała wypadek ) odesłał do portu i zaczął zbierać boje. W tym czasie przewróciła się jedna z kolejnych załóg spływających z treningu. Trener podpłynął do przewróconej łódki i pomagał ją postawić po czym trzy pozostałe łódki wraz z trenerem popłynęły do poru w Pucku. Po wpłynięciu do basenu portowego okazało się, że nie ma pierwszej łódki w porcie ( wózek slipowy był pusty). Trener wróciła na akwen treningowy szukać brakującej załogi. Ponieważ nie znalazł zaginionej łódki wrócił do portu po paliwo do łodzi, poprosił o pomoc trenerów z innych kubów i WOPR. W efekcie załogi szukało na zatoce pięć motorówek do momentu kiedy przyszła wiadomość, że załogę uratował SAR.
Z punktu widzenia pechowej załogi ( rozmawiałem z nimi jakieś 2 tygodnie później) wydarzenia wyglądały następująco.
Kiedy trener pozwolił im po treningu na powrót popłynęli bardzo długim halsem w kierunku Rewy, Gdańska planując jednym zwrotem dopłynąć do portu w Pucku. Podczas zwrotu doszło do awarii zabezpieczenia steru. Ster ( mechanizm sterowy) spadł z zawiasów i doszło do wywrotki. Załoga kilka kronie próbował postawić łódkę jednak albo łódka się przewracała zanim założyli ster albo ster spadał z zawisów bo zabezpieczenie nie trzymało. Po kilku próbach okazało się, że nie mogą po postawieniu utrzymać łodzi w pionie, od razu się przewracało. Po wypadku, w porcie, okazało się, że częściowemu zalaniu uległa komora wypornościowa co było przyczyną niestabilności. Przy jednej z kolejnych wywrotek wiatr odepchnął ciągle wypadając ster na tyle daleko, że nie dało się go złapać. Po pewnym czasie załoga zobaczyła motorówki trenerów szukające ich jednak osoby na motorówkach nie widziały przewróconej łodzi. Załogo próbowała jeszcze kilka razy postawić żaglówkę w chwili gdy w pobliżu była motorówka ale ich nie zważono. Przy jednej z prób sternik odpadł o łodzi ( zabrakło sił) i oddryfował na tyle daleko, że nie mógł wrócić. Według opisów prasowych na przewrócona łódkę natknął się statek SAR. A następnie w wyniku akcji ratunkowej sternika podjął helikopter. Według tego co mówili najbardziej bali się o siebie nawzajem ( załogant o sternika i sternik o załoganta). Dodatkowo sternik mówił, że zobaczyć nad sobą helikopter ratunkowy bezcenne, załoga helikoptera i lekarz z kliniki w Gdańsku bardzo fajni ludzie. I że zmarzł dopiero w helikopterze.
Cała historia skończyła się szczęśliwie, załogant uratowany z łódki na drugi dzień został wypuszczony ze szpitala w Pucku a sternik jeszcze w dniu wypadku wieczorem został odebrany z Gdyni.
Z tego co się dowiedziałem przyczyną awarii zabezpieczenia steru (w klasie jest to kawałek cienkiej linki) była wymiana przez załogę około miesiąca wcześniej uszkodzonej linki na nową. Niestety wymienili linkę dyneem’e na zwykły krawat dlaczego ? Pewnie zwykłą mieli w skrzynce a dyneema była w skrzynce u trenera, kilka metrów dalej. Pod wpływem dużych obciążeń linka się rozciągnęła i ster zaczął spadać z zawiasów. Przyczyny zalania komory wypornościowej nie udało się ustalić, łódka nie miał pęknięć czy rozwarstwień w oczywistych miejscach jednak ta konkretna seraj produkcyjna charakteryzowała się małą trwałością. W klubie sugerowano pęknięcia gdzieś wewnątrz skrzynki mieczowej, ja ze swojej strony podejrzewał bym otwór rewizyjny Holta który jest odrobinkę za „cwany” jak na współprace z młodymi ludźmi. Jednak sumarycznie nie znaleziono przyczyny i łódka powędrowała do magazynu, bano się spuścić ją na wodę.
Ostatecznie wszystkie cztery załogi wystartowały w mistrzostwach europy, pechowa załoga na zapasowym sprzęcie. Wszystkie zajęły bardzo dobre miejsca, dwie znalazły się na podium a załoga której podczas feralnego treningu trener pomagał postawić łódź wywalczyła tytuł mistrzowski.
Tyle o przebiegu wypadków, poniżej kilka moich przemyśleń/polemik na podstawie wpisów na forum.
Złogi były ubrane adekwatnie do warunków pianki,buty piankowe, windtopy rękawiczki czapki i kamizelki asekuracyjne. Sami uczestnicy wydarzeń twierdzą, pomimo, że wszyscy pływają co najmniej dobrze i całą zimę trenowali kondycje na basenie, bez kamizelek asekuracyjnych mogło być słabo.
Wszystkie regatowe załogi trenują stawianie łódek, w tej klasie w normalnej sytuacji postawianie łódki trwa 20-30 sekund. W klubie w którym pływał mój syn nie wiele było większych przewinień niż puszczenie się łódki po wywrotce, nie sądzę aby ta załoga w ich klubie była szkolona inaczej.
W klubie w którym pływał mój syn, w grupach powyżej optymista wysyłanie samodzielnie do portu lub na akwen treningowy zawodników było normalną praktyką przy czym nieobecność na akwenie trenera była, szczególnie przez rodziców, traktowane jak poważne uchybienie. W praktyce trener pierwszym którzy przygotowali łódki mówił „płyńcie tam” chwile czekał na maruderów i wypływał ustawić trasę. Reszta dołączała jak się ogarnęli. Odwrotnie tak samo, jeśli ktoś się zmęczył lub miał awarie trener wysyła delikwenta do portu a sam zostawał z resztą na treningu. Na ile widziałam w innych klubach dział to podobnie. Myślę, że tak samo było w grupie która miała wypadek. Po samym wypadku ich macierzysty klub przeprowadził liczne działania (szkolenia), słyszałem też o zakupie radiotelefonów. Zaowocowały to też tym, że przez pewien czas pływali wszyscy razem jak kaczuszki. Myślę, że do dziś wszystko wróciło do normy.
Czy było wystarczająco dużo łodzi do asekuracji ? Zgodnie z tym co pamiętam według zaleceń PZŻ jeden trener może pilnować grupę do 10 osób. W tym kontekście 4 dwuosobowe łódki jest ok. Zaznaczyć należy, że na tym poziome trener zwykle nie pomaga stawiać łódek. Pamiętam jak widziałem podobną akcje w wykonaniu mojego syna który wywalił się na laserze i coś mu nie szło stawianie, trener pomagał mu mówiąc „ogarnij się wreszcie”, „długo mamy na ciebie czekać ?” etc. . Tu prawdopodobnie chciał trener przyśpieszyć całą operacje bo wszyscy byli zmęczeni a dodatkowo jedna z łódek mu odpływała. Notabene są to bardzo szybkie, wchodzące w ślizg łódki i w tych warunkach myślę, że wystarczyła chwila aby odpłynąć poza zasięg głosu i gwizdka.
Co do warunków pogodowych, nie wiem nie byłem wtedy nad morzem, natomiast sam załoga mówiła, że warunki były OK i regulacje mieli ustawione na normalne silnowiatrowe pływanie.
|