28 września 1986 roku...
Scenariusz na "Miś 3", gdyby nie tragedia ludzka.
W kraju rządzi z radzieckiego nadania niejaki Jaruzelski, ówczesnego premiera czy [nie]rządu nikt nawet nie pamięta, w przedsiębiorstwach i instytucjach komisarze wojskowi, socjalizm w pełnej krasie. Rakiety nie pasują do rakietnic, buty i masło na kartki, radionamierniki niesprawne od dwóch lat, kapitanowie i załogi statków ratowniczych pijani (nie po raz pierwszy), Radwar i Mors produkują dla wojsk Układu Warszawskiego (z taką produkcją dostalibyśmy od Niemców w d... w dwa dni, a od Duńczyków w cztery), a odpady trafiają na statki, czasem na jachty.
Krzysztofa Kowalskiego jako kapitana "Haski" poznałem kilka miesięcy przed tamtym wypadkiem, prowadziłem wówczas trzebieskiego Cartera, spotkaliśmy się przy rozpoczęciu naszych rejsów, w ich połowie w Gdańsku i przy zakończeniu w Trzebieży (ze dwie imprezy były). Kapitanowie w dzienniki sobie rzadko zaglądają (no chyba, że po przejęciu jachtu), ale wydaje się, że kapitana "Haski" (a konkretnie załoganta, który zginął) zgubiła rutyna - taki moment w życiu, w którym jesteśmy już dobrzy w tym co robimy i wiemy o tym, zapominając lub zaniedbując z tej przyczyny podstawy; największy zarzut z mojej strony, to brak znajomości aktualnej w momencie wypadku pozycji, do przekazania przez radio i do naniesienia na mapę.
Co do przypinania szelkami sprawa nie jest prosta, gdyż po pierwsze żaden kapitan nie zabrania nikomu przypinania się nawet dwoma wąsami szelek na raz (ale jakby Krzysztof jeszcze przed rejsem wydał takie polecenie i zapisał to w dzienniku, to wypadanie byłoby zgodne z dobrą praktyką morską sędziów IM), po drugie akurat na "Opalach" i zapewne na wielu innych jachtach jest zwykle problem z miejscem przypięcia sie podczas pracy przy bomie grota: wąsy nie sięgają do handrelingów nadbudówki, na której stoimy, do tego regaty, kiedy wszystko staramy się zrobić bardzo szybko, a przy 7°B od rufy nie czujemy, abyśmy byli w sztormie.
Wydaje się, że tu zabrakło jednego szczegółu: kontraszota. Na "Opalach" szyna szotowa jest nisko, na poziomie ławek kokpitu, daleko od uniesionego bomu, więc "wahanie się" bomu na obie burty nawet przy mocno wybranej talii grota jest znaczne; alternatywa kontraszota było opuszczenie bomu na dach nadbudówki i tam przywiązanie. Tak swoją drogą, to na bujającym się jachcie nie postawiłbym czterech ludzi przy jednym bomie, bo bałbym się, że może po prostu strzelić topenanta i cała czwórka poleci (nawet jak na pokład/relingi, to mogłoby się skończyć połamaniami żeber).
Oczywiście łatwo być mądrym po fakcie (podobnie jak Izba Morska, wielokrotnie oderwana od jachtowej i regatowej rzeczywistości), ale warto się też uczyć na błędach. Przekładając wypadek na dzisiejszą rzeczywistość: sama kamizelka by pomogła w utrzymaniu się na wodzie, natomiast w odnalezieniu załoganta z pokładu jachtu pomogłaby lampka na kamizelce względnie inne światło (wodoszczelna latarka w kieszeni?), do tego gwizdek (z ręką na sercu: nie próbowałem jakiegokolwiek gwizdka przy gwiżdżących 7°B, ale gwizdki seryjne dołączane do kamizelek/sztormiaków natychmiast wyrzucam i kupuję naprawdę porządne i bardzo głośne choćby piłkarskie w Decathlonie), kolejna rzecz to pławki świetlne, o które warto dbać (baterie, styki; w czasach PRL-u pławki były chemiczne i często rozszczelnione niesprawne), tyczka przy kole ratunkowym.
|