Mówisz Tomek "humory pewnego silnika" ?
No to Ci opowiem historyjkę sprzed wielu lat.
Odebrałem nowy jacht ze stoczni - nie będę wymieniał nazw z wielu względów.
Jacht nowy - wszystko nowe - pierwszy sezon wszystko OK.
W drugim sezonie zaczęły się kłopoty z równomierną praca silnika, ale przez większość sezonu było jeszcze dobrze.
Pod koniec sezonu - wrzesień - potrzebowałem przejść jachtem w warunkach nocnych - wrzesień - pogoda taka sobie, żeby nie powiedzieć piździ z NW koło 30 kn - z Górek na Westerplatte i dalej na Szafarnię.
Płynę sam - noc.
Pogoda taka sobie - prognoza 6/7 B z W z możliwością więcej.
Przy wyjściu z Górek fala wybudowała się już całkiem całkiem - wyjść zdołałem, ale jak się odwróciłem to stwierdziłem, że dobrze, że nie muszę tam teraz wchodzić.
I wtedy silnik prawie stanął - prawie - bo obroty z 2 tys. spadły do ok 500 obr./min a jacht stanął i zaczął się cofać.
W zdrowym odruchu zdjąłem obroty i czekam.
Mija minuta / dwie i silnik zaczyna odzyskiwać powoli obroty nominalne rzędu 900 /min.
OK - myślę sobie - jadę.
Wciskam powoli manetkę najpierw na 1,5 a potem na 2 tys. i po kilku minutach znów to samo - silnik nie staje, ale obroty spadają do ok 500/min i praktycznie brak ciągu.
A na zewnątrz >30 kn z NW - fala całkiem/całkiem a ja muszę na W a mnie niemalże cofa.
W głowie kotłowanina cd.
Postawić żagle - może Hel, ale może nie wydać - a jak nie Hel to co ? Kłajpeda ?
Silnik znów zdaje obroty na 500 i znów to samo.
Po 5 prawie godzinach tej powtarzającej się mordęgi i kłębieniu się w głowie wszelkich myśli dochodzę do czerwonej główki wejściowej na Westerplatte - deszcz leje tak, że ledwo widzę poza dziób a tu słyszę przez radio, jak do kapitanatu zgłasza się coś dużego z pięciu gwizdków, że wychodzi.
Myślę sobie - niedobrze - bo w tych warunkach jak się nie zgłoszę to ani ja jego ani on mnie nie zobaczy.
Do radia za daleko - jedyny egzemplarz radia wewnątrz w nawigacyjnej - kretyńskie rozwiązanie, ale tak było - z silnikiem stałe problemy, więc jako ateista staram się przypomnieć sobie, co jest po "zdrowaś maryjo Łaskiś Pełna" i staram się jechać jak najbliżej prawej strony.
Po chwili przesuwa się obok mnie cień czegoś dużego - tak niemalże prawie na wyciągnięcie ręki.
Czyli myślę sobie - jeszcze raz jakoś udało się minąć bezkolizyjnie - super - a deszcz leje i widoczność nadal zerowa.
Po następnych dwóch czy trzech godzinach docieram jakoś - jak nie wiem - do mariny na Szafarni - tej pierdol.....ej kładki kolo Kubickiego jeszcze nie było, cumuję na Motławie zmordowany i zmoknięty - walę sobie szklankę łychy, ale myślę - nie - nie zasnę póki tej Qrwy nie zwalczę...
Tomek - rozebrałem caluteńki układ zasilania - upierdoliłem się ropą po łokcie - otworzyłem zbiornik - przepompowałem niemalże całą ropę do wiader - i prawie na końcu poszukiwań znalazłem takie goowno:
Załącznik:
kłaczek śmieci01.jpg [ 80.95 KiB | Przeglądane 2888 razy ]
Tomek - taki kłaczek pakuł zatykał przewężenie w linii paliwowej na pierwszym przewężeniu od strony zbiornika - tam gdzie jest zawór paliwa w linii paliwowej.
Przeprowadzone śledztwo wykazało ponad wszelką wątpliwość, że pakuły pochodziły ze zbiornika i jak się potem okazało były efektem procesu jego produkcji.
Firma produkująca zbiorniki takimi pakułami zabezpieczała ... wloty do nowo wyprodukowanych zbiorników, żeby się ... nie dostały do nich śmieci.
Tomek - jak mi to przez telefon powiedział główny technolog zakładu to nie wiedziałem czy się marwa Qć śmiać czy płakać z ich głupoty...
Co się okazało?
Przez pierwszy sezon pływania fragmenty tych pakuł powoli zbierały się na owym przewężeniu przy zaworze ściągane podciśnieniem ssania paliwa z silnika - zbierały się z całego zbiornika, aż wreszcie powstał kłaczek, który przy dużym zasysaniu paliwa - na dużej prędkości obrotowej silnika - powodował zatykanie zwężki - i wtedy silnik siadał do 500 obr./min.
Po odpuszczeniu obrotów spadało podciśnienie ssania paliwa - kłaczek się odklejał od przewężki i dało się powoli jechać dalej, aż do następnego dodania obrotów co skutkowało znów zwiększeniem podciśnienia ssania paliwa i kłaczek znów zatykał owe przewężenie i sytuacja się powtarzała....
Znalezienie tego kosztowało mnie całą noc i pół ranka roboty z rozebraniem całej linii paliwowej + niemalże rozebraniem pompy wtryskowej + pompy paliwa i kilkukrotną wymianą całego kompletu filtrów paliwa i ujebaniem całego jachtu w ropie.
Ranek spędziłem w kokpicie sącząc dużą flachę łyskacza, bo nie było w tym momencie dla mnie większego zwycięstwa nad znalezieniem tego kurewskiego kłaczka zatykającego przepływ paliwa.
Także każdy ma Tomek do opowiedzenia humory swego silnika...
Tak mi się przypomniała ta historyjka po obejrzeniu Twego filmu.
Miłej nocki