Czytam czasem gorzkie żale Forumowej Frekwencji na temat, jakże kiepski był ten ostatni rejs. A to żarcie za mało urozmaicone, a to skipper sadysta, a to porty nie te, a to silnik się psuł, a to roller foka się zaciął, a to wiało nie z tej strony, a to kaucję zabrali...
No to niech Forumowa Frekwencja (zwłaszcza ta młodsza) poczyta, jak się pływało dookoła świata w czasach słusznie minionych. Ot, coś a la glosa do wątku Nataszy:
viewtopic.php?f=3&t=11317&p=145949#p145949Dla zachęty:
„
Harcerstwo jest jedyną organizacją skautowską oraz zrzeszoną w ŚFMD, która wykorzystuje żaglowiec do kształtowania charakterów młodzieży”.Dlaczego ówczesny Naczelnik ZHP uznał to zdanie za skandaliczne i niedopuszczalne? Kto wie?
Urlop na 14 miesięcy rejsu dostałem z pracy dopiero od 1 marca 1989, czyli na 19 dni przed wyjściem w morze. Dwa miesiące przed rozpoczęciem rejsu, z ważnego powodu, musiałem podjąć trudną, ale konieczną decyzję o rezygnacji z udziału w trzecim i czwartym etapie rejsu. W ten sposób na tych etapach zastąpił mnie Janusz Zbierajewski, ponownie dowodząc ZAWISZĄ w rejsie festiwalowym, tak jak w 1978. Już po rejsie dowiedziałem się, że Wiktor Leszczyński planował „wykolegowanie” mnie na piątym i szóstym etapie. Ale nie zdążył, bo został zwolniony.
Sytuacja pozostałej obsady załogi stałej nie była łatwa. Nie było chętnych do udziału w tak długim rejsie. Starszy oficer zwolnił się na jesieni ’88. Nowy chief został zatrudniony dopiero kilkanaście dni przed wyjściem. Mechanik zakończył pracę miesiąc przed rejsem. Na jego miejsce, na trzy dni przed wyjściem w morze trafił z łapanki kiepski mechanik z PLO, który już w Rotterdamie chciał uciekać. Musiałem go siłą zatrzymywać. W czwartym etapie mechanik i motorzysta też byli z łapanki. Motorzysta w piątym etapie zaczynał dopiero swoją karierę zawodową, ale szybko ją zakończył, bo wysiadł w Seatle. Jego zadania aż do końca piątego etapu, czyli do Kadyksu, przejął starszy oficer, którego wówczas brakowało na pokładzie. Bosman na piątym i szóstym etapie też po raz pierwszy pełnił tę funkcję.
Amerykanie nie tolerowali nas ustawowo. Na każde wejście do portu USA potrzebna była nota dyplomatyczna MSZ do Departamentu Stanu z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Dlatego nasi rybacy łowiąc na Morzu Barentsa musieli zdawać rybę w Vancouver, a nie na Alasce, i dlatego powstała ta baza. 9-dniowe spóźnienie w stosunku do awizowanego z Hakodate ETA spowodowało unieważnienie załatwionej już noty. Procedurę trzeba było uruchamiać od nowa. Obieg sprawy był następujący: ambasada polska w Waszyngtonie – nasz MSZ – Departament Stanu – miejscowy US Coast Guard.dostałem od agenta rachunek pro-forma za postój w porcie. Opiewał na kwotę 2.396 $. A w kasie miałem na dalsze 6 miesięcy trochę mniej, bo tylko 1.200 $. Z pomocą przyszedł agent DALMORU. Załatwił nam zwolnienie z tych kosztów, z wyjątkiem opłaty za cumowników, w wysokości 808 $ . Obligatoryjna usługa polegała na „pracy” dwóch cumowników, którzy przyglądali się, jak sami cumujemy przy użyciu „desantu” oraz na asyście motorówki. Wyjaśniono nam, że w grę wchodzi siła ich związku zawodowego i nie ma na to mocnych.Za nasz rejs otrzymałem (sorry, ale taka jest formuła tej nagrody, że dostaje ją kapitan) Srebrny Sekstant i I nagrodę Rejsu Roku 1990. Natomiast Janusz Zbierajewski, za etap trzeci i czwarty dostał III nagrodę. W 40-letniej historii tej nagrody był to ewenement, bo jeszcze nigdy wcześniej (ani później) nie przyznano dwóch nagród za jeden rejs. Był to ewenement także z innego powodu. Jeszcze nigdy nie było takiego armatora nagrodzonego jachtu, który by usilnie zabiegał, żeby tej nagrody nie przyznano. A tak właśnie zachował się komendant i jego ekipa. Usiłowali wpłynąć na decyzję jury. Dali tym samym świadectwo swojej bezdennej tępoty i zupełnie niepojętego zacietrzewienia. A poza tym była to żenująca kompromitacja ZHP w całym środowisku żeglarskim. Konsekwentnie nie było też zgody na zorganizowanie spotkania uczestników w lokalu CWM. Po uroczystości wręczenia nagród spotkaliśmy się w prywatnie wynajętej kawiarni Domu Harcerza w Gdańsku.Być może, po przeczytaniu, będziecie mieli refleksję, że w całym opisie najmniej jest żeglowania (jeśli nie liczyć opisu przeżycia tajfunu).
I to jest prawidłowe.
Bo w tamtych czasach walka z żywiołem odbywała się głównie na lądzie. Na morzu dawaliśmy sobie radę.
Radzę przeczytać również załączniki. W składach załóg jest parę ciekawych nazwisk. Potwierdzenie dla Wojciecha Numerowanego, który pytał w wątku Nataszy o śp. Bronka Rducha: popatrz na skład oficerów rejsu 3: jest Bronek i jest Gienek Wróbel, też Twój krajan i też śp., późniejszy wicewojewoda katowicki i wiceminister transportu, zamordowany przez syna.
Fascynujący jest załącznik 7: Pytania, na jakie trzeba było odpowiedzieć, żeby się zakwalifikować na rejs. Odróżnianie burty lewej od prawej nie miało dla decydentów większego znaczenia
A całość wspomnień Janka Ludwiga jest tu:
https://kiedyszlismyprzezpacyfik.files. ... _89-90.pdf