Forum Żeglarskie

Zarejestruj | Zaloguj

Teraz jest 4 maja 2024, o 10:35




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: 10 maja 2013, o 17:51 

Dołączył(a): 16 lis 2010, o 16:46
Posty: 1818
Lokalizacja: Rumia
Podziękował : 357
Otrzymał podziękowań: 299
Uprawnienia żeglarskie: kpt. jacht.
Przeprowadzanie JARICHA upłynęło pod znakiem znakomitej żeglarskiej pogody z umiarkowanymi wiatrami od 3-5B i dosłownie kilkunastoma godzinami 6B i pełnego słońca i gwiaździstego nieba.
W Anglii wylądowaliśmy wieczorem w czwartek i busikiem dojechaliśmy do mariny. Z łatwością znaleźliśmy jacht bo wiedzieliśmy gdzie stoi z mapki którą wcześniej podesłał nam broker.
Otworzyliśmy zejściówkę i miny co niektórym zrzedły, cooooo ??? sześciu chłopa na tej łupince i to w dodatku na otwartej przestrzeni , bez kabin, malutką spirytusową kuchenką i z WC w zasadzie pod głową jednego z załogantów. Już zaczęły się plany powrotu samolotem gdy zręcznie zrobiona flaszka poprawiła kolorystykę rejsu, a po drugiej wmówiliśmy sobie że to będzie fajna przygoda. Po spożyciu całego przywiezionego z lotniska rozweselacza nawet nikomu nie przeszkadzało że koje są za krótkie i trzeba trzymać głowę na nogach kolegi z załogi hehe.
Rano w sobote wstaliśmy dość wcześnie, szybka toaleta, i…. z braku zajęć poszliśmy na śniadanko do baru. Poza tym pogoda iście barowa, siąpił deszcz i mgliście, jak to w Anglii. W międzyczasie okazało się że jeden z kolegów nie doszedł gdyż na jacht przyszedł pan z serwisu bo pasek klinowy w silniku jest za cienki i oni nas nie mogą wypuścić na wodę z takim paskiem, eh ci Anglicy. Fajnie się złożyło bo jak po śniadanku przyjechał kurier z naszą paletą ciuchów, szpejów i zapasów to akurat przejaśniło się i przestało padać.
Teraz już nie było czasu na ziewanie, zaczęliśmy przygotowania do rejsu, mycie, sprawdzanie świateł, silnika, żagli, ształowanie prowiantu, tankowanie, dość że zeszło nam do wieczora.
Wieczorem jeszcze sprawdzenie zaprowiantowania i decyja że trzeba pójść do sklepu, OK tylko że do najbliższego 3 km. Padło na mnie i Roberta, idziemy. Po kilkuset metrach drogi zatrzymuje się koło nas samochód i facet pyta gdzie nas podwieźć, szok. Ładujemy się do auta i dojeżdżamy w luksusie do sklepu, raz co raz spoglądając po sobie i komentując jak my to pokonamy w drugą stronę.
Zakupy zrobione, głównie woda mineralna, i parę drobiazgów ale wyszło po 30 kg na łebka, wracamy. Uszliśmy z 500 m ręce nam odpadają, Robert twierdzi że nie dojdzie, odpoczywamy co kawałek bo siatki urywają palce. Uchodzimy jeszcze 500 m i drugi szok, zatrzymuje się małżeństwo i pyta gdzie nas podwieźć. Do mariny mówimy i już jedziemy samochodzikiem pod samą bramę. W Polsce nie spotykane.

Sobotni ranek mija szybko, wysoka woda w południe ale bosman w marinie mówi ze najlepiej wyjść dwie godziny przed bo na końcu toru podejściowego jest wypłycenie i trzeba je przechodzić przy najwyższej wodzie. Jeszcze wizyta w sklepiku żeglarskim , dokupujemy mapy papierowe, koło, bo okazało się ze nie ma i w drogę. Jest jeszcze pochmurnie ale nie pada, dosyć ciepło, jest dwunasta, wychodzimy.
Trochę za późno jak się okazało i przy ostatnich bojach mamy zaledwie 0.4 m pod kilem, przeszliśmy jednak i przejaśnia się na niebie więc humory dopisują, tylko ja się trochę martwię. Co prawda prognozy korzystne ma wiać 16-20 knt N potem NE, ale boję się mgieł i statków w nich poruszających się. Co prawda mamy odbiornik AIS, ale to tylko odbiornik, statki mogą nas nie zauważyć, poza tym lekki niepokój zawsze jest, tym bardziej że to elektronika,( ona nie lubi słonej wilgoci) i na jednym tylko laptopie, a w ostatnim rejsie po Bałtyku laptop nam umarł w momencie gdy go najbardziej potrzebowaliśmy. Tu podziękowania dla cantosa który mi bardzo pomógł z programem nawigacyjnym (sprawdził się znakomicie) i konfiguracją AISa.

Anyway, po wyjściu na szerokie wody obieramy kurs na E i bajdewindem lewego halsu leniwie sobie jedziemy, wiaterek tak 8-10 w., łódka ładnie sunie koło 5 w. zadowolenie z zakupu rośnie. Po paru godzinach wiatr tężeje do 14 w., ale spoko tak było w prognozie, fala niewysoka, jacht ładnie sunie, póki co jest sucho na pokładzie ale…., późnym po południem już jest 18 w., każę refować grota i to od razu na drugi ref. Wieczorem już bez grota i na genule 2 przy 26 w. wiatru śmigamy dalej ale załoga coś zielnieje, Cook schodzi z pokładu i już po kilku sekundach wyskakuje nakarmić rybki, i tak do rana. Na szczęście choć połowa załogi się pochorowała nikt więcej nie wymiotował. Rano wiatr słabnie i odkręca się na N my razem z nim i wieczorem bez przygód i zgodnie z planem przy przypływie wchodzimy do Den Helder

Na trzeci dzień rejsu mieliśmy opuścić Den Helder wcześnie rano aby zdążyć do ujścia Elby wczesnym popołudniem na niska wodę. Było to oczywiście prawie nierealne bo do pokonania było 200 mil ale…., prognoza była optymistyczna, wiatr z SW o sile 15-20 knt, gdyby wyjść o świcie to kto wie, może by się udało załapać chociaż na końcówkę przypływu. Niestety okazało się że spirytus do kuchenki się skończył (albo ktoś go wypił bo były trzy butelki). Więc rano trzeba iść go kupić, nie wyjdziemy w morze bez możliwości ugotowania czegoś ciepłego do zjedzenia. Wyszliśmy po 9.00 mało tego okazało się że przejścia górą na mielizną przy wejściu do Den Helder nie ma, albo powiem inaczej, jest ale niebezpieczne.
Nie było żadnych pław podejściowych wyraźnie oznaczonych na mapach. Musieliśmy halsować pod wiatr żeby wyjść na pełne morze i dołożyć z 15 -20 mil. Jasnym było że nie zdążymy do Couxhaven ale wtedy o tym nie pomyślałem, z rezstą nic by to nie zmieniło. Po minięciu mielizny odłożyliśmy się na swój kurs, wiatr z baksztagu i jazda na północ, chwilami przy zjazdach z fali osiągamy pod 10 w., pełna euforia.

Port w Emden mijaliśmy w nocy, gdzieś koło drugiej najadłem się strachu. W zasadzie byliśmy już za torem podejściowym, skupiłem się na szybko przemieszczającym się statku z lewej burty na kursie przecinającym się z moim. Obserwowałem port ale nie zauważyłem nic wychodzącego na tle miasta, no może na jeden z bloków zmienił się namiar, ale nic nie wskazywało że to statek, świateł burtowych nie zaoczyłem, idziemy dalej, mały statek z lewej przeszedł nam przed dziobem dosyć szybko i daleko więc nie skupiałem się już na nim i nagle blok zaczął być statkiem, pojawiło się światło burtowe, najpierw prawe a chwilę później oba- skręca- pomyślałem, pewnie chce nam przejść przed dziobem Wydawało się odległość można liczyć w kablach, a statek wali prosto na nas, ale po chwili stwierdziłem że statek stanął lub przynajmniej zwolnił. Pytam Przemka co z nim, co mówi AIS (tym statkiem oczywiście) bo chyba stoi - mówię - może rzucił kotwicę albo się szykuje. Przemek do mnie od kompa – ty on wali prosto na nas 10 knt. W tym momencie mały statek zbliżył się do kolosa i….., wszystko się stało jasne, odebrali pilota i kolos ruszył, nie było czasu do stracenia, zwrot i w przeciwnym kierunku. Ale nie trzeba było odchodzić długo, wystarczył Szalony Iwan i już było widać jego światła rufowe. Wydawało nam się że nas nie widzieli, dopiero po zdarzeniu i przejrzeniu śladów z AIS-a okazało się że to ponad 200 metrowy statek RO-RO zmierzający do USA , pędzący po wodzie blok ze ścianami ze stali i zapalonymi światłami tylko w paru oknach na ostatniej kondygnacji. Jasnym stało się że ominęli nas łukiem, a odległość od nich wynosiła 500m, a po ciemku przy braku punktów odniesienia było strasznie jeszcze pamiętam ten zimny pot na plecach.

Niestety nie zdążyliśmy do Ujścia Elby na niską wodę więc wchodzimy przy odpływie. Ma to brzemienne skutki. Po pierwsze walczymy z odpływem 6 godzin i pokonujemy zaledwie 20 nm, na początku jeszcze jakoś szło przy wietrze z NW szliśmy 4 knt ale za zakrętem już przed samym Couxhaven prędkość spadła do 0.7 knt i staliśmy godzinę prawie w miejscu. Dopiero o wpół do pierwszej gdy nastąpiło przesilenie ruszyliśmy i o 1.30 oddaliśmy cumy w Couxhaven.
I to był kolejny błąd bo trzeba było pojechać jeszcze z prądem 2-3 godzinki i schować się za śluzę a rano ruszyć dalej, a tak ruszyliśmy z mariny dopiero o 13.00 następnego dnia i do śluzy weszliśmy o 17.00. czego następstwem było to że upłyneliśmy tylko 20 mil, nie zdążyliśmy do Regensburga i musieliśmy stanąć na nocleg w Gieselau , tym sposobem dwie noce pod rząd spaliśmy w odległości kilku mil, więc jedną można śmiało uważać za straconą.

Tu dodam że samo wejście do śluzy w Brunbuttel i przejście kanału jest dziecinnie proste i nie mam pojęcia dlaczego niektórzy tak to demonizują. Wołamy na 13 UKF śluzę a pani nam miło obwieszcza że trzeba poczekać między znakiem 1 a 60 na białe swiatło i wtedy można wchodzić. My czekaliśmy 20 minut, migało wtedy czerwone światło, jak się zapali zielone znaczy że można się szykować, zielone gaśnie i zapala się białe wchodzimy. Podczas naszego śluzowania trzy jachty nie zdążyły wejść. Teoretycznie nie było już miejsca ale wydaje mi się że można było stanąć w tratwę bo jacyś Niemcy przodu machali aby do nich dobijać. Za nami stało małżeństwo (na oko osiemdziesięciolatków) którzy sami żeglowali na 49 stopowym jachcie i bez problemu zdążyli ze wszystkim. Za przejście kanału płaci się tylko raz w Holtenau.

No ale dalej, następnego dnia ruszyliśmy o świcie, jeden ochotnik wstał o 3.30 i tym sposobem byliśmy po drugiej stronie koło południa. W śluzę w Holtenau weszliśmy z marszu, białe światło paliło się gdy byliśmy na zakręcie i śluzowy czekał z pół godziny aż się uzbiera jachtów.
Jeszcze na kanale gdy mijały nas statki i jacht zakołysał się na fali zauważyłem że spod podłogi wylewa się woda, ogólnie nie tylko ja zauważyłem ale ja się zaniepokoiłem, osuszyłem zęzy wylewając kilka wiader wody, ale przecieku nie zlokalizowałem. Wydawało się że woda nie przybiera, więc spokojnie płynęliśmy dalej. Po krótkim postoju w Laboe na dotankowanie i uzupełnienie zaprowiantowania ruszyliśmy w dalszą drogę.

Bałtyk przywitał nas piękną pogodą i słabym wiatrem z N-NE, postawiliśmy żagielki i leniwie poszliśmy w kierunku wyspy Fehrman, idąc maksymalnie ostro obraliśmy kurs dokładnie pod most łączący wyspę z lądem. Po jakimś czasie idąc bajdewindem lewego halsu znowu zaobserwowałem wodę w zęzach. Osuszyłem zęzy z przeświadczeniem że po poprzednim osuszeniu i wyczyszczeniu szpigatów po prostu ściekło jej jeszcze tyle z całego jachtu, jakież było moje zdziwienie gdy po 10 minutach na przechyłach woda znów chlapała spod gretingów. Osuszyłem ponownie i posmakowałem wodę wydawało mi się że jest słodka, ale dla pewności zawołałem Tomka, on stwierdził że na 100% jest to woda morska. Wtedy się zaniepokoiłem, zarządziłem poszukiwania w celu zlokalizowania przecieku, nie chciałem ryzykować . Tomek wlazł na hundkoję z latarką aby sprawdzić czy to nie dławica wału bo stwierdziliśmy ze woda może się dostawać jedynie od rufy, w przednich zęzach było jej wyraźnie mniej. Pod silnikiem było sucho, przy wale też, zgłupieliśmy, w tej chwili jacht nabrał głębszego przechyłu przy szkwale i……, z achterpiku przez jakiś otwór technologiczny, wysoko, w zasadzie pod samym materacem hundki chlapnęła duża ilość wody. Bingo, leje się z bakisty rufowej, jedyne miejsce skąd może tam ciec woda to jarzmo steru, Tomek poszedł na pokład wywalać szpeje z achterpiku a ja wybierałem dalej wodę. W bakiście wszystko było mokre wody dużo ale nie przybiera, hm – mówię – a odpalcie silnik bo problem wystąpił jakby przy dłuższym używaniu silnika, wcześniej był spokój. Tomek odpalił silnik i chlusnęło rury wydechowej, wąż opierał się o śrubę i wytarła w nim sporą dziurę. Przeciek zlokalizowany, banalna sprawa, rurę uszczelniliśmy poxiliną i taśmą, poczekaliśmy chwilę, sprawdziliśmy czy nie cieknie, i ze spokojnymi umysłami pognaliśmy w stronę Polski. Teraz na spokojnie przypominam sobie że z ta woda od początku się pojawiała tylko w małych, nie budzących niepokoju ilościach, wtedy myślałem że to z luków i osprzętu pokładowego przecieka, a to z silnika gdyż zarządziłem co 4 godziny odpalanie silnika na pół godziny w celu podładowania aku.

Pod mostem na wyspę Fehrman przechodziliśmy o zachodzie słońca, piękny widok, sesja fotograficzna trwała z pół godziny.
Po przejściu pod mostem wiatr na chwilę osłabł, po jakimś czasie zaczął przybierać ale i odkręcać na E. więc musieliśmy odkładać się na SE, co prawda nad ranem zaczął z powrotem wracać na NE ale już dopływaliśmy do Rostoku więc pod Kadetbank czekała nas halsówka, halsówka na tyle mozolna że aby nie przynudzać powiem, że jak wchodziłem na wachtę o północy widać było wyraźnie kominy przemysłowe w Rostoku, 12 godzin później jak schodziłem z kolejnej wachty w południe, nadal widzieliśmy te kominy. Chwilę po minięciu Darser Ort wiatr odkręcił znów na bardziej wschodni ale i osłabł więc stwierdziliśmy że nie ma sensu się halsowć pod słabnący wiatr, odpaliliśmy katarynę i tak doszliśmy pod wieczór do przylądka Arkona na Rugii. Wiatr zdechł całkiem, a my mieliśmy w planach dotrzeć na rano na Bornholm, aby się wykompać, (pod prysznicem Tomek ;) ) pozwiedzać, zjeść coś innego niż puszki i na kolejna noc wyjść do Gdyni, po cichu liczyłem że dojdziemy do niej do poniedziałku do rana. To co się zdarzyło później przeszło nasze najśmielsze oczekiwania, ale o tym dalej. Było już po zachodzie słońca gdy Przemek przejrzał griby i stwierdził że do rana ma być flauta.

Krótka konsultacja i po stwierdzeniu że za 45 minut możemy stać w marinie obieramy kurs do Glowe na Rugi. Tam miła niespodzianka. Ci co byli widzą że ten porcik to zagłębie łososiowe, tak jak u nas na dorsze tak tam cała flotylla motorówek i kuterków zabierająca turystów na sportowe połowy łososia. Po dobiciu do kei zeszliśmy z kolegami rozejrzeć się za strawą, popitką i popojką, ku naszemu zdziwieniu spotkaliśmy na kei rozmownego rybaka który oprawiał na metalowym stole dwa półtorametrowe łososie, piękne ryby, chłop wytłumaczył co gdzie i jak i wróciłem na łódkę, chwaląc się co widziałem, Robert podłapał temat i poszedł pogadać z wędkarzami żeby nam sprzedali trochę ryby. Początkowo opierali się argumentując że mają jakiś festyn ale po prośbach Roberta że od trzech dni nic ciepłego nie jedliśmy a restauracja już zamknięta i że płyniemy z UK do Gdyni, uwaga …, spytali ilu nas jest i DALI nam 6 pięknych dzwonków łososia. Szok, jak Robert przyszedł i to opowiedział nie mogliśmy w to uwierzyć. Jednak braterstwo ludzi morza to wielka sprawa.

Cóż było robić, pozbieraliśmy ławki, wymontowaliśmy kuchenkę z jachtu i zrobiliśmy sobie barbecue na kei. Koledzy zorganizowali popitek a świeża ryba smakowała niepowtarzalnie. Rozmowom nie było końca. Spać poszliśmy nad ranem. Najbardziej udany wieczór rejsu.

Z Glowe jak zawsze wyszliśmy z opóźnieniem, mieliśmy wyjść o świcie ale zabrakło chleba. Wysłaliśmy umyślnego po chleb i port opuszczaliśmy o 9.00. początkowo wiało słabo z SE. W zatoce stał jakiś żaglowiec na kotwicy postawili żagle i chwilę szliśmy podobnym kursem ale zostawiliśmy ich z tyłu a potem zaczeli kręcić jakieś kółka i w końcu zniknęli. Tymczasem wiaterek zdążył na chwilkę osłabnąć, i odpalić ponownie z siłą 13-15 knt SE a my razem z nim.
Wcześniej pisałem że to co się stało przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Zaczęło się dzać od tej chwili. Gnaliśmy przy tym wietrze do niedzielnego świtu, modliłem się żeby ta hossa się nie skończyła. Piękna pogoda słonko i wiatr.

Wieczorem mieliśmy Bornholm na trawersie. O świcie w niedzielę wiatr lekko zelżał i zaczął kręcić w prawo. Kręcił tak ze trzy godziny aby się ustalić na W mieliśmy praktycznie fordziela. Prędkość jachtu spadła i wątpliwym stało się że dojdziemy do rana w poniedziałek. Pojawiły się nawet pomysły aby zwinąć do Łeby. Jak wstałem z odpoczynku na wachtę jacht już szedł 6-7 knt na spinakerze postawionym przez Tomka. Na trawersie Łeby weszliśmy w zasięg telefonów i wysłałem prośbę o aktualną prognozę- ma tak wiać do wieczora i zdechnąć po zmroku do 2 węzłów. Nie zdążymy do Gdyni przed zmrokiem – pomyślałem, a jak zdechnie nam pod Władkiem to te 35 mil będziemy jechać do 4 w nocy. Trudno, Neptun rozdaje karty. Ale tymczasem wiaterek utrzymywał się koło 12 knt pozornego z rufy, idziemy do przodu do Rozewie doszliśmy w tej sannie koło 17.00 może 18.00 a tu zamiast słabnąć się rozwiewa mam już 14-15 węzłów wiatru pozornego z rufy, zacząłem się trochę martwić, bo zrzucić te 63 m2 płótna w takim wietrze nie będzie łatwo jak tak dalej pójdzie, jacht już jedzie 8-9 knt, frajda zaczyna budzić coraz większy niepokój, ja za sterem, ci co w środku widzą to inaczej, śmieją się że wyprzedzamy STENĘ która jest z lewej na trawersie, ale mi nie do śmiechu. Gdy na wiatromierzu pojawiło się 18 knt pozornego a na logu przy zjeżdżaniu z fali ponad 11 knt przestraszyłem się. Jachet zaczęło wozić od prawej do lewej, trudno już było go utrzymać w ryzach, siły na sterze ogromne, trzeba było trzymać rumpel dwoma rękoma. Zarządziłem przygotowania do zrzucania spinakera, wyznaczyłem zadania, trudno, jazda jazdą ale utraty żagla czy masztu nie będę ryzykował. Na szczęście szkwał przeszedł wiatr się ustabilizował i nie wiem kiedy minęliśmy Władek i doszliśmy do Jastarni.

Za Jastarnią wiatr osłabł na chwilę i do Helu wspieraliśmy się silnikiem, tym bardziej że i tak wypadł czas doładowania aku. Za Helem zrzuciliśmy spina, postawiliśmy genuę 1 i odłożyliśmy się na kurs 240 który już 1000 razy ćwiczyliśmy wracając od Morgana z rybki.
Cumy oddaliśmy w Gdyni lekko po 22.00 tym sposobem w dobę i trzynaście godzin przejechaliśmy całe Polskie wybrzeże, do Rugi do Gdyni. Nawet w najśmielszych marzeniach nie sądziłem że to się uda.

Reasumując w 8 dni pokonaliśmy ponad 800 mil, mieliśmy cały czas piękną słoneczną żeglarską pogodę, był to jeden z moich najbardziej udanych rejsów.

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

jeszcze parę fotek

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *



* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *



Załączniki:
Komentarz: Słonka nie zabrakło nawet na chwilę
G8.jpg
G8.jpg [ 174.99 KiB | Przeglądane 1579 razy ]
Komentarz: To co tygryski lubią najbardziej
G2.jpg
G2.jpg [ 151.93 KiB | Przeglądane 1579 razy ]
Komentarz: pyszne śniadanko.
J6.jpg
J6.jpg [ 167.14 KiB | Przeglądane 1579 razy ]
Komentarz: Dary od miejscowych Wędkarzy
J5.jpg
J5.jpg [ 165.58 KiB | Przeglądane 1579 razy ]
Komentarz: kolejny zachód tym razem pod przylądkiem Arkona
J4.jpg
J4.jpg [ 98.33 KiB | Przeglądane 1579 razy ]
Komentarz: Zachód słońca pod wyspą Fehmarn
J3.jpg
J3.jpg [ 134.1 KiB | Przeglądane 1579 razy ]
Komentarz: Wychodzimy na Bałtyk
J2.jpg
J2.jpg [ 83.37 KiB | Przeglądane 1585 razy ]
Komentarz: Ruch na Kanale Kilońskim
J1.jpg
J1.jpg [ 82.65 KiB | Przeglądane 1585 razy ]
Komentarz: siem śluzujem, Brunsbuttel
G3.jpg
G3.jpg [ 162.57 KiB | Przeglądane 1585 razy ]
Komentarz: Prąd pływowy na podejściu do Den Helder
G6.jpg
G6.jpg [ 147.52 KiB | Przeglądane 1596 razy ]
Komentarz: Tomek za sterem przy pięknej żeglarskiej pogodzie
g9.jpg
g9.jpg [ 152.06 KiB | Przeglądane 1596 razy ]
Komentarz: Walton ON The Naze szykujemy jacht do drogi
G1.jpg
G1.jpg [ 192.65 KiB | Przeglądane 1596 razy ]

_________________
pozdro Zbyszek
PUMA 42 S/Y SINE METU
http://www.maxiskippers.pl

Za ten post autor junak73 otrzymał podziękowania - 5: Maar, Piotr Kasperaszek, tuptipl, Zbieraj, Zuzanna
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 62 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
[ Index Sitemap ]
Łódź motorowa | Frezowanie modeli 3D | Stocznia jachtowa | Nexo yachts | Łodzie wędkarskie Barti | Szkolenia żeglarskie i rejsy NATANGO
Olej do drewna | SAJ | Wypadki jachtów | Marek Tereszewski dookoła świata | Projektowanie graficzne


Wszystkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment serwisu "forum.zegluj.net" ani jego archiwum
nie może być wykorzystany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody właściciela forum.żegluj.net
Copyright © by forum.żegluj.net


Nasze forum wykorzystuje ciasteczka do przechowywania informacji o logowaniu. Ciasteczka umożliwiają automatyczne zalogowanie.
Jeżeli nie chcesz korzystać z cookies, wyłącz je w swojej przeglądarce.



POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL