Forum Żeglarskie

Zarejestruj | Zaloguj

Teraz jest 19 kwi 2024, o 22:11




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: 30 cze 2020, o 09:37 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 30 cze 2020, o 09:36
Posty: 1
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 0
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
Chciałbym podzielić się ze wszystkimi moją opinią na temat Arwenacharter, tj. pana Edwarda ( armatora ) i czarterowanego przez niego jachtu Blue Water. Ponieważ nie chcę aby moja opowieść przekroczyła granice hejtu ( a emocje jakie we mnie nadal rozbudzają wspomnienia o panu Edwardzie i jego jachcie mogłyby do tego doprowadzić ), opowiem jak wyglądał rejs z Arwenacharter.
Na początek chcę powiedzieć, dlaczego daję AŻ jedną gwiazdkę. Po pierwsze, nie można dać w tym rankingu mniej, po drugie pan Edward to jednak sympatyczny człowiek z którym można porozmawiać na wiele tematów, kontaktowy ( odbiera telefony, oddzwania ), elastyczny ( przyjeżdża do klienta w pasie całego polskiego wybrzeża Bałyku ), dający wiele ciekawych żeglarsko rad np. jak masz dwa zbiorniki na wodę, to jeden zakręć a drugi zostaw. Jak Ci się ten pierwszy skończy, to wtedy będziesz wiedział, że masz jeszcze drugi który odkręcisz i użyjesz. - Dobra rada prawda ? No jasne, że dobra.

Jachtem Blue Water planowałem podróż do Oslo o czym armator wiedział od samego początku, to jest jeszcze w okresie przedepidemicznym. Z oczywistych względów trasa została zmieniona. Rejs miał się rozpocząć w sobotę, jak to z reguły bywa. Pan Edward poinformował mnie telefonicznie, że przekazanie jachtu odbędzie się z lekkim opóźnieniem, bo montowane jest ledowe światło sektorowe na topie, żeby zużycie akumulatora było mniejsze. Obsuwę z powodu takiego ulepszenia wybaczy przecież każdy żeglarz, któremu dobry stan akumulatorów nie jest obojętny. Jacht miał być przekazany gotowy do rejsu o godzinie 14.00. Deklarowana godzinna obsuwa przeciągnęła się jednak do godziny około 20. Po wejściu na pokład Blue Water nawet niezbyt wytrawne oko może dostrzec, że jest to jednostka, która sporo już pływała, ale co do stanu wnętrza nie będę się szerzej wypowiadał. Jest po prostu zużyte, mieści się jednak w ogólnej estetyce.
Przekazanie jachtu odbyło się sprawnie, warunki wiatrowe nie pozwalały na sprawdzenie żagli przez ich postawienie. Z armatorem uzgodniłem, co jest powszechną praktyką, że żagle sprawdzę po ich pierwszym postawieniu na akwenie.
W trakcie przejmowania jachtu pan Edward poinformował mnie, że w kuchence nie działa piekarnik. Moje dezaprobata z tego powodu została szybko spacyfikowana stwierdzeniem armatora, że przecież piekarnik nie był wyszczególniony na liście wyposażenia jachtu w ofercie ( nadmieniam, że jest widoczny na zdjęciu na stronie armatora ). Nie będę więc się tego czepiał - punkt dla pana Edwarda. Na liście nie było też wielu innych elementów wyposażenia jak np. stolik w mesie czy koje, a mimo to były one pod pokładem zamontowane, więc i tak plus dla mnie.
Kończąc epizod przejmowania jachtu, na odchodne, pan Edward poinformował mnie, że w komorze silnika pojawiła się jakaś bliżej nieokreślona, minimalna, na pewno nie kwalifikujący się do tego, żeby sobie tym zaprzątać głowę, nieszczelność i zbiera się tam woda.
Na skutek spóźnienia armatora z przekazaniem jachtu odłożyłem datę wypłynięcia na niedzielę rano.

W trakcie postoju w Trzebieży na pokładzie pojawił się pan Edward ( wizyta nr 1 ). O zamiarze przyjazdu informował wcześniej. Przyjechał, żeby wymienić olej w przekładni. Dobrze mieć świeży olej w przekładni prawda ? Odnoszę się więc do tego jak najbardziej pozytywnie. Przy okazji wymiany oleju poinformowałem pana Edwarda, że niewinna nieszczelność to wybrane około 4 litrów wody z olejową zawiesiną spod silnika przy kilkugodzinnej żegludze. Poza tym pan Edward naprawił nam klamkę w drzwiach do kajuty dziobowej ( odpadła całkowicie ) oraz zlikwidował usterkę polegającą na blokowaniu się koła sterowego za sprawą zepsutego paska od autopilota ( no może nie od razu naprawił, bo najpierw zalecił mi, żebym lał na koło i całą kolumnę wodą morską, bo to przez zbytnie wysuszenie tego paska ). Pobyt w Trzebieży upłynął nam też na ( niby żartem ) dochodzeniu nad genezą zarysowania lewej burty na wysokości od listwy odbojowej przy deku przez całą wysokość burty ( moja wina, nie obejrzałem wystarczająco uważnie tej burty jeszcze w Szczecinie, nie usprawiedliwiam się tym, że była to burta zwrócona na wodę, robiło się powoli ciemno itd. ) Dochodzenia to zakończyło się szczęśliwie dla nas umorzeniem, ponieważ rysa kończyła się poniżej linii wody i była już w tamtym miejscu wyraźnie przykryta nalotem. Pan Edward uznał, że naprawdę nie ma pojęcia, skąd się ona mogłam tam wziąć. Cóż...

Przed wieczorem dotarłem szczęśliwie do Świnoujścia, a w poniedziałek rani wyszedłem na kanał kierując się na morze. Po kilkunastu minutach pracy silnikiem, zaczęły z niego dobiegać odgłosy tłuczenia oraz silnych drgań spod pokładu. Jacht został zawrócony i wrócił do mariny. Po wykonaniu wszystkich sprawdzeń zaleconych telefonicznie przez pana Edwarda stwierdził on, że silnik na pewno jest ok i musieliśmy napłynąć na jakąś linę albo sieć. Dokonano sprawdzenia śruby i wału w części podwodnej, brak ciał obcych, a żeby zadbać o przejrzystość naszych działań i intencji, nagraliśmy kamerą to, co pod wodą było do obejrzenia ( pan Edward zaoszczędził więc kilkaset złotych za koszt płetwonurka w tej sytuacji ). Po kilku godzinach w porcie zjawił się pan Edward ( wizyta nr 2 ) Szukał, sprawdzał, zaglądał, nasłuchiwał. Dostrzegł nawet jakiś „paproch” na śrubie na okazanym mu nagraniu i profilaktycznie sam zszedł pod wodę w porcie. Diagnoza ? Nie wiadomo co, ale na pewno wszystko jest okej i można płynąć, ale dobrze żeby silnika nie używać w przedziale 1100 – 1900 obrotów. Po stracie całego dnia wyszliśmy późnym wieczorem w morze. Grota staw! Ale cóż to? Grot w rolerze w maszcie okazał się całkowicie zakleszczony od jego połowy. ( przypomnę, że było to pierwsze stawianie, wcześniejsze nie było możliwe ) Po godzinnej walce z zacięciem i sugestiach armatora jak to zrobić żeby odblokować wróciliśmy do portu. Około godziny 24 odwiedził nas ponownie pan armator ( wizyta nr 3 ). Do godziny 5 rano towarzyszyliśmy panu Edwardowi w walce z zaciętym grotem ( tu szacunek, pan Edward przez kilka godzin dzielnie wisiał na maszcie i toczył batalię o każdy centymetr płótna ). Po kilku godzinach żagiel udało się rozwinąć. Na moją prośbę zwinięty ponownie w celu sprawdzenia, znowu się zaciął przy rozwijaniu. Armator uznał, że wina za taki stan rzeczy ( żagiel się zacinał bo był zwyczajnie wytrzepany i nie nadawał się do dalszej pracy na rolerze ) jest nie tylko jego, ale i nasza, bo gdybyśmy sprawdzili żagiel jeszcze w Szczecinie to wcześniej byśmy tą usterkę znaleźli. A poza tym, to przyczyniliśmy się do uszkodzenia tego grota… interesująca opinia prawda ? Finalnie grot został wymieniony na inny ( nie nowy, po prostu inny, zapasowy ), a pan Edward po długiej dyskusji zgodził się oddać nam pieniądze za półtora łącznie straconej jak o tej pory doby ( żeby była jasność, nie była to jego inicjatywy tylko nasze żądanie okupione długą dyskusją ).

W końcu wyruszyliśmy na upragniony rejs, we wtorek rano. Jacht w żegludze spisywał się dobrze. Nie przeszkadzały nam absolutnie ciągle otwierające się szafki, niezamykające się drzwi od kajut, uszkodzony przełącznik przy pompie w kingstonie, pleśń w bakiście pod stolikiem w mesie, bardzo słaby gaz i jak się okazało dość szybko – niedziałająca lodówka przez którą straciliśmy sporo jedzenia. A ! I jeszcze wypadający przewód zasilania z plotera też nam nie przeszkadzał. Niewinny przeciek spod silnika lekko się zwiększył, do około 6 litrów wody na dobę.

Po przybyciu do Darłowa zaparkowałem jacht i postanowiłem odstawić silnik. Ale cóż to? Przycisk wyłączenia silnika przestał działać. Na szczęście pan Edward telefonicznie poinformował mnie jak to zrobić bezpośrednio na bloku silnika, za co dziękuję, bo mogłem się tą wiedzą podzielić z kolejnym sternikiem który, jak się później okazało, też zrobił z niej użytek. Ponadto chcę dodać, że już kolejnego dnia ( jesteśmy teraz na czwartku ) armator przyjechał do Łeby ( wizyta nr 4 ) i naprawił usterkę.

Przez kolejne dni nie działo się nic ponad towarzyszące nam drobne usterki o których wspomniałem i których nie było jak wyeliminować. Aż do momentu podejścia do Władysławowa… ( wtorek ).
Zastanawialiście się kiedyś jakie to uczucie, kiedy Wasz bufor bezpieczeństwa, Wasz gwarant spokojnego snu, czyli silnik nie odpali ?

Po zmianie kursu i oddaleniu się od brzegu zaczęliśmy diagnozować problem. Wszystkie objawy wskazywały na zwyczajnie rozładowany akumulator rozruchowy. Rozrusznik zakręcił, ale nie odpalił, wyraźnie zdychając. Potem zakręcił już tylko raz, ledwo ledwo, aż w końcu padł. Momentalnie otworzyła mi się szufladka ze wspomnieniem słów pana Edwarda, na moje pytanie o stan akumulatorów. Gospodarczy jest nowy, bo MU zajechali, ale rozruchowy ? Proszę Państwa... Rozruchowy to jest brzytwa mimo że ma...12 lat. Tak !

Do portu wpłynąłem przepinając awaryjnie akumulator na gospodarczy. Silnik wystartował. O sytuacji zawiadomiłem pana Edwarda. Uznał, że opisane okoliczności faktycznie sugerują śmierć akumulatora. W środę rano kupiłem nowy akumulator. Niestety rozrusznik nie zakręcił już w ogóle. Ani na nowym, ani na gospodarczym. Rozpocząłem poszukiwania elektryka, równolegle do starań armatora o elektormechanika, ponieważ nowe objawy sugerowały poważniejszą awarię rozruchu. Szczęśliwie udało mi się ściągnąć na pokład serwisującego obok statek SARu elektryka, który po godzinnej diagnostyce uznał, że instalacja elektryczna jednostki jest w agonalnym stanie i strach czegokolwiek tam dotykać. W międzyczasie otrzymałem informację od pana Edwarda, że elektromechanik do naprawy rozruchu zjawi się, ale dopiero w piątek rano ( była środa, rejs miał trwać do soboty )… W trakcie rozmowy telefonicznej z panem Edwardem ( nie było mi lekko, rejs został w tym momencie dobity i zapadła decyzja o rozpuszczeniu załogi ) zadeklarowałem, że zostanę na jednostce do soboty. Na mój zarzut, że sytuacja z którą na pokładzie tego jachtu mam do czynienia to co najmniej skandal, że każda z tych awarii pojawiająca się w trudniejszych warunkach, osobna od pozostałych, mogła prowadzić do ryzyka rozbicia jachtu, usłyszałem od armatora, że chyba lepiej by było, gdyby Blue Water zatonęła… Zażądałem też od armatora zwrotu kolejnych środków za trzy dni postoju we Władysławowie, które mnie czekały. Teraz uwaga ! Dlaczego zdaniem armatora za pierwszą dobę postoju z powodu awarii środki mi się nie należą ? Nigdy nie zgadniecie ! Bo możemy przecież spać na jachcie…

Armator pan Edward przybył na jacht w czwartek przed południem (wizyta nr 5 ). Grzebał, stukał, pukał, czyścił i… silnik odpalił. Diagnoza ? Brak ładowania na bloku czy coś w tym stylu. Dobrze by było gdyby udało się zwrócić nowy akumulator i odzyskać tą 12 letnią żyletę, bo to niepotrzebne koszty. Niestety nie udało się i jacht musi teraz pływać z nowy akumulatorem rozruchowym…

Po niespełna godzinie od opuszczeniu pokładu przez armatora i skutecznych próbach odpalania silnika no i uwagach na temat elektryka SARu, że się raczej chłop nie zna, silnik nie odpalił po raz kolejny. ( wizyta nr 6, dobrze, że pan Edward nie zdążył wyjechać jeszcze z Władka ). Jednak nie taki głupi ten elektryk z SARu… Pan Edward stukał, pukał, sprawdzał. Diagnoza ? Zepsuła się stacyjka. Tzn nie do końca się zepsuła, tylko trzeba ją właściwie odpalać. No właśnie. Tu kolejne moje doświadczenie wyniesione z tego pamiętnego rejsu. Otóż...stacyjka nie działa tak, że po prostu działa przez przekręcenie kluczyka w prawo. Nie. Ona działa jak się da bardzo lekko w prawo, minimalnie. Są przecież różne stacyjki. Bardzo w prawo, trochę w prawo, lekko w prawo, pół w prawo. Jak to w życiu.

W piątek wyruszyłem więc z jednym człowiekiem na pokładzie w kierunku Gdyni, gdzie przekazałem jednostkę kolejnemu sternikowi. Jakie były jego przygody, niech opowie on sam.
Aaaaa….przez kilka godzin w trakcie tego przelotu nie działał mi GPS ( klasycznie w tym momencie pojawiła się mgła ), a spod silnika wybrałem około 10 litrów wody przy 9 godzinnej żegludze.

P.s. 1 – to nie jest tak, że na jachcie nie ma niczego nowego i że nie ma inwestycji. Gołym okiem można dostrzec, że zupełnie nowe są: ploter ( bez AISa i bez map na wschodnie wybrzeże polskie od Kołobrzegu, ale są na Islandię więc luz ), tyczka do oznaczania wypadnięcia człowieka za burtę, flagsztok i polska banderka pod salingiem.

P.s. 2. Dlaczego polska banderka pod salingiem? No bo jacht mimo, że z portu macierzystego w Szczecinie, ma niemiecką banderę ( z licznymi plamami jakby po oleju ). A dlaczego ma niemiecką banderę zapytacie…? Bo ja zapytałem pana Edwarda z czystej ciekawości już na samym początku. Otóż, posiadanie polskiej bandery wymaga poddawania jacht inspekcjom technicznym przez komisję z PRS, a to są faceci, którzy nic nie robią tylko biorą kasę za taką kontrolę, a pan Edward sam serwisuje i sprawdza swój jacht !

A hoj !


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 184 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
[ Index Sitemap ]
Łódź motorowa | Frezowanie modeli 3D | Stocznia jachtowa | Nexo yachts | Łodzie wędkarskie Barti | Szkolenia żeglarskie i rejsy NATANGO
Olej do drewna | SAJ | Wypadki jachtów | Marek Tereszewski dookoła świata | Projektowanie graficzne


Wszystkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment serwisu "forum.zegluj.net" ani jego archiwum
nie może być wykorzystany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody właściciela forum.żegluj.net
Copyright © by forum.żegluj.net


Nasze forum wykorzystuje ciasteczka do przechowywania informacji o logowaniu. Ciasteczka umożliwiają automatyczne zalogowanie.
Jeżeli nie chcesz korzystać z cookies, wyłącz je w swojej przeglądarce.



POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL