Forum żeglarskie
https://forum.zegluj.net/

Opowiadanie o drugim życiu i rutynie...
https://forum.zegluj.net/viewtopic.php?f=39&t=31821
Strona 1 z 4

Autor:  bury_kocur [ 3 lip 2020, o 10:00 ]
Tytuł:  Opowiadanie o drugim życiu i rutynie...

Poniżej opowieść o drugim życiu i rutynie…

Człowiek pływa już tak wiele lat, że przecież nic złego nie może się przytrafić – prawda ?

Wypływaliśmy wczoraj z Sassnitz w drodze do Szwecji – mieliśmy pogodę po sztormową – wiatr zachodni ok 20 kn i falę ok. 1,5 metra – czyli jak na jacht, którym pływam warunki OK.

Trasa rzędu 60 mil, więc do zrobienia w jeden dzień.

Po jakiś 30 milach zauważyłem, że leżąca na dziobie torba z genakerem mimo jej wpięcia w reling pod wpływem przechyłów niebezpiecznie ma tendencję do wypadnięcia za burtę.

Jacht idzie na autopilocie rzuca nami w górę i w dół ale nie jest tragicznie.

Płyniemy tylko we dwoje z moją żoną Marzeną przy czym Marzena jest po udarze sprzed kilku niepełnosprawna i tak naprawdę jest jednoręczna.

Przypiąłem się do live liny i powoli czołgam się na dziób, żeby opanować ten genaker...

Na dziobie jak to na dziobie – buja, kiwa, rzuca na boki w górę i w dół – znaczy normalne rodeo.

Usiadłem na kabinie wpięty w livelinę, zaparłem się kopytkami o stop reling i próbuję wyciągnąć na pokład torbę z genakerem.

Nie idzie, szarpię się z torbą, aż w pewnym momencie jakiś większy dziad przechylił jachtem bardziej – torba genakera wypadła mi z ręki za burtę i zawisła na karabińczykach a ja poleciałem za torbą i pod linką relingu znalazłem się w wodzie wisząc przy burcie trzymany przez linkę asekuracyjną oraz wbity palcami w listwę stop reling.

Jacht idzie 7-8 kn – prędkość taka, że ciąg wody ogromny – ja wiszę za burtą na livelinie przyczepiony do kamizelki i drę się „Marzena, Marzena”…

Próba zarzucenia nogi na pokład i wyjścia w ten sposób z wody są z góry skazane na niepowodzenie.

Po kilku minutach, kiedy zacząłem powoli tracić siłę w rękach zauważyłem, że Marzena wyszła na pokład – zaczęła opanowywać jacht – wyostrzyła do linii wiatru – i wyluzowała oba żagle.

Ja niestety już nie dawałem już radę trzymać się w tej szaleńczej jeździe w wodzie listwy i puściłem się…

W międzyczasie ciąg wody zdjął ze mnie prawie wszystko – buty, spodnie dresu, skarpetki, majtki…

Przesuwając się przy burcie próbowałem się na rufie złapać czegokolwiek, ale nic tam nie było i znalazłem się za rufą jakieś 40 metrów za jachtem.

Uwierzcie mi – głupia perspektywa oglądania własnego jachtu z tej pozycji w tych warunkach...

Ale widzę, że Marzena opanowała jacht – włączyła silnik i na łopoczących żaglach – wiatr rzędu 10 m/sek - na wstecznym biegu próbuje do mnie podejść.

Za kolejnym razem jakimś cudem Jej się to udało, ale trzeba było jeszcze otworzyć platformę – bo ta pieprzana drabinka jest dostępna tylko po otwarciu platformy.

Z wody widzę, że Marzenie jedną ręką i nogami udało się opuścić platformę, ale co z tego?

Fala 1,5 metra rzuca wszystkim – ja się jakimś cudem uczepiłem brzegu platformy – udało się to bo onegdaj zrobiłem tam siedzenie i jego fragment wystawał jako punkt zaczepienia.

Ale teraz trzeba w tych warunkach jakość wyjść – ta pieprzona drabinka rozkłada się do pionu a na górze brak czegokolwiek do wyciągnięcia się…

Krzyczę więc do Marzeny o dwie liny z pętlami i karabińczykami – Marzena jedną ręką z bakisty wyciąga dwie cumy – jedną mi rzuca – ja po kilku próbach oplatam się nią wokół pod łokciami – zapina karabińczyk w pętlę i próbujemy z Marzeną podciągnąć mnie do góry bo naprawdę powoli już traciłem siły.

Adrenalina jednak robi swoje – po którejś próbie Marzenie udaje się podciągnąć mnie po kawałeczku tą linką jakieś pół metra na tyle, że mogę odpuścić wiszenie na czubkach palców – a Marzena koniec tej linki jedną ręką gdzieś stopuje w kokpicie – jak Marzena to zrobiła nie wiem ...

Teraz sprawa podciągnięcia się na platformę – bez możliwości podciągnięcia się od góry wyjście z wody jest bez szans.

Marzena rzuca mi drugą linę z pętlą – oplata ją wokół uchwytu nad ploterem na tyle, że kolejnymi wspólnymi działaniami typu “10 cm do góry” i podbieramy linkę i Marzena podciąga mnie do pozycji, w której jest trzymany jedną linką pod pachą a drugą mam oplecioną wokół ręki.

Teraz muszę trafić na takie ułożenie platformy w stosunku do wody, żeby mieć jak największą możliwość podciągnięcia się na nią a platformą rzuca po metr w górę i w dół.

W końcu mimo półtorametrowej fali udaje mi się wgramolić na platformę.

Nie będę opisywać stanu wykończenia – przez kilka minut nie byłem w stanie zrobić NIC – jak zacząłem dochodzić do siebie – jakoś się podniosłem i zacząłem ogarniać jacht.

Genuę i grota zrolowaliśmy – szczęście, że u mnie to wszystko wykonuje się z kokpitu – wrzuciłem bieg w silniku – ustawiłem kurs na autopilocie i pojechaliśmy.

Przez dobrą godzinę dochodziłem do siebie – zdjąłem z siebie to co woda mi na mnie zostawiła – przebrałem się – zrobiłem sobie obrzydliwie słodką herbatę z ogromną ilością cukru.

Padłem z tą herbatą w kokpicie i jedno co mnie interesowało to aby nic na nie rozjechało.

Po następnej godzinie byłem w stanie pójść ponownie na dziób, rozklarować splątane w jakiś super gordyjski węzeł szoty genuy – rozkręciliśmy genuę i pojechaliśmy dalej.

Wiatr cały czas nadal oscylował wokół 20 kn z W – do FalkserboKanal mieliśmy jeszcze ok 30 mil.

Powoli dochodząc do siebie rozkręciłem kawałek grota ta, że jacht zaczął znów jechać 7 kn.

W międzyczasie podgrzałem nam obojgu zupę i dało to sporo dobrej energii.

Do Falsterbo dociągnęliśmy ok 21.00 – ostatni most w kanale otwierają o 22.00 i zaraz potem stanęliśmy w Marinie za mostem.

Jeszcze zrobiliśmy opłatę za postój, podłączyłem prąd – wypiliśmy po lampce wina za „cudowne ocalenie” i padliśmy w koi…

Tyle opowiadania o morskich manewrach ratowniczych…

A gdzie wymieniona na początku rutyna ?

Ano – jak się wpina człowiek w live linę to warto mieć na swojej własnej kamizelce wpięta „krokówkę” a tego nie miałem.

Livelina uratowała mnie o tyle, że wisząc za burtą miałem chwilkę czasu na wywrzeszczenie z kabiny Marzeny inaczej odpadłbym od jachtu a Marzena zanim by wyszła z kabiny to ja byłbym hen za jachtem i na pewno by mnie już nie widziała.

Druga rutyna – jak się idzie na dziób to druga osoba MUSI bezwzględnie patrzeć co się z tobą dzieje – ja uwierzyłem w swoje wpięcie w livelinę i to mnie nie omal nie zgubiło…

A Marzena zdała wczoraj Swój największy życiowy egzamin żeglarski – mimo Swojej niepełnosprawności przy wietrze 10 m/sek. opanowała jacht, opanowała żagle, opanowała silnik – dała radę podejść do mnie na silniku rufą – i zrobić wszystko, żebym mnie wyciągnąć z wody…

Dziś odpoczywam w Marinie w Falsreboo – jestem pobijany, posiniaczony, głos mam zachrypnięty, gardło mnie boli, ale jestem nadal wśród żywych…

I myślę, jak przerobić wejście z wody na jacht bo w trudnych warunkach to nie jest naprawdę takie proste :-(

Pzdr

Włodek

Autor:  miru71 [ 3 lip 2020, o 10:36 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Z myślą o takich nieprzewidywanych zdarzeniach oprócz platformy kąpielowej mam już zakupioną wysuwaną z kasety drabinkę. Chcę ją wmontować na któreś z burt pod boczną bramką do wchodzenia na pokład.
Czy to zadziała? Jeszcze nie wiem.

Załączniki:
866F1FCE-3459-4466-9F44-45035E6598D6.jpeg
866F1FCE-3459-4466-9F44-45035E6598D6.jpeg [ 154.69 KiB | Przeglądane 17687 razy ]

Autor:  waliant [ 3 lip 2020, o 10:47 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Jesteś drugą znaną mi osobą, która w tym roku wypadła za burtę i zza tej burty wróciła...
Jeżeli woda wyciągnęła Cię z szelek, to naprawdę miałeś dużo szczęścia.

Wejście na jacht z wody warto mieć realnie skuteczne.
U nas jest na rufie drabinka, która kiedyś był przypięta stalówką do kosza. Teraz jest tak przywiązana linką, że można ją otworzyć z wody. Czyli będąc w wodzie na rufie mam szansę na otwarcie drabinki. Czy dam radę po niej wyjść, to jest pytanie otwarte - po zwykłej kąpieli dajemy radę bez problemów, ale w mokrych ciuchach nie próbowałem...

Autor:  Wojtek Bartoszyński [ 3 lip 2020, o 13:17 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Cieszę się, że nie musiałem na tę opowieść czekać około roku (bo tak by się pewnie ukazał raport PKBWM)! :)

bury_kocur napisał(a):
falę ok. 15 metra
1,5 metra, czy piszesz o długości? :roll:

Autor:  krzychuAPIA [ 3 lip 2020, o 13:47 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

bury_kocur napisał(a):
A Marzena zdała wczoraj Swój największy życiowy egzamin żeglarski

Włodku , Marzena niczego nie musiała zdawać. Dzielna kobieta zadziałała prawidłowo i tyle !
Za to Ty spieprzyłeś temat nie zapinając pasa krokowego co jest największym błędem !!! bo odpalona kamizelka nietrzymana w kroku potrafi wręcz podtapiać gdy masz głowę "wewnątrz" niej.
I tak dołączyłeś do grona znanych mi osób ( jako trzeci ) które obchodzą urodziny dwa razy w roku , nie wywiniesz się bratku od dużej wódki. A dla Marzenki wielki bukiet kwiatów kupić marsz.
Krzychu.
PS. Co Ty nie chciałeś już więcej zobaczyć Człowieka Śniegu ?

Autor:  Andrzej Kolod [ 3 lip 2020, o 13:53 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Słowa podziwu i szacun dla Marzeny od Violi i ode mnie

Bury, jak oceniasz szanse z life liną prowadzoną zewnątrz wantów, tak abyś jak trolleybus spłynął do rufy?
To już było gdzieś dyskutowane.
O drabinkach można później, ponieważ to temat rzeka.

Autor:  Wojtek Bartoszyński [ 3 lip 2020, o 13:56 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Andrzej Kolod napisał(a):
jak oceniasz szanse z life liną prowadzoną zewnątrz wantów, tak abyś jak trolleybus spłynął do rufy?

Nie da rady, stójki sztormrelingu przeszkadzają...
bury_kocur napisał(a):
ja poleciałem za torbą i pod linką relingu znalazłem się w wodzie

Autor:  Zbieraj [ 3 lip 2020, o 15:06 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Marzenko, jesteś dzielna. Przykro mi, że masz męża idiotę, ale on nadrabia tym, że ma mądrą żonę. Per saldo - wychodzicie na swoje. :kiss: :respekt:

Autor:  Colonel [ 3 lip 2020, o 15:44 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Oj Kocur. Dzis pijemy za Ciebie!!!!

Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka

Autor:  Hania [ 3 lip 2020, o 16:11 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

A teraz Kocurku oceń wartość nauczania manewru "człowiek za burtą" ćwiczonego powszechnie w lajtowych warunkach, z kółkiem i bardzo często bosaczkiem.

Autor:  andrzej1515 [ 3 lip 2020, o 16:26 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Szacun dla Marzeny za ratunek , ale dlaczego wozisz genakera na dziobie , kiedy warunki nie są odpowiednie do postawienia. Prościej zanieś go tam w warunkach odpowiednich do postawienia.

Autor:  bury_kocur [ 3 lip 2020, o 16:42 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

krzychuAPIA napisał(a):
Za to Ty spieprzyłeś temat nie zapinając pasa krokowego co jest największym błędem !!! bo odpalona kamizelka nietrzymana w kroku potrafi wręcz podtapiać gdy masz głowę "wewnątrz" niej.


Problem Krzychu był inny...

Ja nie miałem na sobie typowej kamizelki tylko rodzaj asekuracyjnego ubranka - wypornościowego - z uchwytem do pasa i tutaj akurat zgadzam się z opinią Janusza o idiotyzmie użyciu tego ubranka.

Tyle, że gdybym miał zapiętą typową kamizelkę z krokówką to nie wiem czy teraz byśmy rozmawiali.

Mnie wyjęło tak, że przypięty do lewej liveliny wyleciałem za burtę na prawej stronie i zawisłem na tym napiętym pasie w połowie wysokości burty.

Krzysiek - analizowałem to potem - gdybym miał krokówkę to nie miałbym żadnych szans z tego wyjść.

Nie podciągnąłbym się do góry na jednej ręce, żeby wypiąć się a tak jak wisiałem - głową do góry w połowie burty - nie było żadnych szans na zrobienie czegokolwiek.

Z analizy całości sytuacji - live lina + założone ubranko wypornościowe z uchwytem na szelki dały mi czas na zawołanie Marzeny.

Gdybym miał krokówkę to NIKT z tego by mnie z tego tam gdzie wisiałem nie wyjął - ja sam nie dałbym rady tego wypiąć a Marzena nie pomogła by mi na dziobie.

Także brak krokówki w tym przypadku był elementem pozytywnym.

Miałem za długą smycz - to jedno - która pozwoliła mi wyjechać za burtę a nie zatrzymac się wewnątrz relingu.

Nie wpiąłem się do ucha na dziobie krótką smyczą co pozwoliłoby mi na nie wyjechanie pod relingiem - to drugie.

Trzecie to nauczka - będąc wpięty do liveliny musisz mieć drugą krótką smycz, którą wepniesz do jakiegoś stałego elementu na dziobie.

Ale czwarte jest najważniejsze - nie chodzi się na dziób w takich warunkach.

Zrobiłem kilka kardynalnych błędów i teraz doskonale to widzę - jak to się mawia - do wdrożenia w życiu...

Ale żeby od razy nazywać mnie idiotą ...? :-(

Zbieraj napisał(a):
Przykro mi, że masz męża idiotę,


Błędów nie robi kto nikt nie robi Januszku ...

Dobrze, że wszystko się skończyło jedynie potężnymi siniakami, poobijaniem i utratą majtek i dresu :mrgreen:

Hania napisał(a):
A teraz Kocurku oceń wartość nauczania manewru "człowiek za burtą" ćwiczonego powszechnie w lajtowych warunkach, z kółkiem i bardzo często bosaczkiem.


Marzena tego nigdy nie ćwiczyła - tyle, że Ona dużo ze mną pływa i sporo wykonuje różnych manewrów - co pozwoliło Jej nie stracić głowy.

Colonel napisał(a):
Oj Kocur. Dzis pijemy za Ciebie!!!!


A wiesz - stoję już w Dockan Marine w Malmo i robię to samo :rotfl:

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

andrzej1515 napisał(a):
ale dlaczego wozisz genakera na dziobie , kiedy warunki nie są odpowiednie do postawienia.


To był kolejny błąd - człowiek się jednak mimo lat i przepływanych mil cały czas uczy ...

Ech...

Autor:  Zbieraj [ 3 lip 2020, o 16:57 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

bury_kocur napisał(a):
Ale żeby od razy nazywać mnie idiotą ...?
Sorry, Kocurku, zmieniam zdanie.
Jeśli prawdą jest, że na morzu co drugi głupi ma szczęście, to Ty jesteś parzysty. :kiss:

A to dla Marzeny:
:kiss: :kiss: :kiss: :kiss: :kiss: :kiss: :kiss: :kiss: :kiss:

Autor:  miru71 [ 3 lip 2020, o 18:00 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Włodek. Przede wszystkim wielkie podziękowania i szacuneczek za to, że nam to opowiedziałeś!
Myślę, że warto mieć przy sobie nóż (mam). Gdybyś go miał, i miał zapięty pas krokowy, to byś poczekał dyndając aż Marzenka wyjdzie, postawi łódkę w dryf, odciąłbyś się i przesunął w stronę rufy.
Gdyby była lajflina na zewnątrz, to przed odcięciem można się w nią wpiąć drugim wąsem i spłynąć do rufy.
Próby wdrapania na pokład w okolicach dziobu to tylko marnowanie sił.

Oczywiście piszę to siedząc wygodnie na sofie popijając winko za Twoje zdrowie......co ja gadam! Za Twoje życie!

Jeszcze raz szacuneczek!

Autor:  plitkin [ 3 lip 2020, o 18:13 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Włodku, cieszę się z dwóch rzeczy:
1. Że przeczytana relacja z wydarzenia ma tego samego głównego bohatera i autora. Uff.

2. Że kiedyś tak polecałem Ci ten genakerek i się zdecydowałeś na ten żagiel. Myślałem, że nauczy on Ciebie tylko drobnej umiejętności dodatkowej - żeglugi z żaglem latającym. A ten żagielek nauczył.nas wszystkich jeszcze tego, że nie ma takiego wygi w żeglarstwie, który wszystko przewidzi, wie, umie i ogarnie. Nawet kowdy jest to tak doświadczony wyga jak Ty, na tak bezpiecznhm jacjcie jak Twój, we właściwie tak niedługim rejsie, jak kilku czy kilkunastogodzinny.

Merytoryczne uwagi:
przypominam sobie Twoje opowieści tym jak zadbany i bezpieczny jacht posiadasz. Życie pokazało, że nie można lekceważyć niczego i sprawdzać należy wszystko, a ufać nie można nikomu i niczemu. Drabinka dostępna po otwarciu platformy z kokpitu? Przestępstwo. Taki jacht nie spełnia norm. Myślę, że to poprawisz.

Szelki/lajfliny: już kiedyś zastanawiałem się nad tym, że lifeline trzeba puszczać śródokręciem. Bo nie ma chyba takiego akrobaty, który by się wydostał na pokład wisząc metr od pokładu za burtą. Po wypadku sprzed paru lat, kiedy sternika znaleziono martwym wiszącym za burtą zawsze pamiętam o tym by się wpinać tak, by utracie kontaktu z jachtem nie znaleźć się za burtą, lecz w obrysie pokładu.

Nie będę bił braw Marzenie. Bo żadne brawa tu nie są potrzebne i nje oddadzą emocji. Powiem tylko, że to co się Wam (nie Tobie, tylko Wam) przydarzyło jest z pewnością przełomowym momentem Waszego życia. Tak jak kiedyś znajomość, ślub, Jej wypadek, teraz Twój. To istotne, najważniejsze "tatuaże" Waszego życia. To już z Wami zostanie na zawsze. To jest piękna życiowa historia.

Autor:  krzychuAPIA [ 3 lip 2020, o 18:45 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Włodziu , plusem dodatnim całego tego zdarzenia jest to , że dzięki żonie i szczęściu ( kolejność prawidłowa ) wyszedłeś z tego cało. Nie ściemniasz że to czy tamto , tylko opisujesz zdarzenie takim jakie ono było. Bogu i Neptunowi ( kolejność dowolna ) niech będą dzięki !
Drugim plusem dodatnim jest to , że Twoja zaburtowa "przygoda" uzmysławia jak ważnym elementem naszej koegzystencji z morzem jest przygotowanie załogi / rodziny do tego , że takie sytuacje mogą nas NAPRAWDĘ spotkać.
Najprawdopodobniej umiejętności Marzeny która zawsze aktywnie uczestniczy w Waszych rejsach jako pełnoprawna załoga a nie "balast" uratowała Twoje cztery litery.
Wniosek :
Uczmy , żony , dzieci czy przyjaciół którzy z nami żeglują jak mają postępować w przypadku "skoku w bok" poza twardy pokład.
Krzychu.

Autor:  waliant [ 3 lip 2020, o 20:29 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Dołączam się do głosów wyżej, że fajne i bardzo rzadkie, dlatego tak cenne, jest opisanie całego zdarzenia w ogóle, a bez koloryzowania - w szczególności.
Mało kto miałby jaja, żeby opisać swój brak przygotowania, tak samo jak brak przygotowania jachtu na taką sytuację.
Masz rację, to z jednej strony rutyna, z drugiej, brak przemyślenia albo przećwiczenia sytuacji (to z drabinką).
Nauczka dla wszystkich.

Autor:  Ognisty Szkwał [ 3 lip 2020, o 20:31 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Włodek, Marzena - Wasze zdrowie.
Piję do dna.

Autor:  bury_kocur [ 3 lip 2020, o 21:10 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Zbieraj napisał(a):
Jeśli prawdą jest, że na morzu co drugi głupi ma szczęście, to Ty jesteś parzysty.


Bo i w życiu Janusz trzeba mieć szczęście - nawet Napoleon pytał swoich oficerów czy mają w życiu szczęście :rotfl:

Autor:  bury_kocur [ 3 lip 2020, o 21:43 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

plitkin napisał(a):
Drabinka dostępna po otwarciu platformy z kokpitu? Przestępstwo. Taki jacht nie spełnia norm. Myślę, że to poprawisz.


Oczywiście, że poprawię Wiktorze.

Już przed rejsem mój Kolega z Portu zadał mi taki temat z drabinką - kiedy wypada ktoś jeden jedyny do wody i jak on ma wyjść.

Założyłem na taką okoliczność dwa lata temu na rufie taką - jak to nazywają - drabinkę do wyjścia awaryjnego - składaną - sznurkową i nawet raz spróbowałem w warunkach lajtowych wyjść z jej pomocą z wody.

Wtedy się udało, ale dziś widzę, że to bezsensowne urządzenie - nikt w warunkach, w jakich byłem wczoraj w wodzie przy jachcie nie użyje tej drabinki i z wody na jacht przy jej pomocy nie wyjdzie na pewno...

Także przestrzegam Kolegów przed montowaniem pomysłów typu:
https://zefir.sklep.pl/drabinki-ratunko ... 114cm.html

Są to wyrzucone pieniądze dające złudne poczucie bezpieczeństwa.

waliant napisał(a):
swój brak przygotowania, tak samo jak brak przygotowania jachtu na taką sytuację.


To nie było tak Tomku, że nie ruszałem tego tematu i pojechałem całkiem do niego nieprzygotowany - po prostu zastosowane rozwiązanie się nie sprawdziło i będzie musiało być zastąpione innym - doświadczenia czegoś nas uczą jednak...

Mam już wstępne przemyślenia - będę mocował na rufie stałą stalową drabinkę z boku platformy - musi ona dać rozkładać się z wody - ma sie rozkładać pod dość sporym kątem do tyłu i dość sporo wchodzić w wodę.

O, coś zbliżonego do tego:

https://zefir.sklep.pl/drabinki-do-lodz ... results=23

Może nie przyda to uroku rufie, ale po wczorajszych "doświadczeniach" chrzanię urok drabinki - ma być ona funkcjonalna.

Muszę do niej założyć jeszcze ze dwa/trzy uchwyty zamontowane do rufy do wyciągnięcia się z wody - myślę, że wczoraj gdybym miał coś takiego to chyba dałbym radę wyjść samemu - na szczęście mam gdzie na rufie to zakładać.

Temat lajflin i smyczy do nich jest tematem do osobnego rozważenia - podobnie jak temat drabinki ten temat także wymaga solidnego przemyślenia.

Niemniej pisząc ten wątek chciałem przedstawić Koleżankom i Kolegom problem takim jak on był - bez ściemniania - bez umniejszania swojej winy w takiej czy innej złej decyzji, bo takie decyzje każdemu z nas zdarza się podejmować.

Jedno z tej dyskusji jest pewne i jest to naprawdę na wagę naszego życia:

krzychuAPIA napisał(a):
Uczmy , żony , dzieci czy przyjaciół którzy z nami żeglują jak mają postępować w przypadku "skoku w bok" po za twardy pokład.


* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

Wojtek Bartoszyński napisał(a):
1,5 metra, czy piszesz o długości?


Wojtek - oczywiście, że poniżej nie postawił mi się zwyczajnie przecinek :oops:

bury_kocur napisał(a):
i falę ok. 15 metra

Autor:  waliant [ 3 lip 2020, o 21:50 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

bury_kocur napisał(a):
po prostu zastosowane rozwiązanie się nie sprawdziło

Właśnie coś takiego miałem na myśli. Teoretycznie jesteśmy jakoś tam przygotowani. Mniej lub bardziej. W praktyce nie wszystko jest do końca przemyślane, i zawodzi.

Autor:  juzekp [ 3 lip 2020, o 21:59 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

bury_kocur napisał(a):
Ale żeby od razy nazywać mnie idiotą ...? :-(

Nie znasz Zbieraja ? :lol:

Autor:  bury_kocur [ 3 lip 2020, o 22:06 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

miru71 napisał(a):
Z myślą o takich nieprzewidywanych zdarzeniach oprócz platformy kąpielowej mam już zakupioną wysuwaną z kasety drabinkę. Chcę ją wmontować na któreś z burt pod boczną bramką do wchodzenia na pokład.
Czy to zadziała? Jeszcze nie wiem.


Musisz sprawdzić, pod jakim kątem ta drabinka rozkłada się.

Wczorajsza historia pokazała mi, że taka drabinka musi rozkładać się min. 30 stopni od pionu do tyłu i tak blokować.

Sprawdź ten parametr i jak wchodzi ona pod jacht pod głębszym kątem - bardziej pionowo w dół - to przerób ją.

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

juzekp napisał(a):
Nie znasz Zbieraja ?


Znam naprawdę długo i dlatego nie obrażam się :mrgreen:

Autor:  mchanga [ 3 lip 2020, o 23:35 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Ucałuj od nas Marzenkę! :kiss:

Autor:  Waldi_L_N [ 4 lip 2020, o 05:34 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Przechodzą mnie dreszcze. Tam gdzieś pośród bałtyckich fal czają się majtki Burego... :oops:
Włodku cieszę się że Twoja przygoda tylko tak się skończyła. Szacun dla Marzenki.

Autor:  Hania [ 4 lip 2020, o 08:53 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

bury_kocur napisał(a):
Marzena tego nigdy nie ćwiczyła - tyle, że Ona dużo ze mną pływa i sporo wykonuje różnych manewrów - co pozwoliło Jej nie stracić głowy.


I ogromne brawa dla Marzeny !!!! Nie straciła głowy, bo nie bała się coś zrobić i ma pojęcie o manewrach jako takich. Potrafiła włączyć MYŚLENIE i połączyć oba elementy. Bez tępej rutyny ze złymi nawykami wpojonymi gdzieś tam przez kogoś tam.
Marzena zdała najtrudniejszy egzamin - uratowała człowieka. Naprawdę wielki szacun dla Twej żony.

Autor:  Seba [ 4 lip 2020, o 12:33 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Mnie się nasuwa ze głupi ma szczęście. I farta jakowego wart mieć.

Autor:  bury_kocur [ 4 lip 2020, o 13:45 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Seba napisał(a):
Mnie się nasuwa ze głupi ma szczęście. I farta jakowego wart mieć.


Seba - to samo powiedziałem jak wyszedłem z wody - a poza tym jak pisałem wyżej - już Napoleon pytał swoich oficerów, czy w życiu mają szczęście.

A tak na poważnie - to nie głupota - to rutyna.

Przez tyle lat pływania nic się nie zdarzyło to dlaczego teraz ma się zdarzyć?

To doświadczenie bardzo pokazało mi wszelkie postępowanie na skróty, które każdy z nas z biegiem lat robi i to niestety było źródłem wypadku :-(

Autor:  bury_kocur [ 4 lip 2020, o 14:18 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Hania napisał(a):
I ogromne brawa dla Marzeny !!!! Nie straciła głowy, bo nie bała się coś zrobić i ma pojęcie o manewrach jako takich. Potrafiła włączyć MYŚLENIE i połączyć oba elementy. Bez tępej rutyny ze złymi nawykami wpojonymi gdzieś tam przez kogoś tam.
Marzena zdała najtrudniejszy egzamin - uratowała człowieka.


Też tak twierdzę - Marzena posiadając patent j.st.m. zdała przedwczoraj największy egzamin żeglarski życia, w zakresie, którego nie obejmuje żaden znany mi egzamin na żaden patent...

Poniżej relacja napisana przez Marzenę - prosiła, by mogła ją tu zamieścić:


Zaczęło się niewinnie... Wyjeżdżaliśmy z Sassnitz na przelot do Malmo i nie schowaliśmy pod pokład genakera, chociaż wiedzieliśmy, że warunków na genakera nie będzie.. Gdzieś w połowie drogi Włodek zauważył, że genaker zaraz się urwie z relingu i odpłynie w siną dal. Postanowil wpiąć się w lifelinę i pójść na dziób ratować genakera. Ja zostałam w kokpicie i zajęłam się czymsiem, nie pamiętam czym. Jacht płynął sobie na autopilocie przy wietrze 20 węzłów (sporo) i fali ok. 1,5m(też sporo). W pewnym momencie usłyszałam przeraźliwe krzyki Włodka Marzena...Marzena...
Patrzę, a Włodek wisi na rękach za burtą...jak w sennym koszmarze.. Coś MUSZĘ zrobić.
Pierwsza myśl: stanąć w linii wiatru i włączyć silnik. Udało się,jacht zwolnił, ale po chwili patrzę, a on rusza do przodu. Trzeba wyluzować żagle. Miotałam się przez chwilę po jachcie luzując jedną ręką żagle - drugą rękę mam niestety bezwładną... Udało się jacht zwolnił, a nawet jakby stanął, ale nie całkiem. Jak się ogarnęłam z żaglami i stanęłam znowu w linii wiatru.. patrzę widzę...głowę Włodka wystającą tuż za rufą z wody. Myśl: Położyć platformę na rufie..a fale bujają góra-dół. Ja się szarpię z platformą, a Włodek oddala się za rufą..co robić?
Włodek krzyczy: wrzuć wsteczny, no to ja: wajha do oporu na "wstecz" . Udało mi się dojechać do Włodka. Mnie się wydaje, że za pierwszym razem, Włodek twierdzi, że za drugim lub trzecim..ale udało się. Włodek zawisł na kotwicy rufowej, bo innego uchwytu nie było na rufie. Ja się szarpię ze złośliwym obijaczem rufowym, który wlazł między kotwicę, a platformę, a Włodek mówi, że słabnie.. udało się wykopać odbijacz i położyć platformę, tak żeby nie wylecieć za burtę, bo wtedy finito.
Okazuje się, że wyjście na platformę w tych warunkach jest niewykonalne, bo nie ma jak się podciągnąć na rękach. Ja Włodka nie wyciągnę z wody rękami. Włodek mówi daj cumę z pętlą i karabińczykiem... potem drugą taką samą.
Cumy leżą w bakiście z zatrzaskiem niebanalnym. Udaje mi się wyciągnąć cumę i sięgnąć po karabińczyk cumę z karabińczykiem na pętli poddaję Włodkowi chwiejąc się nad otwartą rufą.
Udało się.
Włodek opasuje się liną i prosi, żeby drugi koniec gdzieś przywiązać... GDZIE???...ale muszę..obkładam na czymsiu i skracamy linę na trzy-cztery. Włodek się podciąga na chwilę, a ja skracam linę. Lina podpiera mu plecy i może lepiej stać na drabince wyginającej się pod platformę.
Czas na drugą cumę .. krótka walka z zatrzaskiem, klapą bskisty i moją równowagą..i jest cudnie: cuma przygotowana, a ja ciągle na pokładzie. Podaję cumę Włodkowi. On się opasuje, a ja okręcam linę na uchwycie. Znowu hej-hop Włosek się podciąga, a ja naciągam linę ile się da (zaparta o stół w kokpicie. Już nie patrzę tylko ciągnę z całych sił. Za którymś razem..hurra udało się. Włodek wspiął się resztką sił na platformę. Zwycięstwo . Ja się popłakałam z radości i wyczerpania.
Oboje ledwo żywi, ale udało się.
Po rozplątaniu szotów genuy, które oplotły się wokół siebie tworząc pół metrowy gordyjski prosty.. postawiliśmy żagle i dalej już prosto na Szwecję..do kanału Falsterbo, bez dalszych przygód.
Włodek do tej pory (koniec drugiego dnia po kąpieli ekstremalnej w Bałtyku) dochodzi do siebie, ale wciąż wygląda na żywego.
Marzena"

Autor:  Kurczak [ 4 lip 2020, o 18:08 ]
Tytuł:  Re: Opowiadanie drugim życiu i rutynie...

Uff, całe szczęście, że skończyło się szczęśliwie, o jedne gacie i parę siniaków nie chodzi. :D

Z tego przypadku morał taki, że rutyna jest równie niebezpieczna jak brak umiejętności, a szczęście potrafi pomóc w obu tych przypadkach. Trzeba z tego wyciągnąć wnioski.

Brawo Marzenka, jestem pełen podziwu. :kiss:

Strona 1 z 4 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
https://www.phpbb.com/