Dołączył(a): 24 maja 2008, o 17:28 Posty: 2056 Lokalizacja: Nowa Zelandia Podziękował : 779 Otrzymał podziękowań: 1679
Uprawnienia żeglarskie: nie posiadam
Kilka dni temu wróciłem z pierwszego w tym roku rejsu. Malta - Sardynia. Rejs trwał miesiąc a długość trasy wyniosła ponad 850 Mm.
Po wykonaniu wszystkich rutynowych prac przed wodowaniem, oraz wymianie skrzyni biegów, 21 kwietnia Kate zakołysała się na wodzie. Rejs zapowiadał się doskonale. Świetna załoga (znamy się od kilku rejsów) i GRIB kooperował tak, że trudno było uwierzyć. Przelot z Malty na Sycylię do Syracusy przeważnie półwiatrem był czystą przyjemnością. Na miejscu, postój przy nabrzeżu (bezpłatny) bardzo komfortowy przy wiejącym Sirocco. Zachodni silniejszy wiatr czyni tu postój praktycznie niemożliwy. Na pewnym odcinku nabrzeże kryje pod wodą kamienny stopień (w nocy niewidoczny), należy uważać. Miasto o tej porze roku ledwo tętni wieczornym życiem, co dodatkowo pozwala chłonąć każdą chwilę. Następnego dnia w południe kierujemy się do Katanii. Teraz Sirocco osiąga już prędkość 35 – 40 w. W Katanii w ubiegłym roku sprawdziłem wszystkie trzy mariny w basenie portowym i polecenia godna jest tylko Circolo Nautico NIC, cena za 13m – 40 euro (mooring, woda, prąd i łazienki). Katania jest tym miejscem na Sycylii, gdzie wracam najchętniej. Katania zachwyca najbardziej nocą. Nasze plany wyjścia w morze następnego dnia wczesnym rankiem rozwiał wiatr i łoskot fal za falochronem. Po schodkach weszliśmy na falochron (9m wysokości). Tam nie dało się ustać. Morze szalało. Postanowiliśmy poczekać aż zelży. Takie czekanie w Katanii to przyjemność. Wstępne plany wyjścia wieczorem też legły w gruzach. W tym czasie wiatr wnosił pianę do portu. Ostatecznie wyszliśmy w morze wczesnym rankiem. Wiatr był lżejszy, ale już nie południowy. Do Naxos szliśmy ostrym kursem. Może było rozbujane, wiatr słabszy, ale ciągle 40w. Stosunkowo krótki odcinek z Katanii do Naxos (25 Nm) dał nam mocno w kość. Miałem nadzieję schronić się przy nabrzeżu za falochronem, ale gdy zobaczyłem co się tam dzieje, szybko zrozumiałem, że z postoju w Naxos będą nici. Fala co jakiś czas zawijała się wokół główki falochronu i jak małe tsunami zmywała całe nabrzeże. Locja zabrania stawania tutaj przy złej pogodzie. Chciałem dać sobie i załodze chwilę odpoczynku i postanowiłem rzucić kotwicę w zatoce, tuż przed wypiętrzeniem fali przyboju. Komfort postoju niewielki, ale pojawiła się szansa na „gorący kubek”. W tym czasie przez radio zostałem poinformowany, że postój na kotwicy tutaj jest niebezpieczny. Odpowiedziałem, że nie mam zamiaru tutaj stać, chcę tylko odpocząć. Po kilku chwilach, gdy wspinaliśmy się już na fale wychodząc w morze, usłyszałem przez radio, żebym nie wychodził w morze. Rozmówca sugerował mi rzucenie kotwicy tuż za główką falochronu i ustawienie jachtu wzdłuż nabrzeża. Upewniłem się jeszcze, czy nie zaplączę kotwicy w mooringi stając w poprzek. Rozmówcy wyraźnie zależało na tym, żeby przekonać mnie do tego manewru. Poczułem też wpatrzone we mnie oczy załogi z pytającym wyrazem twarzy. Wracamy – powiedziałem. Spróbujemy tam stanąć. „Hura!” nie było, ale zadowolenia nikt nie ukrywał. Kotwica wyleciała do wody w odległości 15 m od nabrzeża nieopodal główki falochronu. Głębokość 7 m. Wydać 20 m szepnąłem. Po chwili słyszę z dziobu: Jest 20 m. Poczułem, że kotwica trzyma. Kolejne 15 m łańcucha powędrowało do wody. Na nabrzeżu widzę mojego rozmówcę (z radiem w ręku) w towarzystwie jeszcze kilku osób. Mężczyzna zgadza się ze mną, że taki postój nie jest bezpieczny. Rzuca nami i co chwilę niebezpiecznie zbliżamy się burtą do nabrzeża. Nie wygląda to dobrze. Na nabrzeżu pojawia się więcej osób, widzę też jegomościa w mundurze. W pewnym momencie wszyscy, jak na komendę, uciekają pod ścianę falochronu tuż przed falą zmywającą nabrzeże. Po jakimś czasie przestali unikać fal. Mokrzy byli do pasa. Informacja przez radio: podamy wam mooring. Wszystkie mooringi były naciągnięte i spięte w jeden pęk (taki clear na zimę). Po chwili wybieraliśmy dziób na mooringu. Naliczyliśmy 12 osób na nabrzeżu i wszyscy aktywnie pomagali nam przy cumowaniu (jegomość w mundurze też). Ostatecznie stanęliśmy również na cumach (bardzo długich). O zejściu na ląd nie było mowy. Wodowanie bączka przy tej fali też nie wchodziło w grę, ale staliśmy bezpiecznie. Podziękowaniom nie było końca. Głupio było nie uścisnąć ręki tym ludziom i nie okazać polskiej gościnności, ale dzieliło nas 10 m kipiącej wody pomiędzy naszą rufą i nabrzeżem. Widok przemoczonych Sycylijczyków oddalających od nas, utkwił mi w pamięci. Wszyscy byliśmy pełni podziwu dla nich. Przy kolacji temat ciągle wracał.
W ubiegłym roku odwiedzałem to miejsce kilka razy, cumując przy tym nabrzeżu. Za każdym razem wypatrywałem niewyraźnie opisywanej w locji obstrukcji. Na mapie zaznaczony jest wrak (tuż przy nabrzeżu). Ale zarówno znak na mapie, jak i opis w locji jest nieprecyzyjny. Przeszkody przy spokojnej wodzie nie widać, a różniące się lokalizacje (z mapy i locji) wprowadzają sporo niepokoju. Teraz przy takim zafalowaniu mogłem wyraźnie zobaczyć przeszkodę - blok betonowy, lub stalowy (metr na metr) i wystającą ze środka rurę fi 10 cm. Zamierzam wysłać tę informację i fotkę Rod Heikell’owi, żeby kolejne wydanie locji było bardziej precyzyjne. Następnego dnia rano zejście z pokładu nadal nie było możliwe. Postanowiliśmy więc odpłynąć do Messyny. W miarę upływu czasu, wiatr słabł, a tuż przed mariną w Mesynie zgasł zupełnie. W marinie spotkaliśmy rodaków pod niemiecką banderą na s/y Sirius. Marina jedna z droższych na Sycylii (80 euro). Z Mesyny za kilka euro można dostać się autobusem do Taorminy. Jest to doskonałe rozwiązanie na wypadek braku możliwości zacumowana w Naxos. W Mesynie zostaliśmy do wieczora następnego dnia, czekając na pomyślny wiatr.
Na Liparię, w ciemną pochmurną noc, płynęliśmy baksztagiem. Od czasu do czasu w blasku świateł nawigacyjnych widzieliśmy pupy rybackie. Pojawiały się w ostatniej chwili. Przypomniałem sobie, jak w podobnej sytuacji w ubiegłym roku, zahaczyliśmy kilem taką w Syrii. Szkody żadnej taka, idącemu na żaglach jachtowi nie zrobi, więc odprowadzałem wzrokiem kolejne pupy, nie robiąc sobie nic z tego. Około 2:00 wydmuchało się, a do Liparii pozostało już tylko 6 Mm, więc odpaliłem silnik i poważniej zacząłem traktować rybackie pupy. Woda i niebo miały ten sam czarny kolor. Na kursie widać było pierwsze światełka Liparii. Raptem, jak spod ziemi, w odległości 0,5 kabla po starboard wyrosły światła nawigacyjne. Andrzej, z którym wachtowałem, powiedział: rybacy – zapalają światła w ostatniej chwili. Oboje mieliśmy wzrok wlepiony w czerwone i białe światło kutra, który wyraźnie zbliżał się do nas. Po minucie nie mieliśmy już wątpliwości – szukają kontaktu. Oświetlali nas szperaczem. Oświetlili też swój pokład i teraz wyraźnie widzieliśmy tam trzy osoby. Zwolniłem. Kuter również zwolnił, ale konsekwentnie zbliżał się do mojej burty. Osobnik za sterem pytająco wykrzykiwał: Lipari? Lipari? Andrzej błyskawicznie podpowiedział mi: „Ku..wa! Nie, powiedz: Stromboli”. Zgodnie z sugestią, głośno i wyraźnie powiedziałem: „No. Stromboli.” Sternik tym razem już nie pytająco, lecz ze zdziwieniem powtórzył: Lipari, Lipari. W tym samym momencie ciemnoskóry osobnik przekroczył reling kutra i krzycząc na cały głos: Liberty, liberty, szykował się do skoku na nasz pokład. Krzyknąłem: „Noooo!” i odpadłem ostro przyspieszając. Kuter zaczął nas gonić, oświetlając co chwilę szperaczem. Reszta załogi zerwała się na równe nogi. Po chwili, widząc więcej osób, załoga kutra zmieniła kurs, kierując się na Sycylię i kilka sekund później zgasły również światła. Ciągle nie miałem pewności, czy w ciemnościach nie będą próbować się zbliżyć ponownie. Liparia jednak była już coraz bliżej. Sięgnąłem po radio i o zajściu powiadomiłem Guardia Costierra. Historię musiałem powtórzyć kilka razy, bo różne służby były ciekawe tego, co się stało. Pół godziny później staliśmy przy nabrzeżu w porcie Corta. Temat ten był wiele razy roztrząsany w czasie rejsu i różne warianty były rozpatrywane. Jednak nie mieliśmy wątpliwości co do tego, że nie powinniśmy zabierać nikogo na pokład. Następnego dnia udaliśmy się na Stromboli, a później do Palermo. O Palermo nasłuchałem się samych złych opinii. Znaczna część to prawda. Jest brudno. Port jest niemiły. W wodzie pływa wszystko. Ale warto zapuścić się w miasto i zobaczyć to, co piękne, ale warto też (a może przede wszystkim) zapuścić się w dzielnice slumsów. W dziwny sposób przeplatają się ruiny domów, zamieszkałych przez kolorową ludność różnych nacji – z przyzwoitymi kamienicami. Zamieszkałe są przede wszystkim ulice. Targi, jarmarki, grille i kluby, miejsca gdzie każdy chciałby sobie zrobić zdjęcie, bo te miejsca są niesamowite. W dziwny sposób takie kwartały graniczą z ulicami, gdzie domy są zadbane, a zabytki odrestaurowane. Trudno jest się w tym połapać. Ważne jest jednak to, że jest tam bezpiecznie. Zapuszczaliśmy się bez obaw w najodleglejsze zakamarki nawet grubo po północy.
Z Palermo do Sardynii dotarliśmy w 30 godzin. Przez ¾ drogi mieliśmy korzystny baksztag wiejący z prędkością <30 w. Odwiedziliśmy: Cagliari, Porto Corallo, Arbatax, Cala Gonone, La Caletta, Olbia, Bonifacio na Korsyce, La Madalena i Porto Rotondo. Ta część rejsu przebiegała już w wakacyjnym rytmie i nastroju. Pogoda wspaniała, piękne miejsca. Sama rozkosz. Wszyscy to znamy, nie ma o czym pisać.
Kilka migawek z rejsu:
_________________ Marek (dawniej Jeanneau - wszystko się kiedyś kończy) Czas ruszać. www.newkate.com
Dołączył(a): 24 maja 2008, o 17:28 Posty: 2056 Lokalizacja: Nowa Zelandia Podziękował : 779 Otrzymał podziękowań: 1679
Uprawnienia żeglarskie: nie posiadam
Macieq napisał(a):
Widzę, że kamerka na latawcu już działa
To była pierwsza próba. Odwróciłem się na chwilę i latawiec klepnął o wodę i się zerwał. Zamówiłem już nowy. Zabawa z latawcem i kamerką jest fajna.
_________________ Marek (dawniej Jeanneau - wszystko się kiedyś kończy) Czas ruszać. www.newkate.com
Dołączył(a): 8 paź 2008, o 20:15 Posty: 7584 Lokalizacja: Poznań Podziękował : 452 Otrzymał podziękowań: 942
Uprawnienia żeglarskie: wystarczające
Już pisałem na innym forum, wspaniała relacja.
_________________ Żeglarstwo polega na tym, że pływając całe życie i będąc starym i schorowanym człowiekiem, nigdzie nie dopłynąć.
Krzysztof Chałupczak
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 14 gości
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników