23 czerwca (czwartek) Postój w Ronne W nocy Pogoda robi się mało przyjazna (7B w porywach 9B), a w marinie powoli jachty zaczynają stać w tratwę. Dzień poświęcamy na turystykę. Preferuję zrównoważony model turystyki na lądzie. Oznacza to mniej więcej, że jak targam Kubę w nosidle na plecach, to wolę, w celu zrównoważenia obciążeń, toczyć przed sobą wózek z Adasie, żeby się nie wy...ć na plecy  W marinie powoli poznajemy sie z sąsiadami. Prawą burtą sąsiadujemy z holenderskimi emerytami, którzy, pływają po północnych rubieżach Europy. Ten, obserwowany przez nas, model żeglowania będzie się powtarzał podczas naszej podróży. 24 czerwca (piątek) W drodze do Hasle Rano, sąsiad patrząc podejrzliwie, pyta, czy mamy zamiar wychodzić. Potwierdzam. Gość dziwnie na mnie patrzy. - Uważasz, że nie powinienem? – pytam z uśmiechem - Fale są za wysokie – potwierdza. - Wieje 6, to jacht na trudne warunki – odpowiadam. Cóż, holenderscy emeryci nie lubią się stresować i mają dużo czasu. My niekoniecznie, poza tym ile można stać w Ronne? Przeskok do Hasle nie trwa długo, zgodnie z przewidywaniami wieje do 6. Samo wejście potrafi dostarczyć dawki silnych przeżyć, z uwagi na poprzeczne prądy, dzięki czemu im bliżej główek, tym wydaje sie ono węższe W Hasle, chwilę sie kręcimy szukając miejsca. W pewnej chwili dwóch gentlemanów woła nas i po chwili podaje ... mooring. Nie spodziewałem się tego w tej części świata, ale najwyraźniej mało jeszcze widziałem. Tutaj staje się na mooringu, dziobem do nabrzeża z cumami z dziobu nabiegowo. Niestety jeden z gentlemanów, notabene, zawodowy oficer duńskiej marynarki wojennej, podał nam mooring, który był minimalnie nie w osi. Przeszedł z prawej strony na lewą burtę i już po chwili widziałem że idzie miedzy sterem a kilem. Czym prędzej go oddaliśmy i wybraliśmy ponownie, już na prawej burcie. Nie był to koniec problemów, ale o tym później. Gdzieś mi świtało, że w Hasle są świetne śledzie. Po sklarowaniu łódki i dzieci, wyruszyliśmy na poszukiwania i dość szybko trafiliśmy do zabytkowej wędzarni, w której, oprócz zwiedzania części muzealnej, można było zjeść i wziąć coś na wynos. Tu mała dygresja. Pierwszy raz polski język na Bornholmie usłyszałem zaraz po przypłynięciu do Ronne, po przekroczeniu bramy mariny, kiedy człowiek na rowerze, słysząc jak rozmawiam przez telefon, zapytał mnie po polsku czy wiem gdzie tu jest Netto W Hasle, w wędzarni, stanęliśmy w kolejce, która okazała się w całości polska Co więcej, po zjedzeniu śledzi (przez nas) i Danonków (przez dzieci), Kubuś zrobił kupę – giganta. Jako, że wszyscy siedzieli na zewnątrz, i dość ostro wiało, podjęliśmy heroiczną próbę przewinięcia go na jednej z, chwilowo pustych, sal, przerwaną pojawienia chłopaka i dziewczyny o zdecydowanie skandynawskiej urodzie. - Słońce, może jednak spróbujemy się przenieść z Kubusiem na tę drugą salę – zaproponowałem dyplomatycznie. - Chodź, może usiądziemy na powietrzu – odezwał się chłopak do swojej towarzyszki najczystszą polszczyzną. Cóż, jeszcze wiele razy spotykaliśmy polskich turystów, na rowerach, motocyklach lub samochodach. Słoneczna Wyspa zrobiła się popularna  A wracając do śledzia, trzy kawałki śledzia z dodatkami kosztowało 45 DKK na osobę, piwo drugie tyle. Ceny jak na starówce, dużo lepszy interes „rybny” zrobiliśmy na Christianso, ale do tego dojdziemy. Odwiedzając po drodze plac zabaw i market, wróciliśmy na łódkę. Po drodze zafascynował nas skandynawski, samoobsługowy sposób sprzedaży płodów rolnych, polegający na wystawieniu w otwartej skrzynce odważonych porcji młodych ziemniaków i truskawek, oraz puszki, do której kupujący wrzuca pieniądze. Nie będę komentował co z takim zestawem stałoby się w Polsce, natomiast pytanie, czy Bornholmczycy są tak bardzo uczciwi, żeby pozostawić puszkę otwartą ,tak aby kupujący mógł sobie również sam wydać resztę, pozostało bez odpowiedzi  25 czerwca (sobota) Postój w Hasle W sobotę nadal mocno wiało i to z zachodu. Postanowiliśmy więc poznać od strony lądu porciki, do których w tych warunkach i tak nie da się wejść, czyli Hellingpeder i Teglkas, oraz spróbować dotrzeć do Jons Kapel. Pakujemy dzieci i idziemy na romantyczny, 10 kilometrowy spacer Idziemy lokalnymi drogami, mającymi status dróg dla rowerów. Pierwszeństwo na nich mają rowery i piesi, samochody, czasem nawet autokary, cierpliwie czekają bądź jada z prędkością 5 km/h do momentu, kiedy mogą pieszych bezpiecznie wyprzedzić. Nikt na nikogo nie trąbi Odwiedzamy obydwa małe porciki i docieramy do pierwszych schodów prowadzących do lasu na klifie, wznoszącym sie na północ od Teglkas. Zaciskam zęby i wtaczam wózek z Adasiem coraz wyżej, poganiany radośnie przez Kubusia dźwiganego na plecach. Przez las docieramy do Jons Kapel, gdzie schodzimy po kolei, bez dzieci z uwagi na „co najmniej 172 stopnie”. Miejsce jest niesamowite. Podobno celtycki misjonarz Jon (John?) nawracał w tym miejscu Bornholmczyków na chrześcijaństwo. Droga powrotna daje się nieco we znaki z uwagi na kończąca się wodę i ciastka Niestety, przez całą drogę, prowadzącą nad samym morzem, gdzie panuje ogromny ruch turystyczny, nie natrafiliśmy na żadna kawiarnię, restaurację, czy nawet sklepik. W Polsce, co 100 metrów byłoby takie miejsce, ale cóż, duński socjalizm najwyraźniej zabija przedsiębiorczość Za to dość często mijaliśmy tablice, informujące, że właśnie w tym miejscu tworzy kolejny artysta Okolica jest zjawiskowo piękna, szczególnie na odcinku, kiedy zaczyna się wysoki klif. Samo Jons Kapel niesamowite. Z pewnością będziemy tam jeszcze nie raz wracać. Po powrocie, przed 1800 zastajemy na łódce kartkę, informującą aby skontaktować się z Havnefogedem. Tu wyjaśnię, na Bornholmie we wszystkich marinach, w których byliśmy (nawet w Hammerhavnen, choć ciężko go uznać za marinę) zainstalowano automaty do płacenia. Automat działa w kilku językach, m.in. po polsku i pozwala także sprawdzić prognozę pogody oraz wydaje oczywiście kody do sanitariatów i wi-fi. Ceny są wszędzie takie same i wynoszą 140 DKK za jacht o długości do 9,99 m. Opłaty należy wnosić najpóźniej między 1600 a 1800. Płatność wyłącznie kartą. Gotówką podobno można zapłacić u Havnefogeda jak się pojawi, ale nie ćwiczyliśmy tego. Myśmy wrócili przed 1800, ale najwyraźniej przedstawicielowi lokalnej administracji morskiej się śpieszyło i zostawił kartkę, że łódka jest nieopłacona Oczywiście telefon załatwia sprawę. 26 czerwca (niedziela) W drodze z Hasle do Hammerhavnen Nienerwowo zbieramy się rano, żeby przeskoczyć do Hammerhavnen. Rzucam mooring, patrzę jak tonie, po czym odpalam silnik i po chwili wrzucam wsteczny. Coś mi nie pasuje w pracy silnika, rzut oka za burtę i natychmiast gaszę silnik. Moja teoria brzmi następująco: podczas podawania mooringu po „niewłaściwej” stronie, przeszedł on na ukos pod kadłubem, wszedł między balast i ster i zahaczył za śrubę. Po tym jak go rzuciłem, nie było widać, że pozostał zaczepiony o śrubę. Zadowolony obłożyłem go na drugiej burcie, a w momencie, kiedy dwa dni później zwolniłem i dałem wsteczny, śruba natychmiast go nawinęła. W oczach staje mi obraz rozsypanej śruby i kwoty, którą trzeba będzie wydać aby kupić i założyć nową. Trzeba zobaczyć co się stało. Próbuję bosaka, oczywiście lina ani drgnie. - Podaj mi kąpielówki – mówię zrezygnowany do żony. Z łódki obok moje poczynania obserwuje z rosnącym zainteresowaniem grupa niemieckich emerytów. – Sixteen degrees or lower – dodają mi otuchy, widząc że się rozebrałem i spoglądam za burtę. Cóż, nikt tego za mnie nie zrobi. Zanurzam sie w zimnej wodzie i dziękuje Bogu, że ona jest o niebo czystsza niż np. w Świnoujsciu. Niemniej to port i nie jest za bardzo przejrzysta. Pod wodą widzę tylko czarny kłąb splątanej liny, ale wyczuwam śrubę, która, na szczęście, jest w całości. Wynurzam się i widzę nad sobą Kubusia, przyglądającego się z ciekawością co też tatuś robi po niewłaściwej stronie relingu. - Skombinuj mi jakąś maskę albo okulary – proszę żonę, która czym prędzej znika i po pół godzinie wraca z okularami. - Trochę sparciały ze starości leżąc w sklepie, ale załatwiłam zniżkę – informuje triumfalnie. Tym razem idzie szybko, a co najważniejsze bez użycia noża Po kilku minutach jesteśmy wolni. Odpalam silnik, Niemcy obok pokazują kciuki w górze. Wreszcie wychodzimy. Warunki są przyjemne i dość szybko wchodzimy do Hammerhavnen. Zewnętrzna część porciku pełna łódek, do burty zaprasza nas młody skiper niemieckiego Oceanisa. Sąsiedzi chcą rano wychodzić, my też, więc zbieramy się czym prędzej do, górującego nad portem, zamku Hammershus. Bornholmczycy chwalą się, że Hammershus to największy zamek w Europie Północnej. Zgodzić się z nimi można jedynie pod warunkiem, ze Polska należy to Europy Środkowej W Skandynawii być może rzeczywiście jest największy, ruiny robią wrażenie, zarówno z racji swojej wielkości, jak i położenia na nadbrzeżnym klifie. Miejsce jest klimatyczne, szczególnie kiedy nie ma tłumu turystów. Po obejrzeniu zamku, idziemy na długi spacer „gdzie wózek poniesie”, czyli do Skillinge. Bardzo mi sie spodobał tamtejszy porcik rybacki, położony przed frontem secesyjnych hotelików, następnym razem trzeba będzie się w nim zatrzymać. Po powrocie na łódkę, pojawiają się nasi sąsiedzi, w osobie skipera Svena i jego żony. Są bardzo zainteresowani jak nam się pływa z dziećmi, z uwagi na fakt, że za parę miesięcy im też się ma powiększyć rodzina. Zapraszamy ich do kokpitu i spędzamy wspólnie bardzo miły wieczór. Sven jest zachwycony Aureusem, o czarterowanym Oceanisie wyraża się dość oględnie, twierdząc że jest dobry do mieszkania, a nie do żeglowania. Sven zdawał RYA Yachtmastera na Solencie i lubi żeglować, a nie mieszkać na łódce, ale, cóż, żona w ciąży oczekuje odrobiny komfortu Pojawia się dobre, niemieckie piwo z zapasów naszych sąsiadów, nauczonych podczas poprzedniej bytności na Słonecznej Wyspie, że co jak co, ale piwo trzeba przywozić tu swoje Komentuję, że oni mają większą łódkę, nam się tyle nie zmieściło natomiast w rejs na Helgoland, gdzie jest wspaniały sklep wolnocłowy ze szkockimi Maltami w cenie na poziomie 60% tego co w Polsce, wezmę przynajmniej Tango 30 Rewanżuję się Svenowi nieopatrznie kupionym w Ronne Carsbergiem w wersji „Zajzajer” (10% alkoholu), co powoduje, że następnego dnia rano wychodzimy dużo wcześniej niż nasi sąsiedzi 
*****
*****
*****
Załączniki: |
Komentarz: Porcik w Skillinge

IMG_6368.JPG [ 367.47 KiB | Przeglądane 1798 razy ]
|
Komentarz: Hammershus - widok z murów na południe

IMG_6351.JPG [ 354.36 KiB | Przeglądane 1798 razy ]
|
Komentarz: Hammershus - magazyny i dziedziniec

IMG_6337.JPG [ 360.3 KiB | Przeglądane 1798 razy ]
|
Komentarz: Hammershus - magazyny

IMG_6329.JPG [ 471.3 KiB | Przeglądane 1798 razy ]
|
Komentarz: Hammershus - dwór

IMG_6328.JPG [ 340.22 KiB | Przeglądane 1798 razy ]
|
Komentarz: Widok z Hammershus na zatokę i porcik w Hammerhavnen

IMG_6324.JPG [ 316.46 KiB | Przeglądane 1801 razy ]
|
Komentarz: Hammershus

IMG_6320.JPG [ 323.41 KiB | Przeglądane 1801 razy ]
|
Komentarz: Jons Kapel, na samym dole

IMG_6283.JPG [ 215.21 KiB | Przeglądane 1801 razy ]
|
Komentarz: Schody na Jons Kapel

IMG_6277.JPG [ 249.82 KiB | Przeglądane 1801 razy ]
|
Komentarz: Wtaczam wózek na klif :)

IMG_6268.JPG [ 270.92 KiB | Przeglądane 1801 razy ]
|
Komentarz: Klif w drodze na Jons Kapel

IMG_6264.JPG [ 180.54 KiB | Przeglądane 1801 razy ]
|
Komentarz: Porcik w Teglkas

IMG_6261.JPG [ 187.43 KiB | Przeglądane 1801 razy ]
|
Komentarz: Kamyczek na wejściu :)

IMG_6258.JPG [ 170.4 KiB | Przeglądane 1801 razy ]
|
Komentarz: Porcik w Heligpeder

IMG_6256.JPG [ 188.24 KiB | Przeglądane 1801 razy ]
|
Komentarz: W drodze do Heligpeder - "droga rowerowa"

IMG_6254.JPG [ 170.84 KiB | Przeglądane 1801 razy ]
|
Komentarz: W drodze do Heligpeder

IMG_6251.JPG [ 201.78 KiB | Przeglądane 1805 razy ]
|
Komentarz: Bornholmski, samoobsługowy warzywniak :)

IMG_6233.JPG [ 251.69 KiB | Przeglądane 1805 razy ]
|
Komentarz: Plac zabaw w duńskim wydaniu

IMG_6192.JPG [ 268.9 KiB | Przeglądane 1805 razy ]
|
Komentarz: Zabytkowa wędzarnia w Hasle

IMG_6186.JPG [ 138.07 KiB | Przeglądane 1805 razy ]
|
Komentarz: Zrównoważony model turystyki rodzinnej, czyli "Ojciec Polak"

IMG_6131.JPG [ 220.88 KiB | Przeglądane 1805 razy ]
|
|