Rolery są bardzo wygodne. Ale trzeba chodzić na dziób, żeby je zdjąć i założyć. Co ma jednak pewne wady.
Hm, nam się udało do Jastarni dopłynąć. Prognoza się nawet w miarę sprawdziła. Odcumowaliśmy z AKM-u dokładnie o godzinie 16. Ponieważ nam się spieszyło, to założyliśmy tylko genuę i szoty do niej. Osprzęt spinakera miał być zakładany na wodzie. Nie jest to wygodne ani fajne, ale cóż. Tylko że najpierw padał deszcz, potem robiłem kanapki dla bardzo głodnej załogi i dopiero za torem wodnym do PP był czas na przygotowanie lin i wpięcie żagla. Padać przestało, spinaker zgodnie z opisem poszedł w górę. Prędkość wzrosła z 4,5 do 6 i więcej węzłów. I tak sobie spokojnie płynęliśmy baksztagiem. Asia sterowała, ja rozgryzałem trochę dalej nasz ploter (nie mam nabożeństwa do elektroniki, ręczny GPS Lowrancea jest świetny i w sumie wystarcza). Za rufą, dość blisko, przeszedł nam ORP Ślązak (tak sądzę). Na wysokości Helu zaczęło się robić ciemno. Trochę, kurcze, błyskało gdzieś nad Puckiem, ale nad nami chmury znikły. Minęliśmy pławę J i niedaleko Kaszycy zrzuciłem spinakera, bez wychodzenia z kokpitu. Co prawda w ciemności i ferworze walki odknagowałem najpierw fał grota, ale to drobny błąd, bez żadnych skutków.
Spinaker szybko i suchy wylądował w kabinie. Ja luzując topenantę spibomu opuściłem koniec soibomu na pokład. Do Jastarni wchodziliśmy na grocie i silniku, bez genuy. Chciałem się zgłosić do bosmanatu i do mariny, ale chyba już dla nich sezon się skończył. Po zacumowaniu i porządkach na pokładzie sklarowaliśmy spinakera do jego torby (robimy to podczas regat wiele razy i na czas). Finał.
Reasumując - mając spinakera na dziób chodzić trzeba. Ale stawianie i zrzucanie genakera da się zrobić bez wychodzenia z kokpitu. Ogólnie to żadna filozofia i choć trzeba to przećwiczyć (jak wszystko), efekty są znakomite.
Oooo, rozwiewa się.