Jak wspomniałem w innym w innym miejscu po wielu latach wróciłem ze swoim jachtem na grupę jezior zbąszyńskich. Jaką mieliśmy pogodę to każdy z nas widział. O ile na Odrze przed przeholowaniem jachtu na jeziora to opady nawet intensywne mieliśmy w nocy a w dzień się wypogadzało umożliwiając całkiem przyjemne kontynuowanie żeglugi. To tu na jeziorach parę dni przed feralnym piątkiem mieliśmy dzień, że lało dosłownie co godzinę. Postanowiłem więc nie ruszać się z miejsca do którego doszedłem do brzegu aż pogoda się poprawi. Od wiejącego południowego wiatru byliśmy osłonięci pasem trzcin a na ewentualną zmianę kierunku wiatru miałem wyniesioną na długiej linie kotwicę. Wyglądało to tak:
Załącznik:
DSCN0855.JPG [ 147.58 KiB | Przeglądane 3436 razy ]
Ale cumując w tym miejscu czułem, że stoję na uchylonym ze skrzynki mieczowej mieczu i postanowiłem go jeszcze lepiej wybrać i dociągnąć jacht do brzegu żebym mógł z rufy wyłożyć trap ułatwiający wyjście na brzeg. Tu wygląd tego trapu z innego miejsca postoju:
Załącznik:
DSCN0822.JPG [ 151.41 KiB | Przeglądane 3436 razy ]
Przed odejściem z tego miejsca w czwartek a może w środę wieczorem wiatr odkręcił na północny i dokuczliwa fala biegnąca przez całe Jezioro Zbąszyńskie dawała nam się we znaki. W piątek rano postanowiliśmy odejść. Wiatr był znowu południowy i po postawieniu żagli stwierdziłem, że nie jestem w stanie opuścić miecza ze skrzynki mieczowej. Przy tym kierunku wiatru miecz mi nie był potrzebny i na wodzie postanowiłem sprawdzić co się da z tym zrobić. Odkręciłem stopień zamykający od góry skrzynkę mieczową i mimo pukania w miecz młotkiem on ani myślał opuścić skrzynkę mieczową. Przy sprzyjającym wietrze dotarłem do przystani Zbąszyńskiego Klubu Żeglarskiego gdzie przy pomocy miejscowych żeglarzy po wyciągnięciu jachtu na wózku slipowym na brzeg przepłukaniu skrzynki mieczowej wodą i popukaniu w miecz czymś konkretniejszym niż mój młoteczek udało się w końcu opuścić miecz mojego jachtu. Wyciągając jacht na wózku na brzeg podniosłem do góry ster tak jak na zdjęciu gdzie widać trap i rufę mojej łódki. Po ponownym zwodowaniu jacht zacumowałem przy pomoście dla gości. Przystań ZKŻ jest w północnej części jeziora i przy południowym wietrze nieźle nim szarpało. Wieczorem wiatr trochę zelżał i postanowiliśmy odejść z przystani i popłynąć na Jezioro Chobienickie. Po oddaniu cum i cofnięciu jachtu tak, że dziób kierował się na otwartą toń jeziora próbuję odpalić silnik. Po zapaleniu zaraz zgasł. Widzę, że dryfuję na jachty rezydentów zacumowane przy kolejnym pomoście. Idę szybko na dziób i rzucam kotwicę którą mam przygotowaną zawsze na koszu dziobowym tak jak tu:
Załącznik:
DSCN0780.JPG [ 155.5 KiB | Przeglądane 3436 razy ]
Dzięki kotwicy zatrzymuję się rufą mojego jachtu metr od boi jachtów rezydentów przy kolejnym pomoście. Próbuję ruszyć sterem czuję jakiś opór, podobnie próbuję obrócić kolumnę silnika i też to samo. W końcu zdaję sobie sprawę, że w śrubę wkręciła się linka kontrafału. Nożem odcinam linkę i z podobnej linki robię nowy kontrafał. Po akcji z mieczem na slipie po prostu zapomniałem zapiąć kontrafał na knadze samo wypinającej a mój ster jest na tyle ciężki, że nie wypływa i był głęboko zanurzony i przeoczyłem ten fakt. Zapalam silnik i jestem już poza pomostami i mimo, że wszystko przy silniku jest jak należy to on po chwili odmawia posłuszeństwa i po prostu milknie. W tej sytuacji szybko stawiam żagle i halsując płynę na południową część jeziora. Po jakimś czasie czuję, że siła wiatru spada. Zapalam silnik jakby nic się z nim wcześniej nie działo i kontynuuje żeglugę na silniku sprzątając wcześniej żagle i odpinając bom. Nie przerywając płynięcia przy pomocy wytyku z bosaka kładę maszt gdyż po drodze mam dwa mosty przed przedostaniem się na Jezioro Chobienickie. Przez jeziora przepływa rzeka Obra której odcinek muszę pokonać. W jednym miejscu jest płytko słyszę pstryknięcie jakby wypięła się knaga od steru ale steruję nadal na uchylonym sterze gdyż rzeka na razie jest prosta i nie jest to uciążliwe. W pewnym momencie zaczynają się zakola, postanawiam zapiąć ster i coś mi tu nie gra mocuję się z kontrafałem który nadal jest zapięty a ster wypuszczony prawie do poziomu. Okazuję się, że to pstryknięcie to nie knaga, tylko węzeł na nowej lince kontrafału przecisnął się przez kipę na której był zawiązany. Na Chobienickim spotykam kolegę który właśnie wrócił z Mazur i podmienia swojego brata na maleńkiej Ince która pływa na tym akwenie. Parę piw łagodzi stres mijającego feralnego piątku. W następny taki piątek będę bardziej uważał. A stopy wody pod kilem (mieczem) przyda się chyba mojemu jachtowi i na przyszłość będę unikał wciągania go po piachu na brzeg. To by było na tyle. Może ktoś opisze swoje przygody w jakiś feralny piątek.