Forum Żeglarskie

Zarejestruj | Zaloguj

Teraz jest 20 lip 2025, o 13:53




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 23 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: 30 wrz 2012, o 12:42 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
"Kurka Wodna " - zapiski z dziennika pokładowego , czyli o tym , jak nie dopłynęliśmy do Gryfina.

11 sierpnia , sobota – dzień pierwszy
Za szczenięcych lat czytałem dużo i szybko. Zaczytywałem się w awanturniczych powieściach Karola Maya, Coopera , Twaina i co mi tam jeszcze wpadło pod rękę. Zdarzało się , że czytałem kilka książek na raz, zapominałem je odnosić do biblioteki , bo pożyczałem kolegom , albo ginęły mi gdzieś w domowej zawierusze. Za permanentne przetrzymywanie bibliotecznych książek byłem nieraz ścigany , ale i znany wśród pań bibliotekarek jako młodzieniec szczerze oddany idei propagowania czytelnictwa wśród zagorzałych zwolenników kopania piłki , których to siłą albo obietnicą doprowadzałem do biblioteki .
Te powieści to był materiał , który tlił się dziesiątki lat w mojej głowie i tylko czekał na silniejszy powiew powietrza .
I dmuchnęło ! Latem 2010 roku byliśmy z wnukami w Wieleniu u Marcina. Miał taką dużą tratwę , na której pływaliśmy sobie po zatoczce .Tak mi się to spodobało ,że postanowiłem zbudować podobną , ale większą . Jesienią zacząłem szukać materiałów w Internecie i na ich podstawie projektować swoją tratwę , która miała być duża , oczywiście niezatapialna i miał stać na niej , zamiast namiotu , drewniany domek .
Teresa zorientowała co robię , dopiero jak pojechałem kupić plastikowe beczki. Na początku bez entuzjazmu , ale jak przestudiowała rysunki , a ja zacząłem roztaczać przed nią uroki przyszłego spływu , coraz bardziej była do tego projektu przekonana .
Pod koniec sierpnia 2011 roku tratwa była już gotowa , ale różne sprawy domowe i kończące się lato nie pozwoliły nam spłynąć. Zdążyliśmy ją jeszcze , przed zimą , złożyć na wodzie i sprawdzić jak się na niej płynie. Wszystko było OK. Tratwę ułożyliśmy pod płotem na ogródku , przykryliśmy folią i leżała tam sobie aż do dzisiaj.
Jest 11 sierpnia ,sobota , pierwszy dzień spływu. O 8.30 zjawia się Grzesiek, kolega naszego Bartka, ze swoją ponad czterometrową ciężarówką. „ Solidnie i pewnie ” – taka jest chyba dewiza jego firmy. Po próbnym wodowaniu tratwy na jeziorze kunickim mamy już pewne doświadczenie w sensownym układaniu jej elementów na pace samochodu ,załadunek idzie więc w miarę sprawnie. Resztę pakujemy do bagażnika mojej omegi i w drogę.
W Malczycach jesteśmy koło 11-tej. Miny nam trochę rzedną, bo siąpi , a rzeka cofnęła się w nurt , odsłaniając kamienisty brzeg , z głębią nie bardzo nadającą się do montażu. Po krótkiej naradzie postanawiamy tratwę jednak wyładować w miejscu starego slipu promowego , a później przenieść kilkadziesiąt metrów w górę rzeki – do starego portu , tam gdzie brzeg niski i piaszczysty , a woda kręci się leniwie w kółko. Pływaki zrzucamy do wody i przeciągamy , jak burłacy , w nowe miejsce . Nasze dziewczyny , niczym mrówki , przenoszą tam co się da. Taplam się z Mariuszem na płyciźnie i skręcamy pływaki . Woda ciepła i ( o dziwo ! ) nawet czysta. Raz po raz jakiś zgłodniały boleń płoszy drobnicę waląc głośno ogonem w wodę. Dziwne , że w nieczynnej od lat stoczni ktoś jednak pracuje. Na tle dużego , stalowego kadłuba , stojącego na szczycie pochylni , uwijają się jakieś sylwetki , coś spawają, bo widać sypiące się iskry i słychać stukanie spawalniczych młotków .Ponoć składają tutaj Holendrom kadłuby barek , które później kanałami płyną na zachód . Mamy już , pospinane dołem i górą , dwa szkielety połówek tratwy. Łączymy je i dokręcamy podłogę . Na każdy panel podłogi dajemy po sześć solidnych wkrętów. Podeszło kilka osób i przygląda się nam z góry , ale bez szczególnego zainteresowania – widać , że dla nich to nic nowego. Zjawiają się znajomi i nasz Tomek z Gośką . Żartują sobie z nas trochę , przepowiadają nawet rychłe zakończenie spływu z powodu : zatopienia zwykłego , zatopienia z powodu ulewnego deszczu , plagi komarów , nudy i braku wody w Odrze – co jest chyba najbardziej prawdopodobne. A tak po prostu to nam zazdroszczą . Jest więcej osób do pomocy więc idzie trochę szybciej. A to podadzą klucz czy śrubę , zrobią kanapkę albo filiżankę kawy . Ciągle siąpi drobny kapuśniaczek . Montujemy już domek, a później reling i uchwyty ( pawęże ) na silnik. W trakcie spływu okazało się , że wystarczy jedna , bo tratwa jest w miarę zwrotna i nie było potrzeby przenoszenia silnika z burty na burtę. Bartek chce go na próbę odpalić i zatoczyć tratwą koło. Pomysł godzien pochwały. Tak się chłop pali do tego testu , że na wszelki wypadek dowiązujemy do tratwy długą linę. Silnik odpala za pierwszym szarpnięciem , nabiera obrotów i tratwa zatacza ładne , klasyczne koło. Z silnika jestem zadowolony , bo całe ustrojstwo idzie dość szybko , prując wodę jak parowiec na Missisipi . Okazuje się , że mocowanie pawęży do pokładu , za pomocą uchwytów zakończonych zawiasami , jest za słabe – silnik jest mocniejszy niż myślałem i ,wcześniej czy później ,te zawiasy porozgina . Musimy to poprawić - tu i teraz. Mamy , na szczęście , kompletną skrzynię narzędziową i nie zajmuje nam to zbyt wiele czasu. Problem kowadła rozwiązujemy prostując bednarkę na płaskim kamieniu , który , złośliwcy , zalecają nam wziąć ze sobą by móc dodatkowo utonąć przez przeciążenie . Zaczynają nerwowo przebierać nogami i widać , że chętnie by już nas pożegnali . Montujemy pawęż i w drogę ! Wychodzimy na silniku w nurt i po przepłynięciu kilkuset metrów , po oswojeniu się z wodą , gasimy go i ustawiamy tratwę , manewrując wiosłami , „dziobem „ do przodu. Stojące na brzegu towarzystwo , jak nam później mówiono przez telefon , wzięło to za jakieś chaotyczne miotanie się po wodzie, a nie za nasz celowy manewr. Pewnie nie przypuszczali , że tak szybko nauczymy się flisackiego fachu . Jest bardzo późno - gdzieś koło 18-tej i zaczyna coraz bardziej padać . Kapuśniaczek zamienia się w kwaśnicę, a później gęstnieje w bigos. Od dziobu dmucha coraz silniejszy wiatr. Mariusz bierze wachtę przy przednim sterze, a my mocujemy brezentowe drzwi i kalenicę . W samą porę , bo zaczyna lać. Pada jednak krótko, a później , zza chmur , wychyla się nawet słońce. Gęby się nam rozjaśniają i wraca dobry nastrój . Odra płynie leniwie ,a my zaczynamy zauważać i komentować nadbrzeżny krajobraz.
Wpływamy pod pierwszy most , most pod Lubiążem . Po kilkuset metrach widać już , przebijające się przez rosnące nad brzegiem drzewa , wieże i wielkie dachy pocysterskiego zespołu klasztornego . W roku 1150 powstał tutaj klasztor benedyktynów. Opuścili go jednak już po trzynastu latach . Bolesław Wysoki osadził w nim wtedy zakon cystersów . W skład zespołu wchodzi : klasztor , bazylika zbudowana na pozostałości kościoła z XII w. ,pałac opatów , pomocniczy kościółek i zabudowania gospodarcze. Jest najwięk-szym opactwem cysterskim na świecie, a drugim co do wielkości obiektem sakralnym . Na powierzchni , którą zajmuje , można postawić dwa i pół Wawelu. W krypcie pod bazyliką leżą dobrze zachowane mumie opatów i zakonników ,a w podziemiach opactwa pochowano Bolesława Wysokiego. Ten potężny obiekt architekto-niczny , wybudowany z cegły , ilością zużytego materiału ustępuje chyba tylko krzyżackiemu zamkowi w Malborku.
Jest 312 km , zrobiliśmy więc tylko 7 km. Musimy zacumować w tej okolicy, bo do zmierzchu już niedługo, a w nocy nie mamy zamiaru ( i nie wolno nam ! ) płynąć. Wpływamy między ostrogi na prawym brzegu . Wchodzimy na wiosłach , dobijamy do dużej , piaszczystej łachy i uwiązujemy się linami do drzew. Szkoda , że nie popłynęliśmy kilka kilometrów dalej , rankiem okazało się bowiem , że jest tam przyzwoite pole namiotowe i miejsce do cumowania . Nad wodą stało kilka kolorowych namiotów i powciągane na brzeg kajaki . Rozkładam podrywkę i łowię kilka krąpi i uklei . Uzbrajam dwie cięższe gruntówki , zakładam żywce i do wody . Jedną na płytszą wodę, drugą głębiej, a do obu uczepiam dzwonki . Siedzę i sykam na każdego , kto swoim nieopatrznym zachowaniem narusza spokój ryb , dzwonków i mój. Jest coraz ciemniej ; do brzegu zbliżają się jacyś ludzie, bo słychać ich rozmowę i widać migoczące latarki. Wchodzą na główkę ostrogi i omiatają światłem wodę. Widząc mnie pytają czy będę tutaj łowił , a gdy mówię - tak , odchodzą gdzieś w górę rzeki.
Siedzimy na pokładzie , jest noc , pora komarów jeszcze nie minęła , na tle nieba widać tylko czarne sylwetki polujących na nie nietoperzy… i gwiazdy. Dopiero w takich miejscach , gdzie nie ma tej świetlistej łuny bijącej od oświetlonych osiedli ,autostrad , hut i fabryk z błyskającymi na czerwono kominami, widać gwiazdy w pełnej krasie. Wydaje się , że można je dotknąć ręką – są tak wyraźne. Teraz dopiero widać jaki na niebie panuje ruch . Wyzna-czonymi korytarzami przelatują bezdźwięczne samoloty przybrane w czerwone i zielone , rytmicznie pulsujące światełka ; widać przesuwające się , oświetlone jeszcze zachodzącym słońcem , satelity i płonące słonecznym żarem przez ułamki sekund świetliste linie po spalających się w ziemskiej atmosferze okruchach , jakiejś, nigdy nie narodzonej albo rozerwanej grawitacją sąsiadów, planety. Niektórym udaje się dolecieć do Ziemi – leżą później na muzealnych półkach lub szafkach zbieraczy meteorytów ( największy ze znanych waży około 60-ciu ton i nie mieści się na żadnej półce ! ), reszta, w zderzeniu z ziemską atmosferą , rozgrzewa się i w ciągu kilku chwil wyparowuje.
Rozpalam „komarowa puszkę „ ( świeżo wymyślony sposób na komary – opis będzie później ) i siedzimy jeszcze do 11-tej. Mariusz chce spać w namiocie ,ale namawiamy go by spał w naszym domku . I tak już zostaje do końca spływu.
12 sierpnia, niedziela – dzień drugi
Zbudziłem się grubo przed świtem. Siusiu i do wędek. Wymieniłem , plączące przypony , żywce na świeże „ trupki „ , powyrzucałem wędki bliżej nurtu i nastawiłem świeżą wodę na kawę. Teresa nie spała całą noc z obawy , że w nocy ktoś pomoże nam odcumować i zepchnie nas w nurt. Robię jej kawę i trochę się z niej podśmiewam. Mariusz śpi jak suseł , nawet , reklamowany w telewizji , unoszący się wokół zapach kawy nie może go obudzić. Jedna z wędek zaczyna drgać w rytm uczepionego do niej dzwonka . Widzę , że coś chyba ciągnie „trupka”, bo plecionka zaczyna nabierać prędkości. Odczekuję chwilę , blokuję kabłąk i gdy linka lekko się napina – zacinam. Ryba była , czułem jej ciężar przez krótką chwilę. Mam wrażenie , że wyciągnąłem jej hak z pyska. Nie pierwszy to raz i nie ostatni . Ale dobra nasza ! Nie jest źle .
Koło 8 - mej wychodzimy „ na pełne morze „.Teresa na śniadanie robi jajecznicę na smalcu , do tego kawa i świeży chleb. Palce lizać ! Precz z cholesterolem i wysokim poziomem cukru we krwi ! Jest chłodno , zachmurzenie około 50% , lekki wiatr od dziobu – prawie jak komunikat IMGW dla Bałtyku Zachodniego . Pamiętacie Wicherka ? Nie ? Widać , żem już trochę przeżył. Pierwszą wachtę przy sterze ( czyt. wiośle dziobowym ) obejmuje Mariusz – nazywany od dziś Łysym Joe .Sam to przezwisko sobie zapropo-nował więc niech nie narzeka . Teresa zostaje Panią Morganową vel Gary Kuperem ( na „Kuprem „ nie wyraża zgody ! ) ,a ja Morganem ( bez rangi kapitana , bo jeszcze nie zasłużyłem ).
Prawym brzegiem defiluje przed nami wieża barokowego kościoła z XVIII w. zbudowanego w starej części Lubiąża , zwanej kiedyś Miasteczkiem Lubiąż . Zaczynamy drugi dzień spływu, a zakończymy go gdzieś za Ścinawą. Z tratwy brzegi Odry wyglądają malowniczo . Jest niski stan wody i że ciągle jej ubywa zauważyli-śmy rano . Woda odsłoniła namuliska pełne zatopionych , potężnych pni – nie wiadomo jak starych , i piaszczyste pagórki między ostrogami, pokryte czarno-srebrnymi muszlami małży. Niektóre z tych piaszczystych łach wyglądają jak prehistoryczne wieloryby albo wygrzewające się w słońcu gady.
Pod mostem widzieliśmy jakieś zatopione betonowe płyty z wystającymi prętami zbrojenia. Jest okazja by trochę posprzątać koryto ( jakoś tak samo wyszło ! ) Ale zanim się odpowiednie Instytucje i powołane przez nie Urzędy z ichnimi Dyrekcjami ockną , porozumieją , przeanalizują i wydadzą stosowne Zarządzenia i Okólniki , woda to wszystko przysłoni i po problemie . A tak to może wyjść na jaw , że te Komitety Antykryzysowe mają w swoich magazynach tylko jakieś stare , sparciałe maski przeciwgazowe , telefony na korbę i parę pordzewiałych szpadli , bo resztę rozkradli albo jej nigdy nie było . Dziennikarze dopiero by mieli używanie . Siedzieć cicho za biurkiem i czekać na deszcz, bo : czego nie widać tego nie ma .
Za komuny byłoby inaczej . Zaraz by zorganizowano jakieś czyny społeczne , wydano więźniom gumowce i łopaty, a szczepy harcerskie przebijały by się wagą zebranego złomu i szkła. Cały kraj rzucił by się do sprzątania rzek , kanałów , jezior , stawów i może nawet oczyścilibyśmy morze. Produkt narodowy by wzrósł ( przez ten odzyskany złom i szkło ), młodzież nabrała tężyzny fizycznej, a urzędnicy trochę świeżego powietrza w płuca . Dziś krawat i biała koszula nie pozwala bratać się urzędasowi z byle obywatelem .
Miejscami niski brzeg otoczony jest trzciną albo goły jak nadmorska plaża . Urwiste skarpy porośnięte nieziemskim , bujnym , ciemnozielonym zielskiem i dwumetrowymi pokrzywami. W głębi „ lądu „ drzewa , krzewy i jakieś pogmatwane w formie i kolorach olszynowe laski. Wszędzie cicho , nawet przelatujących ptaków nie słychać. A są . Obserwujemy szybujące bezgłośnie , wznoszące się w powietrznych kominach orły bieliki i siedzące na suchodrzewach , jak baby w oknach trzypiętrowej kamienicy , całe zastępy siwych czapli. Widziałem nawet niebieskiego zimorodka . Lornetka przechodzi z rąk do rąk .
Robi się coraz słoneczniej i cieplej. W oddali widać już mosty Ścinawy . Przechodzimy pod kolejowym środkiem szlaku i za drogowym zaczynamy wypatrywać portu. Jest ! Przy brzegu jakaś stara barka i mały pchacz. Jasny wyraźny napis : „Port Ścinawa „ na szczytowej ścianie dużego zadaszenia stojącego na brzegu , rozwiewa wszelkie wątpliwości. Aby nie rąbnąć w brzeg gasimy silnik i dopływamy na wiosłach. Łoles od razu wyskakuje na nabrzeżny piasek i włącza „ wąchacza”. Nic go nie odwiedzie od podlania wszystkich portowych ławek i drzew . Po koronie portowego wału przechadza się kilka osób , są dzieci i psy. Taki sielankowy obrazek – nawet słoneczka w nim nie brakuje. Przecież to niedziela . A gdzie się dzieje najwięcej w niedzielę ? Gdzie można się spodziewać czegoś ciekawego , ludzi i imprez na wolnym powietrzu ,w niedzielne popołudnie małego , położonego nad rzeką , miasta ? Oczywiście , że w porcie . I walą do portu całymi rodzinami . Czują podświadomie , że port i rzeka to okno na świat – i dlatego tu są . Banały ? Banały , ale prościej nie da się tego wyjaśnić.
Jest koło czternastej . Schodzimy na ląd z zamiarem pozosta-wienia - oczywiście w przeznaczonym do tego miejscu - śmieci , naładowania telefonów i ew. nabrania wody do mycia. Ledwośmy postawili nogę na ścinawskiej ziemi, a tu bieży do nas , przedsta-wiając się i witając , zarządzający tym portem , pan Henryk Snarkowski. Nawet nie zdążyłem się zająknąć na temat naszych potrzeb, a on już przywołał do nas swojego młodego pomocnika Krystiana , z poleceniem poinformowania nas : co , gdzie i jak , i pobrania telefonów do podładowania . Pyta czy nie widzieliśmy po drodze grupy kajakarzy, bo czeka na nich z ogniskiem i noclegiem. Teraz dopiero kojarzymy to obozowisko poniżej Lubiąża. To grupa niepełnosprawnych z Wrocławia. Jakaś osoba organizacyjnie związana z tym spływem prosi nas o przecumowanie tratwy by umożliwić kajakarzom , których już zauważono pod mostem , łatwiejsze lądowanie. Od razu widać , że uczestnicy tego spływu mają poważne problemy z poruszaniem się. Trzeba ich podnosić , stawiać na nogi i prowadzić pod górę na wał. Kajaki wciągamy na brzeg , robi się lekkie zamieszanie,bo w akcję „ wysiadka „ włącza się jeszcze kilku obserwatorów i jest więcej pomagających niż kajakarzy ! Później jakiś starszy , ubrany na sportowo , pan ( pewnie jeden z opiekunów lub organizatorów ) zaprasza nas, w imieniu kajakarzy, na wieczorne ognisko z gitarą i kiełbaskami. Dziękujemy , niestety na nas już czas .Zwiedzamy jeszcze gospodarstwo pana Henia , na pchaczu o wdzięcznej nazwie „Kruk „ i nadgryzioną zębem czasu barkę . Ten zdezelowany sprzęt służy stawianiu znaków nawigacyjnych na , przypisanym Ścinawie , odcinku odrzańskiego szlaku wodnego. Stare to wszystko ; mimo skrobania i nakładania nowych warstw farby , rdza nieubłaganie , jak nieuleczalna choroba , żre stal. Ale jeszcze to pływa , jeszcze pracuje . Znów mi się cisną na klawiaturę jakieś banały o potrzebie pracy , życiu dla pracy i uczłowieczeniu małpy przez pracę. Nie będę ich wypisywał , sami sobie dopiszcie .Gary Kuper robi nam kilka zdjęć , żegnamy nowopoznane osoby i zwijamy cumy.
Wychodzimy z portu na silniku . Jest wsteczny prąd , zataczam zbyt duży łuk i w rezultacie Łysy Joe musi ratować bosakiem służbową motorówkę pana Henryka przed staranowaniem . Bosakiem , czyli spychając ją bosą nogą z trajektorii naszego bolida. Na szczęście cuma motorówki jest dość długa. Machają nam z brzegu ,a my przemy w nurt . Patrzę tylko kątem oka czy pan Henryk kiwa dłonią czy macha pięścią ,ale jest już za daleko , a ja bez okularów to nawet tytułu gazety nie przeczytam.
Spływamy jeszcze kilka kilometrów i zaczynamy szukać jakiegoś fajnego miejsca na nocleg. Cumujemy na 339 km koło Małych Buszkowic.
Wieczór standardowy : przegrywamy kolejną , okupioną litrami krwi i bąblami , obronę przed komarami ; później robimy kolację a, ja , ciągle przy nadziei , zarzucam wędki. Niebo wygwieżdżone , co jakiś czas rozcinane błyskiem meteorytu. Idę spać ostatni .

13 sierpnia , poniedziałek – dzień trzeci
Dobrze , że to nie piątek – myślę, leżąc jeszcze w koju - bo Łysy Joe znów by mi wyjaśniał skąd ten przesądny dzień się wziął .Znam to na pamięć : 13 października 1307 roku , na rozkaz francuskiego króla , Filipa IV , aresztowano prawie wszystkich Templariuszy pod pretekstem herezji , seksualnych zabaw ze zwierzętami i bałwochwalczej rządzy władzy , pieniądza i rozkoszy życiowych . A ja go dziś zaskoczę i spytam :” jak się nazywa strach przed piątkiem , trzynastego ?” Zdradzę: paraskewidekatriafobia ! To słowo winno wisieć na ścianie w gabinetach lekarskich obok tablic do oceny ostrości wzroku ! Przy chorobie o takiej łacińskiej nazwie , korzonki albo ból ucha to jakiś drobiazg , nie wart uwagi . Pacjent by zdrowiał już po wejściu do gabinetu i przesylabizowaniu tego słowa . Lekarz mógłby sobie drzemać tymczasem w pokoju obok , przyjmując , tylko nie umiejących czytać albo opornych na ten sposób leczenia , pacjentów kierowanych do niego przez pielęgniarkę.
Wstaję pierwszy i sprawdzam wędki - nic . W nocy denka odezwała się tylko raz , ale tak jakoś delikatnie i nieśmiało , może obok plecionki coś przepłynęło albo musnął ja przelatujący nietoperz. W naszym domku sucho i przyjemnie , na zewnątrz wszystko pokryte kropelkami wody , jak spryskane zraszaczem do kwiatów. Słońce jest już ze dwa palce nad horyzontem , ale nie może się przebić przez grubą warstwę , spowijającej wszystko , mgły. Jakieś , chaotyczne na pozór , tchnienie powietrza zbudzone-go słońcem , rzeźbi w niej niesamowite krajobrazy , które niezauważalnie i bezgłośnie zmieniają swoje formy i całe ich przestrzenie. Uczestniczę w tym misterium całym sobą ,śledzę , zrodzone oddechem rzeki , przepływające obrazy i czuję je na twarzy. Boję się ruszyć z obawy , że to wszystko nagle zniknie . Pies siedzi bez ruchu i też patrzy. Odnoszę wrażenie, że przeżywa to jeszcze silniej niż ja. Mgła niesie całą gamę zapachów , których moje zmysły nie rejestrują . A może „ widzi „ i inne , niewidzialne dla nas rzeczy ?. Nieraz obserwowałem psa , który zachowywał się jak by coś widział i czuł w miejscu , w którym ja nie widziałem nic. Kiedyś widziałem jak patrzył na coś co było w powolnym ruchu – wodził za tym oczami - za czymś czego nie było (?!)
Na śniadanie parówki i keczup . Trochę sobie planujemy i gadamy o niczym . Postanawiamy się ogolić , co by z poniedział-kiem wyglądać jak ludzie. Koło 9-tej wypływamy w powolny nurt rzeki , ustawiamy się „przodem” do przodu i rozpinamy szmaciane zadaszenie ,bo upał rośnie z minuty na minutę. Przy sterze pełna demokracja , stoi kto chce , albo nikt . Wiatr nas trochę spowalnia , co widać po wyprzedzających nas paprochach , i znosi ku brzegom - ale za to odrobinę chłodzi.. Jak już prawie drzemy o brzeg to bierzemy wiosła w ręce i wstawiamy tratwę na właściwy tor. Do Głogowa jeszcze z 50 km , nie ma się co spieszyć, bo i tak tam dzisiaj nie dopłyniemy. Grzeje jak w piekle . Ciekawe jak jest na takiej kamiennej główce ? Pewno jak w piekielnej kotłowni. Mimo upału , w okolicach osiedli i leżących bliżej rzeki dróg , wędkarzy na ostrogach multum . Samotników , i całych zmotoryzowanych rodzin z: domkami ,dziećmi , psami , namiotami, parasolami i nie wiadomo czym jeszcze .Jak oni tam mogą wysiedzieć ? Pozdrawiają nas, a niektórzy pytają skąd płyniemy . A odpowiadamy różnie. Serio : to z Malczyc , żartownisiom : że z Zakopanego . Kobiety są bardziej otwarte, bo mówią , że zazdroszczą nam takiej wyprawy. Minęliśmy nawet taką , która wręcz prosiła byśmy ją zabrali ze sobą. Jej towarzysz nie oponował , pewno dlatego , że urodą to ona nie grzeszyła. Ryb nie ma . Widać to po siatkach z jakimś drobiazgiem krąpiowo-leszczowo-płociowym.
Dopływamy do Chobieni . Po rzece chodzi tutaj prom na uwięzi, a informuje o tym stosowny znak . Obok tego znaku stoi drugi znak. Znak nakazu nadania sygnału dźwiękowego. Łysemu Joe , absolwentowi byłego Technikum Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu , włącza się natychmiast w mózgu nakaz zastosowania nakazu i dmie , ile sił w płucach , w kolejową trąbkę z czasów PRL-u , noszoną przez dyżurne ruchu i konduktorów pociągów PKP. Sygnał jest tak silny i przeraźliwy ,że aż sam trębacz jest tym zaskoczony.
Na 353,2 km przepływamy obok idealnego miejsca na biwak i nocne połowy. Wpisujemy je do rejestru fajnych miejsc na nocleg .Cień wysokich drzew i piaszczysta wyspa z omywającą ją wodą wręcz proszą : tutaj ! tutaj ! tylko u nas !
Po kilku kilometrach po lewej Radoszyce , na prawym brzegu Ciechanów ,a między nimi następny prom . Łysy Joe ukrył się za domkiem , ale nie zdążył nadać sygnału dźwiękowego, bo wyrwaliśmy mu trąbkę z rąk, dosłownie w ostatniej chwili. Mijane do tej pory promy poruszały się na grubej , leżącej na dnie , linie , uczepionej do solidnych, niskich ,stalowych słupów zakotwionych na przeciwległych brzegach rzeki. Ten w Radoszycach chodził po linie wiszącej wysoko nad nurtem Odry , zakotwionej do wysokich słupów stojących na brzegach , uczepiony do niej dwoma krótszymi linami zakończonymi jakimiś wózkami (ślizgami ) .Cumujemy na lewym brzegu przed promem. Gary Kuper przenosi Łolesa na brzeg, a ten już z marszu zaczyna obszczekiwać dwie upalowane na brzegu krowy . Sytuacja całkowicie patowa : Łoles nie daje się odciągnąć od krów , ale nie podgryza im łydek, bo się ich boi , i szczeka tylko ; młode krowy też się go boją ,ale nie mają gdzie uciec i biegają tylko w kółko . A im więcej biegają , tym Łoles głośniej szczeka. Albo Łoles ochrypnie albo któraś z krów zerwie się z łańcucha i odleci albo się udusi . Czekam tylko chwili , gdy z wysokiej trawy wynurzy się jakiś wąsaty chłop z widłami w ręku i petem przyklejonym do dolnej wargi albo ( może być wtedy gorzej ! ) jego połowica - otrzepująca w biegu , wałkiem do ciasta , swój umączony fartuch - oderwana od stolnicy z makaronem błagalnym muczeniem swoich Muciek. Nic się jednak takiego nie dzieje. Gary Kuper łowi Łolesa wśród traw i transportuje na tratwę.
Odpinam od relingu rower , biorę plecak z butelkami , pieniądze i przedzieram się brzegiem w stronę promu . Jest prom , pewnikiem jest jest i droga. Pedałuję do wsi i zaczynam szukać sklepu . A wieś duża , widać ,że zamożna bo ma ze trzy sklepy .Tylko ,że najpierw to kierują mnie do tych zamkniętych ( zemsta za krowy ??). Robię zakupy i wracam ścieżką ciągnącą się przez stary park aż do rzeki. Krówki spokojnie żują zielsko patrząc na mnie swoimi , dużymi oczami ; chłopa ani baby nie ma .
Na pokładzie siedzi Łysy Joe i drzemie . Po Kuperze i Łolesie ni śladu. Nie ma ich, to nie ma . Otwieramy po piwku i czekamy. Jak już się piwo kończy , Łysy Joe wstaje , przykłada do ust tubę i ryczy dwa razy w stronę krów : „ Pani z pieskiem proszona jest o powrót na tratwę !” Przez głowę przelatuje mi szalona myśl : co zrobimy jak z pokrzyw wynurzy się kilka pań z pieskami ? Łysy Joe rechoce i mówi ,że jakoś je „ zagospodarujemy”. Po minucie z traw wynurza się Łoles , smycz, a na jej końcu Gary Kuper. Myślałem ,że kolejność będzie inna ,bo łolesowa namiętność do krów nigdy nie słabnie.
I znów płyniemy leniwie unoszeni prądem rzeki. Mam kilka małych żywczyków , montuję cięższy zestaw spławikowy i wyrzucam obok tratwy. Spławik płynie prawie równo z nami , to zwalnia , to przyspiesza , to się oddali albo chce wpłynąć pod tratwę ; od czasu do czasu trochę go przytopi żywiec. Całkiem jak to , co pływa w, przysłowiowym , przeręblu . Rozmawiam z Łysym Joe i nie widzę momentu kiedy spławik znika pod wodą , ale wiem , że już tak beztrosko nie pląsa po wodzie ,bo słyszę przelatującą przez przelotki linkę . Przytomnieję i zacinam . Efekt piorunujący ! : kij gnie się w pałąk ,linka się napręża i halsując zaczyna ciąć , jak mocno naciągnięty drut , wodę za tratwą . Wygląda to jak słynna scena z filmu „Stary człowiek i morze”. Łysy Joe śledzi każdy ruch : i mój ,i odpowiedź ryby. Podciągam ją kilka razy ku powierzchni i tym ją męczę ,bo ona chce uciec jak najgłębiej , i jak najdalej ,a ja jej na to nie pozwalam . Po srebrnym błysku widzę , że to boleń. Jeśli jest dobrze zahaczony będzie nasz , nie ma obawy, że nam zwieje . To tylko kwestia czasu. Co innego szczupak – ten szarpnął by kilka razy , przeciął ostrymi zębami plecionkę i pomachał nam ogonem na pożegnanie. Podbierak jest rozłożony, krótko instruuję Łysego Joe co ma z nim robić i podciągam rybę . Po kilku saltach i zwrotach naprowadzam ją na przyczajonego „podbierakowego” , daję jej trochę luzu i boleń sam nurkuje w siatce. Wygląda jak dwukilowa torpeda . Piękna ryba ,ale niezbyt smaczna . Robimy sobie z nią parę zdjęć i wpuszczamy do wody. Stoi przez ułamek sekundy , później uderza energicznie ogonem i znika .
Jesteśmy gdzieś za 371 kilometrem rzeki. Płyniemy jeszcze około godziny i wchodzimy między ostrogi . Łowię na podrywkę parę żywców i nastawiam denki. Cicho , bezwietrznie i , o dziwo ! nawet komarów mało. Noc bez żadnych wędkarskich atrakcji. Nawet nocne drapieżniki nie hałasują.

14 sierpnia , wtorek – dzień czwarty

Już przed świtem jestem na nogach. Siedzę na krzesełku , grzeję wodę na kawę i czekam na wschód słońca . Mgły nie ma, bo w nocy było ciepło. Staraliśmy się tak wybierać miejsce na nocleg by wschód mieć od rzeki ,a nie od zasłoniętego przez drzewa i zarośla brzegu. Mam czas – czekam na wschód słońca . Czekam by patrzeć jak nieubłaganie i bezlitośnie płynie czas .Wschód słońca to te kilka chwil , gdy można to zobaczyć . Czasu ludziom było zawsze mało , pomyślano więc jak go najefektywniej wykorzystać . Stworzono machiny do odmierzania czasu i jednostki czasu , które te machiny odmierzają. Pozwoliło to lokować zdarzenia i obiekty nie tylko w przestrzeni ,ale i w czasie .To dało „ kopa „ całej naszej technologicznej cywilizacji . Dziś prawie każdy nosi taką machinkę w kieszeni albo w torebce - maszynę , która nie pozwala zmarnować się żadnej chwilce , żadnej kropelce czasu. W ciągu dnia nie czuć upływu czasu , bo zajęci sprawami dnia codziennego ,po prostu , tego nie rejestrujemy. Odczytujemy tylko porę dnia. Dlatego czekam na wschód słońca – by to poczuć. Pies jest ze mną i też czeka.
Gdy słoneczko jest już nad horyzontem , wyłazi Łysy Joe i ziewająca Pani Morgan. Jemy śniadanie, myjemy i sprzątamy trochę pokład usuwając góry piachu.
Płyniemy pod lekki wiatr . Mija nas, idący w górę, czeski jachcik motorowy z trzema brodaczami na pokładzie. Uśmiechamy się do siebie, a Czesi gestami pokazują , że nasza tratwa i sposób podróżowania podoba im się .
Przed nami , na prawo , znajome ujście Baryczy . To Wyszanów .Byłem tutaj dwa lata temu z Arturem i Mariuszem na wędkarskim grillu . Z tej wędkarskiej wyprawy pamiętam spaloną na wiór kaszankę , która była naprawdę dobra i komary jak słonie . Złowiłem wtedy szczupaczka na żywca i chyba nic więcej . Poznajemy , obrośniętą łozinami , kamienna główkę ostrogi i miejsce , na którym siedział Mariusz , plótł kolczugę i „wędził „ kaszankę . Za wsią , ogrodzony aż do brzegu , krowi wodopój z licznymi amatorkami odrzańskiej wody. Łoles śpi ,a my staramy się nie wypowiedzieć, w żadnym przypadku, słowa „krowa „ , bo może choleryk tylko udaje , że nie rozumie ludzkiego języka . Wiatr wieje w stronę krów więc o „ wybudzenie przez wywąchanie „ jesteśmy spokojni.
Przed Głogowem , na lewym brzegu , stoi wysoki żelbetowy komin . Oceniamy jego wysokość na 200-240 m (po powrocie do domu i przeszukaniu Internetu okazało się , że ma 222 m ) . Na samym szczycie zmontowano wysuniętą na kilka metrów platformę , z której zwisają w dół liny , a po jednej z nich wciągają akurat jakiś, bliżej nieokreślony, przedmiot . Przez lornetkę widać to dość dokładnie .
Na platformie pojawiła się sylwetka człowieka – to po niej określiliśmy wysokość komina .Wyglądało to wszystko na jakiś remont ; może malowanie ? Siedzący na brzegu wędkarz , widząc nasze zainteresowanie , krzyczy : ” Będzie skakał ! „. Skakał ? „ Tak , on zaraz skoczy ! „ . Bierzemy to za jakiś żart , wędkarz zaprzecza jednak ruchem głowy i znów krzyczy : „To patrzcie teraz !”. Postać na platformie idzie na jej skraj i …skacze ! Lecąc w dół coś krzyczy . Dopiero teraz widzimy , że jest uwiązany do liny asekuracyjnej , a ześlizguje się pionowo po innej jeszcze linie ; dopiero nad ziemią zmieniając swój tor na bardziej poziomy. Z dołu dochodzi zbiorowy jęk zachwytu . To pewno jego sportowi kumotrzy.
Łysy Joe mówi , że za żadne pieniądze by nie skoczył . Ja pewno też . Ale jest w każdym z nas Coś , za co by skoczył bez wahania .
Przepływamy pod różowym Mostem Pokoju , zwanym przez niektórych , z racji koloru , Majtkowym i zaraz za mostem kolejowym odpalamy silnik . Wejście do portu , zwanego katedral-nym , ma być już za parę metrów . Mamy nadzieję , że będzie jeszcze milej niż w Ścinawie . W końcu Głogów to nie w kij dmuchał ; miasto duże. Płyniemy i płyniemy tym , równoległym do Odry , kanałem i …nic . Portu ni widu , ni słychu. Chyba , że port to miejsce , gdzie przy brzegu kołyszą się dwa spięte ze sobą pływające pomosty i łącząca je z , odartym z kamiennych płyt , brzegiem , prawie pionowo zamocowana drewniana kładka. Kamienne płyty, którymi kiedyś brzeg był wyłożony , leżą na dnie przy brzegu .Dalej tylko ,idący w lewo, kanał. Łysy Joe drapie się po kładce w górę i znika nam z oczu . Wraca po minucie i mówi ,że nic tu nie ma . Nic .Na brzegu stoi , wyglądający na opuszczony , duży budynek ,a wokół niego walają się sterty liści i śmieci. Płyniemy na silniku w głąb kanału . Woda robi się coraz bardziej zielona i gęsta od pływającej po niej rzęsie wodnej. A przy końcu kanału siedzi sobie jakiś człowiek i usiłuje złowić coś w tej zupie. Przy brzegu żadnego pomostu , przystani , niczego – pewno zarządcą tego „portu” był pan Kononowicz . Miejscowi amatorzy mocniejszych trunków , pytani o tutejszy port , robią duże oczy ze zdziwienia i twierdzą , że port to już dawno minęliśmy. Ten chybotliwy pomost i grożąca połamaniem nóg kładka to port ? Kiwają potwierdzająco głowami . Wracamy. W tym niby porcie wspinam się po tej stromej kładce z workiem śmieci i szukam jakiegoś kontenera . Niczego takiego tutaj nie ma i pewno nigdy nie było, bo nawet miejsca na zwykły kosz na śmieci nie wygospodarowali. Mieliśmy iść na zakupy , ale jakoś nikt się do tego nie pali .Stawiam nasz worek obok drzewa i odpływamy.
Płyniemy , a ten port, jak gwóźdź w bucie, nie daje o sobie zapomnieć. Jest wykładnikiem stosunku miasta , jego władz i mieszkańców, do rzeki. A jaki jest , widać aż nadto wyraźnie. Gdyby nie ta rzeka nie byłoby , najprawdopodobniej , tutaj tego miasta. Nie umieją jej uszanować , żyć nią. Jest, bo jest , ale nic twórczego z tego nie wynika. A duchy rzeki chyba to czują ,bo rzeka jak by martwa : woda czarna , brzegi ponure i bez życia. Bez żalu żegnamy Głogów – byle dalej. Po lewej mijamy jeszcze wejście do jakiegoś starego portu handlowego i wypływamy poza miasto.
Nad lewym brzegiem zjawiają się dymiące kominy huty i towarzyszą nam przez kilka kilometrów prezentując się z każdej strony. Ta huta to ziejący potwór z betonu i stali. Jej macki sięgają aż do rzeki. Mijamy , odsłonięte przez niski stan wody , zakratowa-ne kanały ujęć wody ,a na brzegu stacje pomp. Ileż ten potwór musi jej zużywać !
Nocujemy na 403 kilometrze. Dym unoszący się nad kominami huty jest jeszcze widoczny. Łowię żywca i nastawiam dwie denki na świeżego „trupka”. Siedzimy na pokładzie i mielimy ten Głogów przy „komarowej puszce”. Łysy Joe idzie spać , mości się trochę , poziewuje ,a po chwili dochodzi do nas jego miarowe chrapanie.
Cisza .Całe niebo idzie powoli w prawo. Światło gwiazd jest tak ostre , że mrużę oczy. Nagle denka zaczyna telepać dzwonkiem na wszystkie strony , a linka ucieka jak by ją uczepiono do pędzącego samochodu. Dopadam kija i szerokim łukiem zacinam. Jest ! Nieduża ,ale jest ! Gary Kuper wie co ma robić w takiej chwili – to nie Łysy Joe , stawiający dopiero pierwsze kroki i nieobeznany jeszcze w kunszcie wędkarskim . Ale ryba i tak nie daje się podebrać, bo Gary Kuper , zamiast świecić nad wodą , świeci jej prosto w pysk . Nerwy mnie biorą i sam ją ładuję w podbierak. Sandacz, ładnie ponad wymiar , ledwie zahaczony w kącie pyska . Puścić ? Gary Kuper proponuje przetrzymać go do rana i wtedy zobaczymy. Wkładam rybę do siatki i idziemy spać.
Nigdy nie jadłem ryb z Odry. W latach siedemdziesiątych i później łowiłem w niej jakieś leszcze , ale nigdy ich nawet nie spróbowałem – tak cuchnęły fenolem. I ten fenol tak mi się wbił w łeb , że jego zapach mogłem przywołać na zawołanie , wystarczyło tylko o tym pomyśleć i już go czułem. W latach 90-tych ub. wieku większość dużych zakładów przemysłowych zamknięto, a pozostałym pobudowano oczyszczalnie , założono filtry i wprowa-dzono nowe , przyjazne środowisku technologie. Tysiące ton metali ciężkich i miliony ton chemikaliów zalegających koryta naszych rzek powódź z 1997 roku zepchnęła w zbiorniki retencyjne i wepchnęła w Bałtyk. Odra trochę czyściejsza, ale bomba tyka dalej. Może spróbuję tego sandacza , trzeba zacząć się uodparniać.

15 sierpnia , środa – dzień piąty

W nocy obudził mnie straszliwy łomot obok tratwy .Tak jak by ktoś wrzucił worek cementu do wody . Pewno duży sum .Budzę się przed świtem , ale słyszę po ciurkaniu wody (?) , że nie jestem pierwszy. Łysy Joe tłucze się po ciemku po pokładzie. Za dużo płynów przed snem. Wraca do koja , a ja wyłażę też pociurkać. Zakładam „ trupki „ i wyrzucam denki pod brzeg , na płyciznę. Łoles zdradził ciepłe nóżki Pani Morgan i też wylazł na pokład. Siedzi i strzyże uszami, a nosem cedzi metry sześcienne powietrza na sekundę. Pewno coś się podkradło do brzegu i drażni go swym zapaszkiem . W psiej percepcji następuje raptem chyba jakiś igłowy skok , bo skacze nagle przez wodę i bez szczekania przedziera się przez trawę w stronę, ledwo widocznego na tle zamglonych łąk, zagajnika. Słyszę go później jak gdzieś daleko poszczekuje . Wraca jak jemy już śniadanie ; cały mokry , z językiem do ziemi . Żłopie wodę jak smok . Zmęczony , ale skrzące się z zadowolenia oczy mówią co innego.
I znów płyniemy . Gary Kuper pyta nas jak ma usmażyć sandacza . Bo może być saute albo smażony w sosie własnym. Wybieramy to drugie – nie mamy wina.
Gary Kuper bierze nóż i usiłuje pociąć nieboszczyka w dzwonka mamrocząc : „…no w takiej pracy… co mi daje ? Trzy złote na godzinę. To jest śmiech też na sali ; dykty ciężkie , kurka wodna , obijają się …”
Biorę maczetę do ręki , rach ! ciach ! i dzielę rybę w dzwonka . Duża ryba to i odpo-wiedniego narzędzia trzeba ! Sandacza , z lenistwa , nie skrobiemy. Podobnie i okoni. Te, średniej wielkości, drapieżniki mają łuski małe i do tego rozpływające się we wrzącym oleju. A nawet jak coś się nie rozpuści samo odejdzie od skóry. Nieskrobane są smaczniejsze.
Wziąłem najlepszy kawałek – od głowy , i porównuję jego smak i zapach ze złowionym ,3 sierpnia, w jeziorze w Wieleniu . Tamten był większy i smaczniejszy , ten rewelacją dla mnie nie jest. Pani Morgan i Łysy Joe mówią , że dobry. Nawet Łoles przeżuwa jakieś resztki płetw – to można psu dać . A jak on już coś je , to na pewno się nie potrujemy . W końcu to niegłupi pies . Teraz będę się chwalił , że jadłem rybę z Odry i przeżyłem .
Niektórzy z mijanych przez nas wędkarzy mówili , że jedzą te odrzańskie ryby już od kilku lat . Rekordzista mówił nawet o 15-tu latach , czyli od czasu powodzi.
Płyniemy. Zakładam żywca na zestaw ze spławikiem i wyrzucam na 80-cio centymetrowym gruncie obok tratwy. Mija kilkanaście minut. Nagłe szarpnięcie blokuje plecionkę ( to są uroki łowienia na plecionki ! ) na kołowrotku , wędka o mało co nie wyskoczy przez reling zanim ją łapię i blokuję kabłąk . Dwa , trzy uderzenia i….luz . Musiało być coś naprawdę dużego i zębatego , bo nie ma haka . Koniec plecionki wygląda jak pędzelek z zestawu akwarel dla dzieci. Rzucam mięsem ,a wędkę w kąt i … po pół godzinie dowiązuję nowy, uzbrojony hakiem , przypon. Słabo .Łowimy tylko małego klenia . Zdjęcie i do wody.
Przed nami Bytom Odrzański. 416 kilometr Odry. Z mapy satelitarnej wynika ,że basen portowy rozlewa się za lewobrzeżnym cyplem. Siedzi na nim jakiś wędkarz . Nie chcemy mu przeszkadzać w łowieniu i spływamy za bardzo w dół rzeki . Prąd nawet przy brzegu jest silny i wchodzimy w ujście portowego kanału powoli , metr po metrze . W kanale prąd słabnie i całkiem wygasa. Mijamy duże nabrzeże dla statków pasażerskich i pływające pomosty dla łodzi turystycznych. „Kurka Wodna „ jest szeroka, dlatego cumujemy za tymi pomostami. Wszystko jest nowe i zadbane. Znów przed oczami staje nam głogowski „ port „.
Bytom Odrzański to nieduże miasto liczące około 3300 - tu mieszkańców . Źródła pisane mówią już o nim w roku 1109 , kiedy stawiło zbrojny opór Niemcom idącym na Głogów ,a o tym ,że miało prawa miejskie już w roku 1289. Ma bogate tradycje historyczne i gospodarcze. Tutaj w latach 1601-1628 działało słynne kalwińskie gimnazjum akademickie , którego absolwentem był pisarz i poeta niemiecki – Martin Opitz . Tutaj , obok odrzańskich komór celnych w Ścinawie , Głogowie i Krośnie Odrzańskim , pobierano również cło od przepływających Odrą statków. Miasto jest ładne i czyste. W rynku stoi figura legendarnego bytomskiego kota odprowadzającego na statek podchmielonego marynarza. Legenda , która głosi , że w Bytomiu można bawić się do rana i nawet upić się , bo jest taki kot , który wszystkich bezpiecznie odprowadzi do domu lub na statek , ma już ponoć 400 lat.
Poniżej portu można przeprawić się łódką na drugi brzeg. Kiedyś był tutaj most , ale zostało po nim tylko przęsło oparte na brzegowym filarze. Przęsło ładnie ogrodzono i jest tutaj teraz bardzo ładny taras widokowy. Żegnani przez machających nam z tarasu , wychodzimy w środek nurtu . Po kilku kilometrach dogania nas motorowy ponton z trzema młodzieńcami . Chłopcy na schwał , widać ,że pływanie to im nie pierwszyzna : ciemne okulary, kraciaste chusty no i ten sposób poruszania się na wodzie i w pontonie – żadnych zbędnych manewrów , wszystko celowe i jak najbardziej naturalne. Oczywiście pobieramy myto , z uśmiechem podają nam puszki z piwem . Rozmawiamy przez kilka minut. Ich ponton , koszulki i sprzęt jest oznakowany logo „ Meander Team „. Są z Głogowa i płyną by zapoznać się z tym sprzętem na wodzie przed jakąś większą wyprawą. Później odnajdujemy ich w Internecie . To grupa młodych ludzi : alpinistów i speleologów , którzy spenetrowali masę jaskiń . Byli nawet w Ameryce Południowej . Wyprzedzają nas i nikną w dole rzeki .
Obserwujemy przez lornetkę masę różnych ptaków . Są tu czaple siwe , widzieliśmy orły i jakieś inne ptaki drapieżne , których nie umiemy nazwać. Na jednej z główek siedzi para czarnych ptaszydeł i suszy skrzydła . To pewnie kormorany . Zrywają się i lecą nisko , ciężko mieląc powietrze.
Na 420-tym kilometrze prawego brzegu widać nad drzewami potężną ruinę . To zamek w Siedlisku , wspomniany w źródłach już w 1298 roku. Od XVIII w. rezydencja była jedną z największych na Śląsku . W czasie działań wojennych zamek doszczętnie spłonął . Pod koniec lat 60 –tych ubiegłego wieku opiekowali się nim harcerze . Obecnie , częściowo zabezpieczona, ruina jest w rękach prywatnych.
W Starej Wsi , na 427 kilometrze, stoi na brzegu tablica informująca , że jesteśmy dokładnie w połowie długości rzeki.
Parę kilometrów przed Nową Solą , na wysokim lewym brzegu , pojawia się jakiś człowiek z aparatem czy też kamerą w ręku i robi nam zdjęcia. Odwracamy tratwę tak by nazwa tratwy była widoczna. Później , już w nowosolskiej marinie , poznajemy osobiście sympatycznego fotografa . To pan Jerzy Malicki , fotografik sławiący uroki ziemi nowosolskiej. Wieczorem nasze zdjęcia są już na oficjalnej stronie miasta.
Dopływamy do mariny i wchodzimy do niej na silniku, przy okazji lekko zaczepiając o kamienną ostrogę . Marina pełna . Gasimy silnik i , na wiosłach , delikatnie bo wsteczny prąd nas znosi , dobijamy do pomostu między dwie łodzie motorowe – prawie na styk. Dostajemy za to oklaski. Cumujemy ,a po chwili pojawia się koło nas kilka osób , m.in. pan Malicki i , jak się później okazało , panowie , dla których pływanie tratwą to chleb powszedni. Od 12-tu już lat, ci zapaleńcy z Nowej Soli, spływają aż do Gryfina. Nasza tratwa budzi pewne zainteresowanie, bo jest mniejsza i inaczej skonstruowana niż tratwy nowosolan. Dostajemy doskonale opracowany graficznie przewodnik po Odrze i równie dokładną mapę – od Bytomia Odrzańskiego aż po Eisenhüttenstadt , wydane na zlecenie MOSiR w Nowej Soli. Na pewno nam się przyda w dalszej drodze. Jesteśmy mile zaskoczeni tym przyjęciem. Gospodarze widząc nasze zmęczenie opisują z grubsza ofertę mariny i udają się do swoich zajęć. Znajdujemy bosmana i przepytujemy go dokładnie o : wodę , prąd , kąpiel , nocleg i opłaty za to wszystko. Łoles korzysta tymczasem z braku kontroli i zwiedza okolice. Wchodzi po trapie na kamienny wał ,a później , chcąc prawdopodobnie skrócić sobie drogę , postanawia przejść na pomost po naniesionym przez wodę kożuchu z drewna i wszelakich śmieci. Pewno myślał , że to grunt stały , wlazł i zaczął tonąć . Nikt tego z nas nie widział , tylko Łysy Joe , jak by miał oczy z tyłu głowy , odwrócił się w pewnej chwili , zobaczył tonącego psa , doskoczył i jednym ruchem ręki wyciągnął go za kark na pomost . Łoles był przerażony. Nawet się nie próbował otrzepać , trząsł się tylko .Pani Morgan wytarła go jakąś szmatą ,a i tak śmierdział jak nieboskie stworzenie . Położył się w domku na podłodze i udał , że śpi. Tak Łysy Joe uratował życie Łolesowi po raz pierwszy. Jak uratował mu życie po raz drugi będzie później .
Zbliża się wieczór .Na zacumowanej łodzi motorowej szykuje się do snu Niemiec, siedzi już w piżamie i czyta gazetę. My , po kolei , idziemy się wykąpać do budynku hotelu bo , jak nam wyjaśnia pan bosman , w czasie ostatniej burzy piorun kropnął w słup , na którym wisiał energetyczny kabel zasilający podgrzewacz wody, przy okazji spopielając kamerę przemysłową i nie ma ciepłej wody w marinie. Na mostku zagadujemy jakiegoś Anglika . Międzynarodowy port ! Wracamy . W międzyczasie pan bosman podłączył nam do słupka energetycznego przedłużacz i mamy już prąd na pokładzie . Podłączamy ładowarki telefonów i aparatu fotograficznego i idziemy spać.

16 sierpnia , czwartek – dzień szósty

Rano łowię , mimo zakazu łowienia w marinie czegokolwiek , kilka żywców. Przydadzą się w drodze. Gary Kuper już się krząta po pokładzie . My idziemy na zakupy w głąb lądu. Przechodzimy obok dużego kanału , nad którym rozłożyła się stocznia i port i , po spinającej brzegi kładce, wchodzimy na wybrukowaną ulicę ; do miasta.
Nowa Sól , miasto około 40-to tysięczne , niezbyt stare , wzmiankowane dopiero w 1585 roku pod nazwą Neusalzburg. Osadę założono w tym miejscu celowo. Odrą transportowano tutaj zanieczyszczoną sól morską , tutaj ją warzono i przechowywano ,a okoliczne lasy dostarczały drewna do opalania warzelnianych kotłów. Sól warzono przez prawie 150 lat – aż do roku 1700. Po upadku warzelni miasto żyło nadal z handlu solą . Prawa miejskie otrzymała Nowa Sól dopiero w roku 1743. Cech żeglarzy liczył wtedy już 90-ciu członków .Żegluga na Odrze rozwijała się , rosło zapotrzebowanie na przędzę lnianą , służącą do wyrobu tkanin na odzież i żagle i na nici do wyrobu sieci. W XIX w. powstały fabryki kleju i nici oraz huta żelaza. Na początku XX w. wybudowano , działającą do dziś , stocznię rzeczną i port przeładunkowy. Dziś miasto jest gospodarzem i organizatorem wielu imprez rekreacyj-nych i turystycznych : m. in. polsko-niemieckich regat smoczych łodzi , Flisu Odrzańskiego i corocznych spływów tratwami aż pod Szczecin.
Wracamy z zakupów. Robimy sobie zdjęcia ze stojącym na brzegu mariny Morganem i kilka zdjęć samej mariny . Kiedy mamy wypływać , jak zwykle , nie ma , tropiącego miejscowe koty, Łolesa .Szukamy go dobrą godzinę i dopiero koło południa wychodzimy na silniku w Odrę.
Na 443 kilometrze mijamy po lewej starorzecze , w którym znajduje się ujście Śląskiej Ochli z ciekawą budowlą hydrotechnicz-ną . To, samozamykające się, wrota przeciwpowodziowe, wkomponowane w przeciwpowodziowy wał Odry. Niestety wrót , z przekopu , którym płyniemy , nie widać. Obejrzymy je w przyszłym roku. Widać natomiast strome zbocza wzniesień rezerwatu „ Bukowa Góra „ zwane często przez przepływających barkami wodniaków „ Diabelską Górą”. Stoki są poprzecinane licznymi wąwozami i porośnięte starym lasem mieszanym i świerkowym. Przy „ Diabelskiej Górze „, na 444 kilometrze odbywał się chrzest marynarzy płynących po raz pierwszy Odrą , tzw. „frycowanie”. Nowicjuszy , zwanych „kajtkami”, golono cegłą , pasowano na marynarza szablą, a następnie wrzucano do Odry. Później były „ kajtek „ starał się , w akcie zemsty , upić wszystkich swoich dręczycieli.
Płyniemy leniwie. Obok nas sennie przesuwają się brzegi Odry. Tratwa jak by stała w miejscu , żadnego pluśnięcia na wodzie ani ruchu na brzegu . Siedzimy jak w kinie i oglądamy płynący krajobraz. Ani chybi cosik popada , panocku – pada pierwsze zdanie w jakiejś niby góralskiej gwarze. Dziś już nie pamiętamy kto pierwszy „zacon syćko pseinacać i godoć po ichniemu”. Po prawej znak nakazu nadania sygnału dźwiękowego i drugi , informacyjny , o promie na uwięzi. To prom między Milskiem a Przewozem na prawym brzegu. Wsie stare jak świat . Kościół Św. Jadwigi w Milsku był już wzmiankowany w 1376 roku. Obecny , z XVIII w. , ma barokowe wyposażenie i dobudowaną neogotycką wieżę. W kilku nadodrzańskich miejscowościach założono winnice : w pobliskich Proczkach „ Na leśnej polanie „;w Starej Wsi ,powyżej Nowej Soli , działa winnica „ Kinga ” ;koło wsi Łaz , jakieś dwa kilometry w lewo od 459 km Odry , rośnie winogron w winnicy „ Miłosz „ a w leżącym koło Cigacic Gorzykowie można napić się wina u państwa Krojcig , w winnicy „ Stara Winna Góra „.Winnice , a jest ich pewno grubo więcej niż wymieniłem , leżą na Lubuskim Szlaku Wina i Miodu , turystycznym szlaku winnic i pasiek oraz miejsc związanych z winiarstwem oraz pszczelarstwem.
Rzut oka na mapę i zachodzące słońce i zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Cumujemy za 453 km , na lewym brzegu. Gary Kuper szykuje kolacje ,a my , z ołówkiem w ręku i tabliczką mnożenia w rozumie , jeździmy palcami po mapie , przeliczamy metry na kilometry , nawet przypominamy sobie wzór na przebytą drogę i w końcu wychodzi nam , że do Gryfina to my do niedzieli na pewno nie dopłyniemy. Ustalamy wstępnie przyszłe etapy : w piątek do 486 km – Brody , w sobotę do 518-519 km – za Krosno Odrzańskie , w niedzielę do 550-551 km – przed niemieckie Eisenhüttenstat , w poniedziałek do 584 km – do Słubic . A rano we wtorek pobudka , maczeta do ręki , tratwę w plasterki i na brzeg , później na samochód i do domu . Projekt zostaje przyjęty jednogło-śnie . Pozostaje jeszcze powiadomić kilka osób o dwudniowym przedłużeniu spływu. Dzwonimy do Grzesia Kleszcza i uzgadniamy miejsce i termin odbioru tratwy .Dzwonię do rodziców i do Bartka , Łysy Joe dzwoni do swej Zosi . Tratwa mała to słychać prawie wszystko co mówi : „…wody już w Odrze prawie nie ma …na kamiennej ostrodze …czekamy na pomoc … uratują… dobrze ,że mi dałaś Zosiu te dwa plecaki bielizny , bo bardzo się w nocy pocę… będziemy najwcześniej we wtorek…” Później następuje dłuższa przerwa i tylko Łysemu Joe głowa lata na tak : „ tak , będę kosił trawnik co dwa tygodnie …masz rację , piwo nie jest zdrowe … coś przerywa …halo ! halo ! …„ i kończy rozmowę, bo mu się telefon wyładował . Ale wszystko OK. Spożywamy z namaszczeniem kolację popijając kanapki niezdrowym piwem. I w kojo.

17 sierpnia , piątek – dzień siódmy

Wyrzuconych w nocy denek nic nie chciało nawet powąchać – może to przez deszcz , który padał prawie przez całą noc. Wstajemy , ale tak jakoś niemrawo, nic się nie chce. Żeby nie Gary Kuper i jej codzienne zmiatanie piachu to byśmy się z powrotem położyli spać. No i wyłazi szydło z żeglarskiego worka , teraz dopiero widać kto tu jest retmanem ,a komu pisane tylko bąble na dłoniach od wioseł i wyrywania kotwicy – Gary Kuper czuje ,żeśmy trochę osłabli , kuje więc żelazo i oznajmia , że od dzisiaj piwo będzie wydawać osobiście i po „ zasługach ”. Kurka wodna ! Ani chybi będzie bunt na „ Kurce Wodnej ”!
Na szczęście słoneczko przegania deszczowe chmury i od razu robi się inna atmosfera. Gary Kuper zapomina wnet o racjonowaniu piwa ,a my o buncie . Rzeka szeroko rozlana , mija nas niemiecka łódź motorowa z trzyosobową mieszaną załogą. Ciekawe ,że jak płynie osób trzy to na jedną babę przypada dwóch przystojnych panów . I to ma być spra-wiedliwe ? Nawet na naszej tratwie jest tak samo. No może nie do końca , bo jak twierdzi Gary Kuper , przystojnością nie grzeszymy. Ale za to : Łysy Joe jest łysy , ale niegłupi ,a ja poza tym , żem łysym to i wiekowym jest . Bóg jest jednak sprawiedliwy ,a nawet rychliwy, bo już przed Cigacicami mija nas , idąca w górę płaskodenna łódź spacerowa , z trójką pasażerów na pokładzie . Na środku łodzi stolik przykryty obrusem , na nim butelka szampana ,a wokół stolika siedzą dwie panie i pan z kieliszkami szampana w ręku. Po reakcjach tych pań na widok naszej tratwy , ich „ochach „ i „achach „ , można by sądzić , że nie była to pierwsza butelka szampana.
Na lewym brzegu mijamy dobrze zachowane bunkry linii obronnej „ Oderstellung „ – Pozycja (Linia )Środkowej Odry , jednej z trzech głównych linii obrony wybudowanych przez Niemców przed wybuchem II w.ś. Po Międzyrzeckim R.U. i Wałem Pomorskim jest największą fortyfikacją na wschodniej granicy przedwojennych Niemiec i ciągnie się prawie przez 250 km , od Wrocławia do Krosna Odrzańskiego. Budowano ją od roku 1928 aż do wybuchu wojny. Z projektowanych 750 – ciu wybudowano około 650 bunkrów . Nie odegrały one jednak istotnej roli w obronie Niemiec przed Armią Czerwoną, bo już 23 stycznia 1945 r. Rosjanie przełamali „ Oderstellung „ w rejonie Ścinawy ,a po tygodniu przeszli Odrę poniżej Nowej Soli. Do roku 1956 prowadzono systematyczną akcję wysadzania bunkrów i schronów , później tego zaniechano.
Po prawej Cigacice . Wpływamy do portu Towarzystwa Wodniaków „Odra „ i cumujemy przy ostrodze. W głębi marina. Za wałem , w dużym basenie portowym, jest nabrzeże dla statków pasażerskich i przystań turystyczna z dużym pomostem . Idziemy do wsi na zakupy. Wieś już w XIX miała nowoczesny port ( była miejscowością uzdrowiskową ) z parowym dźwigiem i bocznicą kolejową . W czasie wojny , niemiecka firma „ G. Benchelt „ , na co dzień budującą stalowe mosty i wagony kolejowe , montowała tutaj elementy kadłubów niemieckich U-Boot – ów. Dziś duński Rockwool ma tutaj fabrykę materiałów izolacyjnych . Dobrze , że trochę „ za wsią „ , bo potwornie śmierdzi jej z kominów .
Mijamy Cigacice i płyniemy jeszcze kilkanaście kilometrów , przecinając po drodze szlak dwu promom , w Pomorsku i Brodach. Sygnałów dźwiękowych nie dajemy, bo płyniemy wolno i widać nas już z daleka. Cumujemy , zgodnie z założonym planem , gdzieś za 486 km lewego brzegu Odry. Kolacja , siusiu i w kimono. A jak było z zaspokajaniem większych potrzeb fizjologicznych ? Na życzenie osoby przypilonej , poparte podaniem i butelką piwa , kierowaliśmy tratwę ku najbliższemu brzegowi i dopływaliśmy doń korzystając z wioseł lub silnika . Wybór środka napędowego zależał od : szybkości sinienia twarzy osoby przypilonej , częstotliwości przebierania nogami i stopnia przechodzenia w mowie na język łaciński . Osoba przypilona pobierała , z wyznaczonego do tego miejsca , papier toaletowy i saperkę i udawała się w wiadomym celu na brzeg . Za ( lub z ) pomocą saperki można zrobić wiele rzeczy : wyrąbać sobie drogę przez pokrzywy , wykopać dołek , zasypać dołek , przepędzić miejscowego podglądacza , przepędzić Łolesa i inne , nie mniej ważne.
Przed spływem myślałem o jakiejś toalecie turystycznej , ale koledzy wodniacy wybili mi to z głowy. Została więc saperka.

18 sierpnia , sobota – dzień ósmy

Rankiem mgła próbuje nas jeszcze ululać , ale Gary ( taki jej kaczy kuper ! ) nie daje nam pospać. Zjadamy na śniadanie jakieś resztki zapasów i płyniemy pod wieś Będów w celu ich uzupełnienia i zabunkrowania zimnego piwa , bo upał się zanosi potworny.
Tu chciałbym wspomnieć o przechowywaniu tego szlachetnego napoju w warunkach tratwianych. Nie było z tym żadnego problemu . Okazało się bowiem , że budując skrzynie na których śpimy , a w których przechowywaliśmy nasze zapasy i sprzęt , niezamierzenie skonstruowałem dwie bezenergetyczne chłodziarki. Chłodne piwo , przyniesione z nadrzecznego punktu dystrybucji piwa , włożone do którejkolwiek z tych skrzyń – chłodziarek , po trzech godzinach było chłodniejsze niż przed włożeniem . Jaką by miało temperaturę po czterech czy pięciu godzinach nie wiemy , bo po upływie trzech godzin brakowało nam zwykle materiału do doświadczeń.
Zamierzam taką skrzynię opatentować , muszę jeszcze tylko przeprowadzić testy laboratoryjne z różnymi rodzajami piwa , bo może się okazać , że nie każde piwo schładza się w tej skrzyni dostatecznie . Testy będą trudne i długie , dlatego przyszłoroczny rejs planujemy wydłużyć do dwóch tygodni , zwiększając również liczbę laborantów.
Nie wymagające energii chłodziarki to jedno , a śpiewająca tratwa to drugie. Już w okolicach Głogowa dały się słyszeć , miłe dla ucha , dźwięki , nie wiadomo skąd dochodzące. Takie delikatne , coś miedzy fletnią a szklanym dzwonem . Coś wygrywało nam całe melodie , dźwięki były jednak inne niż te wydawane przez instru-menty muzyczne . Nie było ostrych granic miedzy tonami , a te przechodziły miękko jeden w drugi . Cała melodia zmieniała się w granicach czterech , pięciu tonów , stale , ale powoli . Ton trwał raz dłużej , raz krócej. Na początku myśleliśmy , że źródłem dźwięków są druty linii energetycznych . Gary Kuper podejrzewała nawet , że to jakieś tajne anteny wojskowe , rozmieszczone wokół Głogowa i do tego zakopane dla niepoznaki , wydają te dźwięki (!?) A że grało prawie aż do Niemiec , teoria upadła , bo wszystkim przecież wiadomo , że nie ma takich długich anten (!) . Grało tylko wtedy gdy lekko wiało od dziobu . W końcu okazało się , że wiatr wtłaczał powietrze do domku ,a ono uchodząc przez otwory wentylacyjne ,pod jego dachem, w jakiś tam sposób wywoływało fale dźwiękowe . Po przekroczeniu 542 km, początek granicy z Niemcami , fletnia zamilkła na amen. Jakiś omen , czy co ?
Na obiad ma być gulasz z kaszą gryczaną ( którą Gary Kuper może jeść na śniadanie , obiad i kolację, a na podwieczorek wyjątkowo – ze skwarkami ) i nieśmiertelny ogórek konserwowy. Mieliśmy go sporo, bo Łysy Joe, zaopatrując się przed rejsem w jakimś markecie , trafił akurat na promocję.
Jest 510 km , Gostchorze .Nazwa , jakaś taka , nie polska . I nie ma się co dziwić ! Wszak te ziemie , na przestrzeni wieków , przechodziły z rąk do rąk . Wieś położona na wysokiej skarpie prawego brzegu blisko urwiska nad Odrą. Odkryto w niej jakieś resztki średniowiecznego grodziska z X-XI w. Gród był pewno jednym z punktów obserwacyjnych rozmieszczonych wokół Krosna Odrzańskiego leżącego w ujściu Bobru do Odry. W wodzie leżą kamienie wyrwane przez wodę ze zboczy skarpy. Mijamy jakąś dziwnie pomalowaną atrapę łodzi stojącą na brzegu.
Przepływamy pod liniami energetycznymi przerzuconymi przez Odrę i dopływamy już do nowych osiedli Krosna Odrzańskiego. Mijamy po prawej wejście do nieczynnego portu rzecznego i po kilometrze wchodzimy do portu turystycznego położonego na lewym brzegu. Cumujemy przy nabrzeżu dla statków. Tablica na kei , umocowana do solidnego słupa ,oznajmia : usługi ( prąd , woda i już nie pamiętam co ) są dostępne pod telefonami ( i wykaz numerów telefonów ) . No i dobrze ! Tak winno być wszędzie tam , gdzie ruch nie jest zbyt duży . Potrzebujesz informacji , prądu czy czegoś innego - to dzwonisz ! Po półgodzinie zjawia się odpowiedni człowiek i załatwiasz z nim sprawę. Wody nie potrzebowaliśmy, a telefony podładowała nam miła bufetowa z najbliższej restauracji . Śmieci wrzuciliśmy do stojącego na kei kontenera. To ostatnie zdanie , oprawione w ramki , winno wisieć nad biurkami wszystkich urzędników nadodrzańskich miast i wsi . Pani Morgan zostaje na tratwie , my idziemy podładować telefony i na zakupy.
Miasto , jeśli chodzi o historię , stareńkie . Odnotowane już w 1005 roku. To tutaj potykał się Bolesław Chrobry z cesarzem Henrykiem II w roku 1005 i 1015 – tym. Położone w widłach Odry i Bobru , odgrywało kluczową rolę w systemie obronnym zachodnich granic Polski. Na południe od miasta zachowały się pozostałości średniowiecznych budowli ziemnych , tzw. Wały Śląskie lub Wały Chrobrego. Są uznane za najdłuższy zabytek archeologiczny środkowej Europy. Po Henryku I Brodatym pozostały ruiny trzynastowiecznego zamku piastowskiego. Tutaj też zmarł w 1238 roku. W tym zamku schroniły się, uciekające przed nawałą tatarską w 1241 roku, jego żona Jadwiga i synowa Anna. To jego syn , Henryk II Pobożny , zginął 9 kwietnia 1241 roku walcząc z Mongołami pod Legnicą.
Wracamy z zakupów , po drodze odbieramy telefony z restauracji i wychodzimy z portu na wiosłach . Płyniemy jeszcze kilka kilometrów i cumujemy za 519 – tym kilometrem. Wieczorem trochę komarów , trochę wspomnień i w kimono.
„ Komarowa Puszka „. Miałem napisać coś na jej temat . Czego nie znoszą komary ? Komary nie znoszą : łowiących je w locie jaskółek , pająków , nietoperzy , wiatru i … dymu. Wentylatora nie mieliśmy , za to dym mogliśmy wyprodukować . Po psim żarciu została duża , blaszana puszka . Postawiłem ją na kuchence gazowej , napełniłem pogniecionymi serwetkami i zapaliłem gaz. . Puszka od dołu zaczęła czernieć i skwierczeć. Wydobywający się z niej dym dusił skutecznie i nas i komary. Teraz trzeba było znaleźć tylko takie miejsce na pokładzie , skąd rozrzedzony przez wiaterek owiewał nas, a nie dusił. I to działało . Później zaczęliśmy ekspery-mentować z paliwem . Dobrze dymiła kawa rozpuszczalna . Mielona była ekonomiczniejsza, bo można było palić fusami , ale w obu wypadkach trzeba było pilnować puszki i dosypywać paliwo małymi porcjami, bo się szybko wypalało………. zasypiam.

19 sierpnia , niedziela – dzień dziewiąty

Ranek bez mgły . Wędki mi się w nocy poplątały , przetom zły jak szerszeń był . Dopiero mi humor Łysy Joe poprawił jak wpadł do głębokiej wody przy wybieraniu cumy . Nie , żebym go nie żałował ! Co to, to nie ! Ale jak wyłaził , cały mokry i trochę zalatywał mułem , to się rechotałem do łez . Gary Kuper zmiata piach. Ma być morski klar na pokładzie . No tak ! Dzisiaj miniemy ujście Nysy Łużyckiej i od tego miejsca lewy brzeg będzie już niemiecki . I może nas odwiedzić wtedy nawet sama Angela Merkel . I stąd pewno ten klar.
Płyniemy już ze trzy godziny , na brzegu znaki sygnalizujące prom na uwięzi . To Połęcko. Mijamy je i płyniemy monotonnie z nurtem . Jest potwornie gorąco. Nawet nie wiem kiedy dopływamy do ujścia Nysy Łużyckiej. Myślałem , że będzie większe , bo to co widzimy na ujście rzeki nie wygląda. Woda w nim wcale nie płynie . Ot , jakiś kanał i tyle.
Na cyplu , po niemieckiej stronie , na skraju wsi Ratzdorf , stoi krzyż upamiętniający powódź z 1997 roku . Cała wieś znalazła się wtedy pod wodą . Dziś wieś dysponuje miejscem postojowym dla łodzi turystycznych ,a broni jej wysoki wał przeciwpowodziowy , po którym jeżdżą w obie strony ludzie na rowerach – pewno jest tam ścieżka rowerowa. Cumujemy i wspinamy się na wał. Jest stąd ładny widok na wieś i rzekę. Wał przystrzyżony równiutko jak łeb naszego najpopularniejszego detektywa R.
Łysy Joe już od kilku dni groził , że z wojaży po Austrii zostało mu kilka „ ojro „ i wyda je na piwo w pierwszej niemieckiej miejsco-wości. Zamawiam ciemne . Idzie z Panią Morgan do wsi ,a ja biorę krzesełko i siadam na koronie wału.
Ktoś kto by akurat tędy przechodził zdziwiłby się trochę . Na wale rzecznym , miedzy pokrzywami , siedzi niemłody już facet , ubrany w pasiasty podkoszulek rosyjskiej marynarki i krótkie gatki . Na nóżkach ma sandałki bez skarpetek i już brak owych jakoś nie przystaje do tego podkoszulka. Wojna zakończyła się 67 lat temu. Na dodatek facet nie rozumie po niemiecku - obrazek jak z Roswell
Z tym nierozumieniem to się trochę zapędziłem, bo parę słów i zwrotów znam . Siedzę i patrzę jak zbliża się w moją stronę starszy pan i para młodzieży płci przeciwnej . Podchodzą , witamy się ,starszy pyta mnie czy mogą zrobić tratwie kilka zdjęć. Ja ! Natürlich ! I łaskawym skinieniem ręki zapraszam. Schodzą do tratwy , błyskają fleszem, słyszę jak starszy coś im tam tłumaczy i wyjaśnia – po jego gestach widać (?) , że nie jest „ lajkonikiem „ . Budowniczy tratew ? Może jakiś marynarz , żeglarz albo inżynier budownictwa okrętowego ? Zapędziłem się. KISS ! Niemcy dziękują i odchodzą .
Wraca Pani Morgan z Łolesem na smyczy i nasz fundator , uginający się pod plecakiem . Miał tyle „ ojro „ ? Po cichu liczę na to , że brali piwo w puszkach, bo po co nam niemieckie kaucjonowane butelki . Niestety dziś dzień świąteczny i otwarte są tylko knajpy. A w knajpach , jak wiadomo , ceny wysokie i jeszcze do rachunku potrafią cudzoziemcowi datę dopisać . Starczyło tych „ ojro „ na kilka butelek . O puszki nie pytam, bo w niemieckiej knajpie piwo nalewają z beczki ; dobrze , że i w butelkach mieli . Mamy po dwa ciemne. Na oko różnią się tylko nalepkami . Przez chwilę zachowuje się jak osioł z bajki Fredry i nie wiem , które otworzyć . Smakujemy oba : jedno dobre , drugie bardziej dobre . Ale i tak nie przebiją smaku ciemnego , wyprodukowanego w małym rodzinnym, czeskim browarze , które piliśmy z Łysym Joe przed kilku laty.
Wychodzimy na wiosłach w nurt i w drogę ! Ktoś znów zaczyna na góralską nutę : „ co by tu tylko do tych Słubic o własnych siłach się dowlec , panocku „. Niedobrze ! Znów zaczynamy mówić czymś zbliżonym do góralskiej gwary. Pon Bucek nos skaroł za to , ze godolim ceprom ze płyniem od Zakoponego - i będziemy tą gwarą gadać aż do Słubic. A myśmy tak bez złośliwości odpowiadali pytającym skąd płyniemy . Jak mówiliśmy , że z Malczyc to zaraz musieliśmy wyjaśniać , że to koło Legnicy , bo mało kto o Malczy-cach słyszał . A o Zakopanem to wszyscy słyszeli. Łysego Joe to chyba nawet bardziej Bóg pokarał, bo zaczął już po śląsku . Np. „ Dajcie pozor na bakeny ”, czyli : uważajcie na znaki nawigacyjne .
Upał jak w piekle . Pani Morgan źle się czuje , chyba dostała udaru słonecznego . Kładzie się w cieniu domku i po godzinie trochę dochodzi do siebie . Później zakłada mokry kapelusz na głowę i wkłada nogi do wiaderka z wodą. Systematycznie polewam pokład, bo parująca woda pobiera ciepło z otoczenia i trochę je schładza. .Cumujemy na 550 – tym kilometrze , po naszej stronie. Wieczorem komary jak słonie , do tego odporne na dym z „ komarowej puszki „.

20 sierpnia , poniedziałek – dzień dziesiąty

Dziś ostatni dzień spływu . Po porannej kąpieli , już o siódmej jesteśmy na otwartej wodzie. W trakcie śniadania okazuje się , że mamy pasażera na gapę , który nocami wyjada nam chleb . Po wielkości wygryzionej dziury przypuszczamy , że to mysz . Trochę to dziwne, bo Łoles niczego nie wyczuł . Wyjaśnia się kto nie dawał spać Pani Morgan .
Na 552- gim kilometrze , jak zjawa , zza łuku rzeki wyłania się na polskim brzegu potężna ruina żelbetowego mostu drogowego. Ostatnie przęsło pękło w połowie rozpiętości i wisi nad brzegiem oparte o omywane wodą filary. Most wygląda strasznie , jak sceneria z jakiegoś filmu SF o końcu dogorywającej cywilizacji po totalnej wojnie atomowej . Niemcy wysadzili ten most w lutym 1945 roku , już po przejściu Rosjan. Na chłopski , zdrowy rozum , trochę za późno , ale w każdym wojsku jest podobnie : tam gdzie zaczyna się logistyka kończy się logika . Robimy zdjęcia .
Na lewym brzegu między ostrogami stoi załadowana granitem barka , a obok niej kilku robotników , gustownie odzianych w czyste robocze ubranka , układa na nowo kamienny bruk na główce jednej z ostróg. Na drugiej minikoparka zdziera stare kamienie i ładuje na inną barkę . Dlaczego nie zerwą starego bruku i nie ułożą od nowa ? Kamień to najtrwalszy materiał budowlany. Przecież ten bruk tylko ściemniał . A może ta nowa kostka jest większa , może kładą bardziej wytrzymalszą albo , żeby było widać od razu i z daleka efekty pracy. I tak pracują ekipami aż do Eisenhüttenstadt . A upał potworny . Machamy do nich, ale nie reagują . Pani Morgan stawia tezę , iż Niemcy są zimnokrwistymi realistami i jeszcze się nie „ rozkręcili ‘’ bo jest jeszcze za zimno ( było ponad 36 °C ).
Dopływamy do miasta . Po polsku to mniej więcej Miasto Huty Żelaza – taka niemiecka Nowa Huta. W roku 1959 władze byłej NRD postanowiły wybudować tutaj kombinat hutniczy z robotniczym osiedlem , któremu dano na imię Stalinstadt . Dopiero w 1961 (grubo po destalinizacji) i przyłączeniu do osiedla kilku okolicznych wsi zmieniono mu nazwę na Eisenhüttenstadt . Miasto należy do grupy wyludniających się szybko miast granicznych i liczy obecnie tylko około 30 tysięcy mieszkańców .
Mijamy ujście żeglownego kanału Sprewa – Odra , którym można dopłynąć aż do Berlina . Wybudowany w latach 1887 – 1891 , liczy prawie 84 kilometry. Mijamy oznakowane pławami i latarniami jego ujście i płyniemy wzdłuż jakichś instalacji przemysłowych . Pewno to ta huta żelaza. Od tego miejsca szlak wodny Odry jest oznakowany również pławami. Niemiecki porządek czy tylko szersza Odra ? Po kilku kilometrach wyłaniają się spoza drzew ruiny elektrowni „ Vogelsang „ , prawdopodobnie nigdy nie uruchomionej , wybudowanej przez więźniów w czasie II wojny światowej .
Temperatura powietrza rośnie . Na ostatni postój wybieramy dużą wieś Urad . Cumujemy między szeroko rozstawionymi ostrogami w pełnym słońcu, bo inaczej się nie da. Pani Morganowa zostaje z Łolesem na pokładzie, a my wspinamy się na wysoki brzeg i idziemy szukać sklepu . Jakaś napotkana kobiecina od razu nas poinformowała , że do sklepu jest chyba z kilometr ( jak na wsi mówią , że kilometr to jest dwa ! ) i ubiegając drugie pytanie zastrzegła , że rower ma , ale nie pożyczy „ nawet panom maryna-rzom ‘’. Szybko nas rozpoznała ! Pewnie po naszych ogorzałych gębach i brudnych koszulkach w biało-niebieskie paski . Łysy Joe idzie więc w stronę sklepu , a ja wracam do tratwy by ten kilometr dopłynąć .
Cumujemy w nowym miejscu . Po półgodzinie zjawia się Łysy Joe , ale nie możemy odpłynąć, bo znika nam Łoles. Wołamy go , ale psa ani widu , ani szczeku. Pierwsza na poszukiwania wyrusza Gary Kuper. Po kwadransie wraca ,a do akcji wkraczamy my. Ten
Urad to nie taka mała wieś – ulice długie i na szczęście wyasfalto-wane . Idę jakieś dwieście metrów za Łysym Joe , bo pęknięta pięta nie pozwala mi iść szybciej , i rozglądam się na boki . Wataha psów , z wywieszonymi jęzorami , gna przez wieś za czarną suką . Włażą pod stojący przy ulicy mikrobus i kotłują aż kurz ogarnia wszystko. Kiedy opada , widzę Łolesa . Patrzy na mnie , tymi swoimi, kaprawymi oczkami i robi niewinną minkę . Szlak mnie trafia . Ryczę : „ Łoles do mnie ! „ i przywołuję wielce wymownymi ruchami rąk . Pies wyłazi spod samochodu i sunie do mnie po asfalcie . Dopiero jak jest w połowie widzę , że to nie Łoles ! Podobny , ale to nie on ! Ma nawet inną obrożę. Macham ręką i idę szukać Łysego Joe . A pies za mną . Polubił mnie , czy co ? Ledwo go odpędziłem .
Wracamy ; napijemy się czegoś , odpoczniemy ; a może uciekinier wrócił ? Schodząc nad brzeg snujemy najgorsze scenariusze . Słychać róg sygnałowy . To Pani Morgan wzywa nas, bo pies wszystko przemyślał i sam zgłosił się do odbycia kary. Dostaje parę razy mokrym kapeluszem , może nawet zbyt silnie , bo Łysy Joe rzuca się w obronie i zasłania go swym ciałem przed „ zamordowaniem „. Tak to Łysy Joe ratuje drugi raz życie Łolesowi . Zmitrężyliśmy w tym Uradzie ze dwie godziny ,a lata płyną . Odpalamy przeto silnik i płyniemy dobrą godzinę „ prując „ wody Odry.
580 – ty kilometr. Przepływamy pod mostami Świecka . Na drogowym ruch jak diabli , trąbią aż miło . Dopiero jak dopływamy bliżej orientujemy się , że to dla nas, bo i machają . Po drugiej stronie Frankfurt nad Odrą . Po trzech kilometrach przepływamy pod mostem w Słubicach i za trzecią ostrogą wchodzimy na spokojną wodę . Kotwice wbijamy między kamienie i naciągamy cumy.
Koniec . Prześpimy się tutaj , rano zdemontujemy tratwę i do domu . Koniec spływu. Robi się jakoś smutno . Po drugiej stronie Frankfurt nad Odrą . Vis a vis nas stalowa ściana wzmocniona betonem i ciągnąca się setki metrów wzdłuż brzegu. Tak Niemcy odgrodzili się od rzeki po powodzi w 1997 roku , kiedy Odra zalała im całe miasto.
Na moście ruch mizerny , tylko od czasu do czasu przeskoczy po nim jakiś samochód . Witryny naszych sklepów wręcz oblepione reklamami – oczywiście po niemiecku : tanie papierosy , czynne non stop , zapraszamy …itp. Reklamy kierowane do klientów z głębi Niemiec ,bo ci po sąsiedzku rozumieją co się do nich mówi i pisze .
Dzwonimy do naszej sekcji transportowej , podajemy „ pozycję „ i uzgadniamy szczegóły . Drogą głosowania ( ze wskazaniem na Łysego Joe ) wybieramy Łysego Joe jako osobę godną dokonania zakupów w słubickiej Biedronce. Szczerze z tego wyboru zadowolony Łysy Joe wkłada plecak i wspina się na wał przeciwpo-wodziowy . My grzebiemy coś przy tratwie. Widząc , że po koronie wału przechadzają się bez pośpiechu amatorzy poobiedniego piwa postanawiam skaperować ze dwóch , na jutrzejszy demontaż , w charakterze tragarzy. Ciężarówka przecież przez wał nie przejedzie i trzeba będzie to wszystko przenieść. Dwóch kandydatów , siedzących na ławce , nawet nie przypuszcza , że przeszli już pierwszy etap i zakwalifikowali się do rozmowy wstępnej. Przed-stawiam im warunki kontraktu , na które natychmiast i z entuzja-zmem się godzą .Zapewnieniom w rodzaju : ...nawet o 6 –tej możemy …pewnie , że na pewno …słowo droższe od pieniędzy ….itp. końca nie było . Rano …ich też nie było.
Zaczyna się chmurzyć , na horyzoncie coś błyska i coraz mocniej powiewa . Burz to my się nie boimy . A ja to nawet burze lubię , szczególnie moment gdy nagły błysk zlewa się prawie ze spadającym za nim grzmotem. Wiadomo wtedy , że kropnęło niedaleko . A uwielbiam wręcz takie niskie pomruki , przetaczające się przez niebo przecinane błyskawicami . Odliczam wtedy czas od błysku do grzmotu i wiem czy burza się zbliża czy oddala.
Ale to co przyszło to była Duża Burza. Nagle robi się prawie ciemno i uderza w nas , jak taranem , ściana wody niesiona silnym wiatrem . Siekący deszcz zaczyna przechodzić w grad , który niesiony swą masą bombarduje tratwę i wpada do wody wywołując na niej miliardy bąbli , a woda jak po wrzuceniu rozpalonego do białości kowadła do beczki z wodą – woda wrze ! . Drugiego brzegu nie ma. Ściana wody i lodu przesłania go zupełnie . Przetaczające się między ostrogami , wywoływane wiatrem fale zaczynają nami kołysać i wpychać na ostrogę. Słyszę jak wiatr zrzucił wędki z dachu i miota nimi po pokładzie , a później gdzieś niesie . Wieje tak mocno , że woda wtłaczana otworami wentylacyjnymi nie stosuje się do praw fizyki . Duże , trzęsące się krople wędrują pod górę , jak przyklejone , po płycie dachu , aż pod kalenicę . Gary Kuper robi pytające oczy , ale trzyma się dzielnie . Wiatr usiłuje wyrwać mi z rąk brezentowe drzwi , które Gary Kuper sznuruje trzęsącymi się rękami . Napór powietrza słabnie jednak , czuje się to wyraźnie . Rzucam do Morganowej , żeby znalazła aparat. Patrzy na mnie jak na oczadziałego , ale szuka. Wychylam głowę by ocenić z grubsza skalę zniszczeń i poprawić kotwice .Tratwa jest lekko pochylona bo wiatr i woda wrzuciły ją na ostrogę . Cumy poluzowane , ale kotwice tkwią pewnie między kamieniami. Za chwilę okaże się jednak jak pewnie , bo nawałnica zawraca. Wrzucam tylko do domku sandał i wracam pod dach.
Wieje teraz od lewej , ale słabiej i grad jakiś mniejszy i rzadszy . Już widać niemiecki brzeg. Pani Morganowa robi zdjęcia. Nawałnica nie robi już na nas żadnego wrażenia .
Po kilkunastu minutach wiatr uspokaja się ,ale nadal wieje dość mocno . Jest chłodno i siąpi , woda wisi jeszcze w powietrzu co widać patrząc na przeciwległy brzeg.
Ubieram nieprzemakalną kurtkę i wychodzę na pokład. Zbieram z wody i brzegu wędki , krzesełka i gumowce . Gdybyśmy zacumowali po drugiej stronie ostrogi mogło być gorzej . Wszystko by potonęło wyniesione w głąb zatoki, a co by było z nami i tratwą ? Nie wiadomo. Ponton nie odfrunął, bo był po zawietrznej , za domkiem . Odnalazł się również mój drugi sandał . Gdyby zaginął „w akcji „ , jego osamotniony towarzysz pewno wisiał by teraz na ścianie naszego pokoju , nad tablicą z napisem : Ocalały z nawałnicy na Odrze . Sierpień 2012, Słubice. Zza wału słychać , przejeżdżające przez zalaną ulicę, samochody. Raptem , jak zmówione , zaczynają wyć karetki i wozy strażackie.
Po nasypie wału , opierając się wiatrowi , idzie jakaś postać. To Łysy Joe zstępuje do nas jak archanioł Gabriel. Wchodzi na ostrogę , podchodzi i staje . Patrzy na nas jak na duchy i ciężko dyszy . Mija dobra minuta nim spuszcza z siebie powietrze i wymawia tylko jedno zdanie : „Myślałem , k…. , że was nie ma „ . Był w sklepie , kiedy to się zaczęło . Widział przelatujące ulicą banery i reklamy , pchane wiatrem wybebeszone kosze na śmieci i chmury papierzysk , skręcane wiatrem w wirujące trąby . Jak wiatr zaczął słabnąć postanowił wrócić . Doszedł przez zalane wodą ulice najpierw do mostu ,a później szedł wałem wzdłuż brzegu , mijając kolejne ostrogi . Mało co widział , bo ta mieszanina powietrza i wody jeszcze się nie wyklarowała.
A Łoles ? Przesiedział nawałnicę zagrzebany w swój kocyk . Po powrocie Łysego Joe wyszedł na pokład , przeszedł suchą nogą na brzeg i , tak jak by się nic nie wydarzyło , obsikał pierwszy napotkany kamień. To dopiero twardziel ! Minęło ze dwie godziny nim miasto się uspokoiło . A my gadaliśmy i gadaliśmy … W końcu doszliśmy do tego , że prawdziwe sztormy i nawałnice to zdarzały się przed wojną, a teraz to … i poszliśmy spać.

21 sierpnia , wtorek – dzień ostatni ( jedenasty )

A rano jak pszczółka … raczej po użądleniu przez pszczółki ! Łysy Joe ma gębę opuchniętą od nadmiaru ultrafioletu i spękane , aż do krwi , wargi . Z tą gębą i nakremowanymi , krwawiącymi ustami wygląda raczej na uczestnika wyprawy na Spitzbergen , niż na wodniaka . Sekcja transportowa telefonowała , że już jest w drodze . Gary Kuper , jak zwykle w takich sytuacjach , przejmuje dowodzenie . Na brzegu rozkładamy dużą folię i przenosimy na nią zapasy , odzienie i drobny sprzęt. Tratwę rozkręcamy i układamy u podnóża wału. To co mokło w wodzie niezbyt mile pachnie i ciężkie jak cholera. Udaje mi się skaperować do pomocy pana Jurka , miejscowego amatora porannego piwa . Jego kumpel , niestety , jeszcze śpi i nie ma ochoty pracować . Kiedy mamy już prawie wszystko pod wałem , dojeżdża Grzesiek i Bartek. Przenoszenie przez wał nabiera tempa . Łoles korzysta z otwartego bagażnika omegi , wskakuje i nic już nie jest w stanie go stamtąd wyciągnąć. Ładujemy na niego jakieś poduszki i kołdry . Łysy Joe i ja jedziemy z Grzesiem , Gary Kuper i Łoles jadą z Bartkiem omegą , a pan Jurek zostaje w swym rodzinnym mieście .
Powrót mija bez szczególnych atrakcji . Ładunek zrzucamy od razu na podwórku pod płotem i do domu. Padam na tapczan jak naleśnik . Śpimy do południa .Kołysanie trzyma mnie jeszcze ze trzy dni . Siadam przy komputerze , zamykam oczy i …płynę ; siadam na muszli , przymykam oczy … sikam i …płynę . Łysy Joe mówił , że miał tak samo. Dzwonimy po znajomych , wysyłamy zdjęcia i opowiadamy wrażenia . A po kilku już dniach zaczynamy planować nowy spływ , w którym ma uczestniczyć 5-6 osób.
Ci co mają płynąć jeszcze o tym nie wiedzą ! Jakoś ich przez zimę urobimy.

zapiski złożył do kupy: Włodek
Legnica , wrzesień 2012

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad



Za ten post autor wlodek otrzymał podziękowania - 5: Gienek, LukasJ, waliant, Wojciech, zonti
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 30 wrz 2012, o 18:48 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 9 sie 2010, o 05:58
Posty: 2839
Podziękował : 439
Otrzymał podziękowań: 726
Uprawnienia żeglarskie: sternik jachtowy
wlodek napisał(a):
Dopływamy do Chobieni . Po rzece chodzi tutaj prom na uwięzi, a informuje o tym stosowny znak . Obok tego znaku stoi drugi znak. Znak nakazu nadania sygnału dźwiękowego. Łysemu Joe , absolwentowi byłego Technikum Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu , włącza się natychmiast w mózgu nakaz zastosowania nakazu i dmie , ile sił w płucach , w kolejową trąbkę z czasów PRL-u
Prom już nie chodzi:http://www.zegluga.wroclaw.pl/news.php?readmore=1282


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 4 paź 2012, o 17:07 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
Wielka szkoda ! Te małe miejcowości , spinane promami , zemrą . W przeprawach promowych był pewien koloryt i inny duch czasu . Rzeka , jej stan wody i pora roku decydowały o czasie i warunkach przeprawienia się na drugi brzeg. Kto dzisiaj , przejezdżając przez rzekę samochodem , przerzuconym przez nią mostem , patrząc na jej nurt , zastanowi się choć przez chwilę nad upływającym czasem i nad sobą ?

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 10 lis 2012, o 23:35 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 5 wrz 2012, o 08:00
Posty: 210
Podziękował : 25
Otrzymał podziękowań: 47
Uprawnienia żeglarskie: zeglarz
Fajny opis. Zdjęcia można z "trasy" jak i samej barki, jak jest zbudowana?


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 27 lis 2012, o 20:51 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
Zdjęcia wczesniej były. Jak to się stało , że zniknęły - nie umiem wyjaśnić . Może wyblakły ? ;) Wstawię kilka. Fotki 1014-1015 wykonano w trakcie budowy tratwy ( nie barrrrki !), reszta jest ze spływu.

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

I ze spływu . Szkoda ,że można wysyłać tylko po trzy fotki.

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

trzy po trzy....

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

itd...


Załączniki:
Kurka Wodna 073.jpg
Kurka Wodna 073.jpg [ 136.22 KiB | Przeglądane 11245 razy ]
Kurka Wodna 072.jpg
Kurka Wodna 072.jpg [ 106.84 KiB | Przeglądane 11245 razy ]
Kurka Wodna 068.jpg
Kurka Wodna 068.jpg [ 119.54 KiB | Przeglądane 11245 razy ]
Kurka Wodna 060.jpg
Kurka Wodna 060.jpg [ 117.39 KiB | Przeglądane 11253 razy ]
Kurka Wodna 059.jpg
Kurka Wodna 059.jpg [ 111.93 KiB | Przeglądane 11253 razy ]
Kurka Wodna 056.jpg
Kurka Wodna 056.jpg [ 115.65 KiB | Przeglądane 11253 razy ]
Kurka Wodna 046.jpg
Kurka Wodna 046.jpg [ 53.78 KiB | Przeglądane 11253 razy ]
Kurka Wodna 036.jpg
Kurka Wodna 036.jpg [ 102.52 KiB | Przeglądane 11253 razy ]
Kurka Wodna 024.jpg
Kurka Wodna 024.jpg [ 100.74 KiB | Przeglądane 11253 razy ]
tratwa 1 015.jpg
tratwa 1 015.jpg [ 197.38 KiB | Przeglądane 11255 razy ]
tratwa 1 014.jpg
tratwa 1 014.jpg [ 217.32 KiB | Przeglądane 11255 razy ]
tratwa 1 013.jpg
tratwa 1 013.jpg [ 243.68 KiB | Przeglądane 11255 razy ]

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 27 lis 2012, o 21:03 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
itp....

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

et cetera....

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

et hoc genus omne....


Załączniki:
Kurka Wodna 116.jpg
Kurka Wodna 116.jpg [ 77.29 KiB | Przeglądane 763 razy ]
Kurka Wodna 115.jpg
Kurka Wodna 115.jpg [ 56.63 KiB | Przeglądane 11233 razy ]
Kurka Wodna 106.jpg
Kurka Wodna 106.jpg [ 128.45 KiB | Przeglądane 11233 razy ]
Kurka Wodna 100.jpg
Kurka Wodna 100.jpg [ 66.68 KiB | Przeglądane 11237 razy ]
Kurka Wodna 093.jpg
Kurka Wodna 093.jpg [ 83.43 KiB | Przeglądane 11237 razy ]
Kurka Wodna 090.jpg
Kurka Wodna 090.jpg [ 136.21 KiB | Przeglądane 11237 razy ]
Kurka Wodna 080.jpg
Kurka Wodna 080.jpg [ 128.33 KiB | Przeglądane 11243 razy ]
Kurka Wodna 078.jpg
Kurka Wodna 078.jpg [ 137.24 KiB | Przeglądane 11243 razy ]
Kurka Wodna 076.jpg
Kurka Wodna 076.jpg [ 157.45 KiB | Przeglądane 11243 razy ]

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 27 lis 2012, o 21:14 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
et sequentes...

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

caetera desiderantur ;) / może dodam coś później /


Załączniki:
Kurka Wodna 135.jpg
Kurka Wodna 135.jpg [ 64.36 KiB | Przeglądane 11229 razy ]
Kurka Wodna 130.jpg
Kurka Wodna 130.jpg [ 160.12 KiB | Przeglądane 11229 razy ]
Kurka Wodna 116.jpg
Kurka Wodna 116.jpg [ 77.29 KiB | Przeglądane 763 razy ]

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 28 lis 2012, o 21:05 

Dołączył(a): 2 mar 2008, o 22:03
Posty: 9898
Podziękował : 370
Otrzymał podziękowań: 1279
jako ,że trochę plywam po rzekach i lubię małe pytanie. rozumiem ,ze się splawialiście się co znaczy ,że mieliście ograniczoną sterowność. Ma wrażenie ( nie pewnośc), ze jest to zabronione. Nie zachaczył was o to ktoś np. policja?

_________________
pozdrowienia piotr


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 28 lis 2012, o 22:41 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17563
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3696
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
piotr6 napisał(a):
Ma wrażenie ( nie pewnośc), ze jest to zabronione.
Masz rację - na wrażeniu się kończy.

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 29 lis 2012, o 00:20 

Dołączył(a): 2 mar 2008, o 22:03
Posty: 9898
Podziękował : 370
Otrzymał podziękowań: 1279
to było pytanie:lol: racja tu nie ma nic do rzeczy

_________________
pozdrowienia piotr


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 29 lis 2012, o 21:17 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
"Ograniczona sterowność " - to taka typowy , nie do końca sprecyzowany / a przez to pozwalający na swobodną interpretację pojęcia "sterowności " i wynikającej z niej możliwości zastosowania kary , np. grzywny/ termin urzędniczej nowomowy. Podobnych " perełek " jest więcej . Jak rozumieć np. ten zapis z Rozporządzenia Ministra Infrastruktury z 5.11.2010 w sprawie wymagan technicznych i wyposażenia statków żeglugi śródlądowej ...itd. itd. : § 19.1 Statek przeznaczony wyłącznie do uprawiania sportu lub rekreacji powinien byc wyposażony w następujący sprzęt pokładowy :
1) odbijacze w liczbie odpowiedniej do rodzaju i wymiarów statku ; 2) bosak ; 3) apteczka pierwszej pomocy ? Powyższe wymagania nie dotyczą statków o długości kadłuba do 3,5 m :D
Oczywiście swobodny spływ / czyli spływanie z nurtem rzeki bez możliwości manewrowania / jest na szlakach żeglugowych ustawowo zabroniony. Trzeba być idiotą , by na coś takiego się ważyć . Nasza tratwa była wyposażona w silnik spalinowy i dwa duże wiosła / na dziobie i rufie / pełniące role napędu i sterów. Była więc " odpowiednio do rodzaju , wymiarów statku i ilości członków załogi " sterowna. :D

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 29 lis 2012, o 21:31 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
Dodam jeszce kilka zdjęć.

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

...

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

..

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

.


Załączniki:
Kurka Wodna 137.jpg
Kurka Wodna 137.jpg [ 97.21 KiB | Przeglądane 10963 razy ]
Kurka Wodna 134.jpg
Kurka Wodna 134.jpg [ 143.16 KiB | Przeglądane 10963 razy ]
Kurka Wodna 123.jpg
Kurka Wodna 123.jpg [ 136.28 KiB | Przeglądane 10963 razy ]
Kurka Wodna 116.jpg
Kurka Wodna 116.jpg [ 77.29 KiB | Przeglądane 754 razy ]
Kurka Wodna 115.jpg
Kurka Wodna 115.jpg [ 56.63 KiB | Przeglądane 10971 razy ]
Kurka Wodna 111.jpg
Kurka Wodna 111.jpg [ 123.93 KiB | Przeglądane 10971 razy ]
Kurka Wodna 098.jpg
Kurka Wodna 098.jpg [ 87.05 KiB | Przeglądane 10975 razy ]
Kurka Wodna 062.jpg
Kurka Wodna 062.jpg [ 119.7 KiB | Przeglądane 10975 razy ]
Kurka Wodna 044.jpg
Kurka Wodna 044.jpg [ 114.42 KiB | Przeglądane 10975 razy ]
Kurka Wodna 037.jpg
Kurka Wodna 037.jpg [ 135.97 KiB | Przeglądane 10977 razy ]
Kurka Wodna 035.jpg
Kurka Wodna 035.jpg [ 87.68 KiB | Przeglądane 10977 razy ]
Kurka Wodna 033.jpg
Kurka Wodna 033.jpg [ 106.16 KiB | Przeglądane 10977 razy ]

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 29 lis 2012, o 21:50 

Dołączył(a): 2 mar 2008, o 22:03
Posty: 9898
Podziękował : 370
Otrzymał podziękowań: 1279
dzieki, pytałem, bo nie przyuważyłem silnika. jak mi na Odrze zgasł silnik i troche się splawialem to policja wykazała czujność-na szczęście sympatycznie i chcieli pomóc.

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

Maar napisał(a):
piotr6 napisał(a):
Ma wrażenie ( nie pewnośc), ze jest to zabronione.
Masz rację - na wrażeniu się kończy.


Maar, masz cos merytorycznego do dodania?

_________________
pozdrowienia piotr


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 29 lis 2012, o 22:23 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17563
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3696
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
piotr6 napisał(a):
Maar, masz cos merytorycznego do dodania?
Merytorycznego w kwestii Twoich wrażeń? Nie, nie mam.

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 29 lis 2012, o 22:41 

Dołączył(a): 2 mar 2008, o 22:03
Posty: 9898
Podziękował : 370
Otrzymał podziękowań: 1279
Cieszę się

Maar napisał(a):
piotr6 napisał(a):
Maar, masz cos merytorycznego do dodania?
Merytorycznego w kwestii Twoich wrażeń? Nie, nie mam.
.

nic lepiej nie wychodzi jak odpowiedź na własne pytanie :lol:

jak dla mnie. koniec tematu

_________________
pozdrowienia piotr


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 1 gru 2012, o 17:26 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 1 kwi 2009, o 16:10
Posty: 13996
Podziękował : 10550
Otrzymał podziękowań: 2485
Uprawnienia żeglarskie: Nie odebrany plastik
Na Alledrogo są beczki nadające sie (chyba) do "tratwowania"
250l / 45pln - 115x55cm:
Nie znam się na tratwach,
ale z czterech już by się dało zrobić conieco. :mrgreen:

BECZKA, BECZKI, POJEMNIK 250l :: SZCZELNA!
oferta nr 2829462784

MJS

ps
Są opływowe i są blisko granicy (górnej*) :lol:

* tzn. zależy jak patrzeć

_________________
"Wolność? co to takiego?" ja
"Gdy wszyscy grają to samo - szukam dyrygenta" K.Szewczyk

Wspomnij: Orwella i Huxleya.


Zapraszam na "fejsa":

"Dla tych co nie lubią szerokich ruf ;-)"
"Marian Strzelecki"
oraz
https://planyjachtow.pl/


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 1 gru 2012, o 19:21 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
Moja tratwa miała być , z założenia , rozbieralna i łatwa w transporcie . Składa się z czterech pływaków , spinanych dołem stalowymi sztywnikami a górą drewnianymi pełniącymi dodatkowo rolę rusztu dla elementów podłogi. Plastikowe beczki / po 4 duże , a po 6 małych na pływak / ujęte są w drewniane ramy z desek. Widać to dość dokładnie na pierwszych trzech zdjęciach. Aby rama , a zatem sam pływak był sztywny beczki winny mieć przekrój zbliżony do prostokąta - wtedy deski ładnie przylegają i opinają pojemniki / beczki /.Ten sposób konstrukcji pływaków nie uszkadza pojemników . Na Allegro jest tego w bród , a ceny nie są porażające. Chętnie podpowiem , doradzę - w końcu udało nam się nie zatonąć ;)

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 2 gru 2012, o 15:30 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
W 2013-tym mamy zamiar popłynąć jeszcze raz Odrą , ale z większą ilością " laborantów "/dlaczego , wyjaśnia dziennik pokładowy /. Planowaliśmy tym razem tratwę zwodować w Brzegu Dolnym , poniżej ostatniego stopnia wodnego na Odrze. Wczoraj byliśmy tam obejrzeć samochód i tak przy okazji zrobiliśmy wstępny rekonesans miejscowych warunków do złożenia tratwy. Przystań promowa nadaje się do tego idealnie : łatwy dojazd , slip i płycizna - patrz załącznik. Przepytaliśmy trochę obsługę promu i przepłynęliśmy się w te i we wte. Od razu odżyłem. Obsługa promu trochę markotna bo pracy nie będzie . Drogowcy budują poniżej przeprawy most drogowy.


Załączniki:
2012-12-01 12.16.47.jpg
2012-12-01 12.16.47.jpg [ 170.96 KiB | Przeglądane 10723 razy ]

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 2 gru 2012, o 23:42 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 8 lut 2010, o 00:53
Posty: 17664
Lokalizacja: Dziekanów Polski, dawniej Warszawa
Podziękował : 4528
Otrzymał podziękowań: 4281
Uprawnienia żeglarskie: mam, ale nie wiem po kiego...
Super!!! Gratuluję!!! :D :respekt:

_________________
Robert Hoffman
***
https://stareaparatyimojefotografowanie.blogspot.com/


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 5 gru 2012, o 17:17 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
Kilka zdjęć z póbnego wodowania tratwy zamiesciłem tutaj : viewtopic.php?f=22&t=5377&start=270

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 6 mar 2013, o 16:24 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
Tratwę postanowiliśmy sprzedać na Allegro i kupić jakąś łódź kabinową z przyczepą - Bez 4 , Oriona , Doradę albo coś innego do 6mb. Porady i opinie mile widziane , a w razie gdyby co to podajcie jakieś namiary. Tratwę uda się sprzedać - dobrze ! Nie sprzedamy - też dobrze , bo planowany spływ się odbędzie.

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 27 mar 2013, o 18:12 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
W lipcu dołączamy do Flisu Odrzańskiego i spływamy do Szczecina. Odbędzie się tam w dniach 2-6 sierpnia The Tall Ships Races 2013. Informacje tutaj: http://www.lmir.pl/article/kalendarz_im ... 3648bb49fc

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 14 lip 2013, o 08:00 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2010, o 19:29
Posty: 223
Podziękował : 28
Otrzymał podziękowań: 36
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
W piątek, 12-tego, wróciliśmy z dwutygodniowej laby nad jeziorem. Mieliśmy ładną pogodę, trochę połowiłem, ale bez zbytnich dokonań, trochę popływałem "Omegą" i dzieciarnia trochę się wymoczyła, bo woda była nawet ciepła. Nasza tratwa miała odcumować 17-tego, ale zmienił się harmonogram Flisu i startujemy 23 lipca z Malczyc. Ze względu na kilkugodzinny montaż naszej "Kurki Wodnej" złożymy ją już w przeddzień i przenocujemy w malczyckim porcie a następnego ranka dołączymy do spływających od Urazu. Zapiski z dziennika pokładowego zamieszczę po powrocie.

_________________
Pozdrawiam.Włodek

"Porty są do niczego - statki gniją, a ludzie schodzą na psy"
Joseph Conrad


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 23 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 13 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
[ Index Sitemap ]
Łódź motorowa | Frezowanie modeli 3D | Stocznia jachtowa | Nexo yachts | Łodzie wędkarskie Barti | Szkolenia żeglarskie i rejsy NATANGO
Olej do drewna | SAJ | Wypadki jachtów | Marek Tereszewski dookoła świata | Projektowanie graficzne


Wszystkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment serwisu "forum.zegluj.net" ani jego archiwum
nie może być wykorzystany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody właściciela forum.żegluj.net
Copyright © by forum.żegluj.net


Nasze forum wykorzystuje ciasteczka do przechowywania informacji o logowaniu. Ciasteczka umożliwiają automatyczne zalogowanie.
Jeżeli nie chcesz korzystać z cookies, wyłącz je w swojej przeglądarce.



POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL