Pozwoliłem sobie napisać relacją z pierwszego mojego pływania Zawiszą. Trochę tego dużo , ale mam nadzieję ,że są na forum ludzie którzy zechcą przeczytać .......i popłynąć
Zawisza Czarny trzymasztowy szkuner sztakslowy. Ożaglowanie Va Marie (gafle żebrowe)
Długi z bukszprytem ponad 42 metry. Był kiedyś rybackim lugrotrawlerem o nazwie „Cietrzew”. I tym oto żaglowcem miałem popłynąć, aby zasmakować żeglarskiego rzemiosła.
Dla zwykłego człowieka nie mającego nic wspólnego z żeglarstwem to żaglowiec ów wygląda jakby miał albo utonąć albo się złamać w połowie....Czemu? A temu, że ma bardzo niską burtę w środku, aby łatwiej sieci wyciągać. Do tego wszystkiego ktoś kiedyś napisał, że kilka podobnych mu kutrów wywróciło się do góry dnem i zatonęło. Dobrze, że ktoś następny napisał, że jako żaglowiec został dobalastowany i przedłużony, przez co jego dzielność morska wielce się podniosła. Trzymając się dzielnie ostatnich informacji wpłaciłem, co powinienem,aby na własnej skórze przekonać się jak to jest.
Przyjechaliśmy do Gdyni już w niedzielę mając w planach nocleg w CWM ie jednak poprzednia załoga opuściła Zawiszę już w sobotę, co oczywiście wzmogło moją czujność i nasunęło kilka nurtujących pytań......Np., Dlaczego? Przez falę, chorobę morską, zimno itp.
Nieważne.
Z drugiej strony nawet pasuje można się dzień wcześniej zaokrętować, poznać żaglowiec.
No to poznajemy od niedzieli wieczór w środku, a od poniedziałku rana na zewnątrz.
Dodam, że jakaś miła osoba zrobiła mnie starszym wachty,a starszy wachty powinien coś tam o czymś mieć jakieś, chociaż mgliste pojęcie.
Jeden maszt na łódce może być.....Dwa jeszcze nie ma tragedii, a tu są trzy. Fokmaszt, grotmaszt i bezanmaszt a do tego jeszcze na każdym z nich stawia się żagle i to czasami nawet sześć. Szyja boli od patrzenia w górę..Skąd, dokąd i od czego która lina, a lin jest delikatnie mówiąc w.....iele . Na szczęście informują, że każda wachta ma swoje żagle, więc kamień z serca trochę spadł. Mimo wszystko chęć posiadania wiedzy staje się głębsza a nazwy żagli jakoś sadowią się w do tej pory pustym łbie. Na fokmaszcie : latacz, bomkilwer,kliwer, sztafok , bryfok i fok od drugiej strony . Na grotmaszcie uff tylko dwa grot i grotsztaksel i na bezanmaszcie bezan i bezansztaksel. Podobno był jakiś rafik jeszcze, ale nikt go dobrze nie pamięta.
Próbne stawianie i składanie grotsztaksla w porcie przy małym wietrze odbyło się nawet sprawnie przy merytorycznej pomocy oficjerza Stanleya. Stawianie wszystkich sztaksli odbywa się bardzo podobnie, mogą być liny w innych miejscach,ale schemat jest taki sam.
Mam rozkminione już trzy żagle! Grota i foka stawia się trochę inaczej z racji kształtu i elementów gafla żebrowego, ale nie jest to żadną czarną magią...........Przednich żagli nie stawiałem i tak prawdę mówiąc mam do tej pory blade pojęcie o nich aczkolwiek są to trójkątne żagle stawiane na sztagach i raczej nie ma tam cudów.
No to teraz do rzeczy. Każdy przesądny marynarz nie wypływa w poniedziałek. Nasz kapitan przesądny nie jest, więc wypłynął we wtorek o godzinie 00.01. Odpalono wielką katarynę i Zawisza wyszedł w morze kierując się w stronę Łotwy.
Niby nic w tym ciekawego ani strasznego starzy bywalcy nie widzą. Ot normalne wyjście w morze. Ale ja!!!!!!!! Akurat rozpocząłem pierwsza wachtę nawigacyjną!!!
Ciemno jak w przysłowiowej czarnej.......No dobra dupie. Światełka przed dziobem wydają się zaraz za dziobem, jedne migają drugie nie,jedne jaśniejsze inne słabsze. Przypominam sobie co tam było o tych światełkach na kursie .........zaraz.......jak to było .....hm.......Zielone do zielonego czerwone do czerwonego i nic się nie stanie kolego jakoś tak. Ważne ,aby przed dziobem nie mieć dwóch naraz bo wtedy płyniemy na siebie .Przed nosem kompas, wskaźnik wychylenia steru a obok prędkość i kurs z GPSa...........Mało tego, aby się czuć bezpiecznie. I jeszcze to nie wiem czym podyktowane odczucie , że zaraz przywalimy dziobem w jakąś betonową ścianę .Czemu mi się wydaje ,że pod lustrem wody czai się jakiś beton nie potrafię wytłumaczyć. Dobrze, że za bezanmasztem jest monitor z położeniem bo uczucie zagubienia byłoby zwielokrotnione . Wiatru nie było przez całą wachtę , silnik pracował do rana.
Jednak w tą noc wydarzyło się coś pięknego . Zachmurzone początkowo niebo rozpaliły miliony gwiazd. Woda wyglądała jak tafla lodu a cała droga mleczne odbijała się w niej. W pewnej chwili urzeczony tym widokiem nawet nie zauważyłem,że morze zaczęło delikatnie bujać nasz żaglowiec. Fala była zupełnie niewidoczna, łagodna i długa,że można było się pogubić patrząc przed siebie jak gwiazdy podnoszą się i za chwilę opadają. Widok tak odjechany i nie powtarzalny,że zapomniałem dostać choroby morskiej, którą niekórzy dostają tracąc ląd z zasięgu wzroku. Na dodatek na pokładzie pojawił się pierwszy ofiarodawca zwracający, co wachta, kambuzowa podała na kolację. Koniec pierwszej wachty,a mnie się nie chce wracać do koi, na wschodzie niebo się rozjaśnia, a sikory zabrane na gapę z Gdyni zaczynają swoje harce po Zawiszy. Idę spać za trzy godziny śniadanie.
Wtorek godzina siódma rano. Wychodzę sobie na pokład rozglądam się widok nie do opisania. Woda wygląda jak tafla lodu delikatnie falując, słoneczko świeci dookoła,nie widać lądu....Mówili, że to stresujący widok, a ja się cieszę, że tak to wygląda. Śniadanie, rejony (pierwszy raz myje pokład jak w filmie) szczota mydło i góra dół.W takich okolicznościach każda robota jest miła i nie ma, na co narzekać.
Zaczęło podwiewać. Stawiamy wszystkie żagle oprócz bryfoka. Z 6kn na silniku robi się na początku 2kn na żaglach,ale czy my się gdzieś spieszymy?
Godzina 1200 zaczynamy wachtę nawigacyjną. Trochę inaczej się płynie na żaglach. Kiedy na silniku mamy 6 mil a żaglowiec jest w pozycji pionowej ster jest czuły i wystarczy kilka stopni wychylić płetwę, aby od razu zaczął zakręcać?. Na żaglach poniżej 3 węzłów jest trochę inaczej. Wcześniej trzeba kontrować i broń Boże wytracić prędkość, bo wtedy ani nie płynie, ani nie skręca i trwa to nawet kilkanaście minut, aby wrócić na wyznaczony kurs.
Jeżeli ktoś powiedział, że pływanie na dużych żaglowcach nie wnosi nic do umiejętności żeglarskich to muszę się z nim niestety nie zgodzić, mnie dało bardzo dużo.
Wiatr pozwala płynąć, bejdewindem i to nawet jak na ten podobno niepływający kursami ostrymi żaglowiec rozpędza nas do ponad 3 węzłów. W ten oto sposób zaliczmy kolejną milę w ciszy niezmąconej pracą silnika.Prognozy nocne były korzystne przelecieliśmy do rana na pełnych żaglach. Zdajemy wachtę. Obiadek. Gitary. Śpiewy. Kolacja. Wachta. Sen.
Środa 10 kwietnia około południa stajemy przy kei w Lipawie na Łotwie. Wysyłamy sms-ki do domów, co by się nie martwili.
Czas ma to do siebie, że wtedy, kiedy nam się nie spieszy płynie jak oszalały. Wachta trapowa kończy mi się o 2000 . Po ster burcie Zawiasa oszklony hotel. Przyciemniane szyby poobsrywane przez mewy aż miło. Zastanawiam się z jaką prędkością i w którym momencie musi taka mewa wyrzucić ładunek ,aby jednym strzałem zapaskudzić całą szybę.
Na wantach wisi srebrna tablica z informacjami o naszym żaglowcu. Już myślałem ,że podszedł ktoś , aby się czegoś więcej dowiedzieć ,niestety rozmówca miał inne potrzeby i zapytał : Dulary majesz? . Nie maju –odpowiadam. Łaty majesz ? (waluta Łotwy) Nie maju !
Kapitan zabrali wsiem wszystkie dulary i łaty .....wymyślam na szybkiego.
Zniesmaczony łotysz oddalił się .
Dzień w porcie zleciał masakrycznie szybko, a zaraz po śniadaniu wyszliśmy w morze.
Czwartek 11 kwietnia
No to mamy wachtę kambuzową. Przekonałem kuka,że ziemniaki już się wszystkim w domu przejadły i warto by zrobić np. spagetti z sosem. Komu by się chciało obierać 25 kilo ziemniaków?.
Ogólnie to praca na kuchni mi sprzyja można podjadać, co uwielbiam robić udając, że coś tam próbuję he he. Mycie i noszenie tego wszystkiego już nie jest takie ciekawe. Dajemy radę.
Dalsza część rejsu przebiega podobnie. Dopisać pozostaje tylko, co się działo ostatniej nocy na wachcie nawigacyjnej. Zaczynać mamy ją, o 0000 czyli tak jak pierwszą na początku rejsu.
Jest godzina 2000 a Zawiszą coraz bardziej zaczyna bujać. Zrzuconego mamy grota i foka,a w kubryku trudno ustać. Przechył jak dla mnie spory............Co będzie dalej?
Ktoś schodzi i mówi, że jedziemy 7 węzłów.
- Na samych przednich żaglach i sztakslach???....pytam
- No troszkę się rozwiało ........zostaję poinformowany bez żadnych emocji
- A ile wieje? .......drążę temat bo trochę ciarki po plecach latają
- Około 6 B ...........uzyskuję odpowiedź
Sześć stopni w skali Beauforta , przecież pływałem przy pełnej szóstce małym Albinem
to co to dla mnie jakaś „prawie szóstka” sobie myślę.
Zasnąłem na chwilę do wachty zostało dwie godziny , obudziło mnie jakieś wycie. Dźwięk jakby ktoś bawoła kastrował . Za moment wydaje mi się, że jadę przez miasto i na mnie trąbią kierowcy TIR ów. Jeden ryk długi a za chwilę dwa krótkie i tak, co chyba minutę.
W kubryku na koi można dostać lęków a co dopiero na pokładzie!
- Co się tam wyrabia?...........Pytam
- To się nazywa róg mgłowy i wyje tak jak się we mgle płynie i widoczność ze spardeku kończy się na dziobie..............zostałem doinformowany.
Chyba znów się dla mnie zaczyna prawdziwe żeglarstwo myślę zakładając na siebie drugi komplet bielizny termoaktywnej . W sumie założyłem na siebie wszystko co miałem , a i tak mnie wygwizdało ile mogło.
Stoję za sterem , wokoło ciemno że oko wykol , przechył że stoję na jednej nodze, co chwila wuwuzela podnosi mi ciśnienie, woda przelewa się przez pokład a dziady włażą na pokład od dziobu. No to mamy ładnie. Jednak nie klnę na warunki tylko próbuję się w tym odnaleźć.
Przychodzi oficer Stancio i mówi żeby paczać na godzinę jedenastą bo tam na radarze jakieś coś się pojawia i wygląda na kuter . Na AJS ie go nie widać co dodaje jeszcze więcej dramatyzmu do sytuacji. Jak ja mam go wypatrzeć jak nie widać nawet dziobu.
Stawiamy oko na dziobie i wyposażamy je w UKF kę jakby coś przed dziobem zobaczyło.
Popsuła się wuwuzela .......................uff. Z jednej strony dobrze z drugiej źle. Dobrze bo nie wkur....cze blade, a źle, bo nas nie słychać. W ten sposób mija druga godzina wachty.
Dalej jest coraz lepiej. Mgła ustąpiła, niebo się rozchmurzyło. Na koniec wachty był jeszcze zwrot przez sztag. Nawet się udał jednak wiatr został wyłączony. Zrzucono żagle i do Helu doszliśmy na silniku.
Reszta w skrócie. Na Helu muzeum , knajpka , gitarki , potem ostatni kambuz i raniutko do Gdyni .
Rozdano opinie z rejsu .
Napisałem to wszystko jak umiałem i nie dlatego żeby się pochwalić,że brązowe spodnie nie były potrzebne , tylko dla tych co chcieliby popłynąć Zawiszą ale z różnych powodów się nie mogą zdecydować. LUDZIE SZKODA CZASU NA ROZMYŚLANIA !!!!!!! PŁYŃCIE PÓKI MACIE NA TO OCHOTĘ . TO TRZEBA ZOBACZYĆ SAMEMU TO WARTO PRZEŻYĆ
Dziękuje wszystkim za ten wspaniały pierwszy mój rejs (i na pewno nie ostatni) .
Ahoj żeglarze
Ps. Tu mamy linka do kilku zdjęć :
https://plus.google.com/photos/11123941 ... banner=pwa