Ależ skąd, wyprawa udała sie znakomicie.
Któregoś roku staliśmy Oceanią w Ny Alesundzie. Port, to zdecydowanie za duże słowo, jedna keja i przystań dla motorówek. To dawna osada pogórnicza przebudowana na stację naukową. Z ciekawostek to do dzisiaj stoi tam maszt cumowniczy dla sterowców, do którego cumował zarówno NORGE Amundsena, jak i ITALIA Nobilego. Z innych ciekawostek, po drugiej stronie fiordu jest opuszczona kopalnia marmuru, z dobrze zachowanymi maszynami parowymi, wyrobiskiem, etc. słowem, atrakacja. NEW LONDON, jakieś cztery mile w poprzek zatoki. Wzięliśmy ponton i w dwu rzutach przewiozłem chętnych do opuszczonej kopalni. Ląduje sie tam w malutkiej i wyjątkowo jak na Svalbard piaszczystej zatoce. Kiedy wyruszaliśmy pogoda był mniej więcej taka jak na pierwszej fotografii. Juz przy drugim rzucie się spsiło a kiedy przyszła pora na powrót mgła opadła jak z baskerwillów. To zdjecie pontonu własnie z ta mgłą. Nie było wiatru. Pływanie motorówką po polarnych fiordach jest dosyć łatwe, pod warunkiem , ze jakkolwiek wieje. No, nie za mocno. Mgła jest rzeczą normalną a kierunek fali pozwala utrzymać właściwy kurs. Jeżeli nie wieje, to traci się kierunek i można wypłynąć na ocean czy tam Morze Grenlandzkie. Jak z Kongsfiordu to akurat sześćset mil prosto, do Grenlandii. No, od czego elektronika, zawiozłem pierwsza grupe na statek i kierowany podręcznym GPSem wróciłem po drugą na wyspę. Bo New London Leży na wyspie. Kiedy się zatoczka z mgły wynurzyła zmniejszyłem obroty i pykając powoli z dwusuwa pomykam do brzegu. Grupa Lakoona, dosławnie zamarła w bezruchu. Coś mi tych ludków tam za duzo, liczę od lewej, liczę od prawej, na brzegu pieknosci rzadkiej prawdziwa syrena, tyle, że bez ogona. Złote włosy figlarnie wypadają spod czapeczki, ząbki białe szczerzy do tej mojej grupki marynarsko-naukowej. Marynaz Mateusz zamienił się w słup soli i nic do niego nie docierało prócz piekności nieznajomej, która się nagle, niespodzianie z mgły na tej zapomnianej przez Boga i ludzi plaży nagle wynurzyła. Otóż wędrowniczce fiordowej GPS przestał pokazwać pozycję. Miała co prawda kompas, ale przy silnym prądzie pływowym bała sie trochę tej drogi na Grenlandię. Chłopaki mniej oszołomione coś tam usiłowały satelitarną maszynę naprawić, ale jak ją tam na takiej wyspie skalistej i bezludnej, w środku nocy jeszcze, naprawić. Chyba postukać o kamień jedynie. Jako główny nawigator wyprawy zleciłem naprawe jutro w warsztacie ekspedycji polarnej a teraz bierzemy kajak w poprzek motorówki i hurtem się wszyscy, wraz z syreną, jednym kursem zabieramy. Problem był jedynie taki, że nic od rumpla przed sobą nie widziałem, a po drodze było trochę icebergów. Malutkich, wielkości domu jedynie, w zupełności dla skompresowania naszej motorówki jednak wystarczających. Dziewczę usiadło na dnie pontonu, twarzą do sternika. Kto zna urode norweskich kobiet, ten w ta historie nigdy nie uwierzy. Ja sam nie chciałem wierzyć w jej rzeczywistośc, kiedy sie dziewczę z kajakiem po drugiej już stronie fiordu, od burty Oceanii we mgle sie rozpuściło...
Na razie płyneliśmy przez mglisty i zalodzony przestwór, a trzymajacy kajak koledzy, za pomoca odpowiedniego gestu ręki wskazywali kierunek, w jaki nalezy skręcić by ominąć wynurzajace się z mgły lodowe górki. Posłusznie, na ślepo skrecałem tam gdzie mi drugi mechanik pokazywał. Naprzeciw mechanika siedział jednak szef grupy areozolowej, który obsługiwał drugą burtę... No, i mechanik pokazuje w prawo, szef naukowy w lewo, ja nic nie widzę i jadę środkiem...
Ale słów. Kogoś to interesuje?
Pozdrowienia - Jarek Czyszek