Trudno powiedzieć, kiedy tak naprawdę rozpoczyna się rejs?
Czy w momencie planowania, czy kiedy zapada decyzja, czy dopiero po wejściu na pokład? Planując rejs, staramy się wybrać najciekawszą trasę, zdobyć jak najwięcej informacji o odwiedzanych wyspach i portach. Przecież wiadomo, że dobrze zaplanowany rejs to połowa sukcesu.
Parę lat temu, często rozpoczynałem dzień od przejrzenia ofert czarterów w Grecji. Przeglądałem strony internetowe firm czarterowych szukając ofert specjalnych. Jeśli trafiało się coś extra, organizowałem załogę, transport i płynęliśmy. Tak było też i tym razem. W ofertach specjalnych Vernicosa znalazłem rejs na trasie Lavrio – Skiathos, na jachcie Oceanis 311, w bardzo dobrej cenie - tylko 500 Euro. Pomimo intensywnych poszukiwań załogi, wszystko wskazywało na to, że będę musiał zrezygnować, nikt ze znajomych nie mógł wyrwać się z domu. Jakież było moje zdziwienie, gdy po tygodniu, przeglądając oferty znalazłem ten sam czarter za 300 Euro. Z takiej okazji nie można było nie skorzystać, pomyślałem i zrobiłem wstępną rezerwację. To doskonała okazja, żeby popłynąć w swój pierwszy samotny rejs, podpisałem więc umowę i łódka była moja ( oczywiście tylko na parę dni). Teraz pozostało już tylko sprawdzić połączenia do Lavrio i powroty ze Skiathos. Najprostszy i najtańszy okazał się samolot do Aten, skąd bez problemu można dostać się do Lavrio. Najlepszy powrót - to autobus połączony z promem ze Skiathos do Aten a z Aten samolot. Przeglądając uważniej umowę, zobaczyłem jednak, że mogę mieć kłopot z samotnym wypłynięciem z portu, wg. greckich przepisów na łódce czarterowej musi być skiper i co-skiper. Znów zacząłem szukać chętnych na rejs, choćby jednej osoby. Dziś, wystarczyłby zapewne mały anonsik na forum i znalazłbym chętnych (tym bardziej, że cena była super), ale wtedy? Na szczęście, nieomal w ostatniej chwili udało mi się namówić trójkę znajomych. Termin rejsu był dość nietypowy, wypłynięcie w poniedziałek a zakończenie w sobotę, więc na pokonanie dość długiej trasy Lavrio – Skiathos mieliśmy tylko 5 dni.
Niedziela 1 maj
By móc wypłynąć jak najszybciej, przylecieliśmy do Aten dzień wcześniej. Ponieważ samolot miał małe opóźnienie, do hotelu dotarliśmy ok. północy. W Grecji kieruję się zasadą, że każdy dzień bez zjedzonej w tawernie kolacji, to dzień stracony. Tak więc zaraz po przybyciu do hotelu zostawiliśmy bagaże w pokojach i wyruszyliśmy na poszukiwania miejsca, gdzie o tej porze można coś zjeść. Niedaleko hotelu znaleźliśmy tawernę, w której zjedliśmy gyrosa, wypiliśmy retsinę i szczęśliwi mogliśmy wrócić do hotelu. W pewnej chwili, zauważyliśmy głośno rozmawiających, idących ulicą mężczyzn, którzy wyglądali na pijanych. Jakież było nasze zdziwienie, gdy w pewnym momencie usłyszeliśmy swojsko brzmiące, niecenzuralne Polskie przekleństwa. No cóż, rodacy są wszędzie, a bywalców ateńskiej Omonii nie powinno to dziwić.
Poniedziałek 2 maja
Po śniadaniu, pojechaliśmy zwiedzić w „stylu japońskim’ Akropol (zajęło nam to ponad godzinkę) a następnie udaliśmy się taksówką ( żeby było szybciej) do Lavrio, gdzie w porcie czekała już na nas łódka. W pobliskim markecie zrobiliśmy podstawowe zakupy, przejęliśmy łódkę i w drogę. Do najbliższego, planowanego portu - Gavrio na wyspie Andros mieliśmy prawie 35 mil, więc ok. 14 byliśmy już poza główkami portu. Prawie nie wiało, więc przez cały czas płynęliśmy na silniku. Na szczęście dla „początkujących żeglarzy”, morze było gładkie jak lustro, więc nikt nie chorował. W pewnej chwili w pobliżu jachtu pojawiło się kilka baraszkujących delfinów. …Ale z Was szczęściarze… - powiedziałem ....ja swoje pierwsze delfiny zobaczyłem dopiero w 4 rejsie... Zawsze zazdroszczę tym, którzy są pierwszy raz na morzu. Uwielbiam Grecję, morze, żeglowanie i jachty i nie mogę doczekać się chwili, kiedy wreszcie postawię stopę na jachcie. Do dziś pamiętam mój pierwszy rejs i wrażenia z niego, stąd moja „zazdrość” w stosunku do tych, którzy przeżywają to po raz pierwszy. Pomimo, że nadal każdy rejs jest dla mnie niesamowitym przeżyciem, ten pierwszy pozostanie niezapomniany. Obserwowałem moją załogę i już wiedziałem, że zaraziłem żeglowaniem następne osoby. …przepraszam… - pomyślałem, …nawet nie wiecie, jak zmieni się od teraz Wasze życie... Tymczasem robiło się coraz ciemniej i rozpoczął się cudowny spektakl. Zachód słońca na morzu to dla mnie jeden z „cudów świata”. Przy spokojnym morzu, zachodzące słońce zanurza się w morskiej toni rozświetlając ją i zacierając granicę między morzem a niebem. Jeszcze więcej wrażeń dostarcza wschodzący na drugim krańcu morza księżyc. Jacht znajdujący się pośrodku tych dwóch smug światła wygląda jak zawieszony w próżni. Nieziemskie widowisko potęgują jeszcze miliardy gwiazd, które odbijając się w morzu zacierają różnicę pomiędzy tymi dwoma światami. Ale wracając do świata rzeczywistości, do portu Gavrio wpłynęliśmy parę minut po 21.00 i po sklarowaniu jachtu udaliśmy się na kolację ( w myśl zasady, że dzień bez kolacji w tawernie, to dzień stracony). Jak to dobrze, że w Grecji dopiero o tej porze zaczyna się wieczorne życie. Dobra kolacja i wrażenia po pierwszym dniu na morzu, sprawiły, że wszyscy padliśmy zmęczeni do koi. Czy może być lepsze miejsce na nocleg od kabiny jachtu zacumowanego w porcie? Plusk wody o burty, szum portowego miasta i dochodząca gdzieś z oddali grecka muzyka. Nawet robiący dużo hałasu nocny prom, to „coś’, czego nie uświadczy się nigdzie indziej. To „coś” co powoduje, że w długie zimowe wieczory jest za czym tęsknić i o czym marzyć.
Wtorek 3 maja
Będąc w Grecji, lubię wstawać wcześnie rano (oczywiście bez przesady ), gdy port budzi się do życia. Terkoczące silniki łodzi rybackich wracających z połowów, nad którymi unoszą się stada krzyczących mew, zapach chleba i ciastek dochodzący z pobliskiej piekarni budzą mnie natychmiast. Wychylam głowę przez luk, wciągam nosem docierające na jacht zapachy i zaspany wychodzę do kokpitu. Pomimo wczesnej pory, ostre słońce razi w oczy. Powinienem wrócić do kabiny po ciemne okulary, jednak jakaś nieznana siła powoduje, że nie mogę oderwać wzroku od morza i portu. „Coś” nie pozwala mi zejść do kabiny, siadam więc w kokpicie i chłonę całym ciałem ten spektakl. Dopiero po chwili, rozsądek zmusza mnie do sięgnięcia po ciemne okulary. Jak zawsze, kiedy już mija to „oszołomienie”, pierwsze kroki kieruję do pobliskiej piekarni. Kupuję ciepłe ciastka, z którymi idę do pobliskiego kafejonu. Zamawiam kawę i siadam przy stoliku na zewnątrz lokalu. ….Kalimera…. (dzień dobry) - pozdrawiam siedzącego obok Greka. ….Jasu… (cześć) ….Kseno… ? (obcokrajowiec )- pyta mnie sąsiad. …Ne… ( tak ), …istijo… (żagiel ), …warka… (łódka) – odpowiadam i wskazuję ręką na stojący przy kei jacht ....Kali… (dobrze), ..chere.. ( witaj) – odpowiada. …efcharisto poli… ( dziękuję bardzo) – mówię i uśmiecham się do niego Ludzie morza, do których Grecy zaliczają też żeglarzy, cieszą się tu szacunkiem i uznaniem. Na tym jednak kończy się zainteresowanie moją osobą a sąsiad wdaje się w dyskusję z właścicielem kafejonu. Lubię przysłuchiwać się rozmowom Greków. Gdyby nie to, że wiem, że głośna i ożywiona dyskusja to tutaj normalność, pomyślałbym, że kłócą się o coś. A tak, z paru słów, które zrozumiałem, domyślam się że rozmawiają o żeglarzach, może zastanawiają się skąd przypłynęliśmy?. Kawa i ciastko to najlepsze śniadanie, jakie mogę wyobrazić sobie w Grecji, oczywiście (wzorem tubylców) siedząc przed kafejonem i grzejąc się w promieniach porannego słońca. Tymczasem nie zauważyłem nawet kiedy, dołączyli do mnie pozostali uczestnicy rejsu, ….ale to dobre…, …rewelacja… – usłyszałem a kątem oka spostrzegłem, że torba z ciastkami zrobiła się pusta …przecież to Grecja….. - odpowiadam a w myślach dodaję „przecież zawsze to powtarzam, aż do znudzenia” ….Zamówcie sobie do tego kawę… - mówię i idę do piekarni kupić jeszcze kilka ciastek. Ponieważ do soboty musimy dotrzeć na Skiathos, a nie wiadomo jak będzie z pogodą, robimy małe zakupy i płyniemy dalej. Nasz dzisiejszy port docelowy - Kymi na wyspie Eubeia, oddalony jest o prawie 55 mil. Wygląda na to, że czuwający nad załogą Posejdon dogadał się on z Eolem, bo wiatru znów ani śladu, więc całą trasę pokonujemy znów na silniku . W czasie tych 10 godzin na morzu odrobiamy zaległości w spaniu i wypoczywamy by wieczorem ze zdwojoną siłą zaatakować tawerny w Kymi. Ryby i owoce morze z Eubei słyną ze swojej doskonałej jakości w całej Grecji, co sprawdziliśmy i potwierdzamy. Zawsze z rozbawieniem słucham jak osoby będące pierwszy raz w Grecji zarzekają się, że za nic nie zjedzą żadnych „robali” itp. A potem obserwuję jak ostrożnie i z obrzydzeniem biorą do ust pierwszą krewetkę, pierwszy kęs ośmiorniczki, czy kalmara. To co później następuje znam już na pamięć. Pierwszy grymas obrzydzenia zmienia się w niedowierzanie, które następnie przeradza się w zachwyt ..ale to dobre, zamówimy jeszcze ?..” - słyszę ..”przecież nie jadasz robali ?”.. – odpowiadam ze śmiechem ...garides skaras parakalo… (krewetki z grilla proszę) – zamawiam ponownie u kelnera … a może chcecie spróbować coś innego?.... - pytam … zwariowałeś, przecież to takie dobre…. – słyszę w odpowiedzi Podobnie jest też z oliwkami, większość ludzi uparcie twierdzi, że ich nie lubi. Mówią tak, dlatego, że dotychczas jedli jedynie to „zielone hiszpańskie paskudztwo” w puszkach lub słoikach. Po spróbowaniu oliwek greckich zdecydowana większość zmienia zdanie.
Środa 4 maja
Dziś płyniemy na Skyros, mamy więc do pokonania ponad 25 mil żeglugi. Na szczęście to tylko połowa wczorajszej trasy. Piszę na szczęście, gdyż jeśli dotychczas pogoda nas oszczędzała, to dziś od rana wieje. Gorzej, że wieje z północy, czyli niezbyt dla nas korzystnie i jeszcze gorzej dla „nowicjuszy” wieje dość mocno. Regularna szóstka, w porywach do siódemki. Dla mnie to normalka, ale załoga jest trochę wystraszona. Ponieważ prognoza pogody nie zapowiada szybkiej poprawy, a my musimy oddać w sobotę łódkę, nie możemy pozwolić sobie na dzień postoju,. Silny, północny wiatr oznacza też większą falę, co może odbić się niekorzystnie na samopoczuciu uczestników rejsu. Plan jest więc taki, ruszamy w kierunku Skyros, ale jeśli załoga będzie kiepsko znosić fale, spróbujemy płynąć wzdłuż wybrzeża Eubei - co niestety utrudni północny wiatr. Po jakimś czasie widzę jednak, że nie jest tak źle, wszyscy jakoś się trzymają, więc zgodnie z planem płyniemy na Skyros. Po czterech godzinach cudownej żeglugi cumujemy w porcie Linaria na Skyros. Załoga jest szczęśliwa z dwóch powodów, po pierwsze, wreszcie na lądzie, po drugie nikt nie chorował, a co niektórzy twierdzą nawet, że im się podobało. Jest dość wcześnie, mamy więc czas na wycieczkę na Chore, zwaną też Skyros. Chora na wyspie Skyros jest jedną z najładniejszych w Grecji (choć tak naprawdę szczyci się tym większość cykladzkich wysp, ale ta na Skyros jest faktycznie wyjątkowa). Zamówiony z wypożyczalni, w stolicy samochód zostaje nam podstawiony do portu i ruszamy na zwiedzanie wyspy. Skyros to przepiękna i prawie nie skażona cywilizacją wyspa. W maju nie spotykamy tu żadnego turysty a na pustych drogach mija nas tylko jeden samochód. Stolica robi na nas niezapomniane wrażenie. To ładne, zbudowane amfiteatralnie na zboczach góry, w cieniu średniowiecznego zamku miasto, słusznie uważane jest za unikalne. Po powrocie do portu czeka nas jednak niemiła niespodzianka, przy jachcie czeka portowy policjant i nakazuje nam niezwłocznie opuścić port. Na nic zdają się moje tłumaczenia i pokazywanie w locji, że miejsce gdzie cumujemy jest dostępne dla jachtów. Mamy natychmiast odejść od kei. To pierwszy taki przypadek w mojej historii żeglowania w Grecji. Chcąc, nie chcąc płyniemy do pobliskiej zatoki, gdzie stajemy na kotwicy i pontonem wracamy na brzeg. Samochód, z kluczykami w stacyjce, ( zgodnie z umową ) zostawiamy w porcie ( oczywiście ku zdziwieniu załogi: …jak to, przecież ktoś może go ukraść?.. ). Jak tu wytłumaczyć komuś, kto jest pierwszy raz w Grecji, że tu nikt nie kradnie? Oczywiście zgodnie z zasadą, że dzień bez zjedzonej………… idziemy na kolację, po niej na mały spacer i wracamy na jacht.
Czwartek 5 maja
Ponieważ dziś wieczorem chcemy dopłynąć na Alonnisos, mamy do pokonania prawie 40 mil. Po drodze chcemy zajrzeć na leżącą w połowie drogi Skandzurę. Kupujemy w piekarni chleb, w sklepie: pomidory, ogórki, cebulę, fetę, ser kazeri itp. na lunch, który zamierzamy zjeść na Skandzurze. Wiatr, zgodnie z prognozami odkręcił na zachodni, więc płyniemy prawie baksztagiem. Przy sile wiatru ok. 6 B mamy świetną prędkość i po trzech godzinkach kotwiczymy w zatoce Prasso na Skandzura. Oprócz dwóch łodzi rybackich nie ma tu nikogo. Piękna, słoneczna pogoda zachęca do kąpieli, która z kolei zaostrza apetyt. Pomidory, cebula, ogórki i feta kupione na Skyros szybko zamieniają się w sałatkę grecką, jogurt i ogórki w tzatziki a z sera kazeri robimy doskonałe kefalotiri saganaki. Do tego retsina i doskonałe pieczywo, czy trzeba czegoś więcej?. Dla mnie absolutnym numer jeden w Grecji jest kolacja w tawernie. Ale zaraz na drugim miejscu stawiam lunch, ale taki zjedzony w pustej zatoczce, najlepiej po kąpieli, po którym obowiązkowa jest sjesta. Każdy znajduje sobie jakiś kącik na pokładzie i oddaje się błogiemu relaksowi. Sącząca się cicho z wnętrza jachtu grecka muzyka, szum fal rozbijających się o pobliską plażę i plusk wody o burty jachtu to balsam dla uszu. Ponieważ wieczorem musimy dotrzeć do odległego o ponad 20 mil portu Petitiri na wyspie Alonnisos z żalem żegnamy ten mały raj na ziemi. Wiatr w tym czasie lekko osłabł, ale czwórka z baksztagu jest dla nas idealna i po ponad trzech godzinkach meldujemy się w porcie. Ponieważ to jeszcze nie sezon, nie mamy żadnego problemu ze znalezieniem miejsca w porcie. Po zacumowaniu idziemy na krótki spacer. Spacerując po mieście szukamy tawerny, do której pójdziemy wieczorem na kolację. Petitiri słynie z doskonałego jedzenia, mamy więc dylemat, którą tawernę wybrać. Stwierdzamy, że tym razem zdamy się na ślepy los a tymczasem idziemy na Chore, gdzie w otoczeniu bajecznie pięknych domów wypijamy kawę. Po powrocie na jacht, uzupełniamy zbiorniki wody, robimy porządki i znajdujemy nawet czas na kąpiel na pobliskiej plaży. Ok. 20.00 wyruszamy na kolację i tak jak planowaliśmy, wchodzimy do pierwszej tawerny, na jaką trafiamy. Jeśli wszystkie tawerny w porcie serwują takie specjały, jak te które jedliśmy, to wierzcie mi, choćby dla samego jedzenia warto było tu przypłynąć. Po obfitej kolacji, idziemy na spacer na Chore i ok. północy wracamy na jacht. Jutro pierwszy lightowy dzień, w planach mamy tylko Peristeri i Skopelos.
Piątek 6 maja
Dziś pierwszy raz nie musimy się nigdzie śpieszyć, więc po bardzo późnym śniadaniu płyniemy do zatoczek Peristera i Kokalias na wyspie Peristera. Obie zatoki są puste, więc mamy je tylko dla siebie. Po kąpieli i lunchu płyniemy do portu Loutraki na Skopelos, zahaczając po drodze o zatokę Agnondas. Do portu dopływamy ok. 18, ale po krótkim postoju i zwiedzaniu postanawiamy popłynąć na noc do Skiathos. To był niestety wielki błąd, lepiej było zostać w spokojnym Loutraki. Już parę mil przed portem zobaczyliśmy kilka lądujących samolotów, a po zacumowaniu, tłumy ludzi spacerujących promenadą. To był mój pierwszy pobyt na Skiathos i nie wiedziałem wtedy, że wyspa ta jest celem weekendowych wypadów Brytyjczyków. Było już za późno, żeby wracać do Loutraki, więc zostaliśmy w porcie. W porównaniu z dotychczasowymi postojami, ta ostatnia noc była najgorsza. Nie mam nic przeciwko Brytyjczykom, ale na wyjeździe potrafią nieźle się bawić. No nic, na przyszłość będę pamiętał, żeby do portu Skiathos przypływać w ostatniej chwili. Dobrze, że w jednej z bocznych uliczek znaleźliśmy przyzwoitą tawernę, w której zjedliśmy dobre greckie jedzenie a nie „fisch & chips”
Sobota 7 maja
To niestety ostatni dzień naszego rejsu, autobus odjeżdża o 11.00, więc po śniadaniu zdajemy łódkę i ruszamy w drogę do domu. Niestety mamy duży problem ze zdaniem jachtu, wg. odbierającego uszkodziliśmy go. Patrząc z kei na jacht, faktycznie widać wyraźnie, że jest lekko przechylony w prawo. Dokładniejsze oględziny wskazują też na to, że jacht uderzył dość mocno kilem o skałki, tylko kiedy?. Przecież nie ma możliwości, żebym tego nie zauważył, nie odczuł czy nie usłyszał. Tylko jak przekonać przedstawiciela armatora, że to nie my uszkodziliśmy łódkę. W Lavrio bardzo nam się śpieszyło, więc odbierając jacht sprawdziłem go bardzo pobieżnie i teraz mamy kłopot. Staram się spokojnie wyjaśnić, że to nie ja uszkodziłem łódkę, ale nie przynosi to żadnego efektu. Wpłacona kaucja nie zostanie mi zwrócona. Tylko jak tu pogodzić się ze stratą 2 tyś. euro, wiedząc, że to naprawdę nie moja wina. Najgorsze jest jeszcze to, że nie mamy czasu, za godzinę odpływa prom a jeśli popłyniemy następnym, nie zdążymy na samolot. Ostatnia deska ratunku, to telefon z prośbą o pomoc do polskiego agenta, który pośredniczył w czarterze łódki. Nadal nie możemy dojść do porozumienia, w końcu, po moich wyraźnych żądaniach przedstawiciel armatora dzwoni do Lavrio, do człowieka od którego odbierałem jacht i sprawa się wyjaśnia. Jacht był uszkodzony już w Lavrio a on zapomniał powiadomić o tym bazę na Skiathos. No ładnie, tylko po co te moje nerwy. Sprawa się wyjaśnia, kaucja zostaje zwrócona a my biegiem ruszamy na prom. Zdążamy dosłownie w ostatniej chwili. Zawsze jestem pełen podziwu do sposobów, w jaki rozwiązany jest w Grecji transport. Lokalne biuro podróży sprzedaje bilety na połączony transport promowo-autobusowy. Prom wiezie nas do portu Aghios Konstantinos, gdzie czeka na nas podstawiony autobus do Aten. Tak samo organizowany jest transport w odwrotnym kierunku. Po paru godzinach jazdy, oczywiście z postojem na posiłek (który jest obowiązkowy nawet w parogodzinnej podróży) wysiadamy na Omonii, skąd metrem docieramy na lotnisko. Pozostaje nam tylko nadać bagaż i w drogę do domu, a w domu planowanie następnego rejsu.
_________________ pozdrawiam Piotr Kasperaszek dawniej "Grek Zorba" http://www.kasperaszek.pl
|