Forum Żeglarskie

Zarejestruj | Zaloguj

Teraz jest 28 lip 2025, o 18:37




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 441 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 15  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: 30 wrz 2014, o 10:18 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 30 sty 2012, o 14:58
Posty: 612
Lokalizacja: Kraków
Podziękował : 115
Otrzymał podziękowań: 59
Uprawnienia żeglarskie: żeglarz jachtowy
Netart napisał(a):
spinaker

Pożyczony z Jagiellonii :) http://www.tawernaskipperow.pl/main/a/2 ... tview.html

_________________
Pozdrawiam,
Weronika

Dawniej statki były z drewna, a ludzie z żelaza...
facebook.com/jacht.jagiellonia

Robię zdjęcia https://balansbieli.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 30 wrz 2014, o 21:28 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17564
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
Ostatni etap wyprawy będzie przebiegał przez rejony silnie zbiurokratyzowane. :-)

Antarktyka ze świrem pt. ewidencja odpadów, Tristan da Cunha na której populacja jest mniejsza niż ilość maili, które trzeba wysłać, żeby lądowanie mogło być approved by the Island Council i najbiurwsza wyspa świata - Georgia Południowa, której administracja wymaga planu ochrony ppoż jachtu, opisu procedur postępowania na wypadek wycieku paliwa i innych niezwykle ciekawych kwitów i kwitków.

Procedury uzyskiwania zezwolenia na odwiedzenie Georgii trwają właśnie i końca ich nie widać a na oficjalnej stronie wyspy (w nieoficjalnym newsletterze) piszą, że Polonus 5 stycznia będzie w Grytviken. http://www.sgisland.gs/index.php/(h)South_Georgia_News_and_Events

Śmieszne te biuralisty :-)

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 1 paź 2014, o 09:21 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 12 sie 2009, o 15:51
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa, Gdańsk
Podziękował : 91
Otrzymał podziękowań: 637
Uprawnienia żeglarskie: s.j.
Informacja otrzymana dziś nad ranem z pokładu Polonusa.

Po 12 dniach …żeglugi non stop o godz 0000 UTC 1 października Polonus zacumował na krótki postój w przeskoku Atlantyku na Fernando de Noronha.


Załączniki:
Fernando_de_Noronha_-_Pernambuco_-_Brasil(5).jpg
Fernando_de_Noronha_-_Pernambuco_-_Brasil(5).jpg [ 111.42 KiB | Przeglądane 9740 razy ]

_________________
http://www.dobrewiatry.pl/
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 3 paź 2014, o 11:21 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17564
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
Wczoraj wieczorem, silnie podpytywany o miejsce chwilowego poniewierania się, Seba zeznawał esemesowo:

"Generalnie to stoimy na Fernando. Wczoraj zwiedzanie wyspy, nurkowanie i relaks a dziś czas dla jachtu i na noc wypływamy, bo brazylijki tu grube i nie za ładne.
Lecimy do Natal lub Recife. Podrzuć nam prognozę. U nas gorąco też pod względem, że byliśmy tu nielegalnie ale teraz już mamy wizy, bo powiedziałem że wpłynęliśmy z awarią."

Oni chyba zamiast pójść do inmigracion czy innego park administration, to latali za roztytymi pannami o twarzach podobnych do tego co zeżarło Jacka Cousteau. :-)

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 4 paź 2014, o 16:54 
*** Ban ***
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 19 sty 2012, o 00:32
Posty: 2084
Lokalizacja: gdzie zawieje :-)
Podziękował : 455
Otrzymał podziękowań: 766
Uprawnienia żeglarskie: mam
A teraz całusy z Natal i spadamy zaraz dalej :-) gorąco strasznie a piwo zimne...brrrrr

_________________
Seba

"Są dwie naprawdę bezgraniczne rzeczy - Wszechświat i ludzka głupota; co do Wszechświata nie jestem całkiem pewien. Albert Einstein


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 4 paź 2014, o 16:55 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 7 paź 2010, o 14:59
Posty: 5560
Lokalizacja: Kraków
Podziękował : 3180
Otrzymał podziękowań: 2993
Uprawnienia żeglarskie: ciut ciut
Seba napisał(a):
gorąco strasznie a piwo zimne...brrrrr


Oj, biedni Wy... ;)

_________________
Pozdrawiam,
Smoczyca


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 4 paź 2014, o 18:09 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 sie 2009, o 15:04
Posty: 14323
Lokalizacja: Stara Praga
Podziękował : 606
Otrzymał podziękowań: 5397
Sebuś, nie jęcz! Lepiej jeść chleb biały nad Morzem Czarnym, niż chleb czarny nad Morzem Białym. :lol:

_________________
Pozdrawiam
Janusz Zbierajewski


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 4 paź 2014, o 18:46 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17564
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
Zbieraj napisał(a):
Sebuś, nie jęcz!
Oj będzie jęczał, oj będzie.
Pisał na priv, że każdy z załogi wziął po dwie (Sławek NIE, bo jego żona czytuje forum) i teraz ich strasznie skóra swędzi na plecach (i krosty się pojawiły) :-)

Po serii bolesnych zastrzyków będzie jęczał jeszcze bardziej!

ps. Na fejsa takie zdjęcie (patrz załącznik) Sebuś wrzucił. Myśli, że modły zastąpią silne antybiotyki, czy co? :-)


Załączniki:
Komentarz: Antidotum
bozia_natal.jpg
bozia_natal.jpg [ 84.17 KiB | Przeglądane 9352 razy ]

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 4 paź 2014, o 18:50 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 sie 2009, o 15:04
Posty: 14323
Lokalizacja: Stara Praga
Podziękował : 606
Otrzymał podziękowań: 5397
Kto tu doniósł? - Sebuś pyta.
To nasz Maaruś, skarżypyta, :rotfl:

_________________
Pozdrawiam
Janusz Zbierajewski



Za ten post autor Zbieraj otrzymał podziękowanie od: Seba
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 5 paź 2014, o 18:59 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 7 kwi 2010, o 22:07
Posty: 3015
Podziękował : 66
Otrzymał podziękowań: 451
Uprawnienia żeglarskie: Jachtowy Sternik Mazurski
Maar napisał(a):
Procedury uzyskiwania zezwolenia na odwiedzenie Georgii trwają właśnie i końca ich nie widać

Mamy ostateczny kwit pozwalający na lądowanie na Georgii :) Nagłówki z herbem, podpisy, okrągłe pieczęcie ... ;)

_________________
Olek Kwaśniewski


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 6 paź 2014, o 09:28 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 12 sie 2009, o 15:51
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa, Gdańsk
Podziękował : 91
Otrzymał podziękowań: 637
Uprawnienia żeglarskie: s.j.
J23 znowu nadaje. Przed chwilą otrzymany SMS z pokładu Polonusa.

Ahoj, Płyniemy w stronę Recife. Zostało 100 mil. Nocne wachty już nie takie ciepłe, a przede wszystkim bardziej mokre. Nastroje dobre, wytrzymujemy ze sobą nie najgorzej. Wieje idealnie S, więc w ustach tylko "soli smak". Jak ogarnę jacht po atlantyckim przeskoku, spróbuje wrzucić relację i zdjęcia.

zdjęcie: Paweł Zielonka


Załączniki:
DSC_0233.JPG
DSC_0233.JPG [ 108.58 KiB | Przeglądane 8917 razy ]

_________________
http://www.dobrewiatry.pl/
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 6 paź 2014, o 17:21 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17564
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
Złe wieści z Polonusa :-(

Seba zrobił przegląd żarełka, które - przed wyprawą - kupiliśmy w Szczecinie i z Olkiem w strasznym upale cały dzień okręcaliśmy folią bąbelkową i pakowaliśmy do achterpiku.
Stłukły się dwie litrowe wódeczki!!! Co teraz będzie? Jak żyć? :-)

Przegląd puszek z mięsiwem wykazał, że tylko trzy (jednego rodzaju) się wzięły wybrzuszyły. Sebuś otworzył dla próby jakąś dobrze wyglądającą mielonkę krakusa i była pyszna - zapowiedział, że będzie próbował inne, do skutku, aż znajdzie nieświeżą. :-) :-) :-)

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 6 paź 2014, o 19:53 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 16 sie 2009, o 01:45
Posty: 9992
Podziękował : 2979
Otrzymał podziękowań: 3355
Uprawnienia żeglarskie: różne....
Maar napisał(a):
tłukły się dwie litrowe wódeczki!!!

Mówisz, że twierdzą, że się stłukły? :mrgreen:
Maar napisał(a):
Co teraz będzie? Jak żyć?

Kupicie na jkimś lotnisku po drodze cachacę, stratni nie będziecie :roll:

_________________
Jaromir Rowiński aka pierdupierdu
Jeżeli masz ochotę komentować takie poglądy, których co prawda nigdy nie wyraziłem, ale które kompletnie bez sensu i z sobie tylko znanej przyczyny usiłujesz mi przypisać - droga wolna. Śmiesznych nigdy dość...


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 9 paź 2014, o 09:07 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 12 sie 2009, o 15:51
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa, Gdańsk
Podziękował : 91
Otrzymał podziękowań: 637
Uprawnienia żeglarskie: s.j.
Polonus już w Recife, trudno go znaleźć w tym natłoku masztów ;-)


Załączniki:
Recife,_Pernambuco_(2)_-_Brasil.jpg
Recife,_Pernambuco_(2)_-_Brasil.jpg [ 123.13 KiB | Przeglądane 8542 razy ]

_________________
http://www.dobrewiatry.pl/
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 10 paź 2014, o 21:18 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 12 sie 2009, o 15:51
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa, Gdańsk
Podziękował : 91
Otrzymał podziękowań: 637
Uprawnienia żeglarskie: s.j.
Jakiś czas temu, Piotr Mikolajewski na antenie Magazynu Żeglarskiego TVN Meteo ogłosił konkurs na wiersz o Shackletonie.

http://www.tvn24.pl/magazyn-zeglarski,8 ... 70681.html

Otrzymaliśmy trochę zgłoszeń na ten konkurs. Organizatorzy postanowili wybrać dwa wiersze, których autorzy (a okazało się że to autorki) zostali wyróżnieni.

Są to Aleksandra Sobczak i Elżbieta Kochanowska.
Jedna z nich już na pewno popłynie na Polonusie, druga jeszcze się zastanawia.

Poniżej oba wyróżnione wiersze. A jeśli okażą się inspiracją dla dalszej twórczości - już poza tym konkursem - to zapraszamy !

Piszcie jeśli Wam się podobają :)



Aleksandra Sobczak
„Shackleton”


Gdy ojciec opowiadał o lekach i fartuchu
widziałem tylko żagle zamiast stetoskopu
urodzony na wyspie zielonej jak szmaragd
chciałem dotrzeć tam gdzie biel ma dwieście odsłon.

Tam serce własne dojrzysz w czystej bryle lodu
milczącej jak ogromne lwa morskiego lustro
zostawisz je – poczeka. Tu wraca się na jawie
i w tęsknych snach angielskich o surowych skałach.

Salonem były „Nimrod”, „Endurance” i złe lody
pół roku oswajane na kształt nowego domu;
jak pingwin założyłem na krze kolonię ludzką
wytrwałą tą mądrością o którą zawsze trudno.

Nieprawda że zostałem na Georgii Południowej;
zobaczyć mnie możecie na każdym pokładzie
gdzie śpiewa ktoś o lądzie i o albatrosach
nad Hornem nad okrętem i nad Morzem Rossa.



Elżbieta Kochanowska
„Sir Ernest”


W zielonej Irlandii urodzony
Od dziecka w marzeniach zagłębiony
O podróżach po świecie niezmierzonym
Zewsząd tajemnicami otoczonym.

Niegroźne mu było nieznane
W drodze na biegun południowy
Choć brak strawy na statku
Zawrócił go do domu.
Lecz porażka nie dla niego
A odwaga nieskończona
Codziennie mu mówiła:
„Skończ coś zaczął, zanim skonasz”.

Więc „Endurance” przez kry i lody
Na Antarktydę ich prowadził
A los sprawdził męstwo załogi
- blisko celu w lód skuł wodę
Tak uwięził statek i załogę.

Dzielni żeglarze przetrwali cudem
Chwilową ucieczką się ratując
Walcząc z zimnem z wielkim trudem.
A Ernest, życiem ryzykując
Sprowadził pomoc, odpowiedzialność za innych czując.

Bo taki z niego był człowiek właśnie
- śmiały, męski, o nerwach stalowych
Z niezłomnym ciałem i umysłem
Którego łatwo nic nie draśnie.

100 lat po jego wielkich czynach
Gdy zamiast LUDZI „wydmuszek” więcej
Polonus wyrusza ze Szczecina
by uczcić pamięć o bohaterze
pokazując, że i Polak da radę przy sterze.

Las Palmas, Dakar, Recife
Po drodze też odwiedzą
By dotrzeć do South Georgia
Na grób polarnika, bo wiedzą
Że gdy dla takich ludzi miejsce w sercu mamy
Niestraszna nam żadna burza
Bo wszystko z siebie damy.

Już 80 dni są w drodze
Bosman blog pisze o załodze
Czytam go z zapartym tchem
- może mnie też taka przygoda spotka.
Kto wie?

By, jak ten punkcik na ocenie
W zgodzie z żywiołem i samą sobą,
Z szacunkiem do morza, jachtu i wiatru
Pokazać sobie i innym, że kobiety też mogą
Żeglować z dumą i odwagą
Wyrzekając się codziennych wygód.
Bo czymże jest umycie włosów
przy takiej dawce przygód!?

Jak Sir Ernest marzył, tak i ja marzę
By wybrać się w nieznane mi dotąd wojaże
Bo od marzenia wszystko się zaczyna
Uszczęśliwia nas ono bardziej niż łyk wina.

Lecz jeśli z Wami nie popłynę
By uczcić pamięć bohatera
I tak zwycięska będę,
Bo jak mawiał Shackleton
„optymizm jest prawdziwą moralną odwagą”
A jego mi nigdy nie brakuje.
I mówię to ze szczerą powagą.


Załączniki:
konkurs.jpg
konkurs.jpg [ 58.07 KiB | Przeglądane 8380 razy ]

_________________
http://www.dobrewiatry.pl/
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 15 paź 2014, o 10:28 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 12 sie 2009, o 15:51
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa, Gdańsk
Podziękował : 91
Otrzymał podziękowań: 637
Uprawnienia żeglarskie: s.j.
J 23 odpoczął, znalazł wi fi i podsyła relacje z Atlantyku ;-)

Zapraszam:

20 września .sobota .dzień 76


2115 – Przedwczoraj wymiana załóg i I etap zakupów. Na jacht zaokrętowali sie ­­­­­­Sławek – jako kapitan oraz Tadziu i Robert. W czteroosobowym składzie będziemy orać Atlantyk do wybrzeży Brazylii. Oprócz pojemności zbiorników dodatkowo zakupionych zostało ponad 200 litrów wody pitnej i ponad 200 litrów ropy. Cena za ropę 0.8 Euro wiec trzeba skorzystać. Podzieliliśmy sie na 4 godzinne jednoosobowe wachty bez wyznaczania wachty kambuzowej. Wczoraj wieczorem po uzupełnieniu zakupów wypłynęliśmy z Santiago z myślą by wpłynąć dziś na Fogo lub Brava. Plany planami Fogo ominęliśmy szerokim łukiem do zatoczki na Brava co prawda wpłynęliśmy ale z uwagi na wiatr schodzący ze zboczy gór uznaliśmy iż cumowanie do końca bezpieczne nie jest, a tak naprawdę to wszyscy chcemy już na Ocean. Obraliśmy więc kurs południowy i z Ne5 baksztagiem płyniemy w stron równika. W dzień upalnie po mojej wachcie od 2000 zaczęło pada, a gdzieś w oddali słychać burze. Cały dzień opychaliśmy się sałatką ziemniaczaną więc sił mamy nadto. Na wacht wszedł Tadzio, a ja kładę sie spać. Podwachta śpi czujnie wiec układam się obok nawigacyjnej by w razie czego można mnie było dobudzić. Jutro spróbujmy zapolować. Na Polonusa trafiło trochę sprzętu wędkarskiego. Atlantyk przed nami. Dla mnie drugi raz w ciągu 12 miesięcy.

22 września, poniedziałek, dzień 78

1240 – wiatr W1. Na silniku kursem 200, około 570 mil do równika. Wg prognozy otrzymanej od Marka mamy 300 milo do pasatu SE. Na razie wiatry słabe i kręcące, ale do godziny 1000 udało się pożeglować. Mijaliśmy kolonie wodorostów rozciągniętych pasami na spokojnej wodzie Oceanu. Wczoraj karmiliśmy ptaki rybami latającymi zbieranymi z pokładu. Jeśli chodzi o podboje kulinarne, żywiliśmy się omletami na słodko. Zaczyna psuć się żywność – puszki, słoik z dżemem, pomidory, chleb oraz papaje. Trzeba szybko wyjadać co świeże, by nie podzieliło takiego słabego losu. W cieniu tylko 32 stopnie, ale nikt z nas nie narzeka na upały. Przed chwilą buteleczką piwa Strella uczciliśmy przejście 10N. Co prawda minęliśmy go w nocy, ale jak wiadomo przed południem piją tylko piraci.J

24 września, środa, dzień 80.

Poprawiam już daty i dni tygodnia, bo jak siadam do pisania i sprawdzam z dziennikiem, to okazuje się, że wszystko się myli. O ile datownik na zegarku nie kłamie i jest wyznacznikiem, który mamy dzień o tyle czy to piątek, czy środa to kręci się całkiem.

1900 – 23 godziny jedziemy na silniku. 320 mil do skał św. Piotra i Pawła. Pomimo, iż locja praktycznie nic nie wspomina na ten temat, chcemy obejrzeć to ustrojstwo. Informacja o ukształtowaniu skał zawarta jest m.in. w książkach podróżniczych i chcemy delikatnie, mówiąc to sprawdzić. Dziś makaron z sosem pieczeniowym. Jaka to miła odmiana po pomidorowych pulpach. Jako substytut zepsutego chleba jemy wypełniacze podawane na ciepło. Makarony, ziemniaki i ryż na przemian. Zakwas na chleb robi się, ale nie wiem czy w tych warunkach coś z niego wyjdzie. Mamy już falę z południowego wschodu, ale wiatr ciągle SSW. Pojutrze Roberta urodziny więc będę piekł ciasto. Generalnie kambuz jest odskocznią od codziennego czytania książek, i słuchania opowieści z piekła rodem. Chłopaki dywagują o stworzeniu bractwa 3 Oceanów. Ogólnie jest świetnie, ale nie tragicznie. Dziś poobiednia drzemka sprawiła iż czuję się jak nowo narodzony. Kambuz w temperaturze ponad 30 stopni na zewnątrz w cieniu tratwy (tam mamy termometr) wyciska 7 poty. Wachta o północy więc będzie chłodniej niż podczas tej o 0800. Okazało się, iż kolekcja muzyczna płyt daje się odtwarzać w pokładowym radiu. Jak tylko umilknie Leyland będzie muzycznie. Może nawet gitara :-) Kurs 215, ponad 5 knt, wiatr SSW 1-2. Da się żyć.

26 września, piątek, dzień 82

0430 – czekamy na pasat. Wiatr od NW5 poprzez W do SSE. Momentami ulewa nie pozwala otworzyć oczu. Wieje w mordę, a krople deszczu walą po twarzy. Poza tym ciepło. Jedna z fal nie wiadomo skąd , bo zobaczyłem tylko pianę zdejmuje nam z masztu światło silnikowe. Przez chwilę widziałem że żarówka zadyndała na przewodzi i zgasła. Nie ma już światła na dziobie. Zabrane przez Ocean. Jutro za dnia zrobimy inspekcję. Teraz tylko ułożyć się w nawigacyjnej i spać. Może Tadek nie będzie miał potrzeby wyciągać mnie na pokład.

2355 - O 2330 czasu jachtowego na szerokości 03.10N i długości 26W mamy go. Wiatr SE3. Mamy nadzieję, że oznacza to regularny pasat. Do 1800 niebo przez cały czas zasnute chmurami a ilość wody lejącej się z nieba nie do opisania. Wiatry do tej godziny generalnie z połówek zachodnich a raczej nazwać je trzeba wicherkami od 2-6 knt. 2 godziny przed końcem wachty deszcz się skończył i prawie zdążyłem wyschnąć zanim zszedłem spać. Schodziłem to wiatr w porywach osiągał 2 knt. I tak samo przez następne 2 godziny zanim ustabilizował się w pasat. Lecimy ponad 6 węzłów ale nawet 4 przyjęlibyśmy z bananami na mordkach. CISZA !!!! tylko fale ,wiatr i myśli !!


Załączniki:
tadzio kuk.JPG
tadzio kuk.JPG [ 193.04 KiB | Przeglądane 8146 razy ]
statk.JPG
statk.JPG [ 148.43 KiB | Przeglądane 8146 razy ]
muzyka.JPG
muzyka.JPG [ 178.51 KiB | Przeglądane 8146 razy ]
kapitan.JPG
kapitan.JPG [ 195.54 KiB | Przeglądane 8146 razy ]
bosman.JPG
bosman.JPG [ 191.01 KiB | Przeglądane 8146 razy ]

_________________
http://www.dobrewiatry.pl/

Za ten post autor Netart otrzymał podziękowania - 3: Micubiszi, SKoper, Zielony Tygrys
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 18 paź 2014, o 21:30 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 12 sie 2009, o 15:51
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa, Gdańsk
Podziękował : 91
Otrzymał podziękowań: 637
Uprawnienia żeglarskie: s.j.
Atlantic Adventure cz 2

28 września, niedziela, dzień 84


Zastanawia mnie ilość myśli spisana w prywatnej części notatnika. Skąd one się biorą, co wpływa, że łeb tak pracuje ? to wariacja !!.

2355 – O 2400 UTC przecięliśmy równik na długości 030W. Tym samym jesteśmy na półkuli południowej po raz pierwszy jako załoganci na jachcie. W sumie to byłem najbliżej dziobu . Nadanie imion, szklaneczka toastu i płyniemy dalej. Wczoraj uroczyście obchodziliśmy urodziny Roberta. Jubilat godnie wystąpił w czarnych spodniach , białej koszuli i żółtym krawacie a zamiast tortu dostał ciasto upieczone w jachtowym piekarniku. A przy butelce rumu opowieściom z 50 letniego życia nie było końca ?-). Dziś przed południem minęliśmy skały św. Piotra i Pawła. Liczyłem na pustkę i surowy stan tego miejsca. Obok wysepki cumował statek, wewnątrz zatoki widać było zabudowania, maszt i 2 anteny satelitarne. Desantu nie zrobiliśmy bo ogromny przybój by raczej się z nim nie dogadał. Przepłynęliśmy więc blisko lewą burtą, porobiliśmy zdjęcia i pomknęliśmy dalej. Kursem 215 płyniemy w stronę Fernando de Norohna. Wiatr SSE4 , lecimy ponad 6 knt.

3 października, piątek dzień 93

1240 – Wczoraj zmieniliśmy czas jachtowy na brazylijski. Przedwczoraj zwiedzaliśmy Fernando de Norohna podziwiając malownicze uroki wysepki. Równie urokliwe mieli też ceny na tej brazylijskiej wysepce, gdzie mieszka nieco ponad 2000 ludzików. Wczoraj od rana przed wizyta na lokalnej policji i legalizacja pobytu. Po prawie 2 godzinach skrupulatnego wypełniania druczków, otrzymujemy 60 dniowe wizy ,panowie kasują nas na 577 reali za opłaty i stanie na kotwicy !. Dowiedzieliśmy się również, że musimy opuścić boję na której zacumowaliśmy dopływając w nocy i rzucić kotwicę obok kilkunastu jachtów w zatoce. Później czas dla jachtu po 12 dniowym przeskoku przez Atlantyk. W drogę do wybrzeży Brazylii ruszyliśmy już po zmierzchu, wcześniej najadając się do syta treściwym, obiadem. Do Natal mamy 120 mil, wieje SE4 i z prędkością 7 węzłów gnamy do przodu.

5 październik, niedziela, dzień 91

Wczoraj urodziny syna. Wszystkiego szczęśliwego Kubusiu.

1240 – Wczoraj 4 października o godzinie 0700 w Natal w Brazylii zakończyliśmy odcinek przeskoku na drugą stronę Atlantyku. Odległość z Cabo Verde z wyspy Santiago wyniosła 1605 mil i odliczając pobyt na Fernando de Noronha zajęło nam to 301 godzin. W Porto De Natal stanęliśmy w jacht klubie na boi ponieważ silny prąd rzeki nie gwarantował nam dobrego trzymania kotwicy. Pierwsza od kilkunastu dni kąpiel pod stacjonarnym prysznicem i idziemy na mały rekonesans miasta. Pomimo iż czas lokalny pokazuje 0700 z hakiem pobliska plaża już zapełnia się spragnionymi oceanicznych kąpieli Brazylijczykami. Po krótkim obchodzie zjadamy hamburgery przyrządzone na indywidualne zamówienie jako śniadanie i zajmujemy miejsce na plaży przy obskurnym stoliku, a dookoła wylegują się smażące swe ciała gorące brazylijskie ….. Wypijamy Caipirnhę albo cóś innego i po 3 godzinach wracamy do jacht klubu by dopełnić formalne celno – urzędowe obowiązki. Później tylko 2 godzinny spacer po urzędach, jest sobota więc część pozamykanych i z odpowiednimi ( zobaczy się) dokumentami i adnotacjami dowiadujemy się, że odprawę celną możemy zrobić w kolejnym mieście, jeśli oczywiście otwarty będzie urząd. W klubowej restauracji zjadamy obfity obiad gdzie 4 porcje spokojnie wystarczyłyby na 8 głodomorów, następnie kawa i ciacho i po przestankowaniu ponad 200 litrów ropy z kanistrów w panujących ciemnościach wypływamy w dalszą drogę. Ostry bejdewind i wiatr dochodzący do 30 knt powodują, iż co rusz z ust wachtującego Tadzia dobiegają do naszych uszu siarczyste podziękowania i pochwały dla Neptuna. Wiatr wiejący z SE o sile 6B ,wysoka fala, oraz przeciwny prąd południowo zwrotnikowy zmuszają nas do wyhalsowania się daleko od lądu. Dziś pogoda bez zmian, czasami szkwały z deszczem i za jakieś 4 godziny powinniśmy móc zrobić zwrot w stronę Recife. Kolejna wymiana załóg dopiero 14 października, ale będąc tam wcześniej będzie czas na zwiedzanie ,czas dla jachtu i odpoczynek przed kolejnym etapem do Rio de Janeiro !

8 października, środa, dzień 94

W nocy 7 października stanęliśmy w Pernambuco Late Clube w Recife. Prawie cały dzień trwało uganianie się by załatwić formalności związane z pobytem. Stoimy na boi desant na bączku. Wczoraj wieczorem chłopaki zrobili desant na ląd związany z ogarnianiem przelotów i odlotów. Zostałem sam. SUPER !! Znów zapisanych kilka stron dziennika, bo wtedy umysł pracuje naprawdę na wysokich obrotach. Zaraz biorę się do pracy, albo i nie. Na 1 ogień zbiorniki i uśmiercanie glonów tudzież innych małych stworzonek .

11 października, sobota, dzień 97

Wczoraj pracowicie. 9 październik, jak załoga wróciła, praktycznie cały dzień przespaliśmy !! szok czy zmęczenie organizmu po wachtach? Spaliśmy jak dzieci, zmuszając się do dopłynięcia do klubowej restauracji na obiad. Sen i odpoczynek, tak było. Teraz od rana (jest 0700 czasu lokalnego) dalsza część przygotowań przed kolejnym etapem. Skończyłem przepisywanie na nowej klawiaturze kupionej wczoraj ?-) ta w laptopie już ma dziury w literkach i część nie działa. Morze wszystko weryfikuje. Ciekawe, ile przeżyje klawiatura brazylijska. Wczoraj przed desantem wymieniłem olej, filtry, walczyłem z glonami, akumulatorami, przeglądem silnika, przekładni i innymi duperelami. Jak wróciłem z miasta było ciemno. A tak się robi już o 1730.

13 października, poniedziałek, dzień 99

Działo się. Została naprawa przebitego pontonu, którym zaczepiliśmy o muszle narośnięte przy pomoście, na który miałem desantować Tadzia. Pół dnia szukania Coli, czyli kleju do gumy. Zobaczymy co z tego będzie. Jest 1800 i panują egipskie ciemności, widno za to jest o 0400. Czy oni nie mogą sobie czasu przestawić. Jutro przyjeżdża nowa załoga a wracają Sławek i Robert. Musimy jeszcze znaleźć sklep z zakupami spożywczymi, a nie łatwo to zrobić pośród sklepów z zabawkami, ciuchami, butami, salonami ze sprzętem RTV i innymi. Więc czeka nas kolejna przeprawa, następna z urzędnikami i już będziemy mieli wolną drogę do wypłynięcia. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Cała galeria zdjęć z tego etapu znajduje się tu:
[url]
https://plus.google.com/b/1028159969032 ... otos/p/pub[/url]


Załączniki:
polonus praia.jpg
polonus praia.jpg [ 114.82 KiB | Przeglądane 8004 razy ]
noronha.JPG
noronha.JPG [ 191.87 KiB | Przeglądane 8004 razy ]
hmm4.JPG
hmm4.JPG [ 165.38 KiB | Przeglądane 8004 razy ]

_________________
http://www.dobrewiatry.pl/

Za ten post autor Netart otrzymał podziękowanie od: markrzy
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 18 paź 2014, o 22:36 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17564
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
A prócz tego Sebuś zaczął nadawać pozycję: http://shackleton2014.pl/mapa/

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 19 paź 2014, o 10:24 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 8 sty 2012, o 15:19
Posty: 271
Podziękował : 24
Otrzymał podziękowań: 68
Uprawnienia żeglarskie: hmm, coś z morzem :)
Maar napisał(a):
A prócz tego Sebuś zaczął nadawać pozycję: http://shackleton2014.pl/mapa/
Ciut i Cichockiego by dogonił :)

_________________
Darek Olsztyn.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 19 paź 2014, o 10:43 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 9 gru 2012, o 16:48
Posty: 4911
Lokalizacja: Gdańsk
Podziękował : 884
Otrzymał podziękowań: 1942
Uprawnienia żeglarskie: wystarczające
Netart napisał(a):
Cała galeria zdjęć z tego etapu znajduje się tu:
[url]
https://plus.google.com/102815996903212 ... otos/p/pub[/url]

Załącznik:
google_plus_shackelton.JPG
google_plus_shackelton.JPG [ 12.83 KiB | Przeglądane 7863 razy ]

:-(

_________________
wolne publikacje nautyczne

***********************************************
* Gdyby wszyscy byli bogaci nikt nie chciałby wiosłować *
***********************************************


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 19 paź 2014, o 10:46 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 7 cze 2010, o 19:37
Posty: 13875
Lokalizacja: Port Rybnik
Podziękował : 1634
Otrzymał podziękowań: 2384
Uprawnienia żeglarskie: sternik jachtowy
Mam tak samo...
Netart napisał(a):
Cała galeria zdjęć z tego etapu znajduje się tu:
[url]
https://plus.google.com/b/1028159969032 ... otos/p/pub[/url]

Widzę przez krótką chwilę Polonusa ...

Załącznik:
Przechwytywanie w trybie pełnoekranowym 2014-10-19 114255.jpg
Przechwytywanie w trybie pełnoekranowym 2014-10-19 114255.jpg [ 188.33 KiB | Przeglądane 7893 razy ]


Po czym nic ...

Załącznik:
Przechwytywanie w trybie pełnoekranowym 2014-10-19 113814.jpg
Przechwytywanie w trybie pełnoekranowym 2014-10-19 113814.jpg [ 107.03 KiB | Przeglądane 7893 razy ]

_________________
Wojciech1968 Port Rybnik
W życiu piękne są tylko chwile...


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 19 paź 2014, o 10:51 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 8 sty 2012, o 15:19
Posty: 271
Podziękował : 24
Otrzymał podziękowań: 68
Uprawnienia żeglarskie: hmm, coś z morzem :)
Usuń z adresu p/pub i będzie dobrze

* ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ *

https://plus.google.com/102815996903212108790/videos pod tym adresem chodzi

_________________
Darek Olsztyn.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 19 paź 2014, o 20:33 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 12 sie 2009, o 15:51
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa, Gdańsk
Podziękował : 91
Otrzymał podziękowań: 637
Uprawnienia żeglarskie: s.j.
Wojtek Bartoszyński napisał(a):
Netart napisał(a):
Cała galeria zdjęć z tego etapu znajduje się tu:
[url]
https://plus.google.com/102815996903212 ... otos/p/pub[/url]

Załącznik:
google_plus_shackelton.JPG

:-(


Przepraszam, u mnie działało ok, nawet po wylogowaniu.

Powinno być ok:
https://plus.google.com/102815996903212108790/photos

_________________
http://www.dobrewiatry.pl/


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 20 paź 2014, o 20:46 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 12 sie 2009, o 15:51
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa, Gdańsk
Podziękował : 91
Otrzymał podziękowań: 637
Uprawnienia żeglarskie: s.j.
Witam,

Na forum pojawiają się głównie teksty z cyklu "blog bosmana" , czyi to co pisze Seba z Polonusa. Tym razem relacja Justyny Małeckiej z etapu: Wyspy Kanaryjskie - Wyspy Zielonego Przylądka.

Jacht prowadził w tym etapie Witold Małecki, a skład załogi to przede wszystkim byli członkowie Klubu Żeglarskiego Politechniki Poznańskiej.

Zapraszam do czytania - choć całkiem sporo tekstu zostało napisane.

--------------------------------------------------------------------------------------------

2 września 2014 – jesteśmy w samolocie – lecimy na Grand Canarię. Na wysokości 10 tys. metrów odkrywamy, że w samolocie jest WiFi. Znajdujemy Polonusa na http://www.vesselfinder.com/pl – widać nawet przy której kei stoi. Kiedy samolot podchodzi do lądowania w Las Palmas widzimy port jak na dłoni, a w nim czekający na nas jacht. Jest piękna pogoda, a my czujemy zapach przygody.

Pierwszy dzień jak zwykle gospodarczy. Witek z Maciejem odbierają jacht a ja wraz z resztą załogi wybieram się z misją do marketu. Prowiant na rejsie rzecz niebagatelna- dlatego każdy swoją działkę traktuje bardzo odpowiedzialnie. W efekcie końcowym udaje nam się wprawić w zdumienie obsługę marketu- chyba zrobiliśmy im miesięczny obrót. Zajmuje się nami 5 osób ważąc, kasując, pakując do pojemników zbiorczych. Sami zaproponowali dowóz zakupów do mariny – wystarczyło im podać adres. Z tym był pewien kłopot bo angielski nie działał, ale od czego google maps, niezawodny Zielak i zdjęcia Polonusa wraz z keją, przy której stoi- na szczęście je zrobiłam. Wydaliśmy całą wspólną kasę, którą utworzyliśmy chwilę wcześniej, więc z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku udajemy się na jacht.

Polonus jest już do naszej dyspozycji. Przekazanie odbyło się bardzo sprawnie – bo nie pierwszy raz płyniemy na Polonusie. Były już Lofoty, Spitsbergen, Szwecja- znamy się więc jak starzy znajomi. Rozpakowujemy zatem bagaże i rozgaszczamy na kojach. Korzystam z przywilejów żony kapitana i przyjmuję propozycję mieszkania na rufie w towarzystwie kapitana, bosmana i tamaryszka.

Potem jeszcze tylko trochę porządków, rozpakowywanie i ształowanie zakupów, mała integracja załogi i tym oto sposobem około godziny 19tej jesteśmy gotowi do opuszczenia Las Palmas. Żegnaj Hiszpanio, witaj przygodo.

Przed nami tygodniowa podróż przez ocean. Zaczynam świtówką. Zazwyczaj wachta od 4.00-8.00 rano nie jest zbyt przyjemna. Tym razem jednak jest inaczej. Jest ciepło, jasno- bo świeci piękny księżyc, płyniemy baksztagiem, wieje przyjemna trójka, a o 7.30 wita nas przepiękny wschód słońca. Jest bosko. Myślę sobie- oby cały przelot na Wyspy Zielonego Przylądka był taki i…. moje życzenie spełnia się.

Wszyscy po trochu obawialiśmy się tego pierwszego tygodnia. Wielu z nas nigdy nie spędziło na morzu więcej niż 2,3 doby. Nie wiedzieliśmy zatem jak to jest. Obawialiśmy się o pogodę, o możliwości naszych organizmów, o atmosferę na jachcie i pewnie o jeszcze kilka innych spraw. Nikt jednak głośno tych obaw nie wyrażał. I dobrze, bo jest pięknie. Neptun bardzo łaskawy ( być może smakował mu poczęstunek?) stopniowo dokłada kolejne stopnie Beauforta, pozwalając naszym organizmom przyzwyczaić się do bujania. Choroba morska dotyczy zatem tylko niektórych i tylko czasem. Przez pierwsze 3 dni fala na oceanie przypomina bardziej falę morską. Krótka i niezbyt stroma huśta w granicach przyzwoitości. Dopiero czwartego dnia wydłuża się do rozmiarów prawdziwej fali oceanicznej. Chłopacy oczywiście skwapliwie z tego korzystają i kąpią się w jej lazurowej toni- kolor wody jest bajeczny. Wachty i godziny posiłków układają nasze dni na morzu w bezpieczny rytuał. Jest czas na wszystko: na pracę, integrację i wypoczynek, czas mija więc w przyjemnej atmosferze. Jest coraz cieplej. Nawet na nocną wachtę wystarczają krótkie spodenki i T-shirt. Kiedy w nocy zalewa mnie całą wyjątkowo niesforna fala nie idę się przebrać. Bo i po co? Woda jest ciepła, a i tak zaraz wyschnę.

Nasz prywatny spinaker ciągnie jak smok bo sprzyjający pasat dmucha niezmiennie od rufy- trwa więc jachtowa sielanka. Wachta kambuzowa co dzień zaskakuje nas pysznościami, a ocean odkrywa swoje tajemnice każdego dnia przysyłając nam innego gościa. Tym sposobem odwiedza nas stado czarnych delfinów, wieloryb, a żółw przepływający obok na plecach macha nam płetwą. Hitem jednak są latające ryby. Jest ich masa. Całymi ławicami wyskakują z wody (robią to wtedy kiedy coś większego chce je pożreć) i jak srebrne pociski wbijają się w koleją falę. Nie pikują w dół, jak nurkujące ptaki, lecą prosto, aż napotkają ścianę wody i wbijają się w nią. Niesamowicie to wygląda. Nocą chyba tracą orientację, albo lgną do światła bo wskakują nam na jacht. Pierwsza pacnęła mnie w ucho jak stałam za sterem. Potem były następne. Najpierw chcieliśmy je zjeść- podobno na Barbados są przysmakiem- ale rezygnujemy z tego zamiaru i wrzucamy je do wody.

Pęknięty fał spinakera, wciąganie Witka na maszt na rozhuśtanym oceanie, szycie grota- to przygody, które urozmaicały nam czas. Nota bene Witek ubrany w poduszkę, kapok i grubą wełnianą czapkę wyglądał jak uczestnik wyprawy Shackleton sprzed 100lat. Jest sielankowo, więc w końcu udaje mi się doprosić o hamak. Chłopacy robią użytek z foka sztormowego i rozpinają go pomiędzy masztami. W ten sposób powstaje nasz dodatkowy pokój, w którym każdy może zaznać odrobiny intymności. Bujanie w nim jest naprawdę mega relaksujące.

Tak właśnie wyglądały nasze „Dni Świstaka”. Codziennie woda po horyzont, niezmienny kierunek wiatru, codziennie ten sam kurs, żadnych statków, żadnych jachtów, nic tylko woda, jacht i my.

Po 6,5 dobach żeglugi docieramy do Mindelo na wyspie Sao Vicente. Tutaj znajduje się jedyna marina na całym archipelagu, a my potrzebujemy zatankować wodę i marzymy o prysznicu bez tych karkołomnych akrobacji, które trzeba wykonać w kingstonie Polonusa!

Pierwsze wrażenie? …… szaro…. jakoś. Cabo Verde – Wyspy Zielonego Przylądka- spodziewaliśmy się więc zobaczyć zielone, a tutaj plaże i skały wulkanicznego pochodzenia, w które wmontowane jest miasto. Im bliżej jednak tym lepiej wygląda. Po panowaniu Portugalczyków pozostały kolorowe budynki w stylu kolonialnym- bardzo malownicze balkony z ozdobnymi tralkami, ozdobne wykusze w drewnianej oprawie, wąskie uliczki. Ładnie, mimo że lata świetności minęły jakiś czas temu.

Generalnie bardzo pozytywnie. Ludzie przyjaźnie nastawieni i pomocni: od pracowników mariny poprzez policjantów „Policia Maritime”, na której mamy obowiązek się zameldować, sprzedawców w sklepie, po przypadkowo spotkanych przechodniów. Kolorowo ubrani, uśmiechnięci żyją wg zasady no stress- to widać i to się nam udziela! Mindelo to miasto, w którym urodziła się Cesaria Evora. To widać i słychać bo z niejednego mieszkania płynie muzyka.

Odwiedzamy kolorowy targ warzywno-owocowy i niesamowity targ rybny, który przylega do nabrzeża gdzie przybijają łodzie rybackie, a ryby prosto z kutrów są transportowane taczkami na targ. Tuńczyki wielkości człowieka, czerwone garoupy, kalmary, ośmiorniczki w wielkich misach i wąsate langusty: to się dopiero nazywa mieć świeże owoce morza. Czym prędzej zaopatrujemy się w te pyszności- zrobimy sobie jutro ucztę na wodzie. Tymczasem, korzystając z pobytu na lądzie, idziemy do baaardzo lokalnej restauracji spróbować słynnej catchupy. Hmmm, punktów za estetykę dania nie dałabym, ale smakowo ciekawe: gotowana cieciorka, z kawałkami mięsa lub ryby (podana w postaci gulaszu) z jajkiem sadzonym i kawałkami kiełbasek. Brzmi średnio, wygląda jeszcze gorzej ale zazwyczaj jest dobre i bardzo sycące. To ich flagowa potrawa, którą uwaga! jedzą na śniadanie. Najedzeni zwiedzamy miasto, które przy bliższym poznaniu tylko zyskuje na urodzie.

Jutro wyruszamy dalej- kolejna wyspa na naszym szlaku to Sao Nicolau. Zgodnie z tym co napisano w locji pomiędzy wyspami Sao Vincente i Santo Antao panuje przeciąg. Wieje tam nadspodziewanie mocno i do tego musimy się podhalsować., Co chwilę witamy więc kolejną falę na pokładzie ale Polonus to lubi a i nam się podoba. Jak tylko wypływamy za wyspę zabawa się kończy i znowu mamy przyjemną czwórkę. Z cumowaniem przy Sao Nicolau nie jest łatwo. Portu brak, jest tylko otwarta zatoka. Z gór schodzą co chwilę podmuchy o sile 30-50 węzłów a kotwica nie chce trzymać. Winda kotwiczna nie działa; chłopacy najpierw w dwóch, potem w trzech a na końcu w czterech wyciągają ręcznie 40 metrów łańcucha kotwicznego…. i tak z 5 razy bo kotwica, a nawet dwie w dole, a wiatr nas wypycha na morze. W końcu, dzięki życzliwości lokalnych rybaków cumujemy przy prywatnej boi i wtedy wiatr się uspokaja. Płyniemy pontonem na brzeg, czym budzimy spore poruszenie wśród lokalnych mieszkańców. Mamy tylu pomocników, że nie wiemy co z nimi począć- nawet spierają się do kogo należymy ;) . Każdy chce nam pomóc- widać turysta jest tutaj obiektem pożądania. W końcu opłacamy zacumowanie pontonu na boi, pilnowanie go do czasu naszego powrotu, usługi informatora, aluguera (tutejsze wieloosobowe taxi) i jedziemy na podbój wyspy. Sao Nicolau- podejrzewałam, że to letnia rezydencja św.Mikołaja ;), ale jednak nie. Wyspa wygląda raczej jak kraina Hobbitów, szara i wysuszona przy brzegu rozkwita zielenią w wyższych partiach. Fundujemy sobie 4 godzinny trekking w góry: trochę wysiłku fizycznego, to miła odmiana po tylu dniach bezruchu na jachcie. Wspinamy się, im wyżej tym bardziej jest zielono, wszędzie bananowce, eukaliptusy i dziko rosnące drzewa z owocami mango- to mangowce chyba? Sporo też charakterystycznych dla wysp smokowców- to nasza doniczkowa dracena tylko gigantycznych rozmiarów. Jej szary, porowaty pień faktycznie przypomina skórę smoka.

Wieczorem mamy okazję posłuchać lokalnych zespołów muzycznych i wszechobecnej muzyki morna. Mam wrażenie, że tutaj śpiewają wszyscy. Co chwilę ktoś inny sięga po mikrofon, wyciąga instrument i dodaje parę dźwięków od siebie. Wszyscy przy tym dobrze się bawią, a my wtapiamy się w ten leniwy sobotni wieczór i sączymy miejscowy grog jak wszyscy.

Niedziela- oj poranek ciężki … miejscowy grog okazał się zdradliwy. Nic to! Lecimy na Bravę i Fogo- doba żeglugi przed nami.

Furna – malutka wioska zagubiona na brzegu wyspy Brava. Z niej najbardziej pamiętam ludzi. W locji wyczytaliśmy, że mieszka tam niejaki Bruce, który pomaga cumować każdej jednostce. Okazuje się, że co prawda Bruce ma inaczej na imię, ale cumuje nas profesjonalnie do betonowego bloku zatopionego na dnie a także pieszo wywozi naszą cumę rufową na brzeg.. Cała wioska bardzo życzliwie nas przyjmuje. Dzieci mają ogromną radość z pływania wokół, pod i na naszym pontonie. Czy ma to sens czy nie, pchają go i ciągną równocześnie, wdrapują się do środka, wiosłują i przepychają. Robią co mogą aby nas wywrócić, a radość mają z tego ogromną. Wieczorem idziemy z gitarą do jedynego w wiosce lokalu- wszyscy już tam są. Siadamy na ulicy, po której nic nie jeździ bo nie ma dokąd. Dorośli w małych grupkach siedzą na murkach, dzieci biegają omijając leżące na środku jezdni psy i kury. My w lokalu gdzie rządzi Mamma najpierw śpiewamy szanty, a potem tańczymy do lokalnej muzyki za co dostajemy gromkie brawa. Brava- najmniejsza z wysp archipelagu, wyspa kwiatów i pożegnań. Żegnamy się i my i płyniemy na pobliską wyspę Fogo z czynnym wulkanem.

Fogo robi niesamowite wrażenie- zielona na obrzeżach wspina się ku środkowi przekształcając w wulkan. To tutaj jest najwyższy szczyt archipelagu- wulkan Pico de Fogo, który liczy sobie 2829 m.n.p.m. Zdobycie go to nasz cel na dzisiejszy dzień. Jedziemy aluguerem, który jest tym razem wyjątkowy- robi wrażenie, że zapomniał o nas i wiraże bierze z zawrotną prędkością. Dobrze, że się owinęłam wokół rury- udało mi się nie spaść. W Sao Filippe wynajmujemy przewodnika- bez niego wejście na wulkan jest niemożliwe- i jedziemy przez księżycowy krajobraz do wioski Cha Das Caldeiras skąd wyruszamy na trasę. Najpierw droga wiedzie przez ubity żużel, potem krajobraz się zmienia. Im wyżej tym trudniej. Twarda żużlowa droga zamienia się w pustynię, wszędzie sypki tuf wulkaniczny utworzony z malutkich pumeksowych kuleczek, w których grzęzną stopy. Jose prowadzi nas w kierunku skalnych ścian. Nie ma wytyczonej ścieżki, nie ma strzałek i oznakowanego szlaku. Jak okiem sięgnąć wulkaniczna pustynia- już wiemy dlaczego przewodnik był niezbędny. To on mówi nam, które kamienie się nie ruszają, gdzie postawić stopę i na których skałach się nie opierać. 3,5 godziny żmudnej wspinaczki wysokogórskiej i wreszcie nagroda- jesteśmy na szczycie!

Pico de Fogo- czynny wulkan, potęga natury. Z wnętrza śmierdzi siarką, bulgocze i dymi. Niesamowity widok. Jose pokazuje nam swoją wioskę, a raczej jej mizerne resztki. Wulkan pochłonął ją podczas erupcji w 1995 roku. Jak okiem sięgnąć pustynia wulkaniczna- wszędzie czarny, szary albo czerwony tuf językami schodzi w dół. Warto było tutaj się wspiąć – wrażenia są nieprawdopodobne- czujemy się jak w krainie Mordoru. Droga powrotna z początku bardzo trudna zamienia się po chwili w przygodę. Kiedy nie ma już skał, które stanowiły podporę dla stóp, Jose mówi: – No to biegniemy- ścigajmy się! – … i poszusował w dół biegnąc zakosami, jakby jechał na nartach. No cóż spróbujmy – każdy po swojemu i mamy z tego niezły ubaw. Po każdym skoku stopy grzęzną w żużlu powyżej kostek, każdy krok to ślizg na pół metra, pumeks wsypuje nam się do butów i skarpetek, za nami tumany pyłu, ale im dalej tym większa radość. Było to niesamowite przeżycie. To co wchodziliśmy przez 3,5 godziny teraz zbiegliśmy w ciągu 45 minut. Na dole przechodzimy przez zalaną magmą wioskę. Przyroda odradza się z trudem, ale widzimy jabłonki z maleńkimi i nadspodziewanie smacznymi jabłkami, rośnie kawa i rodzynki na krzaku. Serio! Jest tak sucho, że winogrona jeszcze na drzewku zamieniają się w rodzynki. Dookoła krajobraz księżycowy, a pomiędzy tym pojedyncze domki, dzieci się bawią, krowa mieszka pod daszkiem z brezentu, kobiety niosą wodę- toczy się życie. Mimo, że wulkan jest czynny i niepewna jest przyszłość ludzie nie opuszczają tego miejsca.

Patrząc na wulkan w promieniach zachodzącego słońca mamy wrażenie, że płonie. Jest piękny i zarazem groźny. Syci wrażeń wracamy na jacht. Jutro płyniemy dalej.

Santiago wita nas prażącym słońcem. Nie wieje i upał potęgowany przez wysoką wilgotność powietrza jest trudny do wytrzymania. Prysznice z wiaderka na deku pomagają tylko na chwilę. Cumujemy przy Cidade Velha co oznacza dosłownie Stare Miasto. To pierwsza osada, jaką Portugalczycy założyli w Afryce. Na wzgórzu ruiny katedry, a na placu gdzie kiedyś sprzedawano niewolników teraz sprzedaje się pamiątki. Upał nie pozwala na dłuższe zwiedzanie. Chwilę odpoczywamy w cieniu palm i ruszamy w dalszą drogę do Praia- stolicy Cabo Verde, gdzie kończymy nasz rejs. Przypływamy do portu handlowo-rybackiego. Betonowa keja zarezerwowana jest dla promów stajemy więc przy pomoście przy stacji benzynowej. Znów mamy mnóstwo pomocników- tym razem jednak bardziej nachalnych. Szybko okazuje się jednak, że rządzi tam Georgi, który nie skończył co prawda żadnej szkoły ale mówi po francusku i angielsku. Naturalnie staje się natychmiast naszym przyjacielem. Paliwo tankujemy bez przeszkód, za to w asyście przedstawiciela urzędu skarbowego- pilnuje żeby faktycznie trafiło na jacht bo jest tańsze o podatki. Kłopot mamy z wodą. Na brzegu brak hydrantów, ale Georgi mówi, że przywiezie wodę. Bierze zaliczkę na taksówkę (!), mówi, że wróci za pół godziny i nie ma go przez …. 3 godziny. No stress ;) Kiedy tracimy już nadzieję, pojawia się w towarzystwie dostawczaka z 3ma 500 litrowymi baniakami z wodą. Tankowanie to też niezła przygoda, bo dysponują tylko wężem strażackim bez żadnego mechanizmu regulującego ciśnienie płynącej wody. Trochę zatem się rozlało, ale generalnie pełen sukces. Zadowoleni przestawiamy się na boję. To nasza ostatnia noc na Polonusie.

Następnego dnia klarujemy jacht i przekazujemy go następnej załodze. Chłopaki płyną przez ocean do Brazylii. Kolejny etap wyprawy Shackletona jest dłuższy- będzie trwał aż 27 dni. No cóż, pozostaje nam życzyć powodzenia i śledzić wiadomości w Internecie. Zostawiamy jacht, ale nie opuszczamy jeszcze Wysp Zielonego Przylądka. W planach mamy jeszcze zwiedzenie wyspy Santo Antao- podobno najbardziej zielonej i górzystej. Brzmi obiecująco.

Z Praia lecimy wewnętrznymi liniami do Mindelo, a stamtąd promem na Santo Antao. Santo Antao robi na mnie największe wrażenie- to wyspa raj, zielona, górzysta i wilgotna jak dżungla. Życie tutaj z jednej strony łatwe, bo banany i trzcina cukrowa rosną w wielkiej obfitości, z drugiej bardzo trudne bo ziemie uprawne trzeba wydzierać naturze na zboczach gór. Na wysokości ok 1000m, gdzie samo wspięcie się wymaga wysiłku, widzimy tarasowo położone pola uprawne- każde z nich ma maksymalnie 1,5m do 2m szerokości sic! I ciągnie się na wzdłuż zbocza góry. Taki skalniak w makro skali. Wygląda to bardzo malowniczo: na jednym tarasie kapusta, na drugim bataty, trzcina cukrowa lub marchewka. Ludzie szanują tutaj każdy pęczek pietruszki bo wyhodowanie go kosztuje wiele trudu. Santo Antao to przepiękne górskie szlaki, skaliste, bardzo wysokie klify, bardzo przyjaźni ludzie i widoki zapierające dech w piersiach. To też wyspa kontrastów: od pełnej cywilizacji i drinków z palemką po miejsca bez zasięgu sieci komórkowych, które można śmiało nazwać końcem świata, gdzie ludzie nie potrafią czytać. 3 dni w tym raju minęły bardzo szybko.

Zaczynamy wracać- najpierw prom na Sao Vicente, jeszcze jeden muzyczny wieczór w Mindelo i lecimy na Sal, gdzie znajduje się jedyne lotnisko międzynarodowe. Z tego właśnie powodu Sal jest odwiedzane najczęściej przez turystów i często jest to jedyna wyspa, którą widzą- i to jest błąd. Sal bowiem jest zupełnie płaską i co tu dużo mówić, najmniej ciekawą wyspą. Jedyną jej zaletą są szerokie plaże z białym piaskiem, wiatr i dobre warunki dla surferów i nurkowania. Poza tym jednak wyspa nie zachwyca- szaro, buro, pusto. Zarówno przyrodniczo jak i architektonicznie nieciekawie. My jednak widzieliśmy więcej niż tylko pustynne Sal i wiemy, że na Wyspach Zielonego Przylądka jest pięknie, egzotycznie, różnorodnie, przyjaźnie, prawdziwie i mało turystycznie jak dotąd. Zdecydowanie warto je odwiedzić.

Cabo Verde dziękujemy. Zostawiamy tutaj kawałek serca i zabieramy ze sobą piękne wspomnienia.

Justyna Małecka

Skład załogi to przede wszystkim byli członkowie Klubu Żeglarskiego Politechniki Poznańskiej:

Witek Małecki – kapitan
Justyna Małecka
Maciej Odważny
Agnieszka Jankowska
Paweł Zielonka
Tadziu Gryszczyński

wsparci dodatkowo przez
Grześka Kordysa

Większy album zdjęć Witolda Małeckiego z tego etapu znajduje się tu:

https://plus.google.com/b/102815996903212108790/photos/102815996903212108790/albums/6072272420831478689


Załączniki:
2014-09-19 12.37.17.jpg
2014-09-19 12.37.17.jpg [ 190.67 KiB | Przeglądane 7607 razy ]
2014-09-19 14.09.38.jpg
2014-09-19 14.09.38.jpg [ 200.5 KiB | Przeglądane 7607 razy ]
2014-09-14 09.49.57.jpg
2014-09-14 09.49.57.jpg [ 123.03 KiB | Przeglądane 7607 razy ]
2014-09-09 20.00.53.jpg
2014-09-09 20.00.53.jpg [ 156 KiB | Przeglądane 7607 razy ]
2014-09-11 09.11.04.jpg
2014-09-11 09.11.04.jpg [ 210.75 KiB | Przeglądane 7607 razy ]

_________________
http://www.dobrewiatry.pl/

Za ten post autor Netart otrzymał podziękowania - 2: Micubiszi, Sajmon
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 21 paź 2014, o 21:47 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 lip 2012, o 15:48
Posty: 107
Podziękował : 17
Otrzymał podziękowań: 21
Uprawnienia żeglarskie: żeglarz szuwarowo-bagienny
Wielkie dzięki dla Justyny za tę, jakże bogatą świetnie napisaną opowieść.
Miałem przyjemność zobaczyć z bliska Cabo Verde, a teraz czytając poczułem się, jakbym tam znowu był.

_________________
--
niech Wam pod stopami zakwitają kwiaty lotosu a zus się odp...

Tomasz "DrQ" "MrSzuwarowy"


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 22 paź 2014, o 02:58 
*** Ban ***
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 19 sty 2012, o 00:32
Posty: 2084
Lokalizacja: gdzie zawieje :-)
Podziękował : 455
Otrzymał podziękowań: 766
Uprawnienia żeglarskie: mam
Po 2000 czasu pokładowego czyli ok 2300 UTC zacumowalismy w Salvador. Sączymy caipirinhe czy jak to zwał i bawimy się świetnie. Jutro trochę prac, zakupy i chyba na raz do Rio.....relacje forymowe wkrótce :-) bez cenzury. .prawie :-)

_________________
Seba

"Są dwie naprawdę bezgraniczne rzeczy - Wszechświat i ludzka głupota; co do Wszechświata nie jestem całkiem pewien. Albert Einstein


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 22 paź 2014, o 12:25 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 6 lip 2009, o 10:59
Posty: 3196
Lokalizacja: Gliwice
Podziękował : 461
Otrzymał podziękowań: 482
Uprawnienia żeglarskie: kapitan jachtowy
Netart napisał(a):
Pico de Fogo- czynny wulkan, potęga natury


strasznie zazdroszczę wejścia na szczyt. Nam się nie poddał. Przyczyna prozaiczna : brak odpowiedniego obuwia :evil:

_________________
“We are all travellers on the earth. We come...we see...we go...”


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 22 paź 2014, o 22:10 
*** Ban ***
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 19 sty 2012, o 00:32
Posty: 2084
Lokalizacja: gdzie zawieje :-)
Podziękował : 455
Otrzymał podziękowań: 766
Uprawnienia żeglarskie: mam
[Janna] Przeniosłam tutaj z wątku o brazylijskich przygodach Kuracenta: viewtopic.php?f=73&t=20276

Z pamiętnika Mileny

Recife, 17 października
…ale zanim o pierwszym porcie, kilka słów wstępu. Jak już wszystkim wiadomo Kuracent wybrał się do Brazylii z założeniem zasilania lokalnego rynku odzieżowego. Tak więc jednymi z pierwszych naszych kroków były sklepy odzieżowe. Jak się okazało w Recife (a pewnie i w całej Brazylii) o nie nie trudno – mieliśmy za to trudności ze znalezieniem marketu spożywczego. Staliśmy najbliżej dzielnicy Cabana i Starego Miasta, w których - jak we wszystkich dzielnicach tego typu – królowały wąskie uliczki ze straganami oferującymi produkty wszelkiej maści. Spożywczaki w zasadzie były jak nasze dyskonty: większe porcje, wąski asortyment, jak w jednym znaleźliśmy sery i mleko, to nie było w nich chleba i jajek. I tak dalej – zakupy na kilka dni zajęły nam ładnych parę godzin. Na tych zapchanych ulicach mieliśmy przegląd społeczeństwa: ludzie raczej niscy, korpulentni, z wystającymi brzuchami i sporymi pupami. I, niestety rzadko zdarzała się ładna Brazylijka czy jakiś przystojniak.

W Recife przytrzymał nas naprawiany ponton – niestety nie poszło nam tak szybko jak chcieliśmy – po dogadywaniu się po polsku z Brazylijczykami ponton mamy do odbioru dopiero w piątek.

Tak więc czas zabijaliśmy poznawaniem na pieszo Recife. Zrobiliśmy wczoraj pewnie z kilkanaście kilometrów. Oczywiście to nie był żaden maraton – zbyt często przerywany był caipirinhą, krewetkami z przydrożnego baru, przy którym w Polsce w życiu bym się nie zatrzymała, street-food’em rozmaitych odmian, sokami ze świeżo wyciśniętych owoców i … zakupami majtek.
No właśnie, co z tym zasilaniem rynku odzieżowego. Otóż po pierwszym dniu zakupów absolutnie pierwszej potrzeby (t-shirt’y), Andrzej uzupełniał swoją pokładową garderobę. Nabył plecak, eleganckie sandały skórzane (gumowe crocs’y nie wzbudziły jego aprobaty), uradowany zakupił kosmetyki, ale największe wzbudzenie wywołał na straganie z majtkami. Sprzedawca oferuje mu na początek fajne bokserki, ale nie… Karacent uporczywie szuka czegoś w „Rozmówkach” i w końcu…. jest! Algodao! (Bawełna) Sprzedawca nachyla się gdzieś głęboko pod ladę i wyciąga … no takie sobie slipki w klasycznym gaciowym kolorze (ten kolor myślę, że nawet mężczyźni rozpoznają). Ale nie żeby tak od razu pasowały… Kuracent najpierw pyta się „czy się to to nie będzie pocić, a potem przy użyciu rąk mówi grande! grande! Nie tylko ja uważałam, że z tą wielkością to przesadza, bo jedna ze sprzedawczyń wyciągnęła swój aparat i zażyczyła sobie z nami zdjęcie. Pewnie byliśmy atrakcją dnia na jej stoisku.

Samo miasto to duże dysproporcje. Wysokie, szklane biurowce, a podjazd do ich garażu jest z uliczki z rozpadającymi się chałupkami. Słynnej przestępczości w Recife nie doświadczyliśmy; przeciwnie: zatrzymywali nas bardzo otwarci i życzliwi ludzie, ni w ząb nie gadający po angielsku. By być sprawiedliwą nasz poziom portugalskiego był całkiem podobny. W Polsce króluje angielski stąd do tej pory jakoś nie zastanawiałam się, że w podróży zagranicznej nie dogadam się nawet w takich podstawowych słowach jak woda, jedzenie, adres itp. Oczywiście – człowiek zaradny jakoś sobie radzi: Kuracent używał rąk, a Seba Google-translatora i w ten sposób odbierając naprawiony ponton dowiedział się, że szef warsztatu „chce /a było piątkowe popołudnie/ odejść w sławie” więc zgadza się na niższą cenę, którą wytargował Seba. Jedyny plus z naprawiania pontonu jest taki, że warsztat leży w ciekawej dzielnicy Olinda (a może nawet to oddzielne miasteczko) . Piękne i niezadbane domki kolonialne – parterowe z poddaszem, każdy rzeźbiony inaczej, każdy wymalowany w żywe kolory i prawie przed każdym rupieciarnia. Jak wszędzie gdzie ciepło, życie toczy się na ulicy, na schodkach domów. Czy był to piątek, czy środa na plaży dużo ludzi i to w środku dnia – to wszystko wyglądało, jakbyśmy nie tylko my mieli wakacje, ale co najmniej połowa mieszkańców Recife. Na plażach obok czekoladowych ciał boiska do piłki nożnej przeplatane plażowym biznesem: budki z sokami, stosem orzechów kokosowych, a nawet grillem zrobionym na taczce. Popijasz zimną i słodko-kwaśną caipirinhę, patrzysz na mikroskopijne bikini i „kaloryfery” (bo w przeciwieństwie do ulicy ze straganami tu widać kult ciała), słuchasz jak huczy przybój i myślisz, że nie musisz włączać komórki - może być coś lepszego?

O naszej marinie locja pisze jako bardzo „friendly” – faktycznie, Leoncio i Claudio codziennie witali nas na kei, a kelnerzy knajpki machali do nas jak do starych znajomych. Przyjazne były też podprysznicowe karaluchy, które – muszę przyznać – nie rzucały mi się do gardła. Moją, damską toaletę zamykali na noc. Przez trzy dni kąpałam się w męskiej (gorsza, taka bardziej … łeee). Dobrze, że było postawione jedno krzesło, bo ręcznik musiałabym wieszać na pisuarze (łeeee2). Przyjazność jak widać niejedno ma imię.

Dziś piątek i od ponad godziny Kuracent z Erykiem czekają na taksówkę – mamy za mało wody, by wyjść w morze. Czekamy na zgrzewki widy i na Salvador…

Gdzieś pod brzuchem Brazylii

Gorąco, i gorąco, i gorąco. Płyniemy przez pierwszy dzień ładnym bejdewindem, potem wiatr odkręca do połówki. Wieje w zasadzie równo 3-4, jak to w passatach. Koszulki idą wek, opalamy brzuchy. Seba, jako najbardziej w tym względzie doświadczony, przechodzi do fazy zrzucania wylinki. W ten sposób, z tlenionego południowca staje się na powrót typem wikinga. Mnie niestety też pokarało i właśnie ściągam z czoła warstewkę zbyt mocno opalonego naskórka. Oczywiście nad zejściówką kula się z osiem buteleczek wszelakich płynów z filtrami. Kuracent przyglądając się obojgu nas sięga po jeden i za chwilę mamy na pokładzie albinosa: nie zdołał (nie umiał? zostawił celowo?) rozsmarować gęstego kremu i do wieczora chodzi taki „wybielony”.

Wokoło woda w kolorze prawdziwego błękitu, pod wieczór przechodzi w indygo (chłopaki mnie nie zrozumieli). Gwiazd na niebie jakby więcej niż na północy, ale nie znajdujemy Krzyża Południa (podobno jeszcze jesteśmy za wysoko).

Monotonię wacht urozmaica Andrzej: robi kawę, Eryk podłącza się pod zamówienie i prosi o rozpuszczalną. Andrzej po kilku minutach podaje kawę i pyta „cukier?", na co Eryk „nie, no weź, ja jestem wystarczająco słodki”. Kuracent ostatnim gestem podając kubek konkluduje „to sprawdź czy odpowiednio mocna” 

Nie wiadomo od czego jeden załogant walczy z brzuchem. Podejrzenia padają szeroko – od owoców po podobno ładne Brazylijki spotkane na plaży Recife. Temat dolegliwości jelitowych towarzyszy nam przez cały dzień. I w tym temacie Andrzej przebija monotonie rejsu: zanim kończy się dzień Kuracent zostawia po sobie kolejne powiedzenie: „nie rozśmieszajcie mnie, bo to działa na powiększenie biegunki. No widzicie? Rozśmieszyliście mnie i muszę iść do ubikacji”

Dostałam dwa prezenty urodzinowe: po pierwsze jeden dzień życia więcej gdy w niedzielę od rana wkręciłam sobie datę 20 października. Byłam tak przeświadczona o swojej racji, że poskreślałam daty w rozpisce wacht. Nie dowierzałam nawet czwórce moich współtowarzyszy, którzy odsyłali mnie do dziennika jachtowego – w nim również gotowa była poprawiać „błędy”.
Drugim prezentem było stadko delfinów o świcie – coś śpiewały, albo kichały – do końca nie jestem pewna. A na koniec dnia było ciasto i świeczka.

_________________
Seba

"Są dwie naprawdę bezgraniczne rzeczy - Wszechświat i ludzka głupota; co do Wszechświata nie jestem całkiem pewien. Albert Einstein



Za ten post autor Seba otrzymał podziękowania - 3: Sajmon, Zielony Tygrys, Zuzanna
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 22 paź 2014, o 22:17 
*** Ban ***
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 19 sty 2012, o 00:32
Posty: 2084
Lokalizacja: gdzie zawieje :-)
Podziękował : 455
Otrzymał podziękowań: 766
Uprawnienia żeglarskie: mam
Pozdrawiamy :-)


Załączniki:
20141022_003422.jpg
20141022_003422.jpg [ 124.84 KiB | Przeglądane 7263 razy ]

_________________
Seba

"Są dwie naprawdę bezgraniczne rzeczy - Wszechświat i ludzka głupota; co do Wszechświata nie jestem całkiem pewien. Albert Einstein
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 22 paź 2014, o 22:44 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 sie 2009, o 15:04
Posty: 14323
Lokalizacja: Stara Praga
Podziękował : 606
Otrzymał podziękowań: 5397
Merytorycznie:
Seba napisał(a):
Gwiazd na niebie jakby więcej niż na północy, ale nie znajdujemy Krzyża Południa (podobno jeszcze jesteśmy za wysoko).
Obawiam się, że to stwierdził Kuracent. :lol:
Milenko, Krzyż Południa widać już z Wysp Kanaryjskich. Jest natomiast zasadnicza różnica między Gwiazdą Polarną a Krzyżem. Gwiazda Polarna jest prawie dokładnie nad Biegunem Północnym, więc przy czystym niebie jest widoczna przez całą noc, Krzyż Południa natomiast jest dość daleko (kątowo) od Bieguna Południowego, więc krąży dookoła niego. Jeśli o tej porze roku w okolicach Recife nie widać go wieczorem, to będzie widoczny o północy albo nad ranem. No i trzeba wiedzieć, czego się szuka. Krzyż Południa - to tylko taka nazwa.
Wygląda to to jak romb, a jeszcze bardziej przypomina romboidalny latawiec.

Formalnie: Chciałbym podziękować Milenie za pamiętnik, ale jak kliknę, to podziękowanie otrzyma Seba a nie Milena. Co robić, Droga Redakcjo? Jak rzyć, panie premierze? :rotfl:

_________________
Pozdrawiam
Janusz Zbierajewski


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 441 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 15  Następna strona


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 9 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
[ Index Sitemap ]
Łódź motorowa | Frezowanie modeli 3D | Stocznia jachtowa | Nexo yachts | Łodzie wędkarskie Barti | Szkolenia żeglarskie i rejsy NATANGO
Olej do drewna | SAJ | Wypadki jachtów | Marek Tereszewski dookoła świata | Projektowanie graficzne


Wszystkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment serwisu "forum.zegluj.net" ani jego archiwum
nie może być wykorzystany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody właściciela forum.żegluj.net
Copyright © by forum.żegluj.net


Nasze forum wykorzystuje ciasteczka do przechowywania informacji o logowaniu. Ciasteczka umożliwiają automatyczne zalogowanie.
Jeżeli nie chcesz korzystać z cookies, wyłącz je w swojej przeglądarce.



POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL