_jp_ napisał(a):
Tymczasem relacje pasażerów z Norman Atlantic zbierane "na gorąco" (a więc wtedy, gdy zeznania świadków są najbardziej wiarygodne) są zgodne co do tego, że byli oni pozostawieni samym sobie. I koresponduje z tymi relacjami fakt, iż w pierwszej grupie uratowanych (tych podejmowanych z wody i łodzi ratunkowych przed przylotem śmigłowców) duży odsetek stanowili... członkowie załogi promu. A więc w kontekście tego należy oceniać słowa kpt. Błusia.
Ależ jesteś uparty, powtórzę po raz ostatni, nie znasz przebiegu zdarzenia a tym bardziej nie znasz żadnych zeznań świadków. Powołujesz się na medialne informacje oraz wyrwane z kontekstu słowa. Jeżeli chcesz podyskutować o wartości takich „relacji na gorąco” to załóż nowy wątek, najlepiej w Hydeparku.
_jp_ napisał(a):
Itp., itd. Można i trzeba zadawać jeszcze wiele innych pytań. Dyskutować i zainteresować tymi problemami opinię społeczną, nie tylko przy okazji kolejnej katastrofy. Czy też nic nie robić, zakładając z góry, że nie da się?
A cóż takiego ta „szeroka opinia społeczna” będzie miała do powiedzenia na tak specjalistyczne zagadnienia. Nie chce być złośliwy ale nawet ty pleciesz bzdury a przecież jesteś trochę bardziej zorientowany od przeciętnego Kowalskiego.
Oto kilka przykładów tendencyjnie wybranych z twojej wypowiedzi.
„zatrucia dymem” – błędne wnioski szkolących lub szkolonego
Po prostu należy stosować odpowiednie materiały wykończeniowe, przestrzegać procedur zachowania a w ostateczności stosować środki ochrony dróg oddechowych. Wyobraź sobie, że już obecnie jest spora grupa statków mająca na wyposażeniu dla każdego członka załogi EEBD(tzw. Escape set), które nie służy do ucieczki ze statku tylko do ewakuacji na miejsce zbiórki!!!
„bez aparatów oddechowych nie można gasić i trzeba uciekać ze statku” – głupia a wręcz bardzo nieodpowiedzialna teoria.
Należy postępować zgodnie z procedurami, na statku już od dawna są a będzie co raz więcej stałych instalacji gaśniczych do obsługi których poza wiedzą nie potrzeba żadnych aparatów oddechowych, co nie oznacza, że nie ma takowych.
Powtórzę po raz ostatni, statek jest twoim najlepszym środkiem ratunkowym i powinieneś opuścić go tylko w ostateczności.
„grodzie wodoszczelne” – o czym ty piszesz? Właśnie „Tytanik” jako jeden z pierwszych posiadał grodzie wodoszczelne.
Każde rozwiązanie spełnia najczęściej swoją role tylko do założonych granic, czym ostrzejsze założenia tym droższe rozwiązanie a wybór rozwiązania to czysty rachunek ekonomiczny plus wypełnienie obowiązków regulacyjnych. Dziura lub pożar zawsze może być większy, przed wszystkimi plagami egipskimi się nie zabezpieczysz.
„wielko przestrzenne pokłady samochodowe” – prawdy III stopnia
Zapamiętaj, takie pokłady nie wypełniają się wodą są stosunkowo łatwe do ochrony ppoż. oraz na przechyłach nie przesuwają się tam żadne samochody czy tez inne ładunki.
Kłopoty(?) lub raczej specyfika tzw. samochodowców to stateczność a w szczególności stateczność dynamiczna.
Uprzedzam pytanie/zarzut, nie wiem dlaczego powstał i nie został opanowany pożar na Norman Atlantic ale mam nadzieje, że zdarzenie zostanie przez odpowiednią komisje dokładnie wyjaśnione aby ewentualne zalecenia zminimalizowały ryzyko powstania podobnych wypadków.
„nowe przepisy odnoszą się do nowo budowanych statków” – nie ma takiej reguły.
Jest nawet odwrotnie, zasadą jest aby nowe przepisy odnosiły się, tak dalece jak tylko jest to możliwe, do wszystkich jednostek danego typu. Aby spełnić ten warunek określa się rożne terminy obowiązywania nowych przepisów.
„wysokie ceny luksusowych wycieczek” – co do cen to już ci odpowiedziano
Dodam jedynie, że właśnie takimi wypowiedziami możesz uruchomić kampanie medialną odstraszającą potencjalnych turystów tylko czy to będzie w ich interesie?
Na pewno skorzystają na tym organizatorzy innego rodzaju rozrywki. Jeżeli jesteś odpowiedzialny za słowa to powinieneś raczej jednoznacznie stwierdzić, że pasażerowie statków wycieczkowych są tak samo bezpieczni jak goście hotelowi w każdym innym miejscu.
„nic nie robić, zakładając że nie da się” – ja nie twierdze, „że się nie da”, wręcz odwrotnie da się i to bardzo wiele, ale nie metodami rewolucyjnymi tylko ewolucyjnymi gdyż budżet musi się spinać.
„trening czyni mistrza” – bzdury podobne do „pot przelany na poligonie….”
Zostawiłem sobie to na koniec gdyż na ten temat zamierzam napisać obszerniej, teraz proszę uważaj gdyż „pojadę po bandzie” i będziesz mógł to wykorzystać.
Ilość i rodzaj szkoleń STCW przekroczyła wartość krytyczną i poza małymi wyjątkami nic już nie wnosi a wręcz przeciwnie zaczyna szkodzić. Jeżeli zastanowimy się nad jakością statystycznego szkolenia to spokojnie można zrezygnować z tej całej szopki a zaoszczędzone środki przeznaczyć na;
-szkolenia typu „ship/type specific”
-prace badawcze nad nowymi środkami ochrony zbiorowej lub osobistej
-przygotowywanie rozwiązań kompleksowych i konstrukcyjnych
-seminarium/imprezę integracyjną dla pracowników np. na wyspie Bali
(wybór dowolny, każdy przyniesie więcej pożytku)
Czy wierz, że ideą szkoleń STCW było wyrównanie poziomu edukacyjno cywilizacyjnego pomiędzy rożnymi nacjami. Jak zwykle idea słuszna ale spóźniona w czasie, obecnie nawet marynarz z Filipin, Chin czy innego Kamerunu wie co to jest „life raft” czy jakiś inny „fire extinguisher”
A już naprawdę jest idiotyzmem wysyłanie absolwenta uczelni o statusie akademii na dodatkowe szkolenie aby poprawnie odczytał pismo obrazkowe na flarze czy jakimś innym sygnale dymnym.
Nie wiem skąd te porównanie do wojska ale statek to nie okręt, praca to nie służba a żegluga to nie bitwa morska. Współczesny marynarz to wąskiej specjalności operator rożnych urządzeń mechanicznych lub po prostu komputera ze specjalistycznym oprogramowaniem. Od takiej osoby wymaga się aby dokładnie znała obowiązki na swoim stanowisku pracy i postępowała zgodnie z procedurami, także awaryjnymi. Do tego nie potrzeba żadnych ogólnych kursów STCW tylko odpowiednie przygotowanie merytoryczne plus dobrze przeprowadzone przeszkolenie na statku względnie w wytypowanym ośrodku przygotowującym do pracy na konkretnym stanowisku.
Tak przygotowanemu pracownikowi należy zapewnić w miarę komfortowe warunki aby wydajnie pracował a nie „przelewał pot na poligonach”
Na przykład, zamiast wysyłać przysłowiową „cabin crew” na idiotyczne szkolenia do Gdyni. Gdzie ma trenować „zarządzanie tłumem” i równocześnie „zwijać waż strażacki” którym „broniło się przed atakiem piratów” a to wszystko pod nadzorem osoby która nigdy nie była na współczesnym statku pasażerskim a bardzo często żadnym innym. Lepiej wysłać taka osobę na szkolenie autoryzowane lub bezpośrednio organizowane przez producenta sprzętu ratunkowego w który został wyposażony dany statek.
W ramach optymalizacji profesjonalnych szkoleń można na przykład wprowadzić obowiązek szkolenia załogi przez producenta specjalistycznego sprzętu. Wykluczyłoby może to wreszcie sytuacje gdy szkoli się kursantów na sprzęcie wycofanym z użycia a eksponaty naukowo dydaktyczne kwalifikują się do muzeum.
Świadomie wcześniej napisałem o „damage stability training/wet trainer exercise” gdyż temat powiedzmy jeszcze ciepły. Właśnie obecnie, szeroko pojęte lobby edukacyjno szkoleniowe wraz z nieodpowiedzialnymi(?) przedstawicielami branży planuje przeforsować nowe szkolenia. Ma to być coś na wzór dawnych alarmów wodno awaryjnych i działania na rzecz szczelności kadłuba. Już widzę jak nasi specjaliści szkoleniowcy do spółki z „marwoj sp. z.o.o” piszą konspekty i uruchamiają zardzewiale komory wodne. A jak tylko odszukają na złomie wręgownice czy rozpornice to nawet będą mogli organizować „advanced wet training”, pytanie tylko komu lub czemu to ma służyć?
Widzisz takie jest moje zdanie o poziomie i potrzebie przeprowadzania profesjonalnych szkoleń STCW. Uwierz mi, nie jest to opinia odosobniona a wręcz przeciwnie, podobnie uważa wielu praktyków rożnie związanych z branżą.
Pozdrowienia,
Krzysztof
Ps. Pisze co raz dłuższe posty, przepraszam.