W lutowym numerze "Pochodni", magazynu Polskiego Związku Niewidomych, ukazał się opis rejsu niewidomych na "Kapitanie Borchardzie". Autorem jest Jarek Gniatowski, ksywa - oczywiście - "Gniady".
Pierwszy raz zobaczył morze na pierwszym rejsie "Zobaczyć Morze" w 2006 r. na Zawiasie i stał się recydywistą. Ot, taki bumerang. Co ja go wyrzucę - to on wraca.
Warto - moim zdaniem - przeczytać, żeby się dowiedzieć, jak niewidomi poznają statek i jak niewidomy "stary rep" uczy niewidomych żółtodziobów.
I nie zwracajcie uwagi na pewne uproszczenia, czy łopatologię. To pisze niewidomy żeglujący dla niewidomych nieżeglujących.
=======================================================Schodząc z żaglowca próbowałem znaleźć prostą odpowiedź na pytanie, po czym poznać dobry rejs? Po zadowoleniu i niedosycie – skwitowałem burzę myśli dotyczących właśnie przeżytej przygody.
Rzecz dotyczy pierwszej dalekomorskiej wyprawy Pomorskiej Fundacji Sportu i Turystyki Osób Niepełnosprawnych „Keja” nazwanej „Śródziemnym Morzem Zmysłów”. Według dziennika pokładowego, 40 osobowa załoga zaokrętowała się w Monte Carlo 5 stycznia 2013 r., a wyokrętowała się po 7 dniach w porcie Genua. Przebyła 422 mile morskie, na co składało się 88 godzin żeglugi, w tym 5 przy wyłączonym silniku i 78 godzin postoju. Odwiedziła korsykański port Bonifacio oraz na Elbie Portoferraio.
Załogę w zdecydowanej większości stanowiły osoby z różnymi niepełnosprawnościami: z dysfunkcją wzroku (ponad 60 procent składu), po udarach, z problemami w poruszaniu się czy mówieniu.
Zupełnie sprawnych żeglarzy nie było wielu: kapitan - Janusz Zbierajewski, załoga stała (bosman, mechanik i kucharz), 4 oficerów wachtowych i asystentów
Pierwsze spotkanie z Kapitanem BorchardtemO rejsie dowiedziałem się z ogłoszenia na jednej z list dyskusyjnych. Zignorowałem reklamy atrakcji trasy turystycznej, wolę pływać, niż zwiedzać, ale przyciągnął mnie sam żaglowiec – Kapitan Borchardt. Słyszałem, że jest bardzo nowoczesną, polską jednostką. Zajrzałem do internetu i nie mogłem uwierzyć. Zbudowano i zwodowano go w Holandii w czerwcu 1917 r.
Służył do przewozu towarów, co rusz zmieniając właścicieli, kraje i nazwy. Ulegał licznym przebudowom, 5 razy wymieniano mu silnik – pierwszy zainstalowano w 1925, skracano mu maszty, dobudowywano pawilony. Miał jeden wypadek na Tamizie w 1934 r. oraz pożar w 1975 roku. Zmieniano mu przeznaczenie. W czasie II wojny Światowej służył Niemcom w gdyńskiej szkole u-bootów. Odrestaurowywano go w Holandii w latach 1983–88, aby następnie przekazać jednostkę w ręce Szwedów. Od nich w styczniu 2011 roku żaglowiec odkupił polski armator: Skłodowscy Yachting sp. z. o. o.
W listopadzie, przy nadbrzeżu gdańskiego Targu Rybnego, wiceminister infrastruktury – Anna Wypych-Namiotko wypowiedziała sakramentalne słowa „…i nadaję ci imię Kapitan Borchardt”.
I właśnie niecałe 1,5 roku później, po 27 godzinach jazdy autokarem, w Monte Carlo, mogłem go zobaczyć. Na początku przejąłem się zachwytami osób widzących. Stalowy o nitowanym kadłubie, w białych kolorach, o 45-metrowej długości i 7-metrowej szerokości żaglowiec robi piorunujące wrażenie. Trzy Maszty (Fok, Grot i Bezan) wydają się sięgać samych chmur i dziwne jest, że się nie przewraca.
Przekroczyłem trap i postawiłem pierwszy krok na wiekowym zabytku. Od razu poczułem się swojsko. Lekki zapach smarów, ropy, ciepło promieni słonecznych, dotyk zimnych relingów, szorstkość skręcanych lin, metaliczny odgłos pokładu, stłoczenie zafascynowanej załogi, dyspozycje organizatora – Sylwi Skuzy, to wszystko przywoływało wspomnienia i zapowiadało smak żeglugi.
Dopadłem burty i spokojnie czekałem na swój przydział kajuty i informację, jak ją odnaleźć. Jedno mnie niepokoiło: o jakim stole oni mówią? Po co taki mebel na pokładzie? A jednak był, prawie na środku i wielce się przydał z racji niedostatku miejsc do siedzenia. Przestrzeń mieszkalna pod pokładem dzieliła się na 2 części: dziobową i środkową. Prowadziły do nich zejściówki na prawej burcie z niesamowicie krętymi schodami i niskim sufitem. Tu mogłem zejść albo ja, albo mój wór żeglarski.
Otrzymałem kajutę nr 3. Pomieszczenie niewielkie, ale przyjemne. Po prawej najpierw za drzwiami wąska szafa – nie mieściła ubrań całej trójki mieszkańców, a następnie podwójna, dolna koja i pojedyncza wyżej. Na suficie świetlik. W roku regulowany grzejnik. Po lewej luksus – łazienka. Miała ona wielkość większego brodzika, w którym znajdowały się i muszla i zlewik i sam prysznic. Przy pewnym sprycie można było wiele czynności wykonać na raz.
Pokład obejrzeliśmy całą wachtą. Na przedzie pochodu szedł oficer i oznajmiał każdą rzecz, za nim osoby niewidome badały wszystko rękoma, a zamykający widzący potwierdzali prawidłowość weryfikacji. Zaczęliśmy od trapu na prawej burcie idąc w kierunku dziobu. Po kolei pojawiały się zejściówka środkowa, następnie nieco po lewej wejście do mesy (stołówki). W jej dachu były umiejscowione kapoki ratunkowe. Za nią fokmaszt, dziobowa zejściówka, i wreszcie dziób z długim bukszprytem (prawie poziome drzewce wystające przed statek). Tu zawróciliśmy, wzdłuż lewej burty napotykając pierwszy maszt, znowu mesę, za nią nasz grotmaszt, stół, i na rufie (tył statku) bezanmaszt, przed maszynownią i rzędem kapsuł ratunkowych, za którymi znajdowało się zejście do kapitańskiego saloniku. Obok imitacja koła sterowego i kabina sterówki. W tej ostatniej były nowoczesne urządzenia nawigacyjne, ster – również wyposażony w automat i sprzęty komunikacyjne. Za rufą, na wysięgnikach wisiał ponton.
Po drodze napotykaliśmy na „tysiące” lin, want, nagielbanków z pionowymi naglami (pręty, na których zawiązuje się liny), kabestany (służą do naciągania lin), polery (do mocowania cum), windy kotwiczne i fałowe. Dla łatwiejszego przemieszczania się osób niewidomych przez środek pokładu rozciągnięto 3 liny prowadzące.
Morze to załogaRejs jest piękny, jeśli żeglarze stają się załogą. A to następuje w wyniku panującej atmosfery, otwartości i życzliwości ludzi. Stąd dwa słowa o załodze. Kapitan Janusz Zbierajewski to legenda w dziedzinie szkolnictwa żeglarskiego. Cokolwiek nie napiszę, i tak będzie za mało. Jeśli ktoś go nie pokochał jeszcze w autokarze, to został nim oczarowany na „pierwszym truciu starego”. Zazwyczaj zamiast nudnego regulaminu statkowego podaje on swój:
1. Ma być bezpiecznie.
2. Ma być miło.
3. Koniec regulaminu.
Bosman – Mateusz – był zaprzeczeniem groźnego, krzykliwego postrachu pokładów. Cichy, spokojny, kulturalny, rewelacyjny fachowiec, którego tylko raz udało się nieco wyprowadzić z równowagi, kiedy w ciągu doby zużyliśmy połowę zapasów wody, za co skrzyczał, a potem w tym samym komunikacie przeprosił, że się uniósł.
Mechanik Brunon, gość o potężnej sylwetce, to chodzący bank opowiadań. Chętnie się nimi dzielił, a słuchacze, zawsze liczni, zatapiali się w świat łodzi podwodnych, marynarki, żeglowania itd.
Iza, kucharz, z sympatią zwana „Kukułką”, to kobieta palce lizać. To znaczy, po jej potrawach można było tylko palce lizać. Jakże cierpieli ci, którzy nie mogli skosztować jej rewelacyjnych dań w czasie choroby morskiej.
Moim oficerem wachtowym był Miłosz. Człowiek młody, energiczny, z wielkim darem pedagogicznym. Nie tylko klarownie tłumaczył, ale też dbał o to, aby każdy zobaczył lub dotknął tego, o czym była mowa. Zauważał postępy i nie szczędził pochwał. Na nim spoczywała odpowiedzialność za całą naszą 3 wachtę. Ponadto w jej skład wchodzili Agnieszka, Alicja, Marzena, Natalia, Jan, Grzegorz i Przemek. Mnie przypadła funkcja starszego wachty, czyli z grubsza biorąc, gościa od rozdzielania i organizowania pracy.
Wachta to nie tylko grupa ludzi, to także zakres obowiązków: stałych i okresowych. Dla pierwszej zarezerwowany jest rejon żagli z bukszprytu i obsługa cum i szpringów dziobowych. Druga zajmuje się okolicami fokmasztu oraz trapem i desantem, czyli odbieraniem i oddawaniem z lądu. Trzecia ma żagle grotmasztu i odbijacze (zabezpieczenia burt). A czwarta opiekuje się bezanem, pontonem i linami rufowymi. Okresowe wachty stanowią: całodobową gospodarczą, 4-godzinną nawigacyjną (w odstępach minimum 8 h) zamienianą odpowiednio na trapową bądź kotwiczną.
Jeden dzień z życia na morzuCzas odmierzają wachty. Nasza zaczęła ostro, od gospodarczej. Przygotowywaliśmy posiłki, podawaliśmy do stołu, zmywaliśmy między turami, błogosławiąc wynalazek zmywarki, sprzątaliśmy korytarze, kajutę kapitańską i szorowaliśmy całe 30 m2 pokładu. W przerwach, szkoliliśmy się w stawianiu i kładzeniu żagli.
Najpierw Miłosz żeglarskim slangiem opowiedział, co i jak. Zalew obcego słownictwa stawał się jasny po dotknięciu i tłumaczeniach. Muszę przyznać, że poszło nam to nadzwyczaj zgrabnie. Nauczenia obkładania na naglu i buchtowania (zwijania) lin wymagały dwie niewidzące osoby. To było zadanie dla mnie i pewnie bym poległ, gdyby nie nagłe oświecenie, żeby wytłumaczyć to z pomocą sześciopunktu brajlowskiego.
Zaraz po gospodarczej weszliśmy na wachtę nawigacyjną. I wreszcie nastąpił ten moment. Oddaliśmy cumy, silnik zawarczał, a żaglowiec, dostojnie i ku radości załogantów, wypłynął w rejs. Powiał silniejszy wiatr od przodu, pierwsze fale rozbijając się o dziób zraszały kroplami słonej wody. Ostatnie telefony do rodziny i zaczęła się prawdziwa przygoda.
Na pełnym morzu kapitan zaordynował alarm do żagli i wachty mogły się wykazać efektami wcześniejszych nauk. Białe płótna wypełniły się powietrzem, a statek przyspieszył. Podłoga zaczęła się silniej bujać, więc wszyscy, automatycznie uginali kolana i szerzej rozstawiali nogi. Na twarzach pojawił się uśmiech zadowolenia.
Wachta nawigacyjna ma kilka podstawowych zadań. Przede wszystkim stoi się „na oku”, czyli obserwuje morze wokół statku. Niejeden rozbitek takiemu doglądaniu zawdzięcza życie. Tu nie spełniają się osoby niewidome, ale skutecznie mogą zabijać monotonię służby poprzez rozmowę. Takie pogaduszki pozwalają lepiej się poznać załogantom i ciągną się przez długie godziny. Ponadto wybija się szklanki, czyli uderza w dzwon pokładowy w ustalony sposób, co pół godziny.
W nocy wachta także robi obchody statku w celu spostrzeżenia jakiegoś zagrożenia, np. pożaru. Zajmuje się też korektą ustawienia żagli. Na oficerze spoczywa cała nawigacja, nasłuch radia oraz uzupełnianie w trybie cogodzinnym dziennika. Notuje się informacje o prędkości, kierunku, warunkach pogodowych i stanie morza.
Najciekawszym dla mnie zadaniem jest sterowanie. Aby móc robić to bez wzroku, konieczne jest udźwiękowienie kompasu i wychylenia steru. W słuchawce słyszę cyklicznie podawane dane. Analizuję je, odrzucam błędne pomiary, uwzględniam dodatkowo stan fal, siłę i kierunek wiatru. Jeśli zbaczam z kursu, skręcam sterem – tu trzeba określić głębokość – a po wyczuciu momentu powracania na kurs, kontruję sterem, aby utrzymać prosty tor. Wbrew pozorom to nie jest takie proste, ale „wciąga na maksa".
Miałem okazję uczyć tej sztuki niewidomą Natalię i nigdy nie zapomnę podziwu Przemka nad sterowaniem jego dziewczyny, kiedy z dumą stwierdził, iż mieściła się w 10-stopniowej odchyłce.
Po skończonej wachcie czas na odpoczynek. Śpiwór staje się największym przyjacielem.
Monotonię wacht przerywają różne wydarzenia. A to Kapitan, po raz drugi w historii Bochardta zaordynował postawienie wszystkich 10 żagli (600 m2). A to bujanie wywoła chorobę morską i załoga zaczyna kurczowo łapać świeże powietrze lub intensywnie rozmawiać z dorszami. A to znów nie wpuszczą nas do portu i trzeba będzie stanąć na kotwicy, a do brzegu dopływać pontonem. Nie obędzie się też bez sesji zdjęciowej z pontonu i odnotowania największej prędkości: 7,5 węzła.
I po co to wszystko?Ominąłem tu atrakcje związane z odwiedzanymi portami, bo przyjemność ta znana jest z lądu. Żeglarstwo jest sportem ekstremalnym. Żeglowanie osób z niepełnosprawnością, to podwójne wyzwanie. Trzeba pokonywać swoje ograniczenia, stawiać czoła zmęczeniu, czasami bardzo uciążliwym warunkom pogodowym, wypełniać najlepiej swoje obowiązki i jeszcze wspierać innych. Zachodzą normalne procesy grupowe, są radości i konflikty. A wszystko to w trudnych warunkach. W takich człowiek się hartuje i przechodzi prawdziwą szkołę życia.
Myśmy dali radę kapitanie Borchardt, co potwierdziła załoga stała, która żegnała nas machając białymi chusteczkami, że o kręcących się w oczach łzach już nie wspomnę.
źródło: Pochodnia – Nr 1 (892), luty 2013Załącznik:
Wszystkie żagle.jpg [ 202.06 KiB | Przeglądane 4196 razy ]