Forum Żeglarskie

Zarejestruj | Zaloguj

Teraz jest 2 sie 2025, o 16:32




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 13 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: 30 kwi 2012, o 00:31 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17565
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
... nie byłem, bo ich nie ma - przynajmniej po wschodniej stronie Pacyfiku. Może na zachodnim brzegu jakieś gwarne porty są? Nie wiem, trzeba będzie sprawdzić :-)

Tak czy siak, wróciłem. Porejsowa deprecha mnie dopada i choć jeszcze nie przeczytałem wszystkich zaległych postów, to skrobnę kilka słów o tym, dlaczego w sieci jest tak mało opisów żeglugi po wodach Peru, Ekwadoru i Kolumbii (nie dotyczy jej karaibskiego wybrzeża) i o tym jak nam było.

Zacznę od końca, znaczy się BYŁO NAM SUPER jeśli nie liczyć upałów, obrzydliwego żarcia, upierdliwej biurokracji, makabrycznych kosztów i totalnego braku wiatrów.

Natomiast jeśli chodzi o brak opisów, to bierze on się z tego, że tam mało kto pływa - w Limie byliśmy pierwszym jachtem w tym roku, w Tumaco drugim, a w San Juan de Marcona pierwszym od zarania dziejów.

Pojechaliśmy do Ameryki troszkę forumową ekipą - Żaba, Ruda, bosman Anczur oraz nieforumową: Dominik, Ela i Adam (pierwszy raz w życiu na jachcie) i para mieszana lekarzy - Asia i Krzyś. Znaczy się - było nas - cztery babeczki, czterech facetów i bosman.

Zabawa miała się zacząć w Limie, ale poprzednie etapy się troszkę opóźniły i nieco popsuły nam plany zwiedzaniowe w Peru. Mieliśmy zobaczyć Machu Pichu a wyszło, że pojechaliśmy na zadupie świata zwane Nazca (obejrzeliśmy tam efekt kłótni małżeńskiej o wynoszenie śmieci - prehistoryczna pańcia wysłała swojego prehistorycznego starego do fajansu a na drogę wsadziła mu do tyłka grabie) i stamtąd przez tak piaskową pustynię, że Sahara wymięka do San Juan de Marcona, gdzie przejąłem łódkę od Radka Saniewskiego łódkę.

W San Juan, w związku ze zmianą załogi miałem wprawkę z biurwokracji. Trzy godziny w kapitanacie i mam poprawioną ZARPE (pozwolenie na żeglowanie po ichnich wodach). Wtedy dziwiły mnie jeszcze pytania urzędasów typu:
- zanurzenie?
- 1.98 m
- gdzie?
- ...
- na dziobie czy na rufie?
- po środku.
- a ile jest na dziobie? A ile na rufie? Muszę uzupełnić rubryki. Bez tych danych nie dostaniecie ZARPE.

Później to nawet nie dziwiło mnie pytanie o wiek posiadanych dzieci i o to czym się obecnie zajmują.

Przy okazji - szukałem kiedyś na forum listy załogi po hiszpańsku. Nie ważna jest jej forma, może być to po prostu tabelka w Excelu. Ważne, żeby były na niej numery paszportów, ułatwia to tambylczym biurokratom przepisywanie :-) Gdy przepisują z paszportów, to się mylą (np. dwa razy biorą ten sam paszport) i procedura trwa dłużej :-)

Dobrze też jest mieć listę pasażerów w której jest wyraźnie (Arial, bold, 16 px) napisane, że nie ma pasażerów.

Z San Juan poszliśmy do Limy po czekających na zagubiony bagaż Asię i Krzysia.
W Limie jest jacht klub. Myślałem, że należy przed wejściem zgłosić się przez radio, następnie podejść do kei, pójść do kapitanatu, zapłacić, wypełnić jakieś papierki i będzie chwaci't.

Uuuu, jakże się myliłem. Gdy stanąłem na świętej-limskiej-ziemi zaraz przyleciał ochraniacz z karabinem i kazał nam spieprzać na wskazaną boję (coś circa jebałt mila od pomostu) i czekać tamże na odprawę.
Po kilku godzinach w upale zjawił się przedstawiciel tambylczej administracji, wypełnił sto kwitów i od tamtej pory mogliśmy wyjść na brzeg, ale nie mogliśmy opuszczać jacht clubu do momentu załatwienia pozostałych formalności (wymagających opuszczenia klubu i wizyty w Bardzo Ważnych Urzędach w centrum Limy).
Z tej patowej sytuacji wybawić mógł nas tylko agent, señor Rodrigez inkasujący za usługę 500 USD plus opłaty za lekarza 213 USD (konieczna kontrola sanitarna przed opuszczeniem Peru) i oczywiście opłata za boję w klubie (chyba - nie pamiętam już) 250 USD/tydz, plus jakieś pomniejsze opłaty. W tysiącu zielonych się zmieściliśmy, ale Rodrigez okazał się głąbem do tego stopnia, że na następny dzień, gdy wychodziliśmy z Callao (tak się ten klub nazywa) to dwa razy nas cofali.
Raz - jeszcze z limskiej redy - bo nie zgłosiliśmy się do inspekcji wyposażenia ratunkowego (nie wiedziałem, że trzeba, agent nam nie powiedział) a drugi raz to z dziesięć mil od portu, bo Rodrigez nie wysłał do TRAMAR'u (to taki peruwiański VTS) faksu dokumentu nr A365/87629/73625 albo czegoś innego niezwykle ważnego.

Suma summarum po kilku godzinach (planowałem 1700 a się udało o 2230) wyszliśmy na bezkresny bezmiar oceanu, jacht nurza się w zieloność i jak tratwa brodzi :-) Pacyfik na tamtych szerokościach jest fajny - szarobury jak Bałtyk ale pełen planktonu, który po wkurzeniu świeci o wiele, wiele silniej niż ten znany mi ze Śródziemnego czy Atlantyku.

Tak w ogóle, to chyba wszystkie małe żyjątka w tamtej wodzie wykazują się bioluminescencją. Woda świeci całą objętością zaburzonego obszaru a dodatkowo jest poprzetykana milionem mniejszych (coś jak robaczki świętojańskie) i kilkoma tysiącami większych (jak lampki choinkowe) światełek.
Rura doprowadzająca wodę do kibla na Polonusie jest przezroczysta. Zabawą było pompowanie przy zgaszonym świetle - w kingstonie robiło się jasno, rura świeciła jak świetlówka a w muszli wirowały gwiazdy :-)

Postanowiliśmy olać Peru i już nigdzie nie wchodzić, i hipercugiem zasuwać do Ekwadoru, stanąć w Guayaquil i zrobić wycieczkę do Quito i dżungli amazońskiej.
Szóstego dnia na motorze, u wejścia do zatoki Guayaquil pojawił się silny (5-6 kn.) przeciwny prąd a po godzinie czy dwóch wiatr - też przeciwny. Słabo było, bo z paliwem staliśmy krucho - nie zatankowałem dużego zapasu drogiej wachy w Peru, halsówka skutkowała tym, że z każdą godziną było coraz dalej do celu i wtedy właśnie (byliśmy akurat blisko brzegu) wysyłałem te rozpaczliwe SMSy z prośbą o prognozę.
Poszliśmy w ocean, po kilkunastu milach prąd osłabł a wiatr zdechł - na resztkach ropy (10 litrów nam zostało gdy wchodziliśmy do portu) doczłapaliśmy do ekwadorskiego Puerto Lucia (nazywanego nieprawidłowo w nielicznych sieciowych publikacjach Salinas).

Aha, po drodze nudę rozwiewały różne morskie żyjątka (żółwie na ten przykład) i rybole. Od jednych kupiliśmy dwa mieczniki i dwa małe rekiny za... trzy butelki wody gazowanej :-)


Załączniki:
Komentarz: Taki obrazki można na Naska zobaczyć z różnych wzniesień i wieżyczek - nie trzeba wynajmować samolotu za 100$
linie.jpg
linie.jpg [ 121.5 KiB | Przeglądane 6178 razy ]
Komentarz: Rybki kupione od rybaków
rybki.jpg
rybki.jpg [ 58.03 KiB | Przeglądane 6178 razy ]

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa

Za ten post autor Maar otrzymał podziękowania - 10: -O-, Kuracent, Magister, Maro M, Milena, Moniia, Narjess, sushika, tuptipl, żaba
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 2 maja 2012, o 18:19 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17565
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
...
Płynęliśmy, płynęliśmy aż dopłynęliśmy :-) Siódmego dnia od wyjścia z Limy ukazał nie na horyzoncie zarys wojskowych instalacji na cytadeli Santa Elena (na cyplu Punta Brava), statki na redzie La Libertad i dziesiątki zakotwiczonych kutrów rybackich.
Wszystko to ukazało się na chwile. Ukazało się, by po kilku minutach skryć się w mgle tak gęstej, że nie było widać końca korby do kabestanów :-) Na radarze kutry, boje, jakiś syf i chodzące do i z portu panamaxy. Szliśmy na minimalnych obrotach odgrywając na wuwuzeli (zaginął gdzieś rożek mgłowy) "Odę do młodości" (w sensie, że młodzi jesteśmy i chcemy jeszcze trochę pożyć) :-)

Po pewnym czasie mgła tak samo raptownie jak naszła - odeszła a do burty podpłynął uzbrojony po zęby (nie mam zdjęcia - zakazali pstrykania, ale działko miał na dziobie) kuter Guardia Costera. Wojaki podprowadzili nas na kotwicowisko klubu Pto. Lucia.

Znałem już zasady, więc nie było problemu. Smutny pan wlazł na burtę, małe trzepanko, oglądanie paszportów i po godzince przez komórkę obsługiwaną tak jak ukfka (jakoś tak w simpleksie gadają - ponoć za darmo) zawołał motorówkę, żebyśmy nie musieli pontonu zrzucać na wodę a żebyśmy mogli zapłacić za postój.

Pojechałem do kapitanatu, zapłaciłem 250 USD (w Ekwadorze nie mają własnej waluty, używają dolarów amerykańskich i biją amerykańskie monety z napisem Ecuador :-) ) i... mogliśmy zejść na ląd, z tym, że nie mogliśmy opuszczać ogrodzonego i strzeżonego przez uzbrojonych zbirów terenu klubu - trzeba było ponownie wynająć agenta i zlecić mu załatwienie formalności.
Skorzystaliśmy z usług sr. Roque Proaño, polecanego na portalu noonsite.com. Super gość! Wziął w południe 300$ a wieczorem tego samego dnia przywiózł nam paszporty. Poza tym dał nam numer do siebie (oczywiście bez kierunkowego - oni tam chyba nie wiedzą o istnieniu numerów kierunkowych i oczywiście nie znają ich) i powiedział, że jeżeli zadzwonimy do niego dwa dni przed planowanym wyjściem, to on załatwi policjantów, doktorów i innych biurwokratów tak, że nie będziemy czekali ani minuty. BTW Proaño wynajmuje w swoim mieszkaniu jeden pokój na komisariat policji i nie ma wybacz, bierze gliniarzy za twarz, wsadza do własnego auta i przywozi na keję. Nie ma wybacz, wszystko jest na czas :-)

Statek z niechętnym zwiedzaniowo Anczurkiem zostawiliśmy w Pto. Lucia a sami pojechaliśmy na drugi koniec Ekwadoru do dżungli popatrzeć na piranie, pozwiedzać Quito i kupić co nieco na największym w Ameryce targu w Otavalo.
O lądowych perygrynacjach nie będę tu opowiadał, bo Kuracent zaraz zarzuci mi, że niemerytorycznie się rozpisuję i będę musiał się zbanować. Generalnie było fajnie, tylko, że w lasach deszczowych deszcz straszny padał i żaby nisko latały.
Albo nie - opiszę jeden przypadek, żeby młodzież co nie chce na drugą stronę ulicy po chleb pójść miała przykład, że w innych krajach to dzieci bardziej posłuszne są :-)

Wynajęliśmy dwóch Indian, żeby nas po tej selvie amazońskiej trochę po oprowadzali. Jeden Indianin był całkiem niemłody, mówił w Quechua i był synem szamana - potrafił zrobić z halucynogennych żab i lian napój jednoczący z bogiem - ayahuasca, drugi dziki był młodszy, miał 23 lata i bardzo słuchał się starszego, a gdzieś z boku kręcił się el Niño - niewysoki 11-to latek służący do ciężkich i niewdzięcznych prac typu przynieś, podaj, pozamiataj. El Niño bez szemrania wykonywał polecenia tak starszego jak i młodszego.

Dotarliśmy umęczeni całodzienną wędrówką przez rzeki i błota do pach, do hacjendy gdzie mieliśmy spędzić noc. Od słowa do słowa (znam aż trzy po hiszpańsku, więc rozmowa biegła wartko) zacząłem namawiać Gabriela (tego starszego), żeby nam zrobił ayahuasca. Gabriel się krygował, że żab tu dobrych nie ma, że to, że tamto - generalnie odmówił. No to wpadłem na pomysł, żeby załatwił flaszkę jakiejś ichniej gorzały - pewnie działa tak, jak ayahuasca. Flaszki też nie może, bo w sklepie nie mają. Słowo "sklep" zaostrzyło moje zmysły - wiedziałem, że czego jak czego, ale piwo w sklepie być musi.

- Macie tutaj sklep?
- Yhy, 10 kilometrów przez dżunglę.
- No to niech ktoś poleci i kupi 10 piw (nas było 8 szt plus dwóch czerwonoskórych - po piwie na twarz).
To było już po 1800, znaczy się po zachodzie słońca (wstaje o 0600, zachodzi o 1800 - można se zegarki regulować :-) ) Ciemno jak w d. u Murzyna, deszcz zasuwa, pioruny walą jeden za drugim, węże, dzikie małpy, jadowite żaby i anakondy, może lepiej po dwa piwa na twarz wziąć - po co drugi raz latać?
Mówię do Gabriela: Weźmiemy 20 piw, po co się dwa razy po tym błocku do wioski pyrgać?
- W skrzynce jest 12, weźcie 24.
Wysupłaliśmy 50 baksów, Gabriel gwizdnął na palcach, przybiegł el Niño, wziął pieniądze, poprosił grzecznie Żabę o pożyczenie "czołówki" (nie włączył - oszczędny był!) i po chwili zniknął w czerni nocy.
Koło 22 usłyszeliśmy na schodach sapanie i tupot małych nóżek - to el Niño wracał z dwoma skrzynkami piwa. W nagrodę dostał od Gabriela 2 dolary.
Takie dzieci są dobre w tej Hameryce! :-) :-) :-)

Po tygodniu, po zwiedzeniu tego i owego wróciliśmy na jacht, szybciutko się odprawiliśmy i poszliśmy w kierunku Kolumbii. Ze względu na ceny portów (a w zasadzie cenę urzędniczych hokus-pokusów) planowałem wejść od razu do Buenaventury, ale po drodze mieliśmy wyspę Gorgona - takie Galapagos dla ubogich (ubogich?! 35$ za osobę za stanie na boi i 90$ od osoby za zejście na ląd). Szkoda byłoby jej nie odwiedzić. Żeby można było odwiedzić kolumbijską wyspę, trzeba było się wcześniej odprawić. Na noonsite są dobre opisy i rekomendacje Tumaco.
Locja wyraźnie informuje jak się zachować - trzeba podejść do pierwszej boi podejściowej z napisem "BM" (bojka militarna?) i stamtąd zawołać straż graniczną.
Dosyć szybko przypłynęli - uzbrojeni po zęby, w kamizelkach kuloodpornych. Jeden wszedł na jacht, zrobił kipisz w magazynku u bosmana, stwierdził że łódka jest narkotycznie czysta i możemy wpłynąć na święte kolumbijskie kotwicowisko.
Daliśmy wojakom czapeczki (niestety wełniane) z orzełkiem i napisem Euro 2012 :-)

cdn.


Załączniki:
Komentarz: Na początku myśleliśmy, że te malowane przez Indian znaki, to ozdoba. Później dowiedzieliśmy się, że to napisy - Gabriel na Elę nanosi oznaczenie "PODWIECZOREK", Żaba miała na czole "DRUGIE DANIE" a Ruda przeznaczona była na zupę.
Przeżyliśmy, bo na szczęście, na kacu nie odczuwa się głodu :-)

drugie_danie.jpg
drugie_danie.jpg [ 85 KiB | Przeglądane 5824 razy ]
Komentarz: W restauracji.
quee2.jpg
quee2.jpg [ 44.54 KiB | Przeglądane 5828 razy ]
Komentarz: Przed restauracją.
quee1.jpg
quee1.jpg [ 61.29 KiB | Przeglądane 5828 razy ]
Komentarz: No comments - Ruda ŚMIERDZĄCA, BRUDNA, ZŁA! :-)
smierdzaca_brudna_zla.jpg
smierdzaca_brudna_zla.jpg [ 79.12 KiB | Przeglądane 5831 razy ]
Komentarz: A nad brzegiem mokradeł siedzą sobie jaszczurki. Indianin powiedział, że nie są jadowite, więc nie stanową niebezpieczeństwa :-) :-)
jaszczurka.jpg
jaszczurka.jpg [ 90.42 KiB | Przeglądane 5831 razy ]
Komentarz: Gdzieś w ekwadorskiej dżungli.
Ciągle się łazi po błocie, wodzie i mokradłach.

selva.jpg
selva.jpg [ 105.25 KiB | Przeglądane 5831 razy ]
Komentarz: Przed wyprawą trzeba też przejść test na junglemana :-)
test_na_junglemana.jpg
test_na_junglemana.jpg [ 52.76 KiB | Przeglądane 5831 razy ]
Komentarz: Przed wyprawą do dżungli trzeba zaopatrzyć się w rosówkę, żeby można było nałapać ryb. Gabriel z Dominikiem sprawdzają sprężystość robaka :-)
rosowka.jpg
rosowka.jpg [ 73.82 KiB | Przeglądane 5831 razy ]
Komentarz: Nowe nakrycia głowy straży granicznej w Tomaco.
czapeczki.jpg
czapeczki.jpg [ 85.45 KiB | Przeglądane 6172 razy ]

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa

Za ten post autor Maar otrzymał podziękowania - 7: -O-, Janna, Milena, Moniia, sushika, tuptipl, żaba
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 3 maja 2012, o 00:09 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 lip 2011, o 16:41
Posty: 135
Podziękował : 31
Otrzymał podziękowań: 8
Uprawnienia żeglarskie: zeglarz
jak na razie mniej więcej się zgadza :lol: :lol: :lol:

_________________
----
pzdr
żaba
danuta tyrowicz

Milczenie to przyjaciel, który nigdy nie zdradza.
Konfucjusz


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 5 maja 2012, o 12:01 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17565
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
...
Motorówka z żołnierzami przez pewien czas nam towarzyszyła, ale zniecierpliwione naszą pięciowęzłową prędkością, 600 KM na rufie poniosło ją poza oznaczonym torem, nad osuchami, w kierunku skrytego za cyplem Tumaco.

Na noonsite.com załoga jachtu Sarena ślicznie opisała miasto i kontakty z wojskiem, ale nie napisali gdzie można stanąć. Kręciliśmy się pomiędzy wojskowym molo, nabrzeżem ładunkowym i cuchnącą fawelą nie bardzo wiedząc jak pogodzić wygodę z bezpieczeństwem.
Na szczęście podpłynął do nas wojenny kuterek z bardzo sympatycznym i dobrze mówiącym po angielsku oficerem - koleś poradził nam, żebyśmy na chwilkę stanęli przy nabrzeżu, załatwili w capitani podstawowe formalności i czym prędzej przeszli w okolice jednostki i tam stanęli na kotwicy, bo przy nabrzeżu to on nie może nas chronić i w nocy zapewne dzicy z faweli nas zamordują.

Zrobiliśmy tak jak nam radził. Kurcgalopkiem poleciałem z Asią do jednostki wojskowej (na jej terenie znajduje się kapitanat Tumaco), wojacy załatwili nam agenta (a nawet dwóch - jeden za 200 a drugi za 150 USD), piękna Marta Morales (Miss Świata służb mundurowych 2010 :-) ) skserowała wszystkie nasze kwity (w tym m.in certyfikat pomiarowy sekstantu :-) ) i już po trzech godzinkach mogliśmy wrócić na jacht.

Gdy byliśmy w jednostce wojskowej, wszyscy z którymi rozmawialiśmy, gorąco namawiali nas żebyśmy stanęli koło wajennych korabli, bo tylko tam będziemy bezpieczni. Przestawiłem łódkę zgodnie z zaleceniami, miejsce było słabe - silny prąd zrywał kotwicę, pontonem niewygodnie się pływało i nie bardzo można było zostawić go przy wojskowej kei a sennie snujący się przy budce wartowniczej na molo, szeregowy nie wzbudzał nadmiernego zaufania.
Jednak w momencie, gdy płynąca z faweli piroga z pięcioma drabami zbliżyła się do naszej burty w szweja na molo wstąpiło złe - ściągnął karabin, przeładował i w kilku krótkich żołnierskich słowach wytłumaczył dzikim żeby sobie popłynęli w kierunku won. Z wycelowaną w głowę lufą się nie dyskutuje, więc dzicy czym prędzej spełnili prośbę żołnierza :-)

Drugi raz tak szybko - jak uciekające draby - wiosłującego człowieka, zobaczyłem tego samego dnia, a w zasadzie nocy :-) Adaś wpadł na pomysł, że wywiezie cumę i przywiąże ją do jakiegoś drzewa w dżungli porastającej pobliski brzeg.
Na molo był silny reflektor oświetlający Polonusa i okolice, ale dżungla kryła się w mroku.

Adaś popłynął, nie bardzo wiedzieliśmy gdzie jest - lokalizowaliśmy go na podstawie kierunku skąd dobiegały pojedyncze przekleństwa wypowiadane, gdy jakaś gałąź wlazła mu w oko lub nos. W pewnym momencie usłyszeliśmy donośne ŁAAAAA, PIERD&^%LEEEE i z mroku wynurzył się... ponton w stanie bezwypornościowym. Pierwszy raz w życiu widziałem ponton napędzany pagajem w ślizgu, ale ponoć zawsze tak się dzieje, gdy wioślarzowi spadnie na twarz tarantula :-)

Trochę pozwiedzaliśmy Tumaco, zjedliśmy w miarę przyzwoite jedzonko w knajpie na palach, trochę się nasiedzieliśmy w inmigración, bo komputer im się zepsuł, a wieczorem poszliśmy do capitani odebrać ZARPĘ.
Dowódca jednostki, gdy dowiedział się, że planujemy wyjść na noc to się za głowę łapał i silnie nalegał, że ze względu na piractwo powinniśmy zostać do rana a w dzień uciekać na pełne morze poza zasięg murzyńskich piróg.

Być może dlatego, że nie znam hiszpańskiego - nie przekonał mnie ;-) W deszczu, wśród walących raz po raz piorunów i przy narastającym wietrze wybraliśmy kotwicę i poszliśmy w kierunku parku narodowego Isla Gorgona.
Nie wiem czy opowieści o piratach były przesadzone, czy może stan morza i pogoda (lało tak, że stojącej za sterem Żabie wypłukało soczewki kontaktowe :-) ) zniechęciły pirackie łodzie do szlajania się po oceanie - nikt na nas nie napadł, nie było żadnego łupienia, palenia i gwałtów (żeńska cześć załogi ubolewa nad brakiem tego ostatniego do dziś :-) ).

Do Gorgony dotarliśmy przed południem. Mapy i locje niezbyt jasno określają miejsce, w którym jest jakaś cywilizacja tamże. Wlekliśmy się wzdłuż brzegu wypatrując bojek i ewentualnie jakichś zabudowań. W pewnym momencie radio zaskrzeczało i powiedziało, że biała żaglówka (bianco velero) to sobie może stanąć na boi co jest niedaleko i żeby wziąć dużo pieniędzy i pontonem przyjechać na brzeg i przywieźć listę załogi (i oczywiście pasajeros), bo samo stanie na boi jest płatne od głowy.
Wyspa w sumie fajna, taki z lekka karaibski klimacik, ale żeby płacić 35 za boję i 90$ za łażenie wśród różnego pełzającego paskudztwa po ruinach nieczynnego już kryminału (na wyspie przez wiele lat funkcjonowało jedno z cięższych kolumbijskich więzień) to lekka przesada.

Asi udało się wynegocjować, że zapłacimy mniej ale nie będziemy mogli zostać na noc. OK, i tak nie planowaliśmy kiwać się w nocy na boi - o 2000 odsupłaliśmy się i poszliśmy w kierunku ostatniego portu na naszej trasie - Buenaventury.

O Buenaventrze w sieci nic nie można znaleźć. Jedynie krótkie wzmianki, że jest bardzo niebezpiecznie i to wszystko. Przez analogię do Tumaco (załogi ostrzegają, żeby za żadne skarby świata nie przekraczać "Boyas Militares" bez zgłoszenia) stanęliśmy 15 mil przed Buenaventurą, przy pierwszej boi podejściowej i darliśmy się w radio jak kto gupi.
Coś z tą UKFką chyba nie tak, bo nikt się nami nie zainteresował. Po godzinie czekania w upale, powolutku, bojka za bojką - co chwila wołając guardiacostę i port - poszliśmy w głąb zatoki (miasto leży na końcu pietnastomilowego lejka, zatoki będącej także ujściem kilku rzek).

Po kilku milach ktoś odpowiedział na Asi wołanie w narzeczu dorzecza i po kilku minutach pojawiła się motorówka tambylczego Coast Guardu. Bardzo sympatyczni chłopcy zrobili swoje biurokratyczne czary-mary i poprowadzili nas do miasta. Powiedzieli, żeby stanąć w pobliżu molo "zona turistica", bo tam jest w miarę bezpiecznie - jest mnóstwo glin, stacjonują statki pilotowe mające ciągłą łączność z wojskiem i że generalnie będzie nam miło.

Nie powiem, było miło, ale wachta kotwiczna musiała być dwuosobowa, czujna jak ważka, wyposażona w handszpak od windy i rakiety spadochronowe do zdmuchiwania czarnych z łańcucha kotwicznego.

Na następny dzień zatankowaliśmy, przyjechał Jurek Henke, zdałem jacht i... skończył się nasz rejs :-(

Reasumując:
Peru, Ekwador i Kolumbia są fajne, ale nie polecam nikomu żeglugi tam - jeśli się chce zwiedzać te kraje, to lepiej lądem, jeśli chce się żeglować to trzeba zapatrzeć się w duże ilości paliwa - tam po prostu nie wieje, równikowy pas cisz jest równikowym pasem cisz :-) a z globalną cyrkulacją powietrza się nie dyskutuje :-)

Jachty traktowane są identycznie jak frachtowce, biurokracja jest niezwykle długotrwała, kosztowna i wymaga zaangażowania agentów (równie kosztownych). Nie ma infrastruktury - tylko raz (Pto. Lucia, Ekwador) staliśmy przy kei.

Ciężko jest o zaopatrzenie - nawet w dużych supermatketach nie ma żadnych konserwowanych produktów. Nie ma też wędlin - sporadycznie można utrafić na jakieś frykasy typu węgierskie salami po 280 USD za kilogram.
Sery zółte, pakowane próżniowo są podłe. Pasztet sprzedawany w znanych w Polsce "kiełbaskach" jest tak samo smakowity jak sery żółte ;-)
W restauracjach zawsze do mięsa podawany jest ryż, kartofle, juka i platany.
Ceny paliwa są niższe niż w Europie. Najtaniej jest w Ekwadorze z tym, że lokalnie może się trafić stacja paliw sprzedająca ropę w cenie 1 USD/gl dla swoich i 5 USD/gl dla obcokrajowców - władze klubu jachtowego w Pto. Lucia tak ustaliły i zakazały wnoszenia paliwa w kanistrach na teren klubu (w efekcie musieliśmy kupować na lewo, w morzu po 3 USD :-) )

Jakby ktoś coś chciał dopytać, to jestem do dyspozycji :-)


ps. Wklejam kilka zdjęć - niekoniecznie związanych z opisem, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie :-)


Załączniki:
Komentarz: Stacja paliw w Buenaventurze. W Kolumbii duża łatwiej jest znaleźć sprzedawcę marihuany niż paliwa :-)
Oczywiście tankując też byliśmy namawiani do zakupu ziół i białego proszku.

kolumbijski_cpn.jpg
kolumbijski_cpn.jpg [ 46.28 KiB | Przeglądane 5834 razy ]
Komentarz: Port w Buenaventura. Zwróćcie uwagę jak daleko od plaży stoi ten statek :-) Nie wiem jak oni to robią - przechodziliśmy 10 m. od statku, było tam ca. 5 m. pod kilem.
port_buenaventura.jpg
port_buenaventura.jpg [ 83.57 KiB | Przeglądane 5834 razy ]
Komentarz: Polonus na boi u brzegów Isla Gorgona.
na_boi.jpg
na_boi.jpg [ 69.32 KiB | Przeglądane 5834 razy ]
Komentarz: ... bo na leżakach leżały takie, o!
gorgona_lezak.jpg
gorgona_lezak.jpg [ 53.18 KiB | Przeglądane 5834 razy ]
Komentarz: Na Gorgonie był basen ze słodką wodą, ale dziewczyny wolały ocean od basenu i leżaków.
gorgona.jpg
gorgona.jpg [ 65.59 KiB | Przeglądane 5834 razy ]
Komentarz: Po chrzcie równikowym odbyła się rytualna ablucja przerywana przez rekiny (fajnie smyrają ząbkami po nogach ;-) )
rekiny.jpg
rekiny.jpg [ 54.67 KiB | Przeglądane 5834 razy ]
Komentarz: Adaś stanął na dziobie i jako pierwszy z nas przekroczył równik. Następnie wypił kieliszek "napoju własnej produkcji", wybiczował się mokrą cumą i... zaczął nas chrzcić :-)
rownik.jpg
rownik.jpg [ 56.24 KiB | Przeglądane 5834 razy ]
Komentarz: Przy równiku obchodziliśmy Wielkanoc. Pisanki wykonała sekcja medyczna :-)
wielkanoc.jpg
wielkanoc.jpg [ 151.8 KiB | Przeglądane 5834 razy ]
Komentarz: Łodzie przemytnicze zarekwirowane przez wojsko (Tumaco).
przemytnicza.jpg
przemytnicza.jpg [ 66.43 KiB | Przeglądane 5834 razy ]
Komentarz: Wojskowe molo w Tumaco z strzegącym nas szeregowcem.
tumaco_2.jpg
tumaco_2.jpg [ 81.85 KiB | Przeglądane 5834 razy ]
Komentarz: Tuż obok nabrzeża w Tumaco rozciąga się mało bezpieczna fawela.
tumaco_1.jpg
tumaco_1.jpg [ 41.43 KiB | Przeglądane 5834 razy ]

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa

Za ten post autor Maar otrzymał podziękowania - 5: -O-, JoEve, Magister, peppino, sushika
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 5 maja 2012, o 12:15 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 lip 2009, o 20:59
Posty: 4269
Podziękował : 94
Otrzymał podziękowań: 172
Uprawnienia żeglarskie: jsm, msm
szczerze po obejrzeniu zdjęć ciśnie mi się tylko jedno stwierdzenie- ale tam syf!:P już przeszło mi zazdroszczenie wam tego waszego rejsu... robale na leżakach... fuuuuuj!


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 5 maja 2012, o 12:47 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 lip 2011, o 16:41
Posty: 135
Podziękował : 31
Otrzymał podziękowań: 8
Uprawnienia żeglarskie: zeglarz
Marek wybrał specjalnie takie zdjęcia do zobrazowania kwestii cumowania i infrastruktury żeglarskiej, bo sam też robił takie, że jak na nie teraz patrze - to mam tylko jedną myśl: wracać, wracać szybko i jeszcze się nacieszyć i napodziwiać (dotyczy przede wszystkim Ekwadoru).
To po prostu nie są kraje do zwiedzania z jachtu, ale do zwiedzania i poznawania kompletnie innego świata - jak najbardziej!

_________________
----
pzdr
żaba
danuta tyrowicz

Milczenie to przyjaciel, który nigdy nie zdradza.
Konfucjusz


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 6 maja 2012, o 00:40 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 14 cze 2009, o 07:49
Posty: 4953
Lokalizacja: 50°1'N 22°3'E
Podziękował : 191
Otrzymał podziękowań: 114
Uprawnienia żeglarskie: kiper patentowany
A zdjęcie tej tambylczej piękności, w mundurze lub bez... to kiedy zobaczymy?! :roll:

_________________
Słаwek vel Wąski
"Mаrynаrz powinien być chlujny i mrаwy..."


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 6 maja 2012, o 08:09 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 8 paź 2008, o 20:15
Posty: 7584
Lokalizacja: Poznań
Podziękował : 452
Otrzymał podziękowań: 942
Uprawnienia żeglarskie: wystarczające
Świetna relacja. Wydawało mi się, że brazylijska biurokracja, to szczyt. Okazuje się, że mały pikuś. I do tego ta brazylijska jest gratis

_________________
Żeglarstwo polega na tym, że pływając całe życie i będąc starym i schorowanym człowiekiem, nigdzie nie dopłynąć.
Krzysztof Chałupczak


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 6 maja 2012, o 12:53 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17565
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
SlaWasII napisał(a):
A zdjęcie tej tambylczej piękności, w mundurze lub bez... to kiedy zobaczymy?!
Nigdy :-( Oni mieli jakiegoś niezrozumiałego focha w kierunku robienia zdjęć na terenie jednostki wojskowej ;-)

ps. Oprócz Marty chciałem sfotografować z bliska taką dziwną przemytniczą łódkę, widoczną na fotce - przemytnicza.jpg. Prawie mi aparat zabrali! Pół godziny przeglądali zdjęcia na karcie :-(
BTW to chyba jakaś lokalna technologia stealth? Po prawej stronie zdjęcia widać kawałek drugiej takiej łódki o podobnej konstrukcji - odwróconą pokładem w kierunku obiektywu. Wszystkie bambetle są oblaminowane (łącznie z wydechem i widocznymi pod laminatem tłumikami). Nadbudówka jest nieproporcjonalnie mała a okna mają pokrywy (blindklapy?) z laminatu.
Może w tym laminacie jest coś pochłaniającego fale radiowe? Nie wiem.
Nikt nie chciał na ten temat gadać.

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 21 maja 2012, o 12:34 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17565
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
Rozmawiałem z Radziem Saniewskim (prowadził etap z Chile do Peru) o jego powrocie do kraju.

Na lotnisku w Limie zabrali mu (kazali wykręcić) nabój CO2 w kamizelce pneumatycznej.
Na nic się zdały prośby i groźby, powoływanie się na IATA Dangerous Goods Regulations, tudzież pokazywanie wydrukowanego "zapewnienia producenta" o możliwości przewozu.
Zabrali i już.

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 24 maja 2012, o 11:00 

Dołączył(a): 2 mar 2011, o 11:08
Posty: 1314
Lokalizacja: Wrocław
Podziękował : 142
Otrzymał podziękowań: 90
Uprawnienia żeglarskie: k.j.bałtycki
Maar napisał(a):
Na lotnisku w Limie zabrali mu (kazali wykręcić) nabój CO2 w kamizelce pneumatycznej.

Zapytaj czy przewoził go w bagażu rejestrowym, czy podręcznym. To jest ważne.

_________________
Pozdrawiam
Roman


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 24 maja 2012, o 11:14 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 21 kwi 2006, o 11:31
Posty: 17565
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował : 2354
Otrzymał podziękowań: 3697
Uprawnienia żeglarskie: ***** ***
Oczywiście, że w rejestrowym.

_________________
Pozdrawiam,
Marek Grzywa


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 24 maja 2012, o 14:50 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 maja 2008, o 17:28
Posty: 2058
Lokalizacja: Nowa Zelandia
Podziękował : 779
Otrzymał podziękowań: 1679
Uprawnienia żeglarskie: nie posiadam
Takie rejsy pamięta się długo. Te niekoniecznie leżące na szlakach żeglarskich kraje, zawsze zakasują dziwnymi procedurami i lokalną biurokracją.
Maar napisał(a):
Jachty traktowane są identycznie jak frachtowce, biurokracja jest niezwykle długotrwała, kosztowna i wymaga zaangażowania agentów (równie kosztownych). Nie ma infrastruktury - tylko raz (Pto. Lucia, Ekwador) staliśmy przy kei.

Warto pomyśleć o drukarce na jachcie, po to aby mieć możliwość drukowania w dowolnej ilości, listy załogi z informacjami oczekiwanymi przez lokalnych urzędników. Duża ilość kserówek paszportów załatwia resztę. Ktoś z mojej załogi dorzucił kiedyś: drukarkę kolorową - będziemy drukować crew listy ze zdjęciami.

_________________
Marek (dawniej Jeanneau - wszystko się kiedyś kończy)
Czas ruszać. www.newkate.com


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 13 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 21 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
cron
[ Index Sitemap ]
Łódź motorowa | Frezowanie modeli 3D | Stocznia jachtowa | Nexo yachts | Łodzie wędkarskie Barti | Szkolenia żeglarskie i rejsy NATANGO
Olej do drewna | SAJ | Wypadki jachtów | Marek Tereszewski dookoła świata | Projektowanie graficzne


Wszystkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment serwisu "forum.zegluj.net" ani jego archiwum
nie może być wykorzystany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody właściciela forum.żegluj.net
Copyright © by forum.żegluj.net


Nasze forum wykorzystuje ciasteczka do przechowywania informacji o logowaniu. Ciasteczka umożliwiają automatyczne zalogowanie.
Jeżeli nie chcesz korzystać z cookies, wyłącz je w swojej przeglądarce.



POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL