Forum Żeglarskie

Zarejestruj | Zaloguj

Teraz jest 4 lip 2025, o 13:09




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 24 ] 
Autor Wiadomość
 Tytuł: RZESZOWIAK 2015
PostNapisane: 23 maja 2015, o 06:13 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
PROLOG

Jacht skacze na fali , unosi wysoko dziób do góry i prawie staje w miejscu . Potem leniwie powraca do poziomu i zaczyna odrabiać straconą prędkość. Chwilę trwa , zanim trochę się rozpędzi, ale sytuacja znów się powtarza – dziób do góry, prędkość w dół, a pozycja constans. Tylko silnik rechota miarowo, jakby chciał przypomnieć – spokojnie frajerzy, wszystko zależy ode mnie, a czasu i tak nie zatrzymacie. Wszystko płynie….

Niby ma rację, ale ten wysoko unoszący się dziób to moja wina – achterpik załadowany do granic możliwości , a w dziobie pusto. Nie ma czym zrównoważyć masy zapasowych żagli, zwojów lin, butli z gazem, a przede wszystkim cholernie ciężkich pakunków zawierających żywnościowe zapasy na kilka późniejszych etapów. Kiedy załoga dociąży koje dziobowe i mesę, jacht osiągnie swoją normalną, zrównoważoną pozycję. Ale teraz nie jest jeszcze normalnie – to początek maja , zimno i mokro, a na pokładzie zaledwie czterech desperatów. I jak zawsze – brak czasu.

Trzy tygodnie pod rząd jeździłem z Rzeszowa do Gdańska, aby przygotować jacht do sezonu - zdążyć z malowaniem, wodowaniem , przeglądem PRS, zakupem wyposażenia i tysiącem innych drobnych, ale niezbędnych spraw. Z tych nielicznych, którzy jeździli razem ze mną, teraz jest tylko Rysiek. Tyle lat pracował przy jachcie i dopiero teraz zdecydował - płynę! Pierwszy raz na morzu – wszystko nowe i obce , a nad tym wszystkim zasadnicze pytanie – będę rzygał, czy nie ? Trzyma się dzielnie, choć na pierwszy raz mógł lepiej wybrać – jakaś ciepła Chorwacja, lub Grecja , albo chociaż lipiec lub sierpień .

Więc idziemy wolno pod 27 węzłowy wiatr i krótką, stroma falę. Cel niby blisko – widać go , bo przejrzystość niezła, ale przybliżać jakoś się nie chce. Ani postawić żagli - bo halsowanie i tak będzie trwało dłużej, ani zwiększyć obrotów – bo da to tylko pół węzła. Po raz kolejny należy przyjąć lekcję, że żeglarstwo to głównie uporczywe trzymanie kursu , cierpliwość i pokora. A człowiek ciągle myśli, że jest inaczej… Po raz kolejny godzimy się więc z tym naturalnym prawem .

Przezornie jednak, dzwonię do obsługi stacji paliwowej z prośbą jak przed rokiem – nie zamykajcie jeszcze , spróbujemy zdążyć. Bliżej brzegu woda się wygładza i wiatr trochę łagodnieje – wzrasta prędkość , a pierwsze napięcie w tym sezonie powoli odpuszcza. Spokojnie wchodzimy do mariny i gładko cumujemy przed dystrybutorem dziesięć minut przed zamknięciem stacji. Rzeszowiak połyka kilkaset litrów ropy , a ja notuję w dzienniku pierwszy odwiedzany port – Gdynia. W rubryce „dokąd”, jak zawsze, nie piszę nic…


Załączniki:
gotowy do drogi.jpg
gotowy do drogi.jpg [ 144.48 KiB | Przeglądane 10125 razy ]
w przestworzach.jpg
w przestworzach.jpg [ 183.02 KiB | Przeglądane 10125 razy ]

_________________
Bogdan

Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 6: Były user, cinas, Janna, SiliconMind, SQ1, Waldi_L_N
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 31 maja 2015, o 01:49 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
ETAP 1 -
Karty rozdaje Morze

Jeszcze ostatnia prognoza pogody , sprawdzenie dokumentów , pożegnalny telefon i – płyniemy. Dwanaście dni przed nami , w planach niewiele przystanków , za to wiele mil. Port docelowy – Londyn. Ale w dzienniku – pusto.

Na początku wieje słabo, więc silnik , ale zaraz pada pytanie o żagle. Zawsze tak samo ! Przecież żeglarstwo to żagle, a silnik tylko do wchodzenia do portów. Jasne ! Więc stawiamy wszystko – grot, bezan, genua. Najlepszy byłby spinaker , ale zapada zmierzch i trudno uczyć się tej trochę uciążliwej procedury już teraz. Światła Gdyni towarzyszą nam długo, potem topnieją wolno, a ich miejsce zajmuje latarnia na Helu. Noc jest ciemna , chmury przykryły księżyc i gwiazdy. Gdyby nie regularne błyski latarni byłoby jak na Solinie, gdy w zupełnej ciszy mijasz brzeg bardziej wyczuwalny niż widoczny. Lekka bryza łatwo popycha Omegę, lub Sasankę , która sunie po tafli jeziora przy cichym akompaniamencie rozcinanej dziobem fali. Plusk wody i cisza wokół - podobne, lecz Rzeszowiak to nie Omega . Posuwa się wolno do przodu, opornie odkłada pierwsze mile. Ale daje posmakować czaru ciszy, przestrzeni i żagli !

Z konieczności wachty będą trochę kulawe – Piotrek i Marek w jednej , Rysiek nowicjusz i ja w drugiej. Trzeciej brak. Chyba nie pośpię w tym rejsie … Gdy pierwsza wachta zeszła pod pokład, Rysiek odbiera pierwszą lekcję morskiego sterowania. Myli koło z rumplem , gubi światła pław i statków, goni wskazówkę kompasu - jacht zatacza dziwaczne zakola, czasem wyjdzie nieplanowany zwrot , czasem załopoczą oklapnięte żagle. Ale ma zapał i chce wiedzieć wszystko – choć nie wie jeszcze , że już jutro sam jeden będzie stał przy sterze pośrodku nocy i statków, kierując prawie dwudziestotonowym jachtem. Pod dyskretną kontrolą, ale jednak…

Cierpliwości wystarcza mi na trzy godziny , czar też się już obył, więc zrzucamy żagle i odpalamy silnik. Od teraz musimy robić przynajmniej cztery węzły, jeśli mamy dopłynąć tam gdzie zamierzamy. Wymyśliłem, że najpierw zajdziemy do Stralsundu, bo nigdy tam nie byłem , a z mapy i opisów wychodzi, że to miasto warto odwiedzić. Pogoda nawet pomaga – przez cały Bałtyk na zmianę jest tak : w nocy bajdewind pozwalający trzymać zachodni kurs, nad ranem wiatr zdycha, zaczyna padać, czasem grzmieć i łyskać. Wtedy idziemy na silniku pokonując rozbujaną falę , za to w nocy nadrabiamy straty w cudownym baksztagu. Dziwna regularność związana z częstymi niżami przesuwającymi się na północny wschód. Gdybym tej regularności zaufał, dotarłbym prosto do wejścia pomiędzy Rugię i stały ląd, ale niezbyt wielkie przebiegi dobowe skłoniły nas do zrezygnowania z kluczenia wąskim kanałem i obrania drogi wokół wyspy. Pierwszy z planowanych portów odpłynął w siną dal, a za karę dostaliśmy silnikową bujankę pod stromą falę przy trawersowaniu Arkony.

Pocieszałem się myślą, że w nocy nadrobimy stracony czas , co się faktycznie spełniło – przed Kanałem Kilońskim zameldowaliśmy się w planowanym czasie. Okupione to zostało kilkugodzinną mordęgą pod trzydziestopięciowęzłowy wiatr przez Zatokę Kilońską , gdzie złapała nas potężna burza. Gdyby nie osłona lądu, który nie dał wypiętrzyć się fali, trwałoby to zapewne do samego rana. A tak, przekimaliśmy w spokoju cztery godziny w British Kieler Yacht Club w Holtenau, gdzie na własną prośbę daliśmy się obciążyć kosztami pełnego dziennego postoju nie mając ani prysznica, ani toalety, ani prądu. Nikt nam nie powie , że Polak niehonorowy ! Nabraliśmy jednak przeświadczenia , że Angol chyba tak. Na razie może tylko ten niemiecki, o tych rdzennych przekonamy się później.

Wstajemy o czwartej , o brzasku meldujemy się na śluzie. Każą nam czekać dranie , przepychają jakieś wielkie kontenerowce. Wreszcie wpływamy po dwóch godzinach bujania się tam i z powrotem. Niedostatki krótkiego i drogiego spania rekompensuje nam Kanał – wieje co prawda pod włos, ale woda gładka , widoki miłe , słoneczko grzeje mocno , przyjaźnie machają nam niemieccy emeryci tłumnie spacerujący i biegający wzdłuż pięknie zagospodarowanych nabrzeży. Co jakiś czas widać gromadę kamperów , choć to dopiero początek maja. Porównania nasuwają się same. Kudy naszym emerytom do tych tutaj luzaków ? Z okna pobliskiego domu macha do nas śliczna dziewczyna – czystą polszczyzną woła :dzień dobry, dzień dobry!!!. Od razu lżej – macie fajne emerytury, bracia Niemcy, ale fajne siostry to mamy my.

Mijamy statki małe i ogromne , w poprzek co chwila chodzą promy. Jakiś kontenerowiec , wielki jak wieżowiec, odbił ze swojej strony i wyraźnie wali prosto na nas. Kleimy się do brzegu , prawie ocierając się o jego burtę. Acha, płytko ma tutaj , szuka drogi. Inny nie dał rady. Stoi bezradny młócąc śrubami wstecz, a holownik ciągnie go do tyłu , naprężając linę jak strunę. Kto by pomyślał ?

Droga przez kanał trwa cały dzień, chcemy zdążyć na wysoką wodę , aby z odpływem wyrwać się z ujścia Elby. Słoneczna pogoda w jednej chwili zamienia się w ciemną , huczącą, wyjącą zawieruchę . Wieje czterdzieści węzłów w dziób , widać niedaleko ścianę deszczu. Pierwsze krople dopadają nas w główkach mariny usadowionej u wrót śluzy. Z marszu cumujemy wzdłuż pontonu i chowamy się pod pokład . Zadyma trwa cały wieczór , najświeższe prognozy kiepściutkie – wiatr W i NW , 6-7. No cóż , wreszcie odpoczniemy, wymyślimy nową prawą pozycję , w miejsce tej, która powstała z żarówki owiniętej zieloną częścią litewskiej flagi. Rano w sklepie kupujemy dziecinną pompkę na wodę i 10 cm zielonego węża. Rysiek robi z tego szczelną lampę nawigacyjną, a prawidłowy sektor świecenia zapewnia osłona z czarnej taśmy izolacyjnej. A tamta miała być wieczna …

Kilka jachtów schroniło się w porcie , nikt nie ma ochoty wychodzić z Kanału. Zostać tu drugą dobę ? Za nic. Razem z nami zabiera się tylko norweskie małżeństwo na niewielkim jachcie, płyną do Cuxhaven. Z konieczności zajdziemy tam i my , choć w planach tego nie było. Do mariny wchodzimy kilka minut przed zmrokiem. Prąd rzeki ma tu 5 węzłów , w główki wchodzimy dziwacznie , bokiem do wejścia. Dobrze, że jeszcze nie zaczął się przypływ , byłaby jazda. A w nocy byłoby jeszcze ciekawiej. Mijane po drodze miejsca nienaturalnie rozbujanej wody dają namiastkę tego, jak może wyglądać mieszanka prądu rzeki, wiatru i pływu w nieodpowiedniej fazie. Locja kategorycznie zakazuje żeglowania w takich warunkach. Czekamy więc kilka godzin i opuszczamy marinę z kolejnym odpływem.

Na Helgoland nie pójdziemy, bo właśnie stamtąd wieje, a czasu mało. To już drugi z planowanych portów rozpływa się w niebycie , ale cel nadrzędny – dopłynąć do Londynu, wydaje się być niezagrożony. W ciągu dnia warunki niezłe – po południu wieje równo ze wschodu , długo niesiemy spinaker. Zdejmujemy go już po zmierzchu , gdy mijamy kilkumilową farmę wiatraków na granicy niemiecko – holenderskiej. Po tych manewrach mam zamiar wymienić flagi wciągane pod prawy saling. Szukam holenderskiej – są wszystkie inne , ale ta zniknęła. Rzeszowiak nigdy w Holandii nie był , więc nie zginęła, może komuś się spodobała? Niemiecka zostaje więc na swoim miejscu , w myśl kiepskiej zasady „lepsza taka niż żadna”. W nocy i tak nie widać. A jutro wejdziemy do West – Terschelling, to się kupi odpowiednią i po krzyku.

Ale jutro realizowało nasz plan tylko do szóstej, później przestało. Wiatr zaczął skręcać na południe a zaraz potem na zachód. Tężejąc przy tym do regularnej siódemki. Fala szybko się podniosła i tłukła niemiłosiernie. Trzeba było zredukować żagle i skorygować kurs. O dziewiątej wpadliśmy w swoistą pułapkę na wysokości prześwitu pomiędzy dwiema wyspami . Prawy hals wiódł nieuchronnie w stronę płycizn wyspy Ameland , lewy wywalał nas wprost w TSS pełny statków wymagających ustąpienia drogi, a do tego przecinania toru prostopadle do osi. Obydwa warianty nie w kierunku , przy mizernej prędkości i wysokiej częstotliwości obijaniu nielicznej załogi. Pozostawał wąski pas o szerokości półtorej mili pomiędzy tymi skrajniami. To może na silniku w prawidłowym kierunku, za to idealnie pod wiatr i falę ?

Spróbowano wszystkich wariantów , oraz ich możliwych kombinacji , policzono potrzebny czas , wzięto poprawkę na bezsens katowania tak silnika , jak i załogi. Rozważono możliwość wpłynięcia między wyspy i przeczekania tam na kotwicy do poprawy warunków, czyli minimum doby. Na koniec , z bólem serca, podjęto decyzję o zawinięciu do najbliższego z możliwych bezpiecznych portów, tj. niemieckiego Borkum, odległego od aktualnej pozycji o czterdzieści mil … na wschód. Wykres osiągnięć z ostatnich kilku godzin walki w postaci prawie równoległych kresek zdawał się potwierdzać słuszność decyzji.
Na maszcie pozostała genua nieco tylko zredukowana. Szalona jazda z wiatrem i falą z prędkością ponad 8 węzłów słodziła gorycz porażki. A było tak blisko… Znajoma farma wiatraków szybko rosła w oczach , drugi z nieplanowanych portów stawał się rzeczywistością. Niemiecka flaga pod salingiem łopotała jak szalona śmiejąc się ze mnie w bezczelny sposób - trzeba mnie było stąd zdjąć , mniej więcej w tym miejscu ,ale wczoraj…

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 6: mdados, Milena, nauaag, Sajmon, SKoper, SQ1
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 2 cze 2015, o 20:52 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Kilka fotek


Załączniki:
na logu osiem i pół.JPG
na logu osiem i pół.JPG [ 218.2 KiB | Przeglądane 9823 razy ]
w Kanale.JPG
w Kanale.JPG [ 197.04 KiB | Przeglądane 9823 razy ]
trwała prowizorka.JPG
trwała prowizorka.JPG [ 223.89 KiB | Przeglądane 9823 razy ]
nie uciekniemy.JPG
nie uciekniemy.JPG [ 215.21 KiB | Przeglądane 9823 razy ]

_________________
Bogdan
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 3 cze 2015, o 20:35 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 9 paź 2011, o 14:32
Posty: 458
Lokalizacja: Gdańsk
Podziękował : 284
Otrzymał podziękowań: 203
Uprawnienia żeglarskie: nie podano
jaki bieluśki ten Rzeszowiak… pamiętam go jakby trochę…ciemniejszego :) Ale sentyment i tak pozostaje


Załączniki:
rzeszowiak 2011.jpg
rzeszowiak 2011.jpg [ 262.89 KiB | Przeglądane 9745 razy ]

Za ten post autor Milena otrzymał podziękowanie od: Kurczak
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 4 cze 2015, o 10:37 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Milena napisał(a):
jaki bieluśki ten Rzeszowiak…


Na początku sezonu zawsze jest bieluśki, potem jest gorzej. Taki urok stali. A ten pokład z tyłu za Markiem , to malowałem już w morzu, dzień przed zrobieniem tego zdjęcia. Wtedy akurat nie wiało...
A swoją drogą fajnie , że sentyment pozostał . Może znowu nim popłyniesz ;)

_________________
Bogdan


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 5 cze 2015, o 05:28 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
ETAP 1
cd


Mijamy stado dziwacznych, wielkich statków stojących na redzie, kilkadziesiąt metrów od ich dziobów. Pomimo ich bezruchu ta bliskość przy naszej sporej prędkości robi wrażenie. Gdyby były w drodze , dolne części naszych sztormiaków zapewne zmieniłyby kolor, ale teraz dostajemy od nich pozdrowienia na radiu : „Rcecowiak best wishes and good winds”.

Podejście do portu w dwóch wariantach. Oznakowane dla dużych statków , głębokość 10-12 m , ale trzeba iść dużym łukiem, potem podchodzić lekko pod wiatr. Godzina, dwie dłużej. Drugie prawie po prostej , z wiatrem, prosto w główki, których jeszcze nie widać. Ale tam na mojej mapie szaro – czort wie jak głęboko. Więc którędy ? Dołożymy drogi, pójdziemy naokoło, nawet jeśli wchodzić trzeba będzie po omacku. Przed portem długi kanał – z jednej strony podwodna zapora przeciw przybojowi , z drugiej groźne płycizny, na których łamie się fala. Miejsca niby dość , ale steruję z najwyższą uwagą. Na wszelki wypadek kawałek genui wciąż pracuje , z nią jacht bardziej słucha steru na skotłowanej wodzie odpływu walczącej z mocnym przeciwnym wiatrem. Z szumem wjeżdżamy do basenu portowego dziwiąc się spokojowi panującemu w jego wnętrzu. Rwąca rzeka odpływu zostaje za główkami, wiatr przelatuje górą , wszystko się stabilizuje.

Port jest oddalony od Borkum o dziesięć kilometrów. Nazajutrz jedziemy do miasta – kurort żyje swoim rytmem . Mamy z dziećmi, chłopcy z dziewczynami, sklepy z pamiątkami i ciastka z kremem. Jakoś nie pasujemy do tego spokojnego krajobrazu kafejek i sklepików, dorożek wożących turystów. Zamiast spacerować uliczkami od razu idziemy w stronę plaży – jak tam jest teraz, czy już można wychodzić ? Dopiero stamtąd zwiewaliśmy, a już coś człowieka ciągnie z powrotem. To nie może być normalne…

Jeszcze morze rozhukane, ale z kolejnym odpływem wychodzimy. Na silniku przebijamy się przez płycizny, po kilku godzinach stawiamy żagle, które ciągną nas na zachód. Trzeci raz oglądamy znajome wiatraki, którym trochę bałwochwalczo rzucam na pożegnanie – w tym rejsie już się więcej nie zobaczymy! Nad ranem osiągamy pozycję , z której zaczynaliśmy odwrót i … spokojny półwiatr nagle przechodzi w ostry bajdewind. A było się odgrażać? Powoli posuwamy się jednak do przodu , ale wyliczenia dają mało optymistyczny wynik. Trzeba zapomnieć o West-Tershelling. Trzeci z planowanych portów nie zostanie zrealizowany, a wraz z nim przynajmniej jeszcze Hoorn i Amsterdam. Być może łatwiej byłoby płynąć za osłoną wysp, ale droga wśród płycizn i czekanie na odpowiednie warunki na śluzach nie dają szansy na zmieszczenie się w czasie. Idziemy prosto na Londyn !

Prosto na Londyn idziemy jeszcze tylko do południa. Potem wiatr zaczyna wiać prosto od Londynu i jak się później okaże, tak będzie już do końca rejsu. Dodatkowe atrakcje zapewnia samo miejsce, w którym aktualnie się znajdujemy. Po lewej – wyspy , po prawej TSSy przynajmniej trzy, jedno duże ich skrzyżowanie, oraz obszar zamknięty, na którym posadowiła się kolejna farma wiatraków. Jak patrzysz na mapę, to ci się wydaje, że nie ma się jak prześlizgać. A tu jeszcze wiatr prosto w mordę i znowu zaczyna gwizdać. Ja pierdziu…

Kombinujemy – raz żagle, raz silnik, raz żagle razy silnik, raz prawy, raz lewy , raz chleb razowy z razem, znaczy z ryżem z puszki szczecińskiego paprykarzu. Dawniej to był paprykarz, nie to co teraz – jakiś chiński ryż chyba domieszują, bandyci . Dałbym ich tutaj niech płyną razem z tymi swoimi puszkami – do Szczecina chyba, bo do Londynu to nijak nie idzie. Nawet ten tam czerwony kurdupel, przynajmniej dwie mile od ziejącej ogniem platformy , a on już wali do nas , żebyśmy czasem się zbytnio nie przybliżyli. Dobrze chociaż , że kursu nie każe zmieniać, bo … potwierdziłbym grzecznie i zmienił kurs : jak najbardziej, ależ oczywiście, proszę bardzo, przepraszam, bo my tak trochę niechcący, wiatr nie sprzyja … Postał, poczekał, dał przepłynąć i odjechał. Ludzki jakiś pan ochroniarz szybów wiertniczych naftowych.

Na horyzoncie już następna , ale ta ogniem nie wali. Na razie my walimy prosto na nią , nie ma wyjścia - to najrozsądniejszy kierunek z możliwych, z których wszystkie są mało rozsądne. O zmroku mijamy słup z małym kioskiem wystający ze środka morza , wyjący i błyskający jak wszyscy diabli. Dopóki nikt nie zacznie strzelać kursu nie zmienimy, niech się dzieje co chce. Nikt nie strzelał ,bo w kiosku nie było żywego ducha. Do rana szliśmy wzdłuż kolejnego toru, a o świcie przecięliśmy go jak najbardziej prawidłowo, bo ruch był jak na Marszałkowskiej.

A wiatr dmie równo swoje , z SW , od Londynu. Powolutku realnym stawało się to, co zdarzyć się nie miało i nie mogło. Jeszcze czasu niby sporo, nawet pod ten uparty wiatr. Mile wolno, bo wolno, ale jednak ubywają. Jeszcze się łudzę, jeszcze planuję, jeszcze mi się wydaje. Ale naga prawda wyłazi z wora. Od północy do Londynu na jednym pływie nie wejdziesz. Musisz iść skokami , trzymając się oznakowanych torów, czekając w niekorzystnych miejscach. No pewnie nie każdy, ale ja w najmniejszym stopniu nie czuję się w stanie iść inaczej. Może tubylcy? Pójdziemy więc do Lowstoft , skąd, jeśli wiatr się zmieni, będzie jeszcze ostatnia szansa dotarcia w głąb Tamizy.

Ale wiatr się nie zmienił ani dzisiaj , ani w następny dzień, gdy staliśmy w porcie słuchając świszczenia want. Samo dojście do tego portu to prawie oddzielna historia. Prądy, pływy i płycizny, przeciwny wiatr, słońce i deszcz na zmianę – wszystko na raz. Nawet jakiś ptaszek podobny do jaskółki, ratował się naszym pokładem, gdy wymieciony wiatrem od lądu nie miał siły do niego wrócić. Wleciał od razu pod szpryc budę, usiadł na skraju zejściówki, nie zważając na naszą obecność. Odpoczywał, odlatywał i wracał z dziesięć razy , aż uznał że jest gotów i odfrunął na dobre. Mam nadzieję, że dotarł do brzegu. Ostatni z naszych nieplanowanych portów byłby bowiem dla niego portem zbawienia. A to już wystarczający powód do uznania za sukces rejsu , w którym jacht nie zaszedł do żadnego z portów planowanych.

Tak sobie filozoficznie myślę. Cóż , to Morze rozdaje karty. Jeśli czasem da ci szczęśliwą, nie przypisuj tego sobie. Bo następnym razem może nie dać i wiatr będzie wiał cały czas prosto od Londynu…

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 7: Micubiszi, nauaag, sailhorse, Sajmon, SKoper, SQ1, WhiteWhale
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 14 cze 2015, o 11:01 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Trasa etapu 1


Załączniki:
ETAP 1.jpg
ETAP 1.jpg [ 189.81 KiB | Przeglądane 9440 razy ]

_________________
Bogdan
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 5 sie 2015, o 23:52 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
ETAP 5
Dookoła Szkocji

Taksówka podskakuje na wybojach drogi , a wraz z nią dziewięć ciał trochę już wymęczonych podróżą. Dwa podskakują bardziej , bo podłoga na której są posadowione jest jednak twardsza od nadprutych siedzeń. Irlandczyk John jak ulał pasuje do wizerunku taxi drajwera z Dublina. Niewysoki, okrągła buzia w okularkach , piszczący głosik i podpocony podkoszulek. Nigdy nie widziałem taksówkarza w Dublinie, ale na pewno prawdziwy irlandzki taksówkarz wygląda właśnie jak on.Starawy Nissan raźno pruje w kierunku centrum , choć John nie wie jeszcze dokąd ma dojechać.

John jeździ po Dublinie od pięciu lat, ale do mariny jeszcze nikogo nie woził. Zresztą w Dublinie żadnej mariny nie ma , ale skoro się upieramy , to jedzie do przodu.Tylko ci na podłodze trochę niżej , bo Nissan w papierach ma siedem osób, a mandaty niewąskie. Ale lubi Polskę, nawet był w Stetinie, dawno co prawda, ale zawsze. Irlandia to piękny kraj , po cholerę chcecie płynąć do Szkocji , tam nie ma nic…

Żebym to ja wiedział, John, po co nam Szkocja. Prawdziwa jest tylko jedna odpowiedź – tam jeszcze nas nie było. Może jeszcze ten Pentland, który siedzi mi w głowie od pierwszej przeczytanej książki. Płynęli przez tą cieśninę najwięksi, niektórzy dostawali za nią Rejs Roku. Czy w ogóle ona jest do sforsowania? John, przyjacielu, spróbujemy i my , a jeśli wrócimy żywi, to przyjedź po nas swoim poczciwym Nissanem za dwa tygodnie w to samo miejsce.

Nissan odjechał, a my stanęliśmy przed zamkniętą na cztery spusty zakratowaną bramą przegradzającą ruchomy pomost. O drugiej w nocy nie ma tu żywego ducha , telefon z tabliczki informacyjnej nie odpowiada , a wołanie w kierunku uśpionych jachtów nie wzrusza nawet pająków uczepionych krat i lin. To co , mamy tu do rana kiblować , sto metrów od kiwającego się miarowo Rzeszowiaka ? Olka , dziewczyno z Hiszpanii , której jeszcze nikt z nas na oczy nie widział , śpisz tam spokojnie, wyłączyłaś telefon, nie czuwasz !!?? Jutro, ani chybi, zawiśniesz na rei, szykuj się niebogo… Szukamy możliwości przejścia pod pomostem, podpłynięcia jakimś "pożyczonym" pontonem , wszystko na nic. Święty dobija nas swoim spokojem – w mailu odszukuje stopkę z hiszpańskim numerem Oli i po chwili brama się otwiera – czekam i czekam , a was nie ma i nie ma.Ładujemy tobołki na pokład , szybki podział koi , łyk herbaty i wychodzimy z marszu, o czwartej. Kto nie musi , idzie spać , wachta na pokład , silnik pracuje równo, zadowolony z coraz szybszego prądu odpływu, który wraz z nurtem rzeki i tężejącym wiatrem popycha nas w kierunku otwartego morza. Potem stawiamy żagle,milknie silnik. Topnieją światła miasta , słychać tylko wiatr i szum fal unoszących jacht.

Czas się zatrzymał kolejny raz , te same gwiazdy otoczyły Rzeszowiaka świetlistym kręgiem. Cóż trzeba człowiekowi, aby poczuł się wolnym i szczęśliwym? Płyń nasz jachcie w mrok nocy , wietrze wiej , szum wodo. Trwaj chwilo taka sama jak zawsze, a jednak wciąż nowa i inna. Pryśnie czar wraz z pierwszym brzaskiem, słońce rozpocznie nowy rytm , obudzą się głowy pod pokładem ciekawe życia i świata. Rejs rozpoczęty, płyniemy do Szkocji , na Pentland. W końcu jakie to ma znaczenie gdzie płyniesz? Może właśnie teraz John przewiózł ostatniego tej nocy klienta i sączy powoli piwo oparłszy łokcie na masce swojej taksówki. Patrzy w te same gwiazdy i widzi w nich swoje myśli – jak piękna jest Irlandia i jak niezawodny jest stary poczciwy Nissan. Może wcale nie jest ważne czy w ogóle gdziekolwiek płyniesz, może wystarczy widzieć roziskrzone gwiazdy nad głową i wierzyć, że świecą tylko dla ciebie ? Płyń jachcie w dal , niech czar trwa, do Szkocji i tak dopłyniemy.

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowanie od: nauaag
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 9 sie 2015, o 00:21 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Czar szybko pryska, nawet nie czeka poranka. Huśtawka coraz większa,a mocny, zachodni wiatr wypełnia zarefowane żagle . Na pełnym morzu wieje szóstka , czuć wyraźnie wpływ prądu dodającego frajerskie węzły. Wymarzona jazda.

Trochę szkoda korzystnych warunków, ale chcemy zobaczyć Irlandię z bliska , wchodzimy więc do ukrytego za skałą porciku w Ardglass. Płyciutko, bo woda niska – cumujemy na skraju zewnętrznego pomostu, prawie dotykając dna. Wysypujemy się na wysoki brzeg, nasze czerwone polary wyraźnie widać na tle żółtych budynków miasteczka. Od pierwszych chwil doceniamy trafny wybór rejsowego gadżetu – polary skutecznie chronią przed zimnym wiatrem, nikogo nie trzeba namawiać do ich ubrania.

Ardglass niczym szczególnym nie zachwyca, typowa miejscowość , schludna i zadbana ,ale trochę pustawa. Przemykamy przez uliczki i po dokonaniu niezbędnych zakupów – w drogę. Ostanie jachty wchodzą z przypływem , a my jak zwykle – odwrotnie. Teraz pod prąd , ale wiatr dobrze trzyma, więc prędkość przyzwoita. Światła Belfastu zostają po lewej burcie – zostawiamy go na deser , mając nadzieję, że czasu wystarczy.

Apetyty jak zwykle duże, ale też jak zwykle – mało czasu. Na razie idzie dobrze, wiatr sprzyja , pogoda nienajgorsza, pływy wykorzystane , humory dopisują. Ktoś tam co prawda dogaduje się z Neptunem co do ilości i jakości daniny , ale ogólnie – ok. Pogorszyło się nad ranem, kiedy wiatr odkręcił na północ i zaczął duć wprost z przewężenia pomiędzy Irlandią i Szkocją. To Cieśnina Północna znana z maksymalnych prądów pływowych i trudnych warunków w ogóle. Szybko zapoznajemy się z nimi , choć wcale się nam nie podobają. Regularna szóstka z porywami do siedmiu z północy. Prąd z południa o prędkości kilku węzłów. Żywioły walczą tu ze sobą nie zważając na naszą obecność. Morze bełta się i gotuje, wiatr odrywa z czubków fal grube wiązki wody, które zawisają w powietrzu jakby niezdecydowane co z sobą począć. Jacht trzęsie się i przewala , słone bryzgi co chwilę przechodzą ponad szpryc budą mocząc od stóp do głów sternika. A teraz właśnie pora zmiany kierunku pływu – zaczyna być i pod prąd i pod wiatr i pod falę. Prędkość maleje, amplituda drgań rośnie. Szkoda przykładać cyrkla do mapy – nic mądrego nie pokaże.

Studiuję graficzne wykresy prądów znaczone co godzinę od LW do HW – wydanie Admiralicji , pierwszorzędna rzecz. Ponoć kiedyś za zdradę szyfru pływów karali śmiercią , dzisiaj sprzedadzą ci je za kilka funtów – gdzie tu sprawiedliwość ? Najwidoczniej wszystkich zwojów w mózgu ta huśtawka mi nie porozkręcała, bo po wnikliwej analizie pomocy nautycznych – wymyśliłem chytry plan. Otóż prąd walący z północy, od Atlantyku, wysysa masy wody znad północnej części półwyspu Kintyre , wtłaczając je od południowej jego strony. Może nie wszystkie i trochę bardziej skomplikowanie , ale jednak : po północnej stronie półwyspu wiatr w dziób , przeciwny prąd i fala ; na południu przyjazny pływ i żegluga po gładkiej wodzie. Na nic by się to zdało , bo natura zamknęła ten rejon w lejkowatą zatokę zakończoną kiszką Loch Fyne. Więc po kilkugodzinnej spokojnej żegludze dotarłbyś na ostatnie mielizny i osuchy i … odwrót. Ktoś bardziej odkrywczy ode mnie musiał wcześniej zgłębiać te nawigacyjne problemy, bo przy końcu lejka ponad dwieście lat temu wykonano wejście do Crinan Canal – wąziutkiego przesmyku przecinającego Półwysep i łączącego go z wodami północy. Wykonano też cały kanał , który znacząco ułatwił komunikację rybacką i handlową i uwolnił niejednego szypra czy skipera od dywagacji podobnych do moich – kiedy i jak płynąć.

Przemęczywszy więc po skosie skotłowane wody Cieśniny skryliśmy się wreszcie pod osłonę lądu. Przy mocnym wietrze schodzącym z gór i prawie gładkiej wodzie, pruliśmy morską toń pod zarefowanymi żaglami. Słońce już na stałe skryło się za czarnymi, niskimi chmurami, nikomu nie przeszkadzał deszcz regularnie polewający pokład, ani mgła coraz otaczająca jacht. Natura po prostu zakomunikowała nam, że jesteśmy w Szkocji , a jaka jest szkocka pogoda wiedzieć należy. Kto nie wie, musi się przekonać osobiście – przyjmowaliśmy tę lekcję z pokorą nie wiedząc jeszcze , że następne słońce świecące dłużej niż piętnaście minut, będziemy oglądać dopiero w Dublinie , po zamknięciu szkockiej pętli.

Tymczasem dotarliśmy do Ardrishaig i tuż przed zamknięciem wejścia wśliznęliśmy się do pierwszej śluzy.Zabulgotało, potrzęsło i wywindowało nas kilka metrów ponad poziom słonej wody. Po wyjściu ze śluzy znaleźliśmy się w wąziutkim kanale , gdzie zakręty trzeba brać na dwa razy. Jeszcze podniósł się most, popłynęliśmy kilkaset metrów betonową rynną i - stop , dalej dziś nie pojedziecie , fajerant . Cumujemy więc grzecznie w kanałowym porciku i w strugach szkockiego deszczu robimy przechadzkę po brzegu. Obraz skotłowanego morza już dawno zatarł się w pamięci,szybko wrośliśmy w klimat szuwarowej żeglugi. Gitara i śpiew - tego nam trzeba , no jeszcze coś na podtrzymanie ducha. Pierwszy melodyczny wieczór przedłuża się prawie do rana, skąd tyle tego znamy ? I tak w błogiej atmosferze sączy się wolno żeglarskie życie, bo jak wiadomo płynie się, by osiągnąć port, a w porcie marzy się by wyjść na morze. Nawet jeśli ma ono, tak jak tutaj, osiemnaście metrów szerokości.

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 2: Moroszka, SQ1
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 27 sie 2015, o 22:15 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Kilka fotek , trochę spóźnionych


Załączniki:
Pchamy.jpg
Pchamy.jpg [ 198.99 KiB | Przeglądane 8916 razy ]
Wewnątrz  śluzy.jpg
Wewnątrz śluzy.jpg [ 205.32 KiB | Przeglądane 8916 razy ]
Ciasno!!!!.jpg
Ciasno!!!!.jpg [ 213.17 KiB | Przeglądane 8916 razy ]
Kanał jak rzeczka.jpg
Kanał jak rzeczka.jpg [ 204.21 KiB | Przeglądane 8916 razy ]
Pierwsza śluza.jpg
Pierwsza śluza.jpg [ 184.48 KiB | Przeglądane 8916 razy ]

_________________
Bogdan
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 6 wrz 2015, o 09:16 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
CD

W drugiej śluzie spotykamy norweską bawarkę z czterema osobami na pokładzie. Młode małżeństwo i dwóch chłopaków z łapanki wracają do domu z Azorów. Właściciele płyną już dwa lata , właśnie zamykają okołoziemski krąg. Aż do wyjścia z kanału śluzujemy się wspólnie, potem się rozjeżdżamy – oni do kaledońskiego, a my na północ – w kierunku Hebrydów.

Crinan Canal to sympatyczny szlak , wąski i kręty, płyniemy jak po rzeczce. Rzeszowiak w żaden sposób nie pasuje do tego krajobrazu, jest za duży i za masywny , ledwie mieści się w zakrętach. Ale okolica piękna i nostalgiczna – słuchamy silnika w drodze, a ptaków na krótkich postojach. Mżawka towarzyszy nam nieustająco. Śluzy są stare, porośnięte mchem, często obsługiwane ręcznie. Pchanie ciężkich drewnianych dźwigni napędzających tryby wrót stanowi dodatkową atrakcję.

Weszlim, prześluzowalim, przepłylim i wyszlim - krótka atrakcja na długiej drodze.Za główkami ostatniego falochronu wszystko wraca do normy – trzeba kontrolować prądy i pływy, planować drogę między wyspami , refować i stawiać żagle. A nade wszystko polubić rechot silnika, który odtąd towarzyszy nam już prawie do końca – początkowo z powodu ciszy, a później z powodu wiatru wiejącego niezależnie od kursu – idealnie od dziobu. Uparło się czy co ?

Wieczorem wiatr przycicha, płyniemy pomiędzy nieodległymi brzegami. Podziwiamy surową przyrodę okraszoną kolorowymi plamkami nielicznych domków, czasem mijamy zamki posadowione nad wodą – ładna ta Szkocja. Zapada zmierzch , woda wygładza się idealnie, bezwiednie zmniejszam obroty silnika , bo jego warkot nie pasuje do otaczających nas pejzaży. Jest nastrojowo, prawie nostalgicznie. Ostry dźwięk ukaefki wyrywa z zadumy. Biegnę pod pokład, kręcę gałką i czekam – fałszywy alarm?

May Day, May Day, May Day – słyszę wyraźnie , chyba całkiem blisko. Łamiący się głos podaje pozycję. Prawie natychmiast odzywa się stacja brzegowa. Powtórz pozycję , jaka sytuacja. Jacht wszedł na skały , woda wlała się natychmiast , tonę. Po chwili – jacht osiadł na dnie , woda do połowy mesy, wszyscy żyją. Stacja prosi wszystkie statki, które słyszą korespondencję. W eterze cisza, czyżbyśmy byli sami? Zgłaszam się jako jedyna jednostka, podaję pozycję. Mogę być na miejscu za półtorej godziny. Płyń do nich, czekaj na instrukcje , bądź stand-by.

Rzeszowiak pruje gładką wodę w ciemności nocy, dokładnie po śladzie, który dopiero co wyrysował na ploterze. To ta gładka woda uśpiła czujność tamtego kapitana. Wszedł na skały w znacznej odległości od brzegu, choć na mapie są wyraźnie oznaczone. Patrzył na nieruchomą, szeroką toń i nie dostrzegł niebezpieczeństwa czającego się metr pod powierzchnią. Zabrakło wiatru, który wzbudziłby falę na podwodnych skałach. Trochę nie wierzę, że to my będziemy podejmować rozbitków, czyżby rzeczywiście żadnych służb nie było w pobliżu, albo choćby większego rybaka ?
Nie czas na dywagacje. Podłączamy szperacz , klarujemy dodatkowe liny, odbezpieczamy ponton. Sprawdzam silnik, dolewam benzyny. Dziewczyny przygotowują koce i herbatę w termosach. Co zastaniemy na miejscu?

Po czterdziestu minutach widzimy jakieś światła, po chwili przelatuje nad nami helikopter i zawisa obok świateł na wodzie. Oświetla miejsce , chyba ktoś już tam jest. Kiedy dopływamy na ćwierć mili od jachtu, odrywa się od niego sarowski rib i odpływa w kierunku brzegu. Helikopter odlatuje , a my zostajemy sami nieopodal przechylonego jachtu nadzianego na zęby podwodnych skał. Głębokość gwałtownie spada , bliżej już nie pójdziemy, zresztą po co ? Wszystko już załatwione. Wołam Coast Guard przez radio – dziękują za udział w akcji, przepraszają ; zapomnieliśmy o tobie, już wszystko ok. Rozumiem powagę okoliczności, ale trochę to jednak niepoważne,wysłali mnie dla picu ? Może dlatego nikt z tubylców nie odpowiedział na sygnał. No cóż, widocznie nie była to zmiana Costnera i jego ludzi.

Zamierzałem odwiedzić siedzibę Coast Guardu w Stornoway, aby dowiedzieć się o losach rozbitków i jachtu, ale na miejscu złapała nas potężna ulewa, Z nieba nieprzerwanie lała się ława wody, większość załogi nawet nie wyszła z jachtu. Przestałem dwie godziny pod dachem przystanku gaworząc z sympatycznym starszym panem, który przyjechał odwiedzić swoje rodzinne miasto po wielu latach. Historia życia na biednej, smaganej wiatrem i falą wyspie, brak pracy i perspektyw, wyjazd do Londynu za chlebem, a teraz emerytura na słonecznej Teneryfie. Warto przepłynąć morza i przemoknąć w deszczu dla takich spotkań i wspomnień – są bezcenne.

Na poprawę pogody nie ma co liczyć, na pogorszenie i owszem - wychodzimy z najbliższym odpływem teraz już prosto na Pentland. Najpierw jest gładko i bezwietrznie, później wiatr zaczyna wiać , jakżeby inaczej – od północnego wschodu. Zwykle wieje od zachodu, ale teraz akurat nie, taka technika. Tłuczemy się więc pod falę , z ulgą mijając latarnię na ostatnim zakręcie. Długo towarzyszy nam jej światło , o świcie mijamy jacht idący kontrkursem pod zarefowaną genuą. Temu to dobrze , przepłynął Pentland z wiatrem, może tak zaplanował ?
Za nas planuje pogoda , trzeba się jedynie do niej dostosować. Namierzamy się do wejścia w cieśninę , trochę jeszcze zbyt wcześnie, bo w najwęższym miejscu trafimy na maksymalne prądy. Kawałek genui i bezan na maszcie , jacht ustawiony pod prąd. Płynie samosterownie , sternik proszony do stołu. Przez godzinę Rzeszowiak stoi w miejscu na środku morza, równoważąc przeciwny pływ. Przechyla się i podskakuje, wiatr wypełnia żagle, za kołem nikogo, a na ploterze prawie bezruch. Taka fanaberia .
Po obiedzie czas na start – wchodzimy w cieśninę, która jakoś nie odpowiada wyobrażeniom. Wyspy daleko od siebie, wiry co prawda chodzą po wodzie, ale łatwo je ominąć, wiatr choć przeciwny szkód nie czyni. Prąd niesie nas na swoim grzbiecie dokładając dodatkowe cztery węzły. Nic wielkiego, o co tyle szumu ? Tylko mój prywatny GPS cztery razy gubi pozycję , jakby dla przestrogi.

Przepływamy Pentland Firth bez większych emocji, przed zmianą kierunku pływu akurat z niej wyjdziemy aby skierować się w stronę Wick. Dzisiaj warunki były sprzyjające, ale przy trudniejszych zapewne może tu rozpętać się piekło. Nie ma więc co rżnąć gieroja – po raz kolejny morze puściło do mnie oko, a Neptun wziął pod uwagę kieliszeczek wylany do morza przy wyjściu z Dublina. Być może trochę za mały, bo jednak było pod wiatr…

Po Wick przychodzi pora na Kanał Kaledoński . Przy wejściu do Moray Firth tłum ludzi goni obiektywami potężnego delfina pływającego w pobliżu brzegu. Przepływamy blisko, zdjęcia delfina na tle jachtu pod żaglami będą zapewne pokazywać jak największe trofeum fotograficzne. A co tam , niech i oni się pocieszą. Wchodzimy na pierwszą śluzę i tu niespodzianka – dopłacimy tylko do specjalnego biletu, bo kanał Kaledoński jest zarządzany przez tą samą instytucję, co kanał Crinan . Gdybyśmy mieli czas, to możemy pływać na tym bilecie tam i z powrotem po obydwu kanałach i jeszcze jednym, przez cały sezon. Miły grubasek z obsługi śluzy wyraźnie zadowolony, że mógł nam pomóc ,pół godziny tłumaczy zawiłości kanałowych prawideł i technik, jak trzymać cumy i odbijacze. Grzecznie słuchałem, ale podejrzewam, że działał w zmowie z obsługą kolejnej śluzy, bo po dotarciu do niej dowiedzieliśmy się, że przybywamy okapinę za późno i musimy tu pozostać do rana.

Wcześniej druga niespodzianka – z naprzeciwka płynie bawarka, jakby znajoma. To nasi Norwegowie z kanału Crinan. Patrzymy na siebie z niedowierzaniem – my orypaliśmy całą Szkocję z Penltandem, odwiedziliśmy kilka portów , zrobiliśmy wycieczkę pieszą i samochodową po Isles of Skye, a oni tylko kanał ?
Spaliście czy co ?
Zagadka sama się wyjaśniła. Dziennie przepływaliśmy po kilkanaście mil, bo wszędzie trzeba było czekać – a to za wcześnie, to lunch, to znów pociąg. Albo zbyt późno, bo jeszcze co prawda pracują , ale już nie zdążą nas prześluzować, a nawet jak zdążą , to gdzie będziecie spać , następny most w szczerym polu. I tak żegluga przez zachwalany kanał stała się człapaniem od kibla do kibla, słabej zresztą jakości . Puste krajobrazy, mżawka, deszcz i mgła , nieciekawe postoje – trzy dni nudy, której nie rozwiała ani legenda Loch Ness, ani wątpliwy urok Fort Augustus. Nie wpływajcie do kanału Kaledońskiego, choćby was namawiali – oszuści turystyczni wmówią wam, że to najciekawsze miejsce na ziemi. O ileż ciekawiej byłoby popłynąć do Kirkwall i Stromness, może Scapa Flow i jeszcze raz na Hebrydy. Eech niewierny Tomaszu, nie uwierzysz dopóki nie zobaczysz…

W końcu wyszliśmy z kanałowej pułapki i mocno spóźnieni rzuciliśmy się gonić stracony czas. Teraz Neptun kpił z nas w żywe oczy – przywrócił normalne wiatry zachodnie , lub nieco tylko inne. Takie jednak, aby zawsze wypadały idealnie przeciwnie do naszego kursu i nie były zbyt mocne, no tak do czwórki. Tłukliśmy się więc wolno, a silnik towarzyszył nam nieustannie; czasem wspomagając żagle, częściej samodzielnie pchając kadłub wprost pod wiatr. Załoga dzielnie znosiła te trudy wierząc, że uroki Belfastu wynagrodzą wszystkie niedogodności.
Uroki Belfastu najlepiej podziwiać przy szklance Guinessa w najstarszym pubie Kelly’s Cellars , znanym od 1720 roku. Pomimo późnej pory wybraliśmy się więc w ono miejsce i zastaliśmy tłum rozochoconych gości. Cały zresztą Belfast sprawiał wrażenie , jakby jego mieszkańcy nie mieli nic , poza zabawą , do roboty. Szybko dołączyliśmy więc do nich , nadrabiając rejsowe zaległości. Nie przeszkadzał nam nawet ulewny deszcz podstępnie rozrzedzający trunki w szklankach i moczący nas nieustannie poprzez prześwity między parasolami. Było warto.

Ostatni odcinek do Dublina oczywiście na silniku pod wiatr. Jeszcze dla rozeznania wchodzimy do dużej mariny Howth na półwyspie osłaniającym miasto od północy. Tawerny i turyści, w marinie pełna kultura – dwie godziny nic nie płacicie , toalety i prysznice do dyspozycji. Wychodzimy z portu , a za główkami silny wiatr oczywiście w mordę. Stawiamy żagle i długi hals w morze, aby otworzyć drogę do Dublina. Co za jazda. Tego brakowało w całym rejsie ,teraz gnamy jak szaleni, a Rzeszowiak pochyla się pod naporem świszczących porywów. Tak trzeba było wiać Neptunie wcześniej , jakieś czwórkowe pierdnięcia zostaw dla plastików i małyszy, nasz pancernik potrzebuje mocy.
Posłuchał mnie dziadek i duje zdrowo , woda bulgoce w kipach , burta cała w wodzie. Żagle już mocno zredukowane, a na logu osiem węzłów. Gdzie byłeś do tej pory , spałeś po tym jednym kieliszku, a teraz sobie przypominasz, ze to właśnie tutaj cię poczęstowano ? Widać dziadek tak właśnie myślał, bo do samego portu gnaliśmy jak na skrzydłach. Chyba chciał pozostawić po sobie jak najlepsze wspomnienie. Ale zakpił ze mnie na koniec, bo przy ostatnim zwrocie tak trzepnął jachtem, że czarny aparacik pełen rejsowych wspomnień furknął przez burtę jak jaskółka i skrył się w odmętach spienionej wody. A ty dziadku brodaty , teraz będę ci polewał dwa razy: raz na początek, a raz na koniec rejsu. Będziesz łaskawy ?

Na drugi dzień od rana była piękna słoneczna pogoda, suszyliśmy przemoczone sztormiaki gotując się do zejścia z jachtu. Kolejna załoga przyjechała, spokojnie myśląc, że takie warunki właśnie im się należą i że tak będzie cały rejs. Co mogłem powiedzieć? Przyjechał po nas John rozklekotanym Nissanem i dziwił się opowieściom o mgle i ulwach. Niemożliwe, cały czas świeciło słońce, mówiłem ci, że Irlandia to piękny kraj.

Wsiadając do Nissana ostatni raz spojrzałem na Rzeszowiaka pięknie bielejącego na tle jasnej od słońca wody. Pomachał mi masztami - do zobaczenia, wkrótce znowu popłyniemy razem. Obok siedział kudłaty dziadek i przechyliwszy szyję do tyłu wychylił kieliszek wódki. Potem skinął głową jakby akceptując jakość wypitego trunku. Powoli odwrócił się do mnie i przez kudłatą zasłonę przedarł się cień uśmiechu. Mogło mi się to też tylko wydawać, bo John ruszył właśnie do przodu i trochę Nissanem zakołysało. Popatrzyłem raz jeszcze, ale obok spokojnie stojącego jachtu nie było nikogo…

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 6: Były user, Kurczak, mariaciuncia, Moroszka, SQ1, Zbieraj
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 8 wrz 2015, o 08:33 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Wspomnienie Szkocji


Załączniki:
Szkocka piechota.JPG
Szkocka piechota.JPG [ 254.69 KiB | Przeglądane 8748 razy ]
Pub, Guiness i my.JPG
Pub, Guiness i my.JPG [ 242.06 KiB | Przeglądane 8748 razy ]
Z prądem Pentlandu.JPG
Z prądem Pentlandu.JPG [ 248.96 KiB | Przeglądane 8748 razy ]
Przed nami Pentland Firth.JPG
Przed nami Pentland Firth.JPG [ 168.76 KiB | Przeglądane 8748 razy ]
Płynie a stoi ; sam!!!.JPG
Płynie a stoi ; sam!!!.JPG [ 231.66 KiB | Przeglądane 8748 razy ]

_________________
Bogdan
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 4 paź 2015, o 19:04 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Regaty Poloneza

Rzeszowiak wziął udział w tej zabawie tak trochę dla jaj. Ani on regatowy, ani ja współzawodniczych ambicji nie żywię. Gdyby dymało cały czas tak przynajmniej siedem , to szansę na dobrą lokatę mielibyśmy gwarantowaną. Ale wiało cztery i pięć , halsowanie pod taki wiatr na pancerniku pokroju Rzeszowiaka do regat absolutnie się nie nadaje. Tym bardziej, że silnikiem wspomóc się nie można…

Od zawsze siedzi w człowieku myśl o samotnym żeglowaniu , poczęta zapewne podczas czytania lektury znanych samotników , które jako pierwsze wpadły mi do ręki w czasach szuwarowych pływań omegą i makiem. Dla samotnika Rzeszowiak też nienajlepszy – ani autopilota, ani samosteru , choć przy odrobinie cierpliwości na wielu kursach można go samosterownie ustawić. Ale we dwóch ? To już lepiej , jakaś namiastka solowego pływania jest. No więc zgłosiłem Rzeszowiaka do tych regat , aby nieco samotności na poważnym jachcie łyknąć. Tomek też miał na to ochotę , więc od słowa do słowa załoga regatowa się zebrała i czekała na dzień startu.

Los oczywiście zakpił z nas już wcześniej , bo po pierwszym etapie tego sezonu, kiedy oddawałem jacht pod opiekę Tomka w Lowestoft z powodu niemożności dojścia na czas do Londynu, okazało się , że nie ma ani jednego załoganta i musi popłynąć .. sam. Nie pomogły ogłoszenia i apele, a anons na odpowiedniej stronie niniejszego forum zaowocował kolejną jałową dysputą dotyczącą zawartości cukru w cukrze. Dyskutanci znaleźli pożywkę, a Tomek załoganta nawet za własne koszty – nie. Tak więc nabył już niechcący jakiegoś doświadczenia samotniczego i śmiało mógł te dwuosobowe regaty olać. Widać nie mierziło go jednak moje towarzystwo, bo stawił się na czas i popłynęliśmy wokół Christianso spóźniając się na start w Świnoujściu jedynie o dwie minuty.

Prawdę powiedziawszy , to wielkiego doświadczenia w trakcie tych regat nie nabyłem – spania tyle co w zwykłym rejsie, gdzie i tak nie pośpię, regulacja żagli identyczna , nawigacja taka sama. Tylko za sterem ostałem się jak głupi, bośmy go sprawiedliwie po połowie dzielili. Gdzieś tam oficjalne wyniki w archiwach regat odnaleźć można , chyba byliśmy ostatni sklasyfikowani, bo i niesklasyfikowanych też kilku było. Tak naprawdę wydarzyły się dwie rzeczy godne odnotowania. Pierwsza, to kilka godzin pod Bornholmem , kiedy absolutną czerń nocy rozjaśniał nieustanny obstrzał piorunów i błyskawic w akompaniamencie grzmotów i huków. Po raz pierwszy byłem w środku takiego poligonu, gdzie siało piorunami jak makiem, a kropla deszczu nie spadła. Tych z przodu bardziej postraszyło, bo dodatkowo polało ich jak z ceberka. Druga to pomoc parze żeglarzy ze Szczecina. Wypatrzyliśmy ich przez lornetkę. Zwrócił naszą uwagę jacht bez masztu bezładnie szarpiący się na fali. Olawszy zasady regat ( ten jeden jedyny raz ) zrzuciliśmy żagle i pełną parą w silniku dopłynęliśmy do jednostki. Okazało się, że wyrwało im podwięź , ale jacht i załoga byli bezpieczni. Dostali bańkę ropy , aby mogli dopłynąć do Świnoujścia, bo swoich zapasów za bardzo nie mieli. Odwdzięczyli się informując o naszej pomocy organizatora – dostaliśmy nagrodę Fair Play i statuetkę regatową. Dobrze się poskładało , bo ze skąpstwa zostaliśmy na jednej, która należała się każdemu jachtowi i nie dokupiliśmy drugiej. A tak mamy po jednej !

W ostatni dzień, kiedy zaczęło lepiej duć i postawiliśmy spinakera, czuliśmy , że zmniejszamy dystans do stawki. A w nocy już przed samym Świnkowem , kiedy wiało ponad trzydzieści węzłów, zwietrzyliśmy swoją szansę – na zarefowanych żaglach szliśmy jak przeciąg pięknym półwiatrem. Niestety, wszyscy już wtedy od kilku godzin stali spokojnie w marinie i ścigać się nie było już z kim. Linię mety przecięliśmy po północy , a kiedy około pierwszej zacumowaliśmy przy nabrzeżu, powitało nas kilka dusz jeszcze błąkających się po porcie. Wychyliwszy więc po kilka jak najbardziej należnych kieliszków walnęliśmy się w koje, by kilka godzin kimnąć bez bujania. Nie było tego wiele, bo świtkiem meldowali się kolejni amatorzy żeglarstwa grupowego, których miałem poprowadzić na podbój Szwecji. Wyspałem się setnie, a nowy dzień obudził mnie promiennie składając obietnice kolejnej przygody…

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 5: Leszek, Mika, Moroszka, Sajmon, SQ1
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 6 paź 2015, o 18:52 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 7 paź 2010, o 14:59
Posty: 5559
Lokalizacja: Kraków
Podziękował : 3174
Otrzymał podziękowań: 2993
Uprawnienia żeglarskie: ciut ciut
Przekomarzanki okołoregatowe przeniosłam tu: viewtopic.php?p=385939#p385939

_________________
Pozdrawiam,
Smoczyca


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 20 paź 2015, o 17:23 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Kanał Gota

Został wpisany w plan sezonu, bo jakże mogłoby go zabraknąć ? Kiloński, Crinan, Kaledoński, Falsterbo, poniekąd Angielski. Sezon z założenia miał być kanałowo – silnikowy, kanał Gota musiał się w nim znaleźć. Niewielu tam pływało, tym bardziej więc wzbudzał ciekawość. W końcu zatem przyszła pora i na niego. Po doświadczeniach z kaledońskim miałem już co prawda niejakie obawy, ale ciekawość i tak była duża. To startujemy!

Do Świnoujścia pierwszy zawitał Jurek. Przyjechał dzień wcześniej, widać wyczuł, że w regatach Poloneza Rzeszowiak przemknie jak burza. Nie stracił nadziei nawet wtedy, gdy obserwował nasze postępy na regatowej stronie, gdzie jak na dłoni widać było, że tym razem nie dotrymowaliśmy maszyny. Z kurtuazyjną wizytą przyjechali również kapitanowie dwóch kolejnych etapów, przywożąc "przy okazji" mnóstwo zafoliowanych pakunków, które z trudem zmieściły się w dziobie i na rufie. Szwecja nie słynie z tanich sklepów, więc taka przezorność jak najbardziej uzasadniona.

Jeden przywiózł również własnej roboty nalewkę z owoców leśnych y polnych , z przeznaczeniem do niezwłocznej degustacji. Sączyliśmy więc wolno kapitański specjał , a że pogoda była piękna, suszyłem również żagle porozciągane po szerokim nabrzeżu. Potem pojechaliśmy kupić zapasy żywnościowe na rejs. Nazbierało się tego cztery wózki, w tym jeden specjalny, wymagający szczególnego dozoru i uwagi. Nabiwszy tym dobytkiem całą taksówkę, wróciliśmy do portu, gdzie niespiesznie upychaliśmy prowiant po różnych półkach, szufladach i bakistach. Kapitańskiej nalewki ubywało z butelki, promienie słońca pięknie suszyły wilgotne żagle, a w głowie panował błogi spokój powodowany delikatną mieszanką jednego i drugiego.

W końcu zaczęliśmy pakować żagle. Przy ostatnim konsternacja – nie ma worka ! No był tu, suszył się wraz z innymi , zwiało ?
Wiatr słabiutki, zwiać nie mogło. Ukradli !!!!
Taki worek ? Stary był i brzydki, a tu same piękne regatówki wokół. Zepsułby im image…
Więc co , do cholery? Patrzymy na siebie i jakiś błysk rozjaśnia sytuację. Jurek natychmiast podnosi się z miejsca – idę , może jeszcze jest. Poszedł.

Kalkuluję, co mogło w nim być – przy pakowaniu do jachtu faktycznie trochę jakby brakowało. Na pewno soki, ciastka, chyba konserwy i słoiki z flakami. Czekolada i makaron. Jasny gwint , trzy stówy w nim było jak nic. Tyle dobra przepadło ! No i worka szkoda ! Z żalu liznąłem nalewki samodzielnie , nie czekając na żałosny powrót oficera.
Czarne myśli przerwał radosny okrzyk powracającego Jurka : stał na trawniku przed sklepem , ktoś go przestawił z asfaltu! Ale ciężki jak wszyscy diabli. Że go żaden menel nie zwinął??!!

No tak, taksiarz podjechał trochę dalej, nosiliśmy wszyscy po trochu łącznie z nim, nikt do końca nie kontrolował sytuacji. Samotny worek został na środku parkingu przed biedronką.
Ale odnalazł się jak ewangeliczny wdowi grosz – a to już był bardzo rzeczywisty powód do spełnienia toastu za cudowne ocalenie . Zakończywszy więc pakowanie dobytku, zajęliśmy się poszukiwaniem dna w butelce nalewki, która dzielnie towarzyszyła nam od rana. Natychmiast zrozumiałem kloszardów całego świata – do szczęścia jak najbardziej może wystarczyć stary wór i mała buteleczka. Dobrze , żeby jeszcze były pełne…

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 3: Janna, Michal, Milena
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 24 paź 2015, o 17:06 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
CD
Po przyjeździe kolejnych trzech osób następnego dnia rano , nic już nas nie trzymało w Świnoujściu. Zatankowałem więc zbiorniki do pełna, z ociąganiem wylazłem spod ostatniego ciepłego prysznica, oddałem bosmanowi plastikowe karty, i – w południe już byliśmy w morzu. Pośpiech był uzasadniony; raz ze względu na prognozy pogody, a dwa, na kolejne terminy zbliżające się wielkimi krokami – do Geteborga dolecieć miały jeszcze trzy osoby, którym z bałtyckim bujaniem nie bardzo było po drodze, a do tego ściśle określony czas wejścia w pierwszą gotyjską śluzę.

Nic to nowego pośpiech, tak więc i tym razem bez zbędnych ceregieli oddaliśmy cumy i zaraz za główkami zaczęliśmy stawiać żagle. Z grotem zawsze najwięcej roboty, tym bardziej za pierwszym razem. Już ładnie łopotał na maszcie , ale jeszcze szliśmy pod wiatr na małych obrotach, aby wszystko sklarować jak należy. Ryk syreny wychodzącego potężnego promu przywołał nas do porządku – zawył dokładnie wtedy, kiedy zaczęliśmy wchodzić na stronę pasa prowadzącą od portu. Reprymenda jak najbardziej zasłużona. Potem w górę pojechała cała reszta i lekko zarefowany Rzeszowiak położył się na północny kurs.

Im dalej, tym wiało lepiej, w nocy już dobra szóstka. Wiatr tym razem sprzyjał, półwiatr i lekki baksztag - to tygrysy lubią najbardziej. Nie lubią, jak im się przerywa to co lubią, a po północy właśnie tak się zaczęło dziać. Wiatr ścichał na kilkanaście minut, a zastopowany kadłub przewalał się wtedy jak oszalały z burty na burtę. Najwięcej rumoru powodowały garnki zamknięte w kambuzowej szafce – tłukły się jak opętane waląc przemiennie o jej ściany. Sytuacja się powtarzała – raz wiało, raz tłukło, raz żagle, raz silnik i tak w kółko. Ale nad ranem dostrzegliśmy ląd i aby uspokoić sytuację poszliśmy prosto do wejścia do Kanału Falsterbo. Postaliśmy trochę przed mostem, bo otwierali o pełnych godzinach, ale wszystkim ten nagły spokój przypadł do gustu. Śniadanie w ciszy i bez kołysania smakowało znakomicie, a gorąca herbata tym razem nie parzyła gęby. Dobry kanał , choć drogi znacząco nie skraca.

Po drugiej stronie sprawy miały się prawie idealnie. Mocny, wschodni wiatr pchał nas solidnie do przodu. Pełne żagle, łagodne kołysanie, duża prędkość, umiarkowana fala , niezła widoczność, co trzeba więcej. Szliśmy więc żwawo do przodu, przebyta droga odkładała się w dobrym tempie .Sternicy stęsknieni za morzem z oporem oddawali szturwał. Sterniczki oddawały jeszcze oporniej – cała czwórka paliła się do żeglugi , mieli przerwę w pływaniu, a tu , proszę , takie wymarzone warunki już na starcie.
Właśnie była sobota, wiele jachtów z Kopenhagi i Malme wypłynęło na Sund, zaroiło się od żagli. Ale zaraz po południu zaczęły przedwczesny odwrót do portów. Kiedy już znowu zostaliśmy sami powód ich dezercji stał się jasny. Woda pokryła się jasnymi pasmami, wiatr zaczął świszczeć i zawodzić. Z nieba zaczęły spadać krople deszczu. Mieliśmy w planach Landskronę i jak na razie nie było powodów do ich zmiany. Zarefowane żagle ciągnęły nieludzko, Rzeszowiak ciął wodę wyskakując na grzbiety fal, radośnie było i jemu i nam. Gnaliśmy więc wzdłuż szwedzkiego brzegu, w bezpiecznej odległości od mielizn i płycizn. Zmierzch zapadał powoli, pomimo warstwy chmur zalegającej dookoła.

Tak dojechaliśmy do trawersu dużego miasta, ale wejście wymagało dołożenia kolejnych mil. Trochę ścięliśmy ostanie wypłycenie, ale tylko do 4m. Kuliński i tego nie zaleca, ale piłowanie pod wiatr chciałem skrócić do niezbędnego minimum. Halsowanie nie miało sensu, żeby zdążyć przed nocą poprosiłem do współpracy silnik. Ochoczo wziął się do pracy i pomimo mocnego naporu fal przeciw którym musiał walczyć, szło mu całkiem dobrze.
Po kilkudziesięciu minutach wchodziliśmy w główki wydłużonego portu. Fala złagodniała, ale nadal czuć było przeciwny prąd, który skutecznie zastopował próbę zacumowania w miejskiej marinie. Chcieliśmy stanąć w centrum, bo właściwa marina położona na głębokich peryferiach. Ale się nie dało, y-bomy za małe, napór wiatru i wody zbyt duży. Ledwie zdołałem wykręcić się stamtąd bez staranowania innych jednostek. Pocieszyłem się, że pewnie i tak by nas stąd wyrzucili, bo to marina nie dla wszystkich. Popłynęliśmy dalej wzdłuż portowych nabrzeży, a potem wąskim i płytkim korytarzem dotarliśmy do dużej mariny z wydzielonym pomostem dla gości. Zacumowaliśmy jeszcze za widoku, ale ochota na zwiedzanie odległego o kilka kilometrów centrum przeszła. Podobno Landskrona ładna , zostanie do odwiedzenia na kiedyś.

Krotki postój skończył się z pierwszym brzaskiem. Wiatr hulał dalej w najlepsze, ale płynąć było trzeba – do Geteborga kawał drogi. Gnał nas ten wiatr do nocy , a kiedy weszliśmy pomiędzy szkiery zaczął łagodnieć i ścichać. Bardzo dobrze, bo żegluga w ciemności pomiędzy skałami dosyć stresowa. Wszyscy wylegli na pokład i wytrzeszczali oczy. Na ploterze wszystko wyglądało prosto – gładko kręciliśmy pomiędzy kolejnymi wysepkami. Na zewnątrz znacznie gorzej – odległość do brzegu wydawała się minimalna, mijane latarnie i boje jak zjawy , tak były blisko burt. Wreszcie weszliśmy na główny tor prowadzący do portu. Właściwie to cały ten szlak ciągnął się wzdłuż nabrzeży – oświetlonych i wielkich. Do mariny pod operą dotarliśmy nad ranem ; kiedy zaknagowana została ostania cuma, zaczęło świtać.

Zmęczeni byliśmy wszyscy, na dobry sen kazałem po jednym kieliszeczku. Poszedł gładko. Siedzieliśmy w kokpicie, napięcie nocnej żeglugi powoli odpływało. Patrzyliśmy na coraz wyraźniej rysujące się kontury budynków miasta, które czerwieniły się w promieniach wschodzącego słońca. Było cicho i pusto, trochę nostalgicznie. - No to jeszcze po jednym i kładziemy się do wyrek. Wychyliliśmy po jednym , a sen zaczyna odpływać. Promienie słońca leciutko grzeją, miasto coraz wyraźniejsze, pustka wokół coraz mniejsza, choć żywego ducha nie widać. - A może tak gitara ? - Gitara , jasne. No i daj tą flaszkę na górę , szkoda ciągle schodzić na dół.
Tak o brzasku, po nocnej żegludze, rozpoczęła się piękna żeglarska impreza szantowa trwająca do dziewiątej, kiedy pierwsi turyści zaczęli przychodzić pod operę i zastanawiać się dlaczego próby w niej odbywają się o tak nietypowej porze. Zamilkliśmy wreszcie, kiedy wyczerpał się repertuar, a raczej zawartość kolejnej butelki. Krótki sen na nic się nie przydał, bo nogi nie chciały nosić, a powieki nadal się zamykały. Spacer po mieście dał jednak pełny obraz – nic tu ciekawego nie ma, czas imprezowania nie został zmarnowany. Było cudnie…

Po południu witaliśmy kolejnych trzech uczestników wycieczki. Teraz załoga była już w komplecie, można było ruszać w kierunku właściwego celu. Uzgodniłem z obsługą mostu, że otworzą nam o piątej rano. Ruszyliśmy pół godziny wcześniej. Pierwszy most, zaraz za wyjściem z mariny ma 18 m prześwitu , tyle co wysokość Rzeszowiaka. Zmieścimy się czy nie? Kalkulacja była prosta – wiatr ze wschodu coś wywiać musiał , trochę zapasu w prześwicie powinni zostawić, a jak będzie źle, to damy cała wstecz… Kalkulacja kalkulacją, ale jak wpływałem pod krawędź przęsła, to do śmiechu mi nie było.
Centymetr po centymetrze jacht zbliża się do przeszkody, głowy coraz bardziej zadzierają się do góry obserwując top masztu. Nie ma mowy , nie przejdzie ! Jest jeszcze antena wystająca jakieś dwadzieścia centymetrów do góry. Będzie sygnalizatorem wysokości. Jacht prawie stoi w miejscu, antena prawie dotyka przęsła, nikt prawie nie oddycha. Z wyjątkiem tych co smacznie śpią w mesie nie zdając sobie sprawy z emocji.
A jak faktycznie nie przejdzie ???
- Teraz się zastanawiasz? Kanał opłacony, bilety powrotne ze Sztokholmu kupione, musi się zmieścić !
Przychodzi mi do głowy prosty laserowy przyrządzik do mierzenia odległości. Stanęłoby się na dziobie i wszystko byłoby jasne. Może lepiej , że go nie ma, jeszcze pokazałby 17,80…
Manetka lekutko do przodu, maszt wślizguje się pod most i …nic się nie dzieje !!! Przechodzimy bez przeszkód, ktoś autorytatywnie stwierdza : było półtora metra zapasu!
Następny most wywołuję na UKFce , otwierać , byliśmy umówieni. Sorry, ale trwają prace remontowe, otworzymy o siódmej. Czyżby powtórka z kaledońskiego ? To jak zdążymy na pojutrze rano do Sjotorp? Ale powtórki nie było. Wszędzie chcieli nam pomóc , czekali aż dopłyniemy, przekazywali informację dalej. Pełny profesjonalizm.

Aby dotrzeć do Kanału Gota trzeba przepłynąć Troll Kanal z jego kilkoma wielkimi śluzami i ileś tam mostów. Niektóre śluzy naprawdę potężne, grotmaszt ledwo wystaje ponad beton. Potem przepłynąć trzeba przez jezioro Wener – około sześćdziesiąt mil. Na krótki nocny postój zatrzymujemy się w Vanersborgu na jego początku – można w marinie, ale ta jeszcze od strony kanału , lepiej przejść pod ostatnim mostem i zatrzymać się przy miejskim nabrzeżu. Będzie można wyjść o brzasku nie czekając na motorniczego. Tu niespodzianka – wielki rubaszny Szwed pokazuje nam gdzie stanąć , a potem przychodzi z żoną w odwiedziny. Żona to Polka , od kilkunastu lat mieszka w Szwecji , jest nauczycielką. Panie od razu znalazły wspólny język, spotkanie toczy się prawie do rana, znów nie pośpimy. Ale kto mówił, że żeglarstwo jest łatwe ?

Jezioro zajmuje nam cały dzień, płyniemy najpierw po otwartej przestrzeni jak po morzu, potem trzeba się przecisnąć płyciznami pomiędzy szkierowatymi wysepkami. Trasa dobrze oznaczona, ale w nocy niekoniecznie. Do mariny w Sjotorp wchodzimy dobrze po zmierzchu – wszędzie płytko i ciasno – stajemy z brzegu przy solidnym pomoście , pewnie prywatnym. Jak nas zbudzą, to się przestawimy, ale teraz tylko sssssspać! Zauważyłem , że w marinie stoi wiele jachtów – jak oni taką bandę będą przepuszczać przez śluzy. Ale to problem na jutro. Teraz cieszę się, że zgodnie z moimi przewidywaniami, będziemy płynąć w wielkiej międzynarodowej flocie, na postojach wspólne imprezy, ciekawi ludzie i opowieści. No bo to pierwszy dzień posezonowych, specjalnych warunków – wszyscy płyną i stają razem , no i sporo taniej. Dobrze, ze zdążyliśmy, zapasu praktycznie nie było…

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 3: Janna, Micubiszi, piotr6
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 24 paź 2015, o 18:55 

Dołączył(a): 2 mar 2008, o 22:03
Posty: 9898
Podziękował : 370
Otrzymał podziękowań: 1279
Czy wersja Twoich wspomnień będzię gdzieś do druku?

_________________
pozdrowienia piotr


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 25 paź 2015, o 20:00 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
piotr6 napisał(a):
Czy wersja Twoich wspomnień będzię gdzieś do druku?


Piotrek

Kręcili się najpierw z National Geographic, teraz z Forbsa. Ale ja póki co jestem nieugięty. Wyłączność ma forum - drukuj ile chcesz :rotfl:

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 2: Kurczak, M@rek
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 27 paź 2015, o 20:33 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Fotki


Załączniki:
most na linach.JPG
most na linach.JPG [ 255.64 KiB | Przeglądane 7747 razy ]
most składak.JPG
most składak.JPG [ 316.84 KiB | Przeglądane 7747 razy ]
most łapka.JPG
most łapka.JPG [ 254.06 KiB | Przeglądane 7747 razy ]
dużo betonu.JPG
dużo betonu.JPG [ 371.58 KiB | Przeglądane 7747 razy ]
Sluza na Troll Kanal.JPG
Sluza na Troll Kanal.JPG [ 416.29 KiB | Przeglądane 7747 razy ]

_________________
Bogdan
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 14 lis 2015, o 10:21 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
cd CD
Rankiem zrywam się i wyłażę na pokład – trzeba pilnować miejsca , żeby mnie nie zostawili na sam koniec peletonu. Ale wokół cisza – wszyscy jeszcze śpią. Oglądam więc jachty przycupnięte przy pomostach. W ciemności wydawały się większe – teraz mogę realnie ocenić towarzyszy wspólnej podróży. Liczyłem na międzynarodowe towarzystwo, a tu większość – Szwedzi. Jeden Niemiec i jakaś norweska motorówka. Nic to, Szwed też dobry kompan , a i ciekawe miejsca na trasie pewnie pokaże… Tylko czemu tak ciągle cicho; nikomu się jakoś nie spieszy.

Pobudziłem swoich, żeby byli w pogotowiu, bo czuję, że tam pod pokładami czają się konkurenci i na jakiś niewiadomy mi jeszcze sygnał wylegną na wierzch i ława ruszą pod śluzę. Mam ochotę odpalić silnik, ale stoję bliziutko wrót , jak tylko zaczną się pchać, to jednym manewrem ich wyprzedzę. Więc czaję się jak inni i każę cichcem wszystkie cumy pooddawać, żeby zamiarów nie zdradzić. Dziesięć minut do dziewiątej zostało, a lekkie ruchy zauważam tylko na dwóch jachtach. Napięcie rośnie z każdą chwilą – cwaniaki czekają do ostatniego momentu, ale mnie nie przechytrzą! Silnik już pyka na wolnych obrotach, dziób lekko odchodzi od pomostu, kątem oka zauważam, że dwa pierwsze jachty wypaliły ze swoich miejsc i prują wprost pod śluzę. Teraz!!! Silnik zawył, pchnięty piekielną siłą, Rzeszowiak skoczył do przodu jak ogar i zatoczywszy ciasny łuk wkręcił się przed dziób dziko napierającego Szweda. Się płynęło w regatach Poloneza, to z czym do ludzi ? Nas nie dogoniat !

Z jachtu machają rękami , coś pokazują i wrzeszczą. Zająwszy odpowiednią pozycję zwalniam obroty i pozwalam się zrównać ze sobą. - You are coming in second part, second part , later ! Wczoraj wieczorem była odprawa , ustawili kolejność śluzowania : w pierwszej turze dwie motorówki i ich mała bawarka, w drugiej Rzeszowiak i szwedzki oldtimer. To wszystko ? Teraz dopiero dociera do mnie , że te wszystkie jachciki stoją stacjonarnie w porcie , a ich właściciele zaglądają tu ze Sztokholmu, czy Geteborga na kilka weekendów w roku. W sezonie ruch jest większy, ale teraz sezon właśnie się skończył i nastała cisza. Pomimo ,że to jeszcze sierpień, to jednak Szwecja – dzień krótszy, jesień nadchodzi szybciej, a wakacje też już skończone. Tak to po raz nie wiadomo który, własne wyobrażenia weryfikuje rzeczywistość i pozostaje tylko do niej się dostosować. Wot durak!

Od tej pory towarzyszem naszej podróży stała się kilkuosobowa załoga stuletniego szkunera spieszącego na zlot oldtimerów w Sztokholmie. Stanowili ją dojrzali żeglarze z Geteborga , nienagannie ubrani w jednakowe uniformy i obowiązkowo cały czas w pneumatycznych pasach. Zapewne z politowaniem patrzyli na nas – pstrokato poubieranych, często bez koszulek. Najbardziej zapewne musiał niesmaczyć ich widok kapitana łażącego po pokładzie w japonkach, seledynowych szortach i luźnym t-shircie. Jakoś nie miałem serca nakazać pełnego rynsztunku w tych szuwarowych warunkach, pomimo wyraźnych instrukcji porozwieszanych na śluzach. Trochę szkoda, bo w grubych pomarańczowych kamizelkach prezentowalibyśmy się bojowo i profesjonalnie. Za to teraz było wygodnie i luźno. Myślę , że poprawiliśmy trochę swój wizerunek gładko manewrując cumami w śluzach. Ostatecznie podarowali nam wszystko, kiedy na ich burtę została podana zgrzewka polskiego piwa.

Korzystaliśmy więc z pełnego słońca, które w tym sezonie grzało mocno i w nie bardzo przepisowym terminie. Przepisowy termin bowiem to lipiec, a sierpień powinien być mglisty i chłodnawy. No i znowu mieliśmy szczęście, bo w tym roku lipiec był mokry, za to sierpień – jak marzenie.Dziennie pokonywaliśmy kilkanaście śluz, przepływaliśmy kilkanaście mil , a na noc cumowaliśmy w wyznaczonych marinkach. Przeważnie były to drewniane, solidne pomosty ciągnące się wzdłuż krótkiego odcinka kanału, usytuowane w małych, sympatycznych miasteczkach. Bywały też mariny z pontonami ustawionymi jak w morskich portach. Wszędzie czysto i schludnie, prąd , woda, piękne łazienki i prysznice, pralnie, suszarnie i co kto chce. Teren pięknie zagospodarowany, wzdłuż kanału drogi dla spacerowiczów i rowerzystów, parkingi dla kamperów, bajkowe drewniane domki. Super miejsce na wakacje z mazurską łódką i dziećmi. Rzeszowiak z racji gabarytów wszędzie budził zainteresowanie – fotografowali nas z każdej strony, machali nam z brzegów, pytali skąd statek przychodzi – bardzo milo i sympatycznie.

Kanał ciągnął się łąkami, to zawijał w gęstych zaroślach lasów, przecinał płyciutkie jeziorka wyznaczonym torem nieraz tak wąskim i płytkim, że miałem wątpliwości czy na pewno nie przytrzemy kilem, lub burtą. Sielanka! Gdyby jednak lało, to zapewne obraz zmieniłby się radykalnie – nawet teraz ciągłe śluzowanie przestało stanowić atrakcję, do pięknych widoków łatwo się przyzwyczaić, miarowe pykanie silnika usypia – gdzież te wolne przestworza z hulającym wiatrem i wysoką falą. Rzeszowiak dusi się w tym śródlądowym raju! Bez żalu więc żegnaliśmy kanał schodząc z ostatniej, pięciostopniowej kaskady. Przed dziobem rozpościerało się jeszcze zamknięte w wąskiej zatoce, poprzegradzane licznymi wysepkami, wypłaceniami i cieśninami , ale jednak ; morze!!!!!!

Krótko pożegnaliśmy przyjaciół, którzy zostawali na nocleg i ruszyliśmy w mrok zapadającego zmierzchu do celu podróży – Nykoping, odległego o ostatnie pięćdziesiąt mil. Teraz wszystko szybko wracało do normy – przestrzeni i wiatru przybywało , zaczął siąpić lekki deszczyk, pierwsze błyski latarń wyznaczały drogę wśród szkierów i mielizn. Przed nadejściem ciemności przechodzimy przez wąskie na kilkadziesiąt metrów przejście oznakowane pławami , po bokach wystają głowy skał, wije się kamienna ostroga. Zaraz potem przypływa do nas motorówka – policja. Skąd , dokąd , dlaczego. Widać w nocy mało kto tędy pływa. Ale są grzeczni i konkretni – dać paszporty i każdy pokazuję gębę. Na pokład nie wchodzą, życzą miłej podróży i korzystnych wiatrów. Okazuje się, że ta wizyta ma jeszcze jeden powód – przed nami od dłuższego czasu wisi w powietrzu helikopter. Z początku rozpoznawany poprzez migające światła, teraz również przez narastający ryk silników. Akcja ratunkowa ? Wygląda to raczej na ćwiczenia – z helikoptera zsuwają się kolejne postacie, pod spodem tratwa ratunkowa , snop światła omiata teren wokoło. Nieczęsto zdarzają się tego typu atrakcje, a tu – jakby na zamówienie dla nowicjuszy, którzy pierwszy raz są na jachcie.

Kolejne atrakcje przed nimi, bo znów w ciemnościach nawigować trzeba w ciasnych przejściach pomiędzy wyspami. Patrzę na mapę – faktycznie dużo tego, niektóre przejścia naprawdę wąskie, a wiatr odrabia zaległości – już dwadzieścia pięć węzłów. Obejdziemy więc wkoło tą wesołą gromadę, nadłożyć trzeba z piętnaście mil, ale wiatr teraz będzie pomagał. Wychodzimy na otwartą przestrzeń, fala rośnie bardzo szybko, jacht zaczyna swoje kołysanie – witaj Bałtyku, stęskniliśmy się za sobą. Piękna jazda wzdłuż mrugających zewsząd świateł latarń, boi i pław , nabieżników i kardynałek. Można po gps-ie , ale my próbujemy odnajdywać drogę według tych świetlnych wskazówek. Nie jest łatwo, wielki szacun dla tych którzy nie mieli innych pomocy jak tylko mapa, światła i gwiazdy. Gdzie nam do nich?

Nad ranem podchodzimy do ostatniego farwateru prowadzącego do portu. Dobrze, że się rozwidnia, bo miejscami idziemy bliziutko płaskiego brzegu, a prąd znosi jacht nieustannie. Zboczenie nawet o kilka metrów z kursu wpakuje nas na mieliznę – ćwiczą nas te płycizny do samego końca. Wreszcie wpływamy do portu – dwie mariny , obydwie płytkie. Ale najpierw zatankujemy paliwo ; podchodzę bez gazu zataczając ciasny krąg przed pomostem, jeszcze dwa metry przed dziobem. Dodaję gazu - wciąż dwa metry, jeszcze trochę – nic się nie posuwa. Acha, stoimy! Delikatnie narzucam dziób, aby zbliżył się na tyle, żeby można było przeskoczyć na ląd. Tak zostajemy w dziwacznej pozycji przed pomostem, poczekamy do otwarcia stacji, jakoś zatankujemy. Po dwóch godzinach spania otwieramy oczy – na stacji nadal pusto. Przeskakuję na ląd – o kurcze, to automat, płacić trzeba kartą. Jedna pusta, druga nie ma ustawionego limitu, trzecia ok., ale dystrybutor leje tylko trzydzieści litrów. Więc trzeba ileś tam razy po trzydzieści i za każdym powtórzyć procedurę – włożyć kartę do czytnika, wybrać dystrybutor, wyjąć kartę z czytnika, pistolet wyjąć z dystrybutora, włożyć pistolet do wlewu, uruchomić dystrybutor, wyjąć pistolet z wlewu, włożyć pistolet do dystrybutora, włożyć kartę do czytnika, wyjąć kartę z czytnika, odebrać rachunek z kieszeni i …od nowa. Zanim doczytaliśmy się tej instrukcji i wdrożyli ją w czyn, dobrali odpowiednią kartę ( każda nie będzie ) i wreszcie zatankowali, upłynęło sporo czasu.

Jacht stał spokojnie na zanurzonym w mule kilu, dziwiąc się zapewne, dlaczego wlanie dwustu litrów ropy zajmuje tyle czasu , uwagi i roboty całej załodze. Żeby go więcej nie stresować perspektywą rzeźbienia kilem w mule, podszedłem do zewnętrznej części pirsu okalającego marinę, gdzie pięknie sklarowany będzie spokojnie czekał na kolejną załogę. Do zobaczenia przyjacielu…

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowanie od: SKoper
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 30 lis 2015, o 12:59 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Do domu

Po powtórnym przejściu Kanału Gota, Rzeszowiak zacumował w Oslo. Sezon praktycznie zakończony, jeszcze tylko trzeba wrócić do Górek. Powrót komfortowy – na pokładzie jedynie trzy osoby, każdy ma swoje oddzielne lokum. W nocy wachty jednoosobowe, w dzień wszyscy na pokładzie rozkoszują się pięknem szkierowych zakątków. Ale na początek wizyta w muzeum Frama – norweskiego żaglowca, na pokładzie którego Nansen przecierał drogę do północnego bieguna. Historia odwagi i uporu człowieka w zmaganiu z lodowym żywiołem. Historia prawdziwych bohaterów, fascynująca i straszna – nie ma już ludzi z tamtych lat …

Płyniemy wzdłuż Oslofjordu zachodząc po drodze do małych porcików – ukradkiem przytulamy się do pomostów i kamiennych falochronów , za każdym razem modląc się , aby wystarczyło głębokości i miejsca na zawrócenie. Stresowe to pływanie, ale zagubione w szkierowym świecie osady rekompensują trud i nerwy – jest pięknie! Pogoda znów nam sprzyja , wieje słabo lub wcale, więc te ryzykowne manewry jakoś uchodzą na sucho. Wpływam w cieśninę pomiędzy wyspami – malutkimi Kahlomen i dużą Haoya – na wysepkach jakieś szare budynki , pozakrywane brezentem maszyny ; o cholera to działa różnego kalibru – wjechaliśmy w sam środek wojskowej bazy! Teraz już się nie wycofamy, płyniemy więc do przodu czekając na sygnał w radiu, lub jakąś bezpośrednią interwencję z wody. Nic się nie dzieje, spokojnie przepływamy pod lufami dział. Sprawdzam mapę – nie jest dobrze – wpakowaliśmy się w wodną pułapkę. Cieśniną jak szyjką wpłynęliśmy do środka butelki. Patrzę dokładniej – jesteśmy w środku obszaru ograniczonego jednometrową płycizną. Maksymalne powiększenie pokazuje o co chodzi – sztuczny wał podwodny stanowi zaporę dla niechcianych gości. Jedyne wyjście przez szyjkę, pod lufami, a wejście – tylko dwie kilkumetrowej szerokości luki w wale. Na szczęście oznakowane pławami. To zapewne system obrony Oslo – duże statki muszą przepływać wyznaczonym torem , maluchy jak my, mogą pod kontrolą wojska pójść drugą nitką. Bez własnej kontroli każdy wpakuje się na kamienie. Nikt nie przejdzie niezauważony.

Ostrożnie wchodzimy między pławy ; a jak to przejście zasypane ? Głębokość maleje gwałtownie, inercją ledwie posuwamy się naprzód. Ocierając się prawie o boję prześlizgujemy się na drugą stronę. Mam już dość tych kanałów , kamulców i płycizn, cały sezon przepływany z duszą na ramieniu. Jeszcze by nas na koniec odstrzelili. Później dopiero doczytuję, że to Oscarsborg, fort zamieniony w muzeum. Ale działa nad głową, choćby tylko muzealne, zrobiły wrażenie!

Wypływamy na Skagerrak – idziemy pod wiatr , z trudem zdobywając kolejne mile. Stopuje nas fala nie pozwalająca utrzymać kierunku , spowalnia przeciwny prąd powstający na płytkich wodach cieśniny, kiedy tylko wiatr zaczyna mocniej tu dmuchać. Przy pierwszej sposobności chowamy się w labiryncie szkierów – nadkładamy drogi, ale przynajmniej posuwamy się do przodu. Szlak wiedzie pomiędzy kamiennymi wysepkami , przeciskamy się ciasnymi kanałami omijając oznakowane pojedyncze skały straszące obłymi grzbietami wystającymi z wody. Bez znaków nawigacyjnych żegluga dużym jachtem byłaby tu praktycznie niemożliwa. Kilka razy ciekawość ciągnie nas w wąskie przejścia, ale im bliżej tym straszniej – przy tej pogodzie ryzyko zbyt duże, więc trzeba odpuścić i poszukać szerszej ścieżki. Raz straszy nas kuter wojskowy czekając u wejścia aż sobie pójdziemy, innym razem sama obecność radarów i dział odstrasza wystarczająco. Nic tu po nas , kluczymy dalej.

Nocna żegluga w tym rejonie to nonsens , tym bardziej , że właśnie odmówiła posłuszeństwa druga z nawigacyjnych lamp burtowych. Wystawiając z burty awaryjne światło i wytrzeszczając oczy do bólu, w ciemności dopływamy wreszcie do mariny ukrytej za siedmioma wyspami i siedmioma zakrętami. Rano okazuje się , że sól przeżarła nierozbieralną lampę, wykonuję więc kolejną prowizorkę – rozciągam wzdłuż burty kabel wpięty do gniazdka w nawigacyjnej, a na końcu mocuję żarówkę w czerwonej plastikowej nasadce z pojemnika na gaz do zapalniczek. Przetrwa spokojnie do końca sezonu tak jak i zielona siostra zainstalowana na prawej burcie jeszcze w maju. Lepsze to niż pamiętne „żywe pozycje” sprzed kilku lat , kiedy dwóch poważnych biznesmenów opartych plecami o siebie siedziało przed masztem dzierżąc w dłoniach po latarce z kolorowym światłem. W Grecji świetnie się bawili, tu podziękowaliby za takie atrakcje po pierwszych piętnastu zimnych i mokrych minutach.

Przejście ze Skagerraku na Kattegat prawie nie zauważone – dalej kluczymy pomiędzy wysepkami, a silnik gada niestrudzenie. Ale po krótkich postojach w porcikach na ostatnich bajkowych wysepkach w Szkierach Zachodnich czas wrócić do twardej rzeczywistości – otwartej wody Kattegatu z przeciwnym wiatrem i upartą falą.
Sielanka skończyła się definitywnie wraz z wyjściem z Vrango ,ostatniego portu z zatrzymanym czasem, kilkoma spotkanymi emerytami porządkującymi zadbane trawniki i jednym traktorem wpychającym do wiaty odnowiony kadłub drewnianego folkbota. Do Helsingborga szliśmy całą dobę tłukąc się niemiłosiernie. Przerwa na szybkie zwiedzanie i uzupełnienie zapasów chleba i paliwa. Wychodzimy z portu na Sund wraz z zapadnięciem zmroku – najpierw slalom pomiędzy atakującymi ze wszystkich stron promami , potem wejście na wąski pas wzdłuż toru. Posuwamy się do przodu z prędkością zaledwie jednego węzła. Do tego ciemno i zimno, nie wiadomo skąd pojawiają się statki jak widma walące wprost na nas. Ani zboczyć z kursu, bo szkoda każdego kabla, ani iść po najkrótszej drodze, bo jak zejść z drogi kolosom przy takiej prędkości. Znów więc ćwiczymy nerwy i oczy , a jacht skacze jak piłka unosząc wysoko dziób podbijany krótką, stromą falą. Nie tak dawno grzaliśmy tutaj osiem węzłów pod zarefowaną genuą , ale to było w przeciwnym kierunku.Teraz stoimy w miejscu, zaklinając statki aby już nie wypływały z ciemności. Dobra rzecz taki AIS, ale go tu brak…

Wreszcie , po kilku godzinach walki chowamy się nieco za wyspę i wygładzona woda pozwala jachtowi raźniej płynąć do przodu. Przed nami ogromny, oświetlony most. Wydaje się, że jego światła to rząd oświetlonych boi ustawionych na wodzie , a my płyniemy na nie w dół zbocza ogromnej góry wodnej. Złudzenie jest stuprocentowe, wrażenie niesamowite. Trwa dwie godziny, dopóki nie zbliżymy się na tyle, aby nie zobaczyć podpór mostu. Teraz z kolei wydaje się, że nie zmieścimy się pomiędzy nimi, a maszt zawadzi o przęsło. Jednak przechodzimy bezpiecznie i wśród migających światełek szukamy drogi na Kanał Falsterbo. Płyniemy od pławy do pławy, mocny wiatr powoduje spory dryf, dziób trzeba ustawiać zupełnie nie w kierunku świateł, świadomość płycizn wokół dodaje dodatkowych dreszczy. Dziwne to nocne pływanie w Sundzie, koncentracja zmysłów aż boli.

Dopiero wejście w główki Falsterbo zwalnia napięcie , podchodzimy do nabrzeża, aby trochę pospać. Jeszcze cumy nie obłożone, a tu most się podnosi – przypłynęliśmy dokładnie o szóstej, więc otwierają nam z marszu. No więc nie pośpimy , ale to dobrze, po drugiej stronie zdążymy złapać baksztagowy wiatr, pierwszy raz w tym rejsie. Po przejściu kanału wreszcie zaczyna świtać , jacht nabiera prędkości i pod rozwiniętą genuą zmierza wprost na Bornholm. Odbijamy sobie za wszystkie uciążliwości duńskich ciesnin. Godzinę przed zmrokiem wchodzimy do Hasle, portu o którym wcześniej nie miałem pojęcia, że w ogóle istnieje. Czyste uliczki, zadbane kolorowe, malutkie domki , solidne rybackie nabrzeża. Wszędzie pusto i cicho , tylko wiatr pojękuje w zaułkach. Zmrok otula miasteczko i port – kolacja jeszcze na cumach, potem stawiamy zarefowane żagle i wspomagając się silnikiem celujemy w główki, aby zaraz za nimi odbić prosto pod wiatr. Postawione żagle protestują , ale muszą wytrzymać tych kilka minut zanim osiągniemy bezpieczną głębokość i będą mogły wypełnić się wiatrem.

Jazda półwiatrem na drugich refach po prostu fantastyczna – Rzeszowiak idzie siedem, osiem węzłów. Obok główek portu w Ronne przechodzimy w kipiącej pianie. Wychodzący stamtąd kuter może tylko nam pomrugać światłami , za kilka chwil już się rozpływa w mroku. Za zakrętem odpadamy – teraz już prosto na Rozewie , do domu. Żegluga staje się spokojniejsza , prostują się pochylone dotąd maszty, wiatr przeszedł na niższe tony. Srebrzysty księżyc rozświetla horyzont , jacht płynie jak po krainie czarów. Pomimo zmęczenia nikt nie śpi – dla takich chwil warto tłuc się w ciszach i sztormach, wytrzeszczać oczy w mroku nocy i strzyc uszami w gęstej mgle. Kto nie spróbował smaku tych trudnych chwil nie doceni czaru żeglugi jak ta dzisiejszej nocy - wśród fal rozcinanych dziobem jachtu skrzących się odkosami w srebrnym świetle księżyca, wśród muzyki wiatru i want, wśród bezmiaru wody. Nie trzeba nic mówić , słowa niepotrzebne – wystarczy, że gada fala z wiatrem , a jacht przytakuje im miarowym kołysaniem. Wystarczy słuchać…

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 4: Kurczak, Maar, Micubiszi, Moroszka
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 2 gru 2015, o 13:39 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 5 paź 2011, o 08:20
Posty: 4768
Lokalizacja: Miasto Cudów nad Kamienną
Podziękował : 1364
Otrzymał podziękowań: 1257
Uprawnienia żeglarskie: sternik mieliźniany
Bogdan Bednarz napisał(a):
dla takich chwil warto tłuc się w ciszach i sztormach, wytrzeszczać oczy w mroku nocy i strzyc uszami w gęstej mgle. Kto nie spróbował smaku tych trudnych chwil nie doceni czaru żeglugi jak ta dzisiejszej nocy - wśród fal rozcinanych dziobem jachtu skrzących się odkosami w srebrnym świetle księżyca, wśród muzyki wiatru i want, wśród bezmiaru wody. Nie trzeba nic mówić , słowa niepotrzebne – wystarczy, że gada fala z wiatrem , a jacht przytakuje im miarowym kołysaniem. Wystarczy słuchać…


Dla mnie super. Rozmarzyłem się :)

_________________
"Bałtyk nocą skłania do przemyśleń.Ciemno i tylko woda dookoła.Czasem jakieś światełko w oddali, które szybko znika.Szum wiatru w olinowaniu i bulgot wody od dzioba jachtu." cytat z drugiego tomu " Przygód na Morzu"


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 18 gru 2015, o 20:42 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
:D EPILOG :D



Tak zakończył się sezon, choć się wydawało, że popływa się jeszcze. Się nie popływało… Tak sezon się zakończył, tak co roku bywa. Rdza i próchno zlot jachtów jeszcze się odbywa, Gdzie Rzeszowiak pogadał miło z drewniakami i i z żelaza twardego żaglo-kolegami.

Dola już taka jachtu, że wypływać musi nie kiedy chce on , ale, gdy kapitan dusi. Tak i tym razem było , choć i kapitana dusiła siła wyższa – slipowanie z rana. Musiał jacht poddać onej smutnej procedurze – wnet już nad portem kadłub kręci kółka w górze, by wreszcie opaść w sanie , które na czas zimy będą mu legowiskiem. Na koniec też i my ostatni raz głasnęli aluminium bomu. Tak sezon się zakończył , czas wracać do domu…

W tym miejscu jeszcze opis zamieścić się godzi : „statku” - trochę za wiele, raczej dużej łodzi Typu dwupatyk, czyli, że dwa maszty w górze. Na jednym małe żagle, a na drugim duże. Jeden z racji postury (bo jest znacznie wyższy) grotmasztem się nazywa. Drugi , czyli niższy bezanem jest wołany przez historii dzieje; na nich stawia się żagle. Chyba że nie wieje. Wtedy do pracy silnik jest przywoływany, który przez smród i hałas mało jest lubiany, choć często honor szypra ratuje w potrzebie; na jachcie tutaj właśnie najczęściej się grzebie.
Na masztach liny miękkie i kręte stalówki, sztagi, wanty, baksztagi, cienkie nylonówki szekle, szkentle i szoty, knagi, kabestany talie, fały, krętliki ( niech no ten skubany , co nazwy te wymyślił, pojawi się solo…) Dosyć na tym. Gdy statek przybija do molo, po bokach mu załoga wiesza odbijacze. Wtedy trochę mniej słychać kiedy burta płacze przyparta do struktury twardego betonu. Tutaj wspomnieć należy, że dobrego tonu oznaką jest i taktu, żeglarskiego drylu, wyjść na ląd „w uniformie” , nie zaś „po cywilu”.

Temat to równie ważny – żeglarska fonfona, lecz my wróćmy na pokład, bo nam wątek skona główny ; ten którym właśnie zająć mieliśmy się - jachtowych zakamarków pobieżnym zarysie. Zślizgując się pod pokład trafiamy na mesę Miejsce, które po trosze przypomina desę , to jest sklep z różnościami. Tutaj miejsce mają mapy, radio, lornetka . Czasem się walają różne inne, przydatne w żegludze przedmioty - kombinerki, gumiaki, krople na wymioty, oraz kolejne, z równie ważnym przeznaczeniem. Tak, by pod ręką były – jednakże z tym mieniem trzeba porządek bratać, by było gdzie siedzieć.

- Któż się tutaj rozłożył? - kuk chciałby to wiedzieć. - To sternik , który nocnym czuwaniem zmęczony zszedł po wachcie odpocząć i nagle rzucony przechyłem niezbyt wprawną wywołanym ręką walnął głową w sztorm klapę , po czym jęknął, stęknął i zwalił się do koi najbliższej od schodów – i tak zasnął nieborak , a kraina lodów jawić mu się zaczęła we śnie sprawiedliwym.

Sternika sen utrudnił jachtowym myśliwym pomyślność w polowaniu na żywności dary. To wachta kambuzowa, a że dzisiaj gary wypełnić świeżą strawą przyszła na nich kolej,
szukają coś w bakistach – kapusta i olej właśnie pod śpiącym w mesie są zaształowane. Dobudzić się go nie da, będzie gotowane zatem coś zgoła inne – zupa instant proszek, na drugie dadzą na stół z puszki ciepły groszek z konserwą. To mielonka popularna bardzo. I choć często na lądzie tym specjałem gardzą, na morzu jest jak zdrowie prawie pożądana. Na deser zaś wydadzą żółtego banana z lekka już przejrzałego, lecz wyrzucić szkoda. I tak, co dadzą - zjedzą – taka morska moda.

Są jeszcze pod pokładem ( poza wucetami ) kajuty dwie do spania. Niech was nikt nie mami , że tylko w tylnej spać się człowiekowi uda Rufa jest kapitańska, tam - wiadomo - nuda. Za to w dziobowej życie towarzyskie płonie. Cztery ciała , nóg osiem, poskręcane dłonie razem się przetaczają w żeglugi bezwładzie. Nie zna rejsu kto nie spał w dziobowym pokładzie.

Wszystko już opisane, jeszcze raz więc wróćmy pod maszty rozhuśtane : kołysze się łódź, my kołyszemy się razem z odmętami wody ; Gnani wiatrem szukamy kolejnej przygody. Gdzie jeszcze nas nie było , niebawem dotrzemy. Wiej wietrze, gadaj wodo, niech tyko płyniemy! Niech skiby piany równo kładą się za rufą. Nieważne - wprost pod słońce, czy w nocy czerń głuchą rozcinasz dziobem wody przestworza ogromne ; płyń jachcie w dal błękitną. Dzisiaj już nie pomnę kiedy się zapaliło afektu zarzewie do żagli, morza, wiatru. Ty nie wiesz, ja nie wiem…

_________________
Bogdan



Za ten post autor Bogdan Bednarz otrzymał podziękowania - 3: mdados, Moroszka, Zielony Tygrys
Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: 1 sie 2016, o 19:47 

Dołączył(a): 9 gru 2010, o 09:09
Posty: 180
Podziękował : 0
Otrzymał podziękowań: 205
Uprawnienia żeglarskie: posiadam
Trochę dla porządku, bo przecież planowanie i pierwsze załatwienia przyszłego rejsu, a nawet zakup biletów, odbyły się jeszcze w 2015. Trochę dla zachowania ciągłości, a trochę z czystej próżności :rotfl: wstęp do sezonu 2016 zamieszczam jeszcze tutaj.

Plany były różne - Tall Ships, Azory, Zatoka Botnicka.. Ale gdy zebrało się kworum kapitanów chcących podjąć organizację swoich etapów w kierunku i na samym Spitsbergenie , nie było już wątpliwości - Rzeszowiak w 2016 znów popłynie na Północ.

_________________
Bogdan


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 24 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 9 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
[ Index Sitemap ]
Łódź motorowa | Frezowanie modeli 3D | Stocznia jachtowa | Nexo yachts | Łodzie wędkarskie Barti | Szkolenia żeglarskie i rejsy NATANGO
Olej do drewna | SAJ | Wypadki jachtów | Marek Tereszewski dookoła świata | Projektowanie graficzne


Wszystkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment serwisu "forum.zegluj.net" ani jego archiwum
nie może być wykorzystany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody właściciela forum.żegluj.net
Copyright © by forum.żegluj.net


Nasze forum wykorzystuje ciasteczka do przechowywania informacji o logowaniu. Ciasteczka umożliwiają automatyczne zalogowanie.
Jeżeli nie chcesz korzystać z cookies, wyłącz je w swojej przeglądarce.



POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL